Niedokończony,
jasny portret twój…
Słowa Jonasza Kofty do melodii
Włodzimierza Nahornego „Jej portret”. Opole 1972.
(fot.
Małgorzata Kaczarowska)
Basia
Kaczarowska (21 XI 1940 – 11 VI 2020) w stop-klatkach
Michał Szurek
0. Od 1940 do 2020. W okrągłych latach zamknęło się doczesne życie Barbary
Kaczarowskiej. Przypomnijmy te dziesięciolecia. 1940: Co będzie z
Polską, czy przeżyjemy? 1950: trwa odbudowa kraju w nowych granicach,
Mariensztat, Muranów, Mirów, … i niewesołe czasy stalinowskie. 1960:
nadzieje po-październikowe są jeszcze świeże. Kabaret Starszych Panów jeszcze
przed erą telewizji ma się dobrze. 1970: tragiczny koniec dekady i
powiew optymizmu („za Gierka jest nadziei mała skierka”), 1980: koniec
złudzeń i początek nowych: festiwal Solidarności, 1990: czy naprawdę
komunizm się skończył? 2000: dożyliśmy XXI wieku (nie odmówię sobie
dygresji: coraz więcej jest wśród nas osób, które żyć będą w XXII). 2010:
katastrofa smoleńska. 2020: Koronawirus. Jaka będziesz, Polsko?
POETA:
(…) o, niech tak Jagusia przymknie rękę pod pierś.
PANNA MŁODA:
To zakładka gorseta, zeszyta trochę przyciaśnie.
Czytelnikom tego tekstu nie trzeba przypominać dalszego ciągu… Dzieliłem z Basią podziw dla „Wesela”. „Ono składa się
z samych cytatów”, mawiała.
Ten tekst pisałem z
myślą o dwóch grupach odbiorców: czytelników „Wyspy” i członków Stołecznego
Klubu Tatrzańskiego i ogólniej: turystów górskich i nizinnych. Mam nadzieję, że
te dwa obrazy będą się dopełniać. Oczywiście powinienem uwzględnić i grupę trzecią:
to wszyscy przyjaciele Basi, niekoniecznie należący do pierwszych dwóch.
Nieprzyjaciół Basia nie miała. Wszyscy ją lubili. Muszę jednak poświęcić kilka
zdań Stołecznemu Klubowi Tatrzańskiemu PTTK. Skupiał on (i skupia) turystów,
taterników, alpinistów i nawet himalaistów – niekoniecznie tych z górnych półek
wyczynu, ale ludzi, którym po pierwsze dobrze jest w górach, a po drugie (last,
but not least) jest dobrze ze sobą wzajemnie. Wierzchołki gór nie są
sportowym celem do zdobycia, ani pożywką dla własnego ego. Są
środkiem do osiągnięcia innych celów. Jakich? To ogólny i głęboki temat. Trochę
będzie i o tym.
Nie napiszę
życiorysu Basi, nie wyliczę listy jej nagród i odznaczeń. Nie o tym chcę pisać.
Opiszę Ją w stop-klatkach, nieruchomych obrazkach. Przykłady lepiej
pokazują człowieka, niż zbyt gładkie słowa. Będą to zarówno relacje Basi, jak
i moje wspomnienia z długoletniej przyjaźni. Nie całkiem chronologicznie. Czymże
jest czas? - pyta Tomasz Mann (der Zauberberg, Czarodziejska góra).
Obrazek 1. Jako
podlotek (słowo „nastolatka” jest późniejsze) Basia zwiedza Tatry ze swoim
ojcem, Wacławem Sternerem. Są na Zawracie, Świnicy, przechodzą do Morskiego
Oka, zwiedzają Tatry Zachodnie. Basia często wracała w opowieściach do tych
początków swej turystyki. Bardzo chwaliła ojca za to, że to jej dał – również
narciarstwo.
Płeć
żeńska w Tatrach czyni kilkumilowe wyprawy po najgorszych bezdrożach, i zdrową
się potem czuje.
