Taternicy-seniorzy obchodzą
stulecie budowy
„nowego” schroniska nad Morskim
Okiem
Po raz szesnasty, w dniach 30 maja – 1 czerwca 2008
r., spotkali się taternicy-seniorzy Klubu Wysokogórskiego w schronisku nad
Morskim Okiem. To spotkanie miało charakter szczególny. Sto lat temu kończyła
się budowa tzw. nowego schroniska nad Morskim Okiem, które zostało wzniesione
przez Towarzystwo Tatrzańskie jako trzecie po pożarze w 1898 roku. Uroczyste
otwarcie nastąpiło 15 sierpnia 1908 roku. Nasze spotkanie zapoczątkowuje
obchody tej rocznicy.
fot. Jerzy Fiett, 2007
Jak to było sto lat temu ...
Uroczyste otwarcie
nowego schroniska
Tow. Tatrzańskiego przy Morskiem Oku w dniu
15 sierpnia 1908 r.
„Nieznacznie z wilgotnego wykradał się mroku świt bez
rumieńca”... Słowa te
mimowoli przychodziły na myśl dziś rano o godz. 6-tej, kiedy wyjrzawszy przez zapocone okno, zobaczyło się niebo szare, pochmurne,
listopadowe. Nie rokowało to pięknej
pogody na dzisiejszą uroczystość przy Morskiem Oku, ale trudno: jakoś to
będzie! Tymczasem chmury były tak wysoko, że wszystkie szczyty Tatr, oproszone świeżym śniegiem, jakby posypane
cukrem, żywo się odrzynały od ołowianego stropu, a w rannem powietrzu czuło się
ten świeży śnieg w górach; termometr
wskazywał tylko 6 stopni, z ust szła para.
Jako korespondent Kuryera Warszawskiego, miałem zarezerwowane
miejsce
w automobilu, wiozącym prezydyum Towarzystwa Tatrzańskiego, t. j. razem z jego prezesem,
Antonim hr. Wodzickim, z wiceprezesem prof. Władysławem Szajnochą, z
Adamostwem hr. Starzeńskimi i p. Oborskim. Jakoż punktualnie o godz. 7-mej
automobil, prowadzony przez p. Deptucha i jego chauffera, młodego czecha, ruszył z przed hotelu Stamary.
Całą drogę do Morskiego Oka, około 40 kilometrów,
odbyliśmy w ciągu siedmiu kwadransów, podziwiając przepyszne widoki
górskie, szybko następujące po sobie. Droga ta, niezmiernie malownicza, bo
wciąż odkrywająca coraz nowe widoki na najwyższe szczyty tatrzańskie, na
wspaniały Murań, który, cały w śniegu, zupełnie przypomina słynną sylwetę
góry Jungfrau, na dzikie turnie Lodowego, Gerlachu, Wysokiej, Rysów i
Mięguszowieckiego z Mnichem, ogromnie zyskuje na tem, gdy się ją ogląda z
szybko jadącego automobilu, bo zaprzeczyć się nie da, że te same widoki,
oglądane w ciągu męczącej 4-godzinnej jazdy powozem, nużą w końcu, gdy z
samochodu, zmieniając się ciągle, opatrzyć się nie mają kiedy... Dzisiaj, cale
ubielone śniegiem, na szarem tle pochmurnego nieba, wszystkie szczyty
tatrzańskie, z lesistymi reglami na pierwszym planie, istotnie
wyglądały, „jak potopu świata fale, zamrożone w swoim biegu”. Wiało od nich
grozą i chłodem, a białe strzępy mgieł, snujące się na tle całego krajobrazu,
jeszcze potęgowały jego malowniczość.
Przed 9-tą automobil zatrzymał się przed starem schroniskiem nad Morskiem Okiem. Nowe
schronisko, imponujące rozmiarami, wznosi się o kilkadziesiąt kroków dalej, na
splantowanym wzgórku. Jest to piękny piętrowy budynek drewniany, cały w
zakopiańskim stylu, podobny do najpiękniejszych willi w Zakopanem, zbudowanych
według planów Witkiewicza, tylko nierównie większy od nich. Jest to „schronisko”,
które w zupełności zasługuje na nazwę hotelu. A jak na zewnątrz przedstawia się
nader korzystnie pod każdym względem (zwłaszcza, że mu za tło służy w dole
szafirowa roztocz Morskiego Oka, a dokoła spiętrzone turnie Żabiego, Rysów,
Mięguszowieckiego i Miedzianego), tak i wewnątrz musi zadowolić wszelkie wymagania.
