ZLOT

     Wdniach 17 - 20.05.2007 r. w Zwardoniu miało miejsce kolejne - dwudzieste szóste spotkanie polskich „górołazów”. Z całej Polski, od morza i Mazur ściągnęli na zew poznańskiego klubu „GRAŃ” wszyscy zainteresowani łażeniem, wspinaniem się i tym podobnymi „zboczeniami”. Stołeczny Klub Tatrzański był reprezentowany w tym roku przez Teresę Wieczorek, Andrzeja Szajewskiego i Jacka Gołębiowskiego.


Plakat Zlotu

     Korzystając z możliwości dotarcia do Zwardonia autem, wyruszyliśmy z Warszawy o godz. 6 - tej rano. Szybko pokonaliśmy trasę dzielącą nas od gór i w samo południe zameldowaliśmy się w Dworcu Beskidzkim „na pokojach”. Sprawy organizacyjne związane z zakwaterowaniem przebiegły bardzo sprawnie (wiadomo - Poznaniacy). Zgodnie z programem już o trzynastej powinniśmy rozpocząć pierwszą wycieczkę - rozruch - na Rachowiec. Niestety o tej samej godzinie lunęło z nieba. Wycieczka była przekładana na kolejne terminy.


Dworzec Beskidzki

      Nie mniej jednak ci bardziej wytrwali postanowili spróbować na „własną rękę” zwiedzić Zwardoń, a jak się da to i pójść na Rachowiec. Tak więc - „grupa warszawska” udała się do „centrum” miejscowości popatrzeć na zmiany jakie ostatnio tam zaszły. Zwardoń aktualnie między sezonami jest senny i pusty. Głównym obiektem - ostatnio wybudowanym jest nowoczesne przejście graniczne. Budowla zdominowała całą miejscowość. Tam też wymieniliśmy po „stówie” na korony słowackie. (Tak na jutro). Obeszliśmy całą miejscowość dookoła. Po pewnym czasie przestało siąpić i odkrył się nasz Rachowiec. No to poszliśmy tam - zobaczyć czy nas tam nie ma. Było trochę mokro od spodu, ale góry wyglądały coraz fajniej. Zostały „umyte” przez front chłodny i było widać coraz więcej. Rachowiec jest górą bardzo wdzięczną - ładnym, łatwo dostępnym punktem widokowym.


Rozsutec widziany z Rachowca

     Tatr, co prawda jeszcze za bardzo nie było widać - powoli odsłaniały się zza chmur, ale Małą Fatrę z Rozsutcem - proszę bardzo. Schodziliśmy powoli w dół do schroniska mając przed oczami wiatraki elektrowni po słowackiej stronie oraz Sołowy Wierch i Zwardoń pod nogami.


Gramy i śpiewamy

     Przed nami były „posiady” z prezentacją klubów. Jakoś tak się złożyło, że wszyscy się znamy z poprzednich lat i prezentacji szczegółowych nie było. Pośpiewaliśmy sobie i pogawędziliśmy..


popas

      Na drugi dzień pierwsze „poważne” wycieczki. Podzieliliśmy się na dwie „nierówne połowy”. Pierwsza grupa - skoro świt o siódmej - śniadanie i wyjście na dworzec PKP na zakup biletów do miejscowości Skaliste, by stamtąd „na bucie” powrócić górami do Zwardonia. Mimo napiętych terminów wszystko skończyło się szczęśliwie. Dotarliśmy do Skalistego. Tutaj weszliśmy na czerwony szlak i zaczęliśmy podejście pod Trzy Kopce (ile ich jest w Beskidach?). Tutaj też po raz pierwszy zatęskniliśmy za naszymi znakarzami. Wędrowanie po szlakach słowackich - tych mniej uczęszczanych - wymaga niestety stałej kontroli mapy.


storczyk plamisty

     O tym co prawda przekonaliśmy się nieco później. Na razie były tylko początki. Sprawnie osiągnęliśmy szczyt Trzech Kopców. Tutaj spotkaliśmy się ze szlakiem zielonym. Popas na Kopcach uraczył nas pysznym widokiem na Beskid Śląski. Po odpoczynku ruszyliśmy dalej. Na Lieskową dotarliśmy sprawnie. Tu wspaniały widok na Fatrę. No i tutaj również zniknął nasz szlak zielony, którym mieliśmy podążać. Rada w radę - po zorientowaniu mapy idziemy - „tak ło”. Schodziliśmy ukwieconymi łąkami. Kwitły storczyki (gołki i plamiste), wilczomlecze i inne „chabazie”. Wyszliśmy w Oszczadnicy kilkaset metrów od szlaku. Ma się tego nosa.


Nasi na granicy

      Tutaj zdecydowano, że pójdziemy przez wieś i złapiemy szlak żółty wyprowadzający nas na przejście graniczne.


czysty surrealizm

      W trakcie wędrówki okazało się, że dawna polna droga rozbudowała się do drogi głównej, prowadzącej do centrum narciarskiego a ścieżka ze znakami żółtymi tak samo stała się szosą wyprowadzającą na przejście turystyczne na Przełęczy Graniczne. Na granicy urywa się... Widok iście surrealistyczny. Dalej do Zwardonia czerwonym szlakiem. Klasyka, z poleżeniem na łąkach nad Serafinovem.


