Wspomnienia o moim bracie Adamie
(1938 –
2010)
Michał Szurek
Nie chcę pisać długo, ale krótkiego
panegiryku też nie napiszę, bo tym razem nie potrafię, nawet jeśli – co jasne –
ograniczę się do kontekstu górskiego, a w nim do stop-klatek. Nie potrafię też
napisać o Adamie bez autorefleksji. Mieliśmy tych samych rodziców – a to jest jedna
z najsilniejsza z więzi, jakie łączą ludzi, nie umiem zatem na chłodno. Co
prawda, zbyt wiele dzieliło nas w górach: różnica klasy, przesunięcie czasowe,
nieco inne preferencje. Ale rozumieliśmy się w pół słowa. Zawsze. Adasiu – tego
ci nigdy nie zapomnę. Bardzo ci dziękuję. Na Twoim grobie leży kamień ze
ścieżki znad Czarnego Stawu pod Rysami. Wziąłem go i wykopałem z zimnym
rachunkiem prawdopodobieństwa: leżał w takim miejscu, że musiałeś na niego
chociaż raz stąpnąć. Wybaczcie – nie umiem pisać chłodno i bez emocji. A jeśli
TPN skieruje sprawę do sądu za przestępstwo ekologiczne – z radością zażądam
jak najsurowszego wyroku.
Wybrałem dziesięć obrazków. Jako matematyk
– liczę od zera. Ale jeszcze poziom minus pierwszy. Suche dane. Adam urodził
się 24 października 1938 roku w Lublinie. Po wojnie, a raczej jeszcze w czasie
jej trwania, bo wiosną 1945 roku, rodzice przenieśli się do Warszawy. W
osiemnastą rocznicę urodzin Adama, 24 X 1956 odbył się słynny wiec pod Pałacem
Kultury w Warszawie – obawiam się, że tylko starszemu pokoleniu mówi coś to
wydarzenie. Adam zmarł 28 listopada 2010 roku. Od dzieciństwa powtarzaliśmy
sobie: jaka szkoda, że w 2000 roku nie będziemy młodzi.
Kiedy to było? Kiedyś, dawno temu…
Obrazek
0. Podkład społeczno-historyczny
Nasz ojciec urodził się w Gorlicach w 1907
roku. Wskutek pierwszej wojny światowej stracił rodziców w wieku 14 lat.
Przymierał głodem przez następnych kilkanaście lat, kradł kotlety po
niedzielnych obiadach u tzw. łaskawego wujka – po latach Adaś rzuci temu
wujkowi w twarz podgniłe pomidory – oczywiście nastąpi zerwanie wszelkich
stosunków. Ojciec zarabiał korepetycjami z niemieckiego i matematyki
(opowiadał, że co drugą środę mógł się najeść do syta zupą w jadłodajni
studenckiej i to było coś). To pierwsze (biegła znajomość niemieckiego)
uratowała go w latach okupacji, to drugie dało nam chleb (no, masło do
chleba), bo ojciec został profesorem szkoły wyższej, oczywiście za PRL. Nie
docenialiśmy z bratem tego.
Kiedy to było? Kiedyś, dawno temu…
Obrazek
1. Kraj lat dziecinnych
Niewyraźnie wspomnienia z pierwszych klas
szkoły. Uczymy się z Adasiem (!) topografii Tatr, pamiętam rysunki kredą na
szafie w kuchni. Potem mijają lata (raczej w sensie pory roku). Wakacje w
Zakopanem, na Bystrem. W latach 1954 – 1964 spędzałem wakacje – całe dwa
miesiące - w Zakopanem, w szkole przy ul. Karłowicza, 20 minut do Kuźnic i
to mi dało kapitał, majątek na całe życie, przyjaźnie, miłości na całe życie,
nawet światopogląd. Kto czegoś takiego nie przeżył, jest o coś uboższy. Adam
szybko przeniósł się do Morskiego Oka, przyjaźń z Józkiem Nyką to materiał na
oddzielny artykuł! Ale wracajmy do lat pięćdziesiątych. Taki obrazek. Adam z
ojcem i jeszcze paroma osobami idą na Orlą Perć; ja jestem za mały nawet na
Giewont. Wracają. Pamiętam, jak ojciec wali się na łóżko z komentarzem „jestem
nieludzko zmęczony, chyba przez dwa dni nie będę mógł wstać”. Po wielu latach przerabiam
to ze swoim synem.