Z
olbrzymiej oszklonej werandy, niby z tarasu, roztacza się niezrównany widok na
jezioro, które w chwili naszego tu przybycia, wzburzone od silnego wiatru, upstrzone
białemi grzywami spienionych fal, miało dziwnie dramatyczny wygląd. Stojąc na werandzie, gdy na
dworze huczał mroźny wicher, odrazu oceniało
się przymioty i konieczność takiego oszklenia. Z werandy wchodzi się do
wielkiej sali jadalnej, również całej w zakopiańskim stylu. Z innych pokojów wyróżnia się czytelnia, osobno przeznaczona
wyłącznie dla członków Tow. Tatrz. Pokoje mieszkalne, których jest niestety za
mało, również nic nie pozostawiają
do życzenia: są czyste, schludne, kulturalnie umeblowane, z doskonałemi łóżkami o wybornych materacach. W każdym
pokoju prawie jest piec, a z każdego
okna rozlega się widok na jezioro i góry, widok-poemat!
Już to wogóle całe schronisko jest zbudowane z możliwym
komfortem; najlepszy dowód, że oprócz innych wygód posiada i łazienkę zupełnie
nowoczesną.
Po obejrzeniu nowego schroniska-hotelu, po którem nas
oprowadził prof. Szajnocha, wypadło pomyśleć o posiłku. W tym celu
przeszliśmy do starej restauracyi p. Bauera, gdzie już w tej chwili panował
ożywiony ruch. Między turystami, którzy tu przybyli na uroczystość inauguracyjną,
nie brakło i literatury: Kasprowicz z córkami, Reymont z żoną, Staff,
Dębicki z żoną, pani Krzywoszewska (żona redaktora Świata). Wszyscy oni
bawili tu już od wczoraj, a
niektórzy z nich, pod wodzą p. Znamięckiego przyszli z Zakopanego przez góry, przez Orlą Perć i Kozi Wierch.
Do południa, podczas fatalnej pogody z deszczem, gradem
i śniegiem, przyjechało
kilkadziesiąt powozów i furek z Zakopanego; obszerny plac przed starem schroniskiem, będący jedną kałużą błota, zamienił
się w jedno gwarne rojowisko pojazdów, woźniców, turystów.
O 10-ej przybyła
wycieczka Sekcyi turystycznej, złożona z kilkudziesięciu najdzielniejszych taterników młodszej
generacyi. Była to piękna chwila. Zbliżali
się zwolna, ordynkiem, w strojach turystycznych, opasani linami, z torbami na
plecach, w sztylpaeh, w kamaszach z gwoździami. Na czele szła muzyka góralska ze skrzypcami i basetlą; dalej, jako wódz
całej gromady, szedł słynny przewodnik
tatrzański, Klemens Bachleda, a za nim dopiero szła Sekcya turystyczna Towarzystwa
Tatrzańskiego w komplecie, z takimi przywódcami, jak Janusz Chmielowski, Kordys, Znamięcki, Mieczysław
Karłowicz, prof. Panek i inni. Szli z doliny Pięciu Stawów Polskich,
gdzie nocowali, a raczej spędzili noc
bezsenną, grzejąc się przy rozpalonem ognisku, słuchając muzyki góralskiej, co
wszystko razem przypominało słynne wyprawy w góry, urządzane „ongi” przez Chałubińskiego, które dla nas, starszej generacyi
taterników, doskonale pamiętających
owe czasy, są jeszcze miłem wspomnieniem z epoki ks. Stolarczyka i Sabały, a które dla młodszych są już tylko
tradycyą, legendą.
Sekcya turystyczna na Opalonem. fot. M. Karłowicz
Właściwa uroczystość poświęcenia nowego schroniska
zaczęła się o godzinie 1-ej pp. Wzięli w niej udział tylko zaproszeni
goście i członkowie Tow. Tatrzańskiego, którzy też szczelnie zapełnili wielką salę
jadalną.
Pierwsze przemówienie, zwracając się do hrabiego Wodzickiego, jako
prezesa Tow. Tatrzańskiego, wygłosił radca budownictwa, p. Czerwiński,
przewodniczący komitetu budowy. Po nim zabrał głos hr. Wodzicki, w wymownych słowach
wyrażając radość z powodu wystawienia tego pięknego schroniska, życząc,
aby w niem odtąd ci wszyscy, co tu przybywają dla podziwiania
piękności tej perły naszych
gór ojczystych, znajdowali oprócz czarów natury także potrzebne wygody, których
dziś każdy cywilizowany człowiek wymagać ma prawo... A ponieważ „kto z Bogiem,
to i Bóg z nim”, więc kończąc swe przemówienie, zwrócił się hr. Wodzicki do księdza
Madeja, proboszcza z Białki, prosząc, iżby to nowe schronisko poświęcił.
