Aconcagua 2004

Włodek Kierus

29.01 WAW Okęcie
Odprawa biletowa poszła bez problemu. Pani z obsługi nawet nie mrugnęła okiem widząc 5 kg nadbagażu. Żegnamy się z Anetą i udaję się do gate'u. Drobiazgowa kontrola - muszę nawet zdjąć buty, nie mówiąc o kurtce z kieszeniami wypchanymi puszkami z pasztetem sojowym. W końcu udało się - siedzę w samolocie - obsługa gada coś po francusku wykonując te same co zwykle śmieszne gesty, mające na celu wzbudzenie w pasażerach przekonania, że mają szanse na wyjście z życiem z ewentualnej katastrofy lotniczej.

Skrzydła samolotu są oblodzone - podjeżdża specjalna machina, wyglądająca jak spryskiwacz do szyb lub ogrodu w skali 10:1. Startujemy. Wszystko jak zwykle. Przekąska niejadalna, dobrze, że mają wino ;-) Wieczorny samolot do Paryża jest prawie pusty. Obok mnie nikt nie siedzi, więc wyciągam się na trzech fotelach jak jaśniepan!

Lądujemy w CDG - widać, że zanikł zwyczaj klaskania po udanym lądowaniu...

29.01 CDG Paryż
Dwie godziny bezczynności. Bezsensowny transport autobusem z terminalu B do C wokół całego lotniska. Wewnątrz terminalu tylko kilka chińskich sklepów. Nuda. Papierosy po 5 euro, duża czekolada po 10.

W końcu wsiadam do samolotu w kierunku Buenos Aires. Tym razem jest pełno - 100 prócz zajętych miejsc (oczywiście w klasie ekonomicznej). Tym razem zamówione jedzonko lacto-ovo jest OK. 14 godzin lotu, prędkość 800-90 km/h, temperatura na zewnątrz -51 st.C, całkowity dystans 11111 km... W końcu widać Buenos Aires...

30.01 Buenos Aires
Boskie Buenos - tak się to nam wydaje – w rzeczywistości pułap chmur na wysokości 300 m. Deszcz cały czas pada - raz mocniej - raz słabiej... Miasto poza ścisłym centrum, przypomina bardziej Hawanę (http://havana2001.republika.pl) niż Los Angeles... Na ulicach mieszka bardzo dużo bezdomnych - w niedziele maję swoje mieszkania przed zadaszonymi wejściami do banków i urzędów publicznych... W ścisłym centrum wszystkie knajpki i sklepy zamknięte, pełno policji włącznie z transporterami wyposażonymi w armatki wodne - pomnik Kolumba ochlapany czerwoną farbą - pełno napisów sprayami i graffiti (wszystkie hasła w stylu "politycy - oddajcie nasze pieniądze" albo "chcemy w końcu demokracji"). Tak się złożyło, że w samolocie oglądałem film pt. "Zapiski motocyklisty" - film był o kiełkowaniu idei rewolucji południowoamerykańskiej w młodości Ernesto "Che" Guevary - który pochodził właśnie z Buenos Aires...

Generalnie atmosfera nie jest miła - tylko kilku zdezorientowanych turystów szwęda się po centrum... Dwie stacje metra dalej życie toczy się normalnym tempem - kawiarenki, sklepy, lodziarnie, kafejki internetowe - większość pootwierana - ludzi na ulicach sporo mimo deszczu.

Mieszkam w miłym hostelu - pełno obcokrajowców, chociaż sporo też Argentyńczyków - atmosfera OK - jak powiedziałem, że zamierzam wejść na Aconcaguę - większość (włącznie z obsługą) zdębiała - ja myślałem, że to dla nich codzienność, że w hostelu jest 20 osób, pragnących wejść na najwyższy szczyt obu Ameryk... Mam nadzieję, że jutro przestanie padać i będę mógł zrobić trochę zdjęć...

31.01 Buenos Aires

Pogoda niestety się nie poprawiła. Piękna kolorowa dzielnica - La Boca, prawdopodobnie nie wyjdzie fajnie na slajdach. Za to cmentarz na którym pochowano Evitę Peron, jako że cały jest z kamienia - wyjdzie całkiem nieźle.

Nastroje w Buenos wyraźnie spokojniejsze - policja stoi tylko przed siedzibami banków - oprócz graffiti i haseł na murach nie widać specjalnych niepokojów.

Jutro będzie ostatni dzień, kiedy będę miał szansę zrobić trochę kolorowych zdjęć - na razie szanse marne - zobaczymy jutro.

3.02 MENDOZA
Buenos Aires mam już za sobą - ogromna rozpiętość – od luksusowego "city" poprzez bogate dzielnice przypominające Brukselę, dziewiętnastowieczne dzielnice przypominające lizbońską Alfamę lub nawet Hawanę, po totalne slumsy wybudowane z tektury i blachy falistej... To miasto żyje, pełne jest ludzi, sklepików, kawiarenek... Miejsca dla turystów to tylko wycinek całego miasta...