Walery Eljasz,
Przewodnik po Tatrach, 1886 r.
Obrazek 2. Wczesne lata sześćdziesiąte. Basia
studiuje polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. W teatrzyku studenckim gra
„panią prowokatorową” w sztuce Sławomira Mrożka „Policja”. Prowokator musi
prowokować po cywilnemu, ale źle się czuje bez munduru. Basia przyszywa swojemu
scenicznemu mężowi lampasy do ineksprymabli. Wyobrażam sobie, jak mogła to
grać i już się uśmiecham…
Obrazek 3. Późne lata sześćdziesiąte. W
owych czasach można było pojechać na tatrzańskie wczasy wędrowne, organizowane
przez PTTK - od schroniska do schroniska. Miejsca zarezerwowane, jedzenie
zapewnione. Zawsze najtrudniejszy był odcinek z Hali Ornak do Murowańca – co
najmniej osiem godzin, z tysiącmetrowym przewyższeniem. Potem krótkie, przepiękne
trasy w okolicach Orlej Perci i Morskie Oko. Nie byłem na takich wczasach ani
razu, ale Basia wracała do nich często we wspomnieniach, szczególnie do drogi
przez dolinę Tomanową na Ciemniak. Odpowiadała jej taka turystyka. Nie miała
inklinacji ani do wspinaczek, ani do wielodniowych plecakowo-namiotowych
beskidzkich włóczęg. Można powiedzieć, że wyznawała poglądy Mieczysława
Karłowicza, o estetyzującej roli gór. Chodzimy po górach, żeby zobaczyć i
przeżyć coś pięknego. Nie musimy sprawdzać siebie, nie dążymy do rekordów,
niekoniecznie mamy pasję odkrywcy. Lubiła taki mój wiersz:
PRZEŁĘCZ
BOBROWIECKA
(Basi
Kaczarowskiej, sierpień 2013)
Na
przełęcz, wiesz, Bobrowiecką,
(trzeba
to sobie powiedzieć),
Weszliśmy,
by staroświecko
Po
prostu sobie posiedzieć.
Pomilczeć
na miejscu znanym.
O
górach potem pogwarzyć,
O
szlaku już zapomnianym.
I
nawet trochę pomarzyć.
Smakować
szum drzew zielonych,
Patrzeć,
jak wiatr w trawie dmucha,
Dotykać
gór oddalonych
I
górskiej ciszy posłuchać.
Obrazek 4.
Upał, „stopni chyba ze czterdzieści”. Podchodzimy noga za nogą na przełęcz
Rozdziela między Pieninami a Beskidem Sądeckim. Widzimy z daleka rozłożysty
jawor. Dochodzimy, siadamy … i mamy to samo skojarzenie. Wpadamy sobie w słowo:
Gościu, siądź pod mym liściem a odpoczni sobie.
Ale
proszę sobie wyobrazić, że ja zostałem „pod jaworem”, a Basia poszła dalej.
Wróciła po półtorej godziny z piku nad przełęczą. Jeszcze kilka lat temu
przeszła sama, w późny grudniowy wieczór, całą zaśnieżoną dolinę Chochołowską,
od szosy do schroniska, z „zimowym” plecakiem.
Obrazek 5. Basia była mistrzynią słowa. Żyła w
przyjaźni z siedmioma krasnoludkami języka polskiego: chyłek, ciemek,
ciszek, ciurek, nienacek, omacek i ukradek. Na jednym z naszych (co
to znaczy „naszych”, jest niżej) przedstawień z wdziękiem powiedziała
spontanicznie: „przepraszam, już wchodzę na ten pantałyk, z któregom została
przed chwilą zbita”. Potrafiła odmienić przez przypadki „21 chłopców” (proszę
spróbować!!!).
Obrazek 6.
