Stołeczny Klub Tatrzański znowu w Tatrach

 

    Na jubileuszu Klubu w 2003 roku śpiewaliśmy piosenkę o tym, że na całej kuli ziemskiej trudno znaleźć miejsce, gdzie nie byłoby kogoś z SKT-u. Od kilku lat takim miejscem, praktycznie omijanym przez członków Klubu, były Tatry.

 

 

 

W każdym razie w lecie, bo obóz sylwestrowy w Chochołowskiej cieszył się zawsze powodzeniem. W lecie jeździliśmy w wyższe, bardziej niedostępne góry, albo do egzotycznych, pustych i zimnych miejsc, albo wprost przeciwnie, do gorących krajów. Bo i co możemy jeszcze znaleźć latem w schodzonych przez nas wzdłuż i wszerz Tatrach?

 

 

 

Nie filozofując, najpierw ja sam pojechałem 15 lipca na miesiąc do Kościeliska (Nędzówka). W ostatnim tygodniu dojechali Krystyna i Ryszard Orlińscy, Marta Zawadzka i Barbara Kaczarowska. Na przełomie września i października 2009 namówiłem trzy inne koleżanki (Martę Pielech, Elżbietę Wojnowską i Alinę Wrońską) na następny wyjazd w to samo miejsce. Wróciliśmy zachwyceni, a wyjazd został nazwany „Michałki Kościeliskie”, również z powodu przypadających w jego trakcie imienin Redaktora.

 

 

 

 

Okazuje się, że w Tatrach można jeszcze odpocząć psychicznie. „Baza” położona jest blisko Kir (15 minut piechotą). Gdy wyjdzie się przed 7 rano, ma się całą Kościeliską dla siebie. Turystyka tatrzańska jest obecnie wąsko skanalizowana.

 

Na wyjazd na Kasprowy czeka się nawet 4 godziny (!), Kościeliska po południu przypomina Marszałkowską w szczycie ruchu, ale wystarczy skręcić na boczny szlak, by innych turystów spotykać co kilkanaście minut albo rzadziej. Tak jest na Stołach, na szlaku do Chochołowskiej, Hrubym Reglu, ba, nawet na Przysłopie Miętusim. Dużą frekwencję ma Grześ, ale Długi Upłaz jest stosunkowo pusty.

 

 

 

Zatłoczony jest Wołowiec, ale to głównie Słowacy. Pustawa jest Stara Robota, a nawet na grani Ornaku nie ma zbytniego ruchu. Otwarta granica zachęca do wycieczek w dolinę Rohacką (Stawy Rohackie, Smutna Przełęcz, Banówka, Brestowa),dolinę Łataną, na Osobitą, Rohacze, Bystrą, do Orawic przez Magurę Witowską (po słowackiej stronie zatrzęsienie jagód a jesienią grzybów).

 

 

 

Cudnej urody jest wycieczka lasem, granicznymi polanami i polami z Siwej Polany przez Molkówkę, Koszarzyska aż do Chochołowa (gdzie po zboczeniu do Suchej Góry pokrzepiamy się pobratymczym piwem i nikt nam nie grzebie w plecaku). Pełne uroku jest bliskie Podtatrze (Ostrysz) i słowackie pasmo Skoruszyńskie . Oczywiście nie powspinamy się tam przepaścistymi ścianami, nie powisimy na łańcuchach, a lina będzie nieprzydatna. O, przepraszam, Rohacze, grań Banówki i Siwy Wierch to prawie Orla Perć. Tak czy owak, odkryjemy na nowo pozornie znane jak własną kieszeń Tatry i ich podnóża.

 

 

 

Nie można nie wspomnieć o bardzo dobrej „bazie”, domu Doroty i Marka Góreckich (on prawnik, z pochodzenia góral, ona nauczycielka; ewentualny kontakt: wpisać w Googlu Dorota Siwik-Górecka).

 

 

 

Gospodarze sami chodzą po górach (i lubią takich, co chodzą), są gościnni i rozmowni. Można wylegiwać się na jedwabistej trawie, palić ognisko i używać grilla (pieski oczekują na resztki). Cena bardzo przystępna, pokoje wygodne. Wszyscy, z którymi byłem tam, deklarowali, że z największą przyjemnością pojadą raz jeszcze.

 

 

 

Koleżanko, Kolego! Tatry to Tatry. Były, są i zostaną piękne, przynajmniej dla tych, którzy je znają dobrze i potrafią się tym pięknem delektować. Czyli dla nas.

 

 

 

 

Wasz Redaktor