Pogoda radykalnie się zmieniła - wystapiły już pierwsze poparzenia słoneczne... Obecnie jestem w Mendoza - z okien widać ośnieżone szczyty Andów... Jutro wyruszam do Puenta del Inca a stamtąd pieszo lub na mule do Plaza de Mulas. Więc już jutro postawię stopę w Andach...

4.02 CHICAS y MACHOS
Dziewczęta w Argentynie to oddzielna historia. Dla nas "białasów" ciężko to znieść. Tyle jest pięknych kobiet, że aż głowa boli (i szyja). Co prawda część z nich urodą przypomina siostrę Paula Bazo z filmu Almodovara "Kika", ale jednak większa część to raczej wersja Penelopy Cruz. Żeby nie zostać posądzonym o maskulinizm - uprzejmie donoszę szanownym czytelniczkom, że chłopaki w Argentynie też są niczego - większa część to typowe macho-latino, jednak indiańska uroda zmieszana z hiszpańską zrobiła wrażenie nawet na mnie!

5.02 MENDOZA
Mendoza to najwyraźniej bardzo ekologiczne miasto - park miejski jest większy od części miasta zamieszkanej. Park jest tak wielki, że można po nim jeździć samochodem, a na dodatek kursuje po nim kilka linii autobusowych. W centrum jeździ też kilka linii trolejbusowych, a policja w znacznej większości porusza się na rowerach - federales w kaskach i kubraczkach granatowych, ciudades - w pomarańczowych.

Generalnie wszystko tutaj kojarzy się z Cerro Aconcagua - prawie wszystko ma nazwę Góry na szyldzie.

13.02 PLAZA DE MULAS
Od kilku dni jesteśmy w Bazie pod Aconcaguą. Pozakładaliśmy oraz wyposażyliśmy wszystkie obozy. Proces aklimatyzacji też zakończony – jutro rozpoczynamy akcję, której ostatecznym celem po 3 dniach będzie szczyt najwyższej góry obu Ameryk.

Tymczasem z Nido de Condores (obóz 1 na wys. ok. 5500 mnpm) widać zachody słońca, zachodzącego w Oceanie Spokojnym, widać także wieczorem łunę nad Santiago de Chile. Co noc kierunek wyznacza nam Krzyż Południa - gwiazdozbiór niewidoczny na naszej półkuli.



Trzymajcie za nas kciuki, za 3 dni powinniśmy stanąć na szczycie.

16.02 ACONCAGUA
Atak szczytowy zakończył się sukcesem. Po trzydniowej akcji, w śniegu i andyjskim wietrze, na granicy odmrożeń, grupa Polskiego Klubu Alpejskiego (13 z 15 osób) pod kierownictwem Bogusława Magrela, stanęła na szczycie najwyższej góry obu Ameryk oraz najwyższym szczycie na południe od równika - Cerro Aconcagua.

17.02 Plaza de Mulas
Po 2-tygodniowym pobycie w rejonie Plaza de Mulas, zakładając 2 obozy pośrednie, doszedłem do kilku interesujących wniosków:

  • po pierwsze - nasze europocentryczne nazewnictwo stron świata jest bardzo mylne, np. południowe stoki gór na południowej półkuli są pokryte lodem i śniegiem, a o godzinie 12 w południe słońce jest na północy (sic!).
  • po drugie - pamiętacie z lekcji geografii w szkole podstawowej - jeśli niepełny księżyc przypomina literę D, to znaczy, że faza księżyca zmierza ku pełni - na południowej półkuli wszystko jest tak samo – pod warunkiem, że się stanie na głowie :-) tzn. odwróci obraz o 180 stopni...

18.02 Los Penitentes
Po zejściu z gór (i wykąpaniu się) w malutkiej miejscowości (stacja benzynowa + hotelik + kilka narciarskich hoteli) za namową Chickena, przedstawiciela firmy Grajales, który zorganizował nam muly – poszliśmy do knajpki na imprezę lokalną. Jakim zdziwieniem było to, że w miejscowości, gdzie jest 6 budynków, po północy w knajpce pojawiło się około 100 młodych miejscowych ludzi. Zabawa trwała do rana - my wzorem Krogulca Sikorkożercy ("Miłość w czasach zarazy" - Marquez) wyczekaliśmy, aż męska część lokalnej młodzieży Quechua upije się i przystąpiliśmy do ataku na indiańskie niewiasty... Byliśmy dla nich atrakcją, więc wzbudzaliśmy niezłe zainteresowanie... Koledzy nadali mi przydomek Cobra Verde...

Najciekawsze było to, że w porannym autobusie do Mendozy - 90 proc. pasażerów była uczestnikami nocnych igraszek - włącznie z kierowcą i jego pomocnikiem...

19.02 MENDOZA
Teraz to już odwrót z Argentyny. Jestem w powrotnej drodze do Buenos Aires - jestem poważnie zauroczony tym krajem, jego przyrodą, ludźmi, kolorytem gór i kultury... Zdobyłem najwyższy szczyt w swojej karierze - było to wielkie wyzwanie - teraz jestem zmęczony i szczęśliwy.