Tymczasem do Adasia przychodzą koledzy i
wyciągają go na siatkówkę. Wraca do domu późnym wieczorem, bo jeszcze poszli do
Poraja. Następnego dnia idą z kolegą na kolejną turę. Po kilkunastu dniach Adaś
„przeciąga mnie”, dziesięciolatka, ze Świnicy na Zawrat i z powrotem. Pamiętam tamte
emocje na eksponowanej drabince i jak pierwszy raz dotknąłem ściany Murowańca –
zwyczaj, który mi został do dzisiaj, dziwny, pierwotny. Potem Adam wyjeżdża do
Morskiego Oka. Fałszuje podpis ojca na pozwoleniu na uczestnictwo w kursie
taternickim. Po dwóch latach zwiedzam słynny „kurnik” i zostaję zapamiętany w
środowisku taternickim, jak się gramolę po drabince. W 2010 roku spotkam
Krzysztofa Zdzitowieckiego, „Pomurnika” pod przełęczą Iwaniacką. Nie pamiętałem
go – poznałem po specyficznym kroku pod górkę, że to musi być były taternik. On
mnie pamiętał, właśnie z kurnika.
Kiedy to było? Kiedyś, dawno temu.
Obrazek
2. Pierwsza młodość
Już czytuję pełne romantycznej wizji
broszury Józka Nyki o Pięciu Stawach i Morskim Oku, fragmenty tekstów wpadają
silnie w pamięć (przydadzą się po 40 latach w wykładach dla studentów
geografii). W albumach tatrzańskich zaznaczam każdą przełączkę, uczę się
topografii. Po wielu latach opowiem grupie kolegów-nauczycieli panoramę z
Bukowiny, stojąc tyłem do gór, „pokazując” kultowy szlak przez Lodową Przełęcz,
wymieniając takie detale w panoramie Morskiego Oka jak Wołowa Szczerbina i
zwracając uwagę, jak zakręca dolina Waksmundzka,
Z rodzicami przyjeżdżam do Morskiego Oka oglądać
przez lornetkę sensację: wspinaczy na Kazalnicy. Widzę Adama, poznaję jego
ruchy. Z niezrozumiałych względów do tej wspinaczki dobiera się prasa, wtedy
jeszcze nie goniąca za każdą sensacją. Artykuły, komentarze, rady. Znany
dziennikarz sportowy wypisuje bzdury na temat taternictwa. To mniej więcej
wtedy Adam staje się moim wzorem, wszystko zaczynam mierzyć jego miarą. Potem spacer
Liptowskimi Murami. Pogwarka o życiu na Czarnej Ławce. To zostaje na całe
życie, nadaje mu treść i sens. Po raz kolejny: dziękuję, Adasiu. Z Pięciu
Stawów do Morskiego to tylko spacer, ale docieramy do taboriska po ciemku. Herbata,
herbata, herbata.
Kiedy to było? Kiedyś, dawno temu.
Obrazek 3. Wciąż pierwsza młodość
Wrzesień. Cudny wrzesień. Moja pierwsza
wspinaczka, zresztą jedna z niewielu. Adam bierze mnie na sznurek. Jest jeszcze
Ewa, idę między nimi. Północną ścianą Mięguszowieckiego wychodzimy na grań.
Idzie mi dobrze, bez problemu, ale pod kopułą szczytową mam trudności z
uskokiem. Adam wyraźnie boi się o mnie. Widok z Mięgusza. Świat cały na dłoni,
jak w pięknym masz śnie. Kto ma świat na dłoni, ma świat u stóp. Droga po
Głazach. Adam się trochę gubi, schodzimy prawie aż do Hińczowej. Zbiegamy
radośnie z Chłopka. Przy Czarnym Stawie spotykamy wielu taterników. Gawędy.
Jest prawie po sezonie. Wspomnienia, plany. Do dziś pamiętam, ale to nie na tę
okazję. Kto na god, kto sowsiem. Zostaję „bratem Szurka” – tak będzie już na
zawsze.
Kiedy to było? Kiedyś, dawno temu.