Basia była redaktorką między innymi książek Aliny i Czesława Centkiewiczów i Arkadego
Fiedlera. Jeździła do Fiedlera do Puszczykowa, żeby w spokoju omówić wszelkie
uwagi, jakie miała. W jednej z przygotowywanych do druku książek natknęła
się na zdanie: „Zerwałem się wtedy z błyskiem w oczach”. „Jak Pan mógł
wiedzieć, że miał błysk w oczach?” zapytała przytomnie. Pan Arkady odparł
równie przytomnie: „Czułem to”. Potem długo się śmiał … i dyskutował z Basią
przez godzinę … w końcu zdanie pozostało. Obrazek ten – jeden z wielu - pokazuje,
jak staranną i inteligentną redaktorką była Basia. Patrzcie, patrzcie młodzi!
Melchiora Wańkowicza
(1892 – 1974) Basia widywała w wydawnictwie Iskry, ale kontaktów z nim nie
miała. Lubiła za to opowiadać, co miał z nim starszy od niej redaktor,
Franciszek Król. Poszło o to, czy mężczyzna też ma łono. Długi spór
rozstrzygnęła, zdaje się, dopiero najsłynniejsza aria ze Strasznego Dworu („
z kurantem”). Dlaczego o tym piszę? Basia była nie tylko polonistką, ale i
humanistką. Humaniści nie mają dziś „dobrej prasy”. Ich praca nie przekłada się
od razu na wzrost sprzedaży chipsów, gumy do żucia, napojów gazowanych i samochodów.
Efekty pracy polonistów, wydawców, redaktorów, artystów, filozofów - widać po
upływie pokolenia. A że inter arma silent musae, to insza inszość (jakby
to ujął ksiądz profesor Józef Tischner – p. niżej, obrazek 18).
Obrazek 7. Już w wydawnictwie Noir sur
Blanc - Basia dała negatywną opinię o twórczości wtedy początkującego pisarza.
Napisała, że pomysły są dobre, ale polszczyzna jest zanadto „drewniana”. Autor
się obraził, pouczał Basię, że to redaktor ma wszystko wygładzić. Poszedł do
innego wydawnictwa, które nie miało Basi. Książki okazały się poczytne, autor
zarabia … i truje Czytelników swoim językiem, który – oddajmy honor prawdzie –
nawet przypomina język polski. A to, co wyrabia się dzisiaj z tłumaczeniami
tekstów, woła o pomstę do nieba. Częściowo jest to usprawiedliwione
pośpiechem. Basia pokazywała mi niektóre kwiatki. W pewnej powieści dziewczyna,
żeby nie zostać zdemaskowana, ukrywała się w przebraniu starej służącej. To
było jasne z kontekstu. Tłumacz napisał: chowała się za zdezelowaną serwantką.
To nie jest wymyślone. To prawda. Inny kwiatek: pewna dama jedzie konno.
Zatrzymuje ją ktoś i pyta o drogę. „To tam … i pokazała kierunek końcem
krawata” . Basi wydało się to dziwne, jak można coś pokazywać końcem krawata?
No, teoretycznie można. Ale w oryginale stało „cravache”, co po francusku
znaczy „szpicruta”! To było charakterystyczne dla Basi: uważność, wyczucie
języka i dobry smak. Nie do zacytowania jest jej wyszukana odpowiedź panu,
który przysłał teksty kiepskiej jakości (ale nie o to chodzi) – z adresu
elektronicznego o obscenicznej nazwie. Mogę tylko powiedzieć, że w adresie tym
było pewne słowo na literę, która jest między „j” i „l”.
Obrazek 8. Basia była mistrzynią słowa. Aha,
to już napisałem. Nie szkodzi. Dziesiątki razy proszono Ją w naszym Klubie, by
recytowała prześmiewcze wiersze na temat „co poeta chciał przez to powiedzieć”.
