WYSPY POŁUDNIOWEGO PACYFIKU

wystawa fotografi Anny Dubrawskiej Skalskiej

 

    Na Antarktydę, po Alasce i Kanadzie Północnej, wybrałam się w grudniu 2013r. W czasie tamtejszego lata. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na kilku wyspach Południowego Pacyfiku m. in. Wyspie Wielkanocnej, Tahiti i Bora Bora. Gdyby dziś ktoś zapytał czy bardziej urzekły mnie okolice Bieguna Północnego, Południowego czy te wyspy, odpowiedziałabym: nie wiem. Im dłużej żyję, tym bardziej dociera do mnie wspaniałość i okrucieństwo całego świata. Biorąc pod uwagę jego słoneczne, a także ciemne strony.”

Projektantką wystawy jest Hanna Wierzyńska - Miszczak.

      

 

    POSĄGI PATRZĄ NA NAS

 

    Mapa Rapa Nui (tak Wyspę Wielkanocną nazywają dzisiejsi mieszkańcy) ma kształt trójkąta i powierzchnię 163 km kw. Mimo, że jest jednym z najbardziej odosobnionych miejsc na świecie, co oku odwiedzają ją tysiące turystów. Liczba stałych mieszkańców – ok. 5000. Poza wielkimi posągami z tufu, jest tu trochę domów, niewielki port, jedna miejscowość, kościół katolicki, 4 wulkany i niezbyt duże lotnisko na które codziennie przylatuje samolot z Santiago i dwa razy w tygodniu z Papeete na Thaiti. To wielki postęp w porównaniu z poprzednimi latami, kiedy izolacja wyspy i jej mieszkańców była prawie całkowita. Skąd na tym punkciku ziemi zagubionym w bezkresie Oceanu Spokojnego wzięli się pierwsi mieszkańcy i jak udało się im przetrwać – pozostaje do dziś nierozwiązaną tajemnicą. Podobnie jak znaczenie i cel pozostawionych przez nich posągów, zwanych moai. Naukowcy biorą pod uwagę 2 możliwości. Mniej popularną lansowaną przez Thora Heyerdhala, że przypłynęli z Peru i są potomkami ludów Ameryki Południowej. I mającą więcej zwolenników - że trafili tu z Polinezji. Ale zupełnie nie wiemy jak nawigowali i jak na ten maleńki fragment lądu trafili. Przypuszcza się, że zasiedlili wyspę ok. 500 r. n. e. i już jej przez najbliższe wieki nie opuścili. Ostatnio powstała nowa teoria, że zasiedlenie nastąpiło dopiero ok. 1200 r. Ale podobnie jak inne tajemnice tego dziwnego miejsca i ta skazana jest na domniemania. Największą, czekającą na rozwiązanie, są wspomniane, gigantyczne posągi, ustawiane tyłem do morza, a przodem do ludzkich osiedli. Większość datowana na ok. XV - XVII w. Do dziś zachowało się ich ponad 800. Sporo powalonych i potłuczonych, wiele postawionych na nowo. Niektóre na zboczach wulkanu, gdzie je wyciosywano, niedokończone. Kilkadziesiąt w kapeluszach z czerwonego tufu. Wszystkie, które widziałam o głowach mocno wydłużonych, surowych twarzach, oczach blisko siebie w głębokich oczodołach i ze spojrzeniem skierowanym lekko ku górze. Największe mają 15, a nawet przeszło 20 metrów. Wiele stoi na tzw. ahu – platformach, z których najwcześniejsze datowane są na ok. 700 n.e Mnie wyspa w pierwszej chwili odrzuciła. Upał, mało roślinności, bieda. Ale chwilę potem przyciągnęła i to bardzo intensywnie. Swoimi tajemnicami, pięknymi widokami, życzliwością mieszkańców i świetną kuchnią. Dziwnymi posągami również. Fotografowałam je bez opamiętania. Bezpośrednich potomków pierwszych przybyszy już nie ma. Nie ma więc kogo pytać o posągi, miejscowe zwyczaje, religię i legendy. Dziś przeważają Chilijczycy (wyspa została przyłączona