Uprzątnięte wiatrołomy

    Druga grupa w tym dniu „atakowała” Wielką Raczę. Aby dwa razy nie iść tą samą drogą organizatorzy zaplanowali trasę Zwardoń - Rycerka Kolonia - Wielka Racza - Zwardoń ( w sumie 9 godzin marszu). Cel został osiągnięty, z tym że w schronisku nie było informacji o wiatrołomach na szlaku niebieskim. Pokonaliśmy trawersem kilka wiatrołomów. Widok przygnębiajacy, wokół hektary powalonego, połamanego i powykręcanego 100- letniego lasu. Wśród tego pobojowiska krążą drwale tnąc i piłując drewno, które na coś się jeszcze może nadawać. Resztę trawi ogień. Całą okolicę zasnuwają dymy z ognisk. To wszystko po to, by zdążyc przed inwazją szkodników. Ale widzimy dużo ognisk bez dozoru, ciekawe co na to straż pożarna!


Kierunek - Wielka Racza

     No i zaczęło się - wraz z powalonymi drzewami zniknął szlak. A gdzie przewodników (beskidzkich) trzech.............. Na nic zdały się wyciągnięte mapy, nie pomógł kompas. Każdy twierdził co innego. Dopiero rozesłani na wszystkie strony zwiadowcy ustalili własciwy szlak, a i tak trzeba było z kilometr wrócić.


Wieża na szczycie Wielkiej Raczy

     Na Raczę weszliśmy z prawie dwugodzinnym opóżnieniem. Ale nic to. Piękne widoki z wieży na szczycie (były chyba dla nas specjalnie przygotowane) spowodowały, że zapomnieliśmy o trudach podejścia .Do schroniska wróciliśmy po jedenastu godzinach trochę zmęczeni, ale pełni wrażeń.


Widoki z wieży

     Wieczorem spotkaliśmy się z „Bacą” - gospodarzem schroniska na Mładej Horze. Tematem pogadanki była ekologia w górach. Ciekawy temat, ciekawie „podany”.


Trójstyk tuż, tuż

     Następnego dnia grupę prowadził „Baca” swoją trasą. Ze względu na to, że grupa była wg. nas zbyt liczna (ok. 50 osób) postanowiliśmy w Ciernem Podlesiu odłączyć się i zrealizować wycieczkę wg własnego planu. Skorzystaliśmy z tego, że z Ciernego wytyczono nową ścieżkę na tzw. Trójstyk granic Polski Słowacji i Czech. Szlaku na mapach jeszcze nie ma.


Teresa i granitowe obeliski na Trójstyku

     Zaplanowaliśmy trasę : Cierne przy Cadcy - Trójstyk granic - Trzycatek - Jaworzyna - Zapasieki - Wierch Czadeczka - Sołowy Wierch - Zwardoń. Trasa malownicza i przyjemna. Było bezchmurnie, ale bez upału. Grupa „warszawska” spotykała po drodze od czasu do czasu grupę „zielonogórską”, która wpadła na ten sam pomysł.


Widok z Sołowego Wierchu

     Po kilku latach mogłem ponownie znaleźć się na Sołowym Wierchu. Tym razem okazało się, że szczyt jest bezleśny. No i stąd z każdej strony piękne widoki na masyw Baraniej Góry, a na jego tle „Trójwieś” (Koniaków. Jaworzyna, Istebna) ze wszechobecną Ochodzitą. To na północy. Na wschodzie Romanka, Hala Lipowska w głębi widać Babią, a na ich tle Hala Boracza. Na południe worek Raczański. W dole Zwardoń.


wybieramy koronki

     Wieczorem - niespodzianka. Spotkanie z koronczarkami z Koniakowa. Prezentacja wyrobów z możliwością ich zakupienia. Ceny wprost rewelacyjne! Jak to bezpośrednio u producenta. Były serwetki, podstawki, obrusiki, kapturki na jajka, no i oczywiście....sławne już stringi (30 zł).


Gra kapela

Później panie koronczarki zostały zmienione przez kapelę góralską z Koniakowa. Grali i śpiewali ponad dwie godziny, a my razem z nimi. Wieczór dla niektórych przeciągnął się do późnej nocy. Następnego dnia, w niedzielę, już tylko pożegnania i zapewnienia, że za rok znowu się spotkamy.





     Dla mnie pobyt na zlocie był pobytem szczególnym. Miałem okazję po dziesięcioletniej przerwie ponownie uczestniczyć w imprezie. Po raz kolejny przekonałem się, że są one potrzebne - głownie nam - braci turystycznej. Spotykamy się, nawiązujemy kontakty, wymieniamy doświadczenia. Trochę dziwnym był brak przedstawiciela KTG ZG PTTK. Dawniej, w latach dziewięćdziesiątych za „gazdowania” Marka Staffy, przewodniczący KTG ZG PTTK na zlotach bywał osobiście. Bardzo cenne były Jego informacje o życiu i planach KTG przekazywane do „ludu” bezpośrednio - bez pośredników. Tego teraz nie było, a szkoda. Nie było też żadnego przedstawiciela KTG. Dawniej, gdy podkomisji Klubów Górskich patronował Wojtek Stankiewicz on był osobiście. Trochę to dziwnie teraz wyglądało, ale niech tam. Dobry mechanizm, jeżeli jest sprawny - działa bez szefów.
     Do zobaczenia za rok !!!!

Jacek Gołębiowski
foto: Jacek Gołębiowski, Andrzej Szajewski