Za każdym razem wszyscy pokładali się ze śmiechu. Nikt inny nie potrafił tak
recytować. Najbardziej udany (nie znam autora) zaczynał się tak:
Ach,
gdzież się zapodziały mej młodości skrzydła,
Za
pośrednictwem których wzlatywałem w wyże…
a
potem szło
Cyt
serce, a ty, duszo milcz, szkoda zdrowia.
Kwiat
twych doznań uszczknięty u rajskich rubieży
Znów
ma-li stać się karmą ludzkiego pogłowia?
Przebóg
– raczej się stoczyć w odmęty lubieży!
Autor
wiersza dokładał i komentarz – wykładnię, jak należy go rozumieć (przypominam,
że było to od początku do końca prześmiewcze). Było tam wyjaśnienie:
Lubież
– jak uczniom wiadomo,
To
gorszy rodzaj rozpusty!
To
słowo „lubież” weszło potem do naszego żargonu klubowego, raczej na określenie
czegoś bardzo słodkiego. Przywołuję ten obrazek na przypomnienie wspaniałej
pamięci, jaką miała Basia i Jej repertuaru wierszy i innych, niekoniecznie
rymowanych utworów literackich. O „Weselu” już wspomniałem – z dużą łatwością
cytowała obszerne fragmenty.
Obrazek 9.
Byłem z Basią kilka razy na tygodniowym wyjeździe w góry Słowacji. Języka
słowackiego oczywiście nikt się nie uczył, ale po pewnym czasie rozumieliśmy na
przykład, że odchody vlakov to odjazdy pociągów, no i oczywiście, że nie
należy niczego szukać, zwłaszcza laski. A to, co opiszę, zdarzyło
w Zubercu, w restauracji Liptowska Izba. Basia z całą powagą powiedziała w
naszym ojczystym języku: prośim kurczaczą polewkę i świeczkową z ziemiakami.
Pierwszy termin jest zrozumiały: kuracia polievka to po prostu „rosół”. Ziemiaki to pyry,
grule, czyli inaczej gajdoki, albo brambory, na Łemkowszczyźnie kampera, a na
Orawie - rzepa. Ale czy chciała jeść danie z parafiny? Nie, Basia delektowała
się tym, że sviečková to polędwica. Przyszliśmy wtedy z grani
Skoruszyny, od Orawic. Nastrojowa to grań – leśna, widokowa. Ma coś wspólnego z
Gubałówką – tyle, że jest na niej na pewno sto razy mniej ludzi. Gdzie tam sto
– chyba pięćset.
Obrazek 10.
Lubię dolinę Rohacką, cztery tamtejsze stawy i okrężny szlak przez Tatliakovą
chatę, który …dzieści lat temu był tylko rozgrzewką przed większymi
turami. Przy najwyższym stawie przypomnieliśmy sobie Włodzimierza Wysockiego:
Здесь вам не
равнина, здесь
климат иной…
Przytoczę stosowny fragment w moim przekładzie:
… Choć może się
w szczęściu pławiłeś po czub -
Na
dole nie znajdziesz, choć nie wiem co,
Przez
swoich lat szczęśliwych sto,
Ułamka
piękna, co masz je w górach u stóp.
Vyšne
Roháčske Pleso jest zawieszone na piętrze nad najpiękniejszą wysoko położoną
dolinką Tatr Zachodnich (dolina Spalona), i pod fragmentem „Orlej Perci Tatr
Zachodnich” – grani od Smutnej Przełęczy do Banikowskiej. Staw ma ciekawy
kształt ryby. Można moczyć nogi (nie daj Bóg w Morskim Oku! – mandat murowany),
można usłyszeć świstaka. Granit jest miękki (!), można się wygodnie oprzeć –
położyć to może już nie. Trudno mi było namówić Basię, żebyśmy już zaczęli
schodzić. Zresztą, miała rację. Po co? Wkrótce złapał nas deszcz.
Rzęsisty, tak zwany „przelotny” (= przelatuje przez wszystko), ciepły i
przyjemny.