Obrazek
4. Witamy dorosłe życie
Betlejemka. Leżymy razem na szorstkiej
trawie na Kopie Magury. Nie pamiętam, dlaczego tylko we dwóch. Mnie już
rozeszła się droga z przyjacielem z dzieciństwa, druhem z Tatr i Beskidów. Adam
ma dwa egzaminy do końca studiów, już patrzy w przyszłość; co będzie potem. Już
był w Dolomitach i na Kaukazie – w tamtym czasie na takie wyjazdy jeździła
tylko reprezentacja. Wolno schodzimy na Królowe Rówienki, stajemy i patrzymy w
milczeniu. W dole Zakopane, daleko Warszawa. Patrzymy na góry. Wieczorem wino w
Betlejemce. Czemu jesteś smutny, braciszku? Smuga cienia? E tam, popatrz na
Żółtą Turnię. Adasiu, Adasiu!
Kiedy to było? Kiedyś, dawno temu.
Obrazek
5. Przełom
Krośnica pod Lubaniem. Jestem zaproszony na
Sylwestra: Adam, Ewa, Andrzej (brat Ewy, uznany grafik, potem rektor krakowskiej
ASP – zmarł po latach na dzień przed Adamem), wielu znajomych taterników. Mam
dojechać z Zakopanego. Kłótnia z ojcem – dopiero po blisko czterdziestu latach
zrozumiem, o co tak naprawdę chodziło. Wsiadam w Zakopanem w pierwszy lepszy
autobus i zamiast do Krośnicy jadę do Krakowa; noc na dworcu. W Krośnicy trwa
wesoła zabawa; Adam wychodzi na każdy autobus i patrzy, czy nie dojechałem. Naprawdę
może byłbym innym człowiekiem, lepszym, gdybym tam dojechał. To jest naprawdę
taki zakręt życiowy. Braciszku, kochany….
Adam potem długo opowiadał o tym
Sylwestrze. To był i dla niego jakiś naprawdę znaczący dzień, tydzień, miesiąc,
pół roku. Są takie chwile, wielu poetów zawdzięcza im całe uznanie.
Kiedy to było? Kiedyś, dawno temu.
Obrazek
6. Początki kariery
Wczesną wiosną przedzieramy się przez
Gorce. Adam jest zmęczony po dyżurze w szpitalu („przez weekend objechałem karetką
całe Gorce i pół Beskidu Wyspowego”). Ewa też wraca. Zostawiam ich na
nastrojowym pagórku Bardo i chciwie, ile sił w nogach idę w kierunku Turbacza.
Jestem w najlepszej formie w życiu. Zajść jak najdalej, ale nie chcę wracać
zupełnie po ciemku, więc skręcam na Nowy Targ. Na południowych stokach już czuć
rozmarzniętą ziemię. Wieczorem długie rozmowy w ich małym pokoju w Rabce. Wspominają
tamtego Sylwestra, ale i poprzedniego – gdzieś w kotle Mięguszowieckiego, w
wykopanej jamce śnieżnej; rozmowy o górach, o życiu razem, o wspólnej starości.
Czy to wystarczy, by związać na całe życie, …. i że cię nie opuszczę aż do
śmierci …. Na cały wiek dwudziesty? Na stoliku czerwona lampka, czarny budzik.
Długie zasłony w oknach. Długie, długie rozmowy. O życiu, o szczęściu, o
dążeniu, o górach – czyli o jednym. Coś tam śpiewamy. Dziękuję ci, braciszku. Czy
pamiętasz, Ewo? Co wam do łbów strzeliło, że rozstaliście się? Po jaką cholerę?
Kiedy to było? Kiedyś, dawno temu.
Obrazek
7. Dwadzieścia lat później
Długa, wspólna jazda samochodem do
Zakopanego. Obaj już mocno dorośli. Rozmawiamy tylko o górach. Na chwilę nie istnieje
praca, rodzina, obowiązki, morze, jeziora (Adaś polubił łowienie ryb na wędkę).
Przeżywamy, każdy na swój sposób, Tatry, Beskidy, Alpy i góry kaukaskie.
