Trekking w parkach narodowych
szwedzkiej Laponii
W zeszłym roku po raz pierwszy
wybrałyśmy się w góry północnej Szwecji w kobiecym
dwuosobowym i od kilku lat idealnie
współpracującym w górach zespole. Do tej wyprawy zachęcili
nas mieszkający w Lund
przyjaciele, zafascynowani od lat urokiem lapońskich gór - polsko-
szwedzkie małżeństwo
Marysia Płoszewska-Paulsson i Terho Paulsson, slawista, od ponad 40 lat
posługujący się na co dzień językiem
polskim za sprawą żony, wykładowcy języka i kultury polskiej
na tamtejszym uniwersytecie.
Szlak królewski
(Kungsleden), prowadzący przez góry Laponii, ciągnie się ponad 500 km z
północy
na południe, od Abisco do Hemavan, w
większości za kołem podbiegunowym. Jest kilka punktów,
dostępnych środkami komunikacji
zbiorowej, z których można rozpocząć wędrówkę szlakiem
królewskim lub szlakami doprowadzającymi
do Kungsleden. Służą one także za punkty wyjścia z gór
i dotarcia do szlaków komunikacyjnych
Szwecji.
Letni sezon w górach
Szwecji trwa od końca czerwca do początku września, a druga połowa sierpnia
wydaje się być szczególnie dobrą porą
wędrówki ze względu na chłodniejsze noce i brak w związku
z tym komarów i
meszek. Zeszłoroczny sierpień był tam zresztą wyjątkowy, prawie bez deszczu,
z
temperaturami powietrza grubo powyżej 20°C. W dwa tygodnie
pokonałyśmy wtedy szlak około
250 km, wędrując od Abisco, zasadniczo
wzdłuż Kungsleden. Spałyśmy w wyposażonych w to co
niezbędne dla trekkera stacjach i
maleńkich chatach turystycznych. We
wszystkich można się
porozumieć i uzyskać niezbędne informacje
w języku angielskim.
Zdecydowana większość
turystów spotykanych w lapońskich górach to Szwedzi, ale trafiają się też
Niemcy, Duńczycy, Francuzi, Szwajcarzy,
czy Włosi. Spotkałyśmy pojedynczych Czechów, Węgrów
i dopiero w tym roku polskiego lekarza z
północnej Szwecji z dzielnym 77-letnim tatą ze Śląska.
Wielką przyjemnością są rozmowy z
napotykanymi ludźmi, dzielenie się wrażeniami
i doświadczeniem oraz
wymiana nieraz bardzo cennych informacji. Na trasach jednak nie ma tłoku.
Spotyka się jedynie sporadycznie
pojedyncze, najczęściej dwuosobowe zespoły, jakiś zagubiony w
oddali namiot i pasące się stada
reniferów. Cały urok wędrówki polega też na tym, że założony
program jest ramowy, a wprowadzane doń
zmiany dostosowane są do warunków atmosferycznych,
sił
i zapału wędrującego, częstotliwości kursowania łodzi i stateczków
po jeziorach przecinających
trasę. Nas do zejścia ze szlaku głównego
skusiły wąskie, wysoko zawieszone doliny, spuszczające
się do nich lodowce i możliwość ucieczki
od chwilami nużących, zbyt licznych ułatwień na trasie.
Na doskonałych mapach
wydawnictwa Lantmäteriet (do kupienia we
wszystkich stacjach i chatach
górskich) figurują szlaki znakowane, z
ułatwieniami dla turysty (jako ułatwienia rozumiane są
mosty i mostki na
wartkich rzekach i strumieniach, często wypływających spod bardzo licznych
w
tych górach lodowców
oraz drewniane kładki na terenach podmokłych), a także szlaki sugerowane,
zaznaczone na mapie, ale nie w terenie,
przeznaczone dla raczej doświadczonego trekkera.

1. - Chata Nallo w dol.
Stuor Reaidda
W zeszłym roku pokonałyśmy trzy takie etapy, jednodniowe, bardzo
piękne i różnorodne,
wymagające dość dużego obycia z górami
typu tatrzańsko-alpejskiego, a
mianowicie: przejście
doliną Siellmmá (ok. 1250 m n.p.m.) z doliny Alis (Kungsleden) do doliny
Stuor Reaidda, a w niej
maleńkiej górskiej chaty Nallo, leżącej u
stóp 700-metrowej ściany Nallu; doliną Unna Reaidda
wzdłuż lodowców spływających ze szczytów
Vakposten i Ceakchjälmen

2. - W dol. Unna Reaidda
oraz powrót z doliny Visttas do szlaku
Kungsleden przez dolinę Unna Visttas pomiędzy
masywami Passustjakka i Unna Visttascohka
.