Deszcz pada dziś
od rana,
I
moknie, moknie wszystko:
Kosodrzewina,
świerki,
I
góry, i schronisko.
(z wiersza
Tomasza Wasilczuka)
Lubiłem
grać z Basią w dni deszczowe w gry, polegające na skojarzeniach słownych.
Niekiedy udawało mi się wygrać.
Obrazek 11.
Nobody is perfect. Wyjazd w Małą Fatrę, w kilkuosobowym gronie.
Idę w góry
cieszyć się życiem….
W
górach jest wszystko, co kocham…
Pomyśl,
ile niespełnionych marzeń łączy w sobie pożegnanie gór….
Te
słowa znanych piosenek turystycznych
Wydawały
ci się przesadnie egzaltowane
I
sztuczne
Tak
było do dzisiaj…
***
Szłaś
granią Małej Fatry
Takiej
orgii rydzów, jak wtedy w Małej Fatrze, nie widziałem ani przedtem, ani potem.
Mieliśmy ich pełne torby. Trochę zamarynowaliśmy (długo nie mogliśmy się
dogadać ze sprzedawczynią w sklepie, że chcemy kupić słoik, któż mógł
przypuszczać, że jest to skrutkovaná fľaša ? ). Basia wzięła się za
przyrządzanie rydzów na kolację … i zrobiła je tak, jak robi się maślaki. Oj,
Basiu.
Od razu jednak myśl
przeskakuje mi na Cyrhlę. Wycieczka Koperszadami na Przełęcz pod Kopą. Pod
przełęczą „oswojone” kozice, jedna długo nie chciała się z nami rozstać.
Zrobiło się zimno, zaczęło siąpić, a potem lać. Wszyscy byli głodni, do domu w
Kościeliskach było dość daleko. Zatrzymaliśmy się na Cyrhli, u kotów. Byłem
kierowcą – pozostali wypili coś niecoś na rozgrzewkę. Lokal podupadł. Nie jest to już miejsce
spotkań bohemy artystycznej. Jest klasy „Gubałzerii”, oferującej pod
pseudogóralską muzykę z taśmy tradycyjne góralskie danie: pizza z borowikami.
Tu
na wysokiej Cyrhli
Gospoda
z siedmiu kotami
Butelka
z czerwonym rumem
I
wielkie kosze z rydzami.
Jarosław Iwaszkiewicz
A jednak spacer na Kopské sedlo
wspominaliśmy przez lata (niedługie, bo było to … całkiem niedawno). A
pamiętasz? A pamiętasz?
Obrazek 12. Moje imieniny (już na święty
Michał bucki płoną…), ok. 2010 roku. Kosarzyska, ale nie te koło
Piwnicznej, tylko jedna z hal za doliną Chochołowską. Zero turystów. Piękne
widoki. Siano. Ujadający pies. Mała kapliczka. Stroma polana. Siadamy na samej
górze. Wyciągam wino z plecaka. Pijemy „moje zdrowie”. Odkrycie tamtych terenów
do wycieczek (spacerów, spacerów) uważam za swój sukces. Wiele razy wędrowałem
tam z Basią i innymi kolegami i koleżankami będącymi już w wieku, no tak, hm.
O rozżalenia! o
wzdychania!
O tajemnicze,
dziwne lęki!...
Ziół zapachniały
świeże pęki
Od
niw liptowskich, od Krywania.
Jan Kasprowicz, Krzak dzikiej róży w Ciemnych
Smreczynach.
Obrazek 13.