Przypominamy sobie, jak chłonęliśmy je, każdy inaczej, wszystkimi zmysłami, jak
przeżywamy je teraz. Mamy wszystko. Wspomnienia są świeże, a plany jeszcze łatwe
do realizacji. Żegnamy się za Kuźnicami. Świerki pachną żywicą. Adam znika za
zakrętem ścieżki na Halę („przenocuję w goprówce”), ja idę cepersko przez Nosal
do Olczyskiej. Spoglądam spod wywierzyska – może idzie Upłazem? Z Jaszczurówki
jadę do Małego Cichego, tam od tygodnia jest żona, są dzieci.
Kiedy to było? Kiedyś, dawno temu.
Obrazek
8. Sam środek ciemnych dni
Puszcza Kampinoska. Jeden z niewielu
spacerów we dwójkę. Już niedaleko do chaty. Jestem smutny, wleczemy się razem;
nie mam suchych oczu. To od wiatru, to od wiatru; marcowy wieje silnie w
twarz. Popatrz, rozpalimy sobie, brzozowa gałąź da zapach. Schodzą się ludzie.
Wesoło, ciepło. Buzuje ogień. Jak to miło, że się śmiejesz. Już tak będzie?
Braciszku, góry łamią słabych, wzmacniają mocnych. Ty jesteś mocny.
Kiedy to było? Kiedyś, dawno temu.
Obrazek
9. Pełnia
Wrzesień. Spotkanie bez okazji w Twoim
mieszkaniu, ponad 30 osób. Gitara, piosenki, trochę śpiewa Stara Robota, wiersze,
rozmowy, jakieś sałatki, barszcz, kuchenka jeszcze nie działa, gawędy, żarty, bezładne
wspomnienia, retrospekcja, obrazy, beskidzkie trawy, Wierch Pod Fajki, Wawa i
Stefania, Palant i jego listy do …, lina na Cubrynie, Spadowa Kopa,
Paczkowski-Owieczka, tyle starych znajomych, dziewczyny piękniejsze niż 30 lat
temu (jak one to robią, że pięknieją z wiekiem?) , kariery zawodowe, Puszcza
Kampinoska, spory o przeszłość, plany, zamiary, uwagi o zdrowiu, stare zdjęcia,
przekomarzanie się, aluzje, zaduma, refleksja, nastrój, świece na stole,
tańczące cienie na ścianach, troska, ale i radość ze spotkania, nareszcie
wiemy, po co chodziliśmy po górach, spokój o przyszłość, tyle za nami, tyle
przed nami. Duże mieszkanie, można rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać. Spokój.
Jest Monika. Spokój o przyszłość. Wreszcie spokój. Wspominamy kolegów. Tomek
Kreczmar, Jacek Woszczerowicz – moje i Adasia najwcześniejsze śmierci górskie.
Ale teraz cieszymy się, że jesteśmy razem, że tylu mamy przyjaciół. Najbliższe
miesiące będą radosne, następne spotkanie choćby za tydzień. Wreszcie jesteś,
braciszku, wreszcie jesteś. Tylko dlaczego tak trudno się rozstać? Już
pierwsza po północy, a ja nie chcę wyjść… Nie chcę wyjść, nie chcę wyjść…
Szukam pretekstu, żeby zostać („może pozmywać?” – no, hi-hi, całkiem szczere to
nie było…). Nie chcę wyjść. Chwilo, trwaj.
Kiedy to było? Kiedyś, dawno temu.
Obrazek
10. Nadzieja umiera ostatnia
Nie odpowiadasz na telefony… drzwi
zamknięte, walę kamieniem w szybę – ale masz pancerne, a większy odbija się od
krat. Braciszku, kochany, jest mróz, nie każ mi czekać długo pod Twoim oknem,
no tak, mogłem zadzwonić wczoraj wieczorem, ale przecież rano rozmawialiśmy
normalnie. Nie, nie, z ufnością poczekam, przecież nieważne jaki mróz, no to
co, zmarznę i już, nie zdążyłem się ubrać ciepło, ale jakie to ma znaczenie, potem
się ogrzeję, ważne, że żyjesz….. Mieliśmy jeszcze gdzieś pójść w góry ... To
moja wina, naprawdę, moja wina. Braciszku, braciszku, otwórz… Kocham cię,
wybacz, że za mało ci to okazywałem. Przecież żyjesz. Nie, nie, nie!!!!!! To
nieprawda!!!!!! Oczy kłamią. Kocham cię.
Kiedy to było? Kiedyś, dawno temu.
Michał Szurek