Nie oparłyśmy się
także pokusie wejścia na
najwyższy szczyt Szwecji - Kebnekaise
(2111 m n.p.m.). Jest łatwo dostępny, ale
wymaga wytrwałości, dobrej kondycji
i długiego dnia, aby
dotrzeć na jego
wierzchołek odległy 10 km od stacj
i turystycznej o tej
samej nazwie i wrócić
zanim całkiem się
ściemni,pokonując po drodze
szczyt pośredni.
3. W drodze do dol. Unna Visttas - w tle dol. Visttas

4a. - Z drogi na Kebnekaise.
4b. - Lodowy szczyt Kebnekaise
Oczarowane urodą, dzikością i pustką mniej uczęszczanych rejonów tych gór postanowiłyśmy
wrócić na drugi rok do
zupełnie dzikiego, jednego z najstarszych w Europie (ustanowionego w
latach
1909-1910) Parku Narodowego
Sarek. Na zbliżonej do kształtu koła, pozbawionej w
zasadzie jakichkolwiek ułatwień dla turystów powierzchni
prawie 2000 km2 skupiona jest
większość najwyższych szczytów Szwecji, głębokie doliny i
rozległe płaskowyże. Z miłym
zaskoczeniem przeczytałyśmy wówczas w
dodatku Turystyka do
“GazetyWyborczej”, w cyklu
“Serce zostało w…“ wspomnienie Henryka Wujca z pobytu w
Sarku w 1973 r. z żoną
i
pięćdziesięciokilogramowym plecakiem szczególnie zapamiętanym przez niego
momentem była noc
spędzona tam na skalnych płytach pod
gołym niebem, z widokiem na rozległą dolinę oświetloną
niesamowitym blaskiem
nie chowającego się za horyzont słońca.
Zarówno w zeszłym jak
i w tym roku nieocenioną pomocą służył nam Terho Paulsson. Przekazał nam
wiele porad praktycznych dotyczących
podróży i wędrówki. Zaopatrzył wcześniej w potrzebne
mapy, sugerował ciekawe, dodatkowe
wycieczki na trasie wędrówki. Dotyczyło to szczególnie
planowanego przejścia przez Sarek, po
którym szczegółowy przewodnik autorstwa C. Grundstena
dostępny jest tylko po szwedzku. Bardzo
istotna była w tym przypadku informacja o usytuowaniu
i stanie technicznym
nielicznych tam mostów na rzekach, których w żadnym razie nie można
pokonywać brodząc, bowiem koniecznie
należy przestrzegać zasady, aby nie przechodzić przez
rzekę, której poziom sięga powyżej kolan.
Zdecydowana większość rzek czy potoków wypływa spod
lodowców, jest niezwykle wartka i ma dno usłane kamieniami i głazami. Do
przechodzenia przez nie
niezbędny jest stosowany tradycyjnie do
tego celu długi, mocny kij lub w ostatnich latach coraz
powszechniejsze składane kijki. Przed
każdym kolejnym przejściem warto się upewnić, czy kijki
takie są dostatecznie mocno skręcone.
Kroki należy stawiać ostrożnie i z dużym wyczuciem.
Na granicach parku
Sarek kilkujęzyczne tablice informują
o zasadach bezpieczeństwa,
szczególnie przy przechodzeniu przez
rzeki. Sugerowane obuwie do przechodzenia przez nie
wpław to adidasy, a jeszcze lepiej
solidne buty turystyczne. Szwedzi, szczególnie starsi, często
wędrują w specjalnych kaloszach. W
dobrych sklepach turystycznych dostępne są świetne górskie
sandały z osłoną na palce, umożliwiające
swobodny przepływ wody. My szłyśmy w sandałach nie
tylko przez rzeki, ale przez cała dolinę
rzeki Rapa, bowiem pogoda i sam charakter pokonywanej
przez nas trasy często zmuszały nas do
przechodzenia przez rzeki, strumienie, mokradła czy
bagna.

5. - Magda przekracza rzekę Lulep
Vassjajagasj
Do parku Sarek
weszłyśmy z rejonu szczytu Skierfe, podążając przez góry do doliny rzeki
Rapa. Chciałyśmy
spojrzeć z góry na rozległe ujście tej rzeki do jeziora, tworzące deltę
uznawaną
za najpiękniejsza w
Europie.