Wspomniałem („obrazek
5”) o naszym zespole kabaretowym. A no, znalazło się w Klubie
trochę osób lubiących i potrafiących śpiewać. Napisałem kilka piosenek na
tematy górskie i turystyczne – większość na zasadzie kontrafaktury, czyli
podkładania słów pod istniejące melodie. Basia zwróciła uwagę, że takie piosenki
łatwo podchwyci publiczność – przywołała inżyniera Mamonia z Rejsu,
który właśnie lubił tylko te piosenki, które znał. Pomysłem Basi była nazwa
zespołu: Stara Robota. Aluzja doskonale czytelna dla każdego, kto choć trochę zna
Tatry: to nazwa doliny, bocznej od Chochołowskiej, podchodzącej pod grań Ornaku
i szczyt, który po słowacku nazywa się Klin, a po polsku właśnie
Starorobociański Wierch. Na każdym występie podkreślaliśmy z naciskiem, że
jakiekolwiek skojarzenie ze średnią wieku członków zespołu (obecnie to będzie
70+) jest najzupełniej przypadkowe.
Któż,
jak nie Basia, mógł prowadzić nam konferansjerkę? Robiła to z wdziękiem i w
stylu najlepszych konferansjerów kabaretów literackich Bardzo Dawnych Lat. Gdy
w ostatnim roku już nie mogła występować, próbowaliśmy ją zastąpić. Owszem,
szło jakoś… Bardzo dobrze, trzy plus. Ale to była podróbka, Ersatzbasia.
Basia
miała doskonałe wyczucie słowa (oj, chyba się powtarzam) - słowa oddającego to
właśnie, co pomyśli głowa. Bardzo spodobał mi się jej pomysł tytułu Delicje
ciotki Dee. To książka Teresy Hołówki, opisującej życie na amerykańskim
Midweście oczami polonusa lat osiemdziesiątych zeszłego wieku. Tych
przykładów jest oczywiście więcej, ale przecież nie piszę monografii.
Obrazek 14.
Jeszcze o Starej Robocie. Napisałem też kilka piosenek dla Basi. Proszę
przeczytać fragment jednej z nich. Nie ma wątpliwości, „pod co” jest podłożona:
Na tym stoku pod
Nosalem tyś okazał się brutalem.
Ja myślałam, że
to jakieś dziwne żarty.
Na dziewczęce
moje plecy najwyraźniej tyś dla hecy
Włożył plecak
swój i czekan oraz narty.
A gdy ugięłam
się pod tym pakunkiem -
Tyś mi gorącym
zamknął usta pocałunkiem.
Tak skołowałeś
niewinną dziewczyną,
Że jeszcze buty
ci wzięłam i linę!
Zamknijcie oczy,
Czytelnicy, wyobraźcie sobie Basię – tę na ścieżce na Halę, uginającą się pod
męskim plecakiem z całym ekwipunkiem – a potem „naszą Basię” wykonującą to z
przejęciem na występach. Barbara Kraftówna by tego lepiej nie wykonała!
Tu drobna uwaga. Stara Robota bazowała
na takiej kontrafakturze. Czy takie wykorzystanie tekstu i melodii jest
plagiatem? A czy gdy obecny mieszkaniec Wilna napisze: Litwo, ojczyzno moja! –
to ma płacić tantiemy? Poza tym jeżeli mielibyśmy płacić procent od dochodów z
występów – możemy płacić nawet 200 %. Dwieście procent od zera jest równe zero.
Jako matematyk wiem o tym dobrze!
Obrazek 15.
Robin. Na pewnej wycieczce w Puszczy Kampinoskiej do Basi podszedł pies. Znać
na nim było geny charta afgańskiego. Powiedział (ów pies): „Zgubiłem się. Będę
z Tobą. Będę ci wierny jak pies”. Jako, że żył w puszczy, dostał imię Robin.
Był psim arystokratą. Chodził z dostojeństwem. Względem ludzi posłuszny i
łagodny jak baranek. Nie lubił tylko innych przedstawicieli swojego gatunku i
jeżeli szczekał, to wyłącznie na nich. Gdyby naprawdę umiał mówić (Czytelnicy
domyślili się, że cytowana jego wypowiedź była to tylko licentia poetica),
wypowiadał by się ładną, bogatą polszczyzną – tak, jak jego Pani. Posiadał
swoistą kindersztubę – miało się wrażenie, że gdy mija znajomego człowieka,
chciałby zdjąć kapelusz i skłonić się z wdziękiem. Pasował do Basi a ona do
niego.
