Kazbek 2007

 

 

 

    Kazbek (5047 m. n.p.m.) ma opinię jednego z najpiękniejszych szczytów Kaukazu. Podobny do Elbrusa jeśli chodzi o trudności, jest od niego znacznie mniej uczęszczany, a dzięki temu, że leży w Gruzji nie wymaga załatwiania (i opłacania) pozwoleń ani wiz. Na Kazbek wyruszyliśmy w składzie sześcioosobowym: Agnieszka Adamowska, Ewa Dumańska oraz Sławek Bogusławski, Staszek Czerwiński, Andrzej Piątek i Krzysiek Przemyski.

 

 

 

 

24 czerwca 2007 r., w niedzielę o 3 w nocy wylądowaliśmy w Tbilisi i  wczesnym rankiem, wynajętym busem ruszyliśmy na północ. Słynna Gruzińska Droga Wojenna prowadząca do Władykaukazu to jedyne w Gruzji drogowe przejście przez Kaukaz (obecnie zamknięte).

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Po kilku godzinach jazdy dotarliśmy do miejscowości Kazbegi (1730 m.), gdzie uzupełniliśmy zapasy żywności i podjechaliśmy miniciężarówką jeszcze 350 m. wyżej.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tu rozbiliśmy obóz na łąkach przy pięknej cerkiewce Cminda Sameba.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Następnego dnia ruszyliśmy w górę we mgle,

ale na lekko – nasze plecaki niosły wynajęte w Kazbegi konie. Na wysokości ok. 3000 m. pojawiły się pierwsze płaty śniegu i konie musiały wrócić.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Część bagażu została w kamieniach, a z resztą ruszyliśmy w kierunku bliskiego już lodowca Gergeti.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Lodowiec nie jest stromy, asekuracja nie była konieczna a chwilowe przejaśnienia pokazywały drogę, więc sprawnie, choć mocno zmęczeni dotarliśmy do moreny, na której na wysokości 3600 m. stoi budynek byłej stacji meteorologicznej radzieckiej Akademii Nauk.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kamienna budowla, nieco zrujnowana, pełni obecnie rolę schroniska. Obok biwakowała grupa Łotyszy kierowana przez mieszkającego w Rydze Polaka - Zygmunta Grochowskiego.

 

 

Po noclegu w zimnym i pustym schronisku zeszliśmy na dół po pozostawione bagaże. Krzysiek nie czuł się najlepiej, postanowił aklimatyzować się niżej i pozostał tu na noc. Prognozy nie były najlepsze (w Gruzji w tym czasie były powodzie), zapowiadano jednak krótką poprawę pogody, dlatego Agnieszka i Ewa, które miały dobrą aklimatyzację zdobytą w Karakorum, zdecydowały się na podjęcie już następnego dnia próby wejścia na szczyt w towarzystwie wynajętych miejscowych przewodników. Wyszły ze schroniska nocą, pozostała trójka ruszyła ich śladem znacznie później z zamiarem rozpoznania tej części drogi, którą trzeba będzie zrobić po ciemku.

 

 

 

 

 

 

Szlak wzdłuż stromej ściany, z której spadają liczne kamienie, jednocześnie należy uważać na szczeliny, które na szczęście o tej porze roku są dobrze widoczne. Jest to niewątpliwie najtrudniejszy odcinek trasy, potem, na wysokości 4500 m., wychodzi się na rozległe plateau.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Spotkaliśmy tam schodzące ze szczytu dziewczyny i razem wróciliśmy do schroniska.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dobra pogoda utrzymywała się, więc postanowiliśmy zaatakować szczyt następnego dnia. Wyruszyliśmy ok. 3 w nocy, dzięki zrobionemu poprzedniego dnia rozpoznaniu szybko przeszliśmy odcinek z dużą ilością szczelin i o świcie byliśmy już na plateau. Za nami podążała grupa Łotyszy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dalsza droga to śnieżny trawers - początkowo prawie płaski, potem coraz bardziej stromy, wyprowadzający na przełączkę pomiędzy dwoma wierzchołkami.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ostatni kawałek to już bardzo strome (ok. 50 stopni) podejście, na szczęście bez lodu, w dobrym śniegu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na szczycie byliśmy przed 9 rano – pokonanie 1400 m różnicy poziomów zajęło nam, dzięki dobrym warunkom śniegowym, tylko ok. 6 godzin. Na zdjęciu Staszek na szczycie z Łotyszami.

 

 

 

 

 

Okazało się, że pośpiech był uzasadniony. Mieliśmy jeszcze tylko niecały jeden dzień słońca (po południu zaczęło padać), który wykorzystaliśmy na zejście i podziwianie kaukaskich krajobrazów. Potem rozpoczął się kilkudniowy okres złej pogody, w trakcie którego w górach niewiele już można było zdziałać.

 

 

 

                                                       Tekst i zdjęcia: Sławek Bogusławski, Andrzej Piątek