do Chile w 1888 r.), którzy szukają na Rapa Nui łatwiejszego życia. – Pewnie, że tu lepiej niż na głównym lądzie – powiedział mi jeden z nich, na wyspie od 15 lat, właściciel niewielkiego, spożywczego sklepiku. - 2 koszule i 2 pary cienkich spodni starczają na rok. Nie ma żadnych większych magazynów. Więc żyjemy bez pokus, w spokoju i błogości. Zarabiamy głównie na jedzenie. A ile samotny człowiek może zjeść? Zadowolona jest też właścicielka naszych cabanas – małych domków turystycznych, które wynajmuje przyjezdnym. Codziennie wstaje uśmiechnięta. W niedzielę, jak większość tutejszych kobiet, wpina we włosy kwiat i idzie na mszę, która jest okazją nie tylko do modlitwy, ale również do spotkań towarzyskich i wspólnego muzykowania. Na wyspie mieszka również jej siostra i córka, która skończyła archeologię w Santiago de Chile i wróciła ratować posągi. Traktuje to jako cel swojego życia. Bez trudu znalazła pracę w zawodzie, wyszła za mąż, urodziła dziecko i uważa się za osobę spełnioną. Kocha wyspę, rodzinę, pracę i miejscowe zachody słońca. Wyspę i posągi kocha także młody archeolog angielski, który przyjechał na kontrakt już po raz trzeci i jeśli nic się w jego życiu nie zmieni, będzie przyjeżdżał dalej. Zapytałam co konkretnie robi, czy szuka nowych posągów. – Nie - odpowiedział. – Najważniejsze jest właściwe zabezpieczenie tych, które mamy. Żeby następne pokolenia też mogły je zobaczyć i poszukać odpowiedzi na pytanie co znaczą. A może uda się to jeszcze nam? Historia wyspy jest smutna. We w miarę bliskich nam czasach pierwszy przypłynął na nią holenderski kapitan Jacob Roggeveen w Wielkanoc 1722 r. Stąd nazwa. Według jego relacji, zastał na miejscu życzliwie nastawionych tubylców i masę wielkich, stojących tyłem do morza posągów. Zanotował również, że ziemia była już wówczas całkowicie pozbawiona roślinności. Po dniu pobytu odpłynął i o wyspie zapomniano. Potem przybyli tu Hiszpanie, a niedługo po nich znany angielski żeglarz i podróżnik James Cook. Ten ostatni po zejściu na ląd zauważył, że większość posągów była zniszczona, albo poprzewracana, a wyspiarze wrogo nastawieni do przybyszów. Według niego za zniszczenie posągów odpowiedzialny był któryś z wulkanów, a za wyjałowienie gleby – przeludnienie i rabunkowa gospodarka na roli. Kolejne teorie sugerowały, że do klęski doszło nie tylko na skutek walk i kanibalizmu wywołanego brakiem żywności ale, że przyczyną kłopotów żywnościowych i wyginięcia lasów był nadmierny rozwój populacji tzw. szczura polinezyjskiego, który zniszczył wyspę bardziej niż człowiek. W następnych latach statki znów omijały te rejony. Dopiero w końcu XIX w. na wyspie wylądowali peruwiańscy łowcy niewolników, którzy szukali pracowników do zbiorów guana. Wywieźli większość mieszkańców. Resztę zdziesiątkowała przywleczona przez nich gruźlica. Ci, którzy po latach wrócili z Peru, też przywieźli ze sobą różne groźne dla pozostałych tubylców choroby. W miarę upływu czasu ludzi na wyspie było coraz mniej. Wreszcie wyginęli wszyscy, którzy mogliby nam pomóc w wyjaśnieniu różnych niejasności. Jeszcze jedną, wcale nie wiadomo czy ostatnią, są odnalezione niedawno drewniane tabliczki pokryte przez tubylców pismem, zwanym rongorongo, którego również nie udało się dotychczas odczytać.