Obrazek 16. Szalejący
covid-19 nauczył nas wszystkich odrobiny pokory i może zmienił perspektywę
widzenia świata. Przywrócił proporcje. Basia (i jej córka Małgorzata)
przywoływały często „zasadę strusia” (wiersz Magdaleny Samozwaniec, cytat może
niedokładny, a komentarze zbyteczne).
Mamusiu, zapytał
Jaś,
czy na strusie wołać truś-truś
czy taś-taś?
I niech mi powie mamusia
czy taki struś
siedzi cicho jak trusia?
A może śpiewa jak ptak?
Czy byłby z niego dobry stróż? -
A może struś - to tchórz?
Cieszę się ̶ na to odparła mamusia ̶
że nie masz większego kłopotu od strusia!
Obrazek 17. Sceneria:
Słowacki Kras, pogranicze Słowacji i Węgier. Deszcz, zimno. Nasz towarzysz,
Ryszard, zawrócił z połowy drogi na Jablonovské sedlo. Ja i Basia ślizgamy się
w błocie, ale nie poddajemy się. Weszliśmy, gdzie chcieliśmy, usiedliśmy pod
wiatą – przynajmniej nie leje się nam na głowy. Wyciągamy termosy z jeszcze
ciepłą herbatą. Nagle z Basi plecaka odzywa się telefon. Dzwoni R.K., z
Warszawy (a właściwie z pewnej miejscowości podwarszawskiej): „Basiu, kiedy
dodaje się śmietanę do zupy: przed, czy po ugotowaniu? ”. Basia z wrażenia
zakrztusiła się zajadaną bułką, ale z powagą wytłumaczyła, co i jak. R.K. wypytywał
jeszcze o inne szczegóły … i mieliśmy o czym rozmawiać, moknąc w zejściu.
Niewiele brakowało, a źle by to się skończyło: Basia „pojechała” na stromym
błocie. Ale spodnie dało się jeszcze tego samego dnia doprać.
Obrazek 18.
Kilka lat temu zwiedzaliśmy Łopuszną. W pięknie zachowanym dworku Tetmajerów
elokwentny przewodnik wyczuł w nas osoby prawdziwie zainteresowane.
„Zwiedzanie” trwało chyba dwie godziny. Przysiadłem na ławeczce, a Basia poszła
„dozwiedzać”. Następnie poszliśmy na cmentarz. Nad grobem księdza profesora
Józefa Tischnera (1931 – 2000) przypominałem sobie fragment wiersza z jego
wykładów O ślebodzie:
A
kie pudziemy z tela, to nos bedzie skoda.
Po
górach, dolinach płakać bedzie woda.
Ale tylko pomyślałem. Nie powiedziałem.
Obrazek 19.
Powoli kończę,
bynajmniej nie dlatego, że kończy mi się „taśma filmowa”. Byłem z Basią na Jej ostatniej
wycieczce górskiej: przepięknym grzbietem Małych Pienin, od Lesnicy po
słowackiej stronie przez Szafranówkę do Wysokiej, z zejściem do Jaworek. Było
to zresztą dokładnie 50 lat po moim pierwszym przejściu tej grani. Przy schronisku
na Durbaszce herbata smakowała, jak zawsze w górach. Siedzieliśmy długo, w
milczeniu patrząc na zielone Beskidy. Nie trzeba było słów. Napisałem o tym
piosenkę, którą wykonywaliśmy w Starej Robocie. Przytoczę fragment refrenu.
Zapamiętam
dobrze ten szlak.
Zapamiętam
ten czerwony znak.
Zapamiętam,
jak tam hula wiatr.
Zapamiętam
widok na grań Tatr. 19 VI 2020 r.
Barbara
Kaczarowska w karykaturze Edwarda Ałaszewskiego
(udostępnione przez córkę
Małgorzatę).