6. - Sciezka na Skierfe
Wspaniała, ogromna, poplątana delta
wyłoniła się z mgły dopiero podwóch dniach wędrówki.
Planowałyśmy, że kierując się na północ i
zachód zaznaczonymi na mapie ścieżkami dotrzemy przez
dolinę Algga do parku Padjelanta.

7. - Delta rzeki Rapa
(Rapadalen) – Sarek
Jednakże na skutek intensywnych opadów
znacznie podniósł się poziom wody w strumieniach.
Ten, który znalazł się
na naszej drodze był nie do przejścia. Miałyśmy do wyboru, albo czekać
kilka
dni na obniżenie poziomu wody, albo
wycofać się z Sarku. Powyżej zamkniętego szałasu Skarki
podjęłyśmy decyzję o wycofaniu, podobnie
jak dwóch spotkanych w tym miejscu Szwedów.
Wracałyśmy dwa dni doliną, wzdłuż
podniesionego o 40 cm bystrego nurtu szerokiej rzeki Rapa,
która miejscami zniszczyła brzeg i
zabrała wydeptana ścieżkę, prowadzącą do granicy parku
i miejsca, z którego
mała motorówka kursuje dwa razy
dziennie, dla wygody wędrowców,
do najbliższej stacji
turystycznej Aktse.
Osiem dni spędzonych w
pozbawionym jakichkolwiek ułatwień
terenie, mimo nie bardzo
sprzyjającej pogody,
dało nam poczucie bezpośredniego kontaktu z pięknem gór i urzekającą
przyrodą, radość z
podejmowanego niemałego fizycznego wysiłku i oderwania od zgiełku
cywilizacji,
a także satysfakcję,
że sprostałyśmy sporym wyzwaniom, gubiąc nie raz w trudnych warunkach
kierunek i nikłą
ścieżkę, a potem szczęśliwie ją odnajdując.
Po wycofaniu z Sarku
przemieściłyśmy się pieszo, stateczkiem
i autobusem do leżącego 200 km
ponad kołem polarnym
Ritsem, na północnym brzegu jeziora Akka, a potem znów stateczkiem do
przystani na
południowym brzegu tego jeziora - Änonjalmme.

8. - Padjelanta - na
szlaku do chaty Kisuris
Stąd wędrowałyśmy jeszcze tydzień trasą
Padjelanty na południe, ku Kisuris, by w rejonie trzech
mostów zawrócić,
podążając dalej szlakiem Nordkalottleden/Padjelanta przez Kutjaure do
Vaisaluokta, z
powrotem doÄnonjalmme i Ritsem,
skąd autobusem odjechałyśmy do Gällivare, a
następnie pociągiem do
Sztokholmu.

9. - Za rzeką chata
Kutjaure
Na szlaku Padjelanty częściej niż gdzie
indziej spotykałyśmy letnie wioseczki Lapończyków
(Saamów), usytuowane nad jeziorami. Od tysiąca lat trudnią się
oni hodowlą reniferów, które
w sezonie letnim w miarę swobodnie przemieszczają się w tym
górzystym terenie, zaś zimą
schodzą w rejony
zalesione.

10. - Masyw Akka z jeziora - w drodze do Ritsem
Lapończycy prowadzą tu też niektóre stacje turystyczne i serwują
w nich własne charakterystyczne wyroby (suszone mięso
renifera, świeże i wędzone ryby, chleb
pieczony na rozgrzanym ogniskiem kamieniu, dżem z malin
polarnych…). W niektórych wioskach
można wynająć miejsce na nocleg, połączone z korzystaniem z
sauny. To również Lapończycy
obsługują małe motorówki kursujące po jeziorach i delcie rzeki
Rapa. W parku narodowym
Padjelanta, podobnie jak na Kungsleden, istnieją ułatwienia dla turystów, typu mosty na rzekach,
kładki w bagnistym terenie (niektórzy twierdzą, że mają one
przede wszystkim chronić bagniska
przed turystami!), stacje turystyczne z miejscami noclegowymi
i kuchnią. Z tych ostatnich
jednak w zasadzie nie korzystałyśmy, ponieważ miałyśmy własny,
lekki namiot, dzięki czemu
mogłyśmy zatrzymywać się na noc w dowolnie wybranym, dogodnym
miejscu.
Góry Laponii maja w
sobie coś magicznego. Spotkałyśmy ludzi, którzy wracają w ich najdziksze
zakątki po raz
czwarty, dwunasty, osiemnasty... . Nasza pierwsza wyprawa do szwedzkiej
Laponii
w 2006 r. miała być
jednorazowa; wróciłyśmy w 2007 r. i już wiemy, że znów tam pojedziemy.
Maria M.
Berger, Maria Burchard
|