 



Wyspa Wielkanocna - zachód słońca

 



Wyspa Wielkanocna - grzbiet górski

 



Wyspa Wielkanocna - grzbiet górski

 



Wyspa Wielkanocna - krater wulkanu

 



Wyspa Wielkanocna - gigantyczne posągi

 

BO JEŚLI JEST NA ŚWIECIE RAJ…

 

     Na Bora Bora i Tahiti (Polinezja Francuska) trafiamy w porze deszczowej. Ma to swoje zalety. Niewielu turystów. A deszczu, szczęśliwie, ani na lekarstwo. Na Bora Bora (ok. 40 km kw. i 9 tys. mieszkańców) mieszkamy w domkach na palach w błękitno – seledynowej lagunie. W środku 2 malownicze wulkany (Pahia 661 m n.p.m. i Otemanu – 727 m n.p.m.) Wokół laguny ciemniejszy ocean z rafą koralową, która zatrzymuje fale i woda w lagunie jest zupełnie spokojna. A jej delikatny odcień zależy od koloru nieba, wiatru, a także układu glonów i piasku na dnie. Miejscowa ludność bardzo troszczy się o środowisko. Wie co robi. Wszystkie Wyspy Towarzystwa Polinezji Francuskiej żyją całkiem dobrze z turystyki. Więc nikt zdrowo myślący nie zaryzykuje choćby niewielkiego naruszenia ich urody. Paul Gauguin, francuski impresjonista, który pokochał te wyspy, zwłaszcza Tahiti i namiętnie malował tutejszych ludzi, z pewnością uśmiecha się do nich z zaświatów ucieszony, że ten niezwykły zakątek świata wciąż wygląda prawie tak pięknie jak za jego czasów. Miękkie światło, stała, przyjazna dla skóry temperatura powietrza i wody, zapachy morza i kwiatów, a także smaki potraw – są, bez przesady, rozkoszą dla zmysłów. Pierwsi Polinezyjczycy mieli osiedlić się tutaj ok. 4 w. n.e. Pierwszy Europejczyk - holenderski żeglarz Jacob Roggeven ( ten sam, który odkrył Wyspę Wielkanocną) przypłynął na Bora Bora w 1769 r., a w 1777 r. zakotwiczył tutaj angielski żeglarz - James Cook. W czasie ostatniej wojny Amerykanie mieli na Bora Bora swoją bazę wojskową. Na szczęście nigdy w tych okolicach nie doszło do wymiany ognia, a zaraz po zakończeniu wojny wszystkie urządzenia wojskowe zlikwidowano. Podobno wielu Amerykanów, którzy w tym miejscu stacjonowali, tak się wyspą zachwyciło, że za wszelką cenę usiłowali na niej zostać. Dziś większość mieszkańców mówi po francusku, część po polinezyjsku i część po angielsku, a raczej po amerykańsku. Wszyscy stali mieszkańcy, z którymi rozmawiałam, twierdzili, że los się do nich uśmiechnął dając im szansę życia na Bora Bora. – Tutaj jest naprawdę jak w raju. Ale ten raj, jak wszystko na ziemi, stopniowo się psuje – mówią zgodnie dwaj bracia, 20 i 22 lat, którzy zarabiają na życie organizując nurkowania i snorklowania dla turystów, obaj, podobnie jak ich przodkowie, całe życie na wyspie. – Nasz dziadek miał bez porównania lepiej. Mógł cieszyć się życiem do woli. Wystarczyło, że popracował kilka godzin dziennie, a resztę czasu mógł poświęcać różnym wyspiarskim przyjemnościom. I był szczęśliwy. My byśmy też tak chcieli. Ale musimy pracować dużo więcej. W przeciwnym razie nie będzie nas stać na różne nowości techniczne i nie zdobędziemy uznania rówieśników. Pytam czy piękna, ale niewielka wyspa, trochę ich nie ogranicza. Patrzą na mnie ze zdziwieniem i przekonują, że na Bora Bora jest wszystko, a nawet dużo więcej, niż człowiekowi do szczęścia potrzeba.

 



Bora-Bora domki na lagunie

 



Bora-Bora - ocean

 



Bora-Bora - płaszczka

 



Bora-Bora

 



Bora-Bora

 

KSIĘŻYC NAD TAHITI

Tahiti, rozsławione przez Gauguina, było przez tysiąclecia nieznane europejskim żeglarzom. Dopiero w XVIII w pojawiają się u jej wybrzeży żaglowce angielskiego kapitana Wallisa, francuskiego Bougainville’a i Jamesa Cooka. A w 1789r. ląduje tu „HMS Bounty” (znany z filmu „Bunt na Bounty”). Bougainville opisał Tahiti jako rajską wyspę zamieszkałą przez tubylców (pochodzenia polinezyjskiego) żyjących prosto i szczęśliwie. I w jakimś stopniu za taką uchodzi do dziś. Chociaż stolica Papeete niewiele różni się od innych miast naszego zatłoczonego, zabetonowanego i zaśmieconego świata. Myśmy w Papeete lądowali i startowali 4 razy. Tylko tutaj w całej Polinezji Francuskiej jest duże lotnisko mogące przyjmować większe samoloty. M.in. z Paryża, Los Angeles, Wyspy Wielkanocnej i lecące na Nową Zelandię. Niestety, na samo Tahiti mieliśmy bardzo niewiele czasu. Taki wymóg rozkładu lotów i obowiązków w kraju. Na wyspie jedziemy na miejsce gdzie pierwszy raz wylądował James Cook ( zjedzony potem przez tubylców na Hawajach w 1779 r. podczas trzeciej wyprawy na Wyspy Pacyfiku). Obok czarna, powulkaniczna plaża, na horyzoncie, w morzu rafa koralowa, a za plecami rozmyte w lekkiej mgiełce malownicze góry. Przyroda wciąż piękna. Niestety, świat stworzony i wciąż tworzony przez mieszkającego na tej wyspie i odwiedzającego ją człowieka wyraźnie od tej urody odstaje. I piękne wyspy południowego Pacyfiku coraz bardziej upodobniają się do innych miejsc na świecie.

 



Thaiti

 

 

Wernisaż wystawy 7 kwietnia 2016 r. sala ZG PTTK przy ul. Senatorskiej 11