Ks. Madej dokonał poświęcenia całego gmachu, poczem po obejściu z prezesem i wiceprezesem Towarzystwa wszystkich
głównych części schroniska, sam zabrał głos,
jako proboszcz tej parafii, do której Morskie Oko należy.
Niepodobna streszczać całego długiego przemówienia tego
młodego kapłana, przemówienia świetnego, pełnego patryotycznego i religijnego
zapału, ale należy skonstatować fakt, że ks. Madej kazał się znakomitym
mówcą, który swem przemówieniem podniosłem, nacechowanem wysokim poetyckim
polotem, zdołał porwać i rozentuzyazmować słuchaczów
do tego stopnia, że gdy skończył mówić, wszystkich dłonie odruchowo zerwały się do burzliwego, prawdziwie
żywiołowego oklasku.
Można powinszować i pozazdrościć zapadłej wiosce podgórskiej, Białce, ze ma tak świetnego i wymownego
duszpasterza!
Po tej ceremonii poświęcenia przyszła chwila uczczenia całej
uroczystości wspólnym obiadem, na którym wygłoszono szereg toastów.
Rozpoczął je J. E. hr. Wodzicki, dając między innemi wyraz wdzięczności
dla
Sejmu Krajowego, bez którego pomocy finansowej wystawienie tak pięknego schroniska byłoby
niemożliwe. Po tem przemówieniu prezesa, przemówieniu go dnem wytrawnego
parlamentarzysty, a zakończonem życzeniami pomyślnego rozwoju dla
Towarzystwa Tatrzańskiego, przemawiał marszałek powiatu nowotarskiego, p.
Witold Uznański z Poronina, również z życzeniami dla Tow. Tatrz.
Z kolei przemawiali jeszcze, czasem po kilka razy zabierając glos, hr.
Wodzicki,
prof. Szajnocha, ks. prałat Janasz, ks. Madej, pp. Kordys, Panek, Znamięcki, oraz przedstawiciel taterników
węgierskich p. Komarnicki, który choć ma
nazwisko polskie, przemawiał po węgiersku. Z pomiędzy wygłoszonych toastów za zdrowie różnych obecnych osób, w tej
liczbie i za zdrowie najlepszego dziś znawcy Tatr i prawdziwego anioła-stróża
wszystkich taterników, przewodnika Klimka Bachledy, znów się wyróżniło przemówienie
ks. Madeja, który pił za zdrowie dam. Wyszedłszy z założenia, iż może
księdzu najmniej wypada wnosić toast na
cześć pań, rozwiódł się nad tem, jaką rolę w naszem życiu gra kobieta, gdy jej
przyświeca ideał mickiewiczowskiej Matki-Polki, co mu dało asumpt do
wypowiedzenia szeregu pięknych myśli patriotycznych, bardzo gorąco przyjętych
wśród zebrania, pochodzącego ze wszystkich stron Polski. Ostatni toast, zakończony tradycyjnem „Kochajmy się”,
wygłosił hr. Wodzicki, a mowa jego chwilami dowcipna, gdy zwracając się do
obecnych dam, mówił: „Kochajmy się... w was, piękne panie!”... chwilami pełna
głębszych politycznych myśli, gdy mówił;
'Kochajmy się rozumnie” gorąco była oklaskiwana, co zresztą i o innych
przemówieniach powiedzieć należy.
Podczas toastów, przez zapocone szyby okien zajrzało do
sali słońce. Powitano je entuzyastycznie, jako dobry znak, jako pomyślną wróżbę dla
nowego schroniska.
Istotnie
na dworze zaczęło się wypogadzać tymczasem, a kiedy po czarnej kawie wszyscyśmy wyszli na werandę, ujrzeliśmy
widok, jakiego ja przynajmniej,
choć tyle razy byłem przy Morskiem Oku, nie pamiętam. Znikły szare, ołowiane chmury, w których do niedawna ginęły
wierzchołki, a po błękitnem niebie, snuły się białe chmurki, raz po raz
czepiając się szczytów, lub przepływając
ponad szczytami. Powietrze, zimne, prawie mroźne, było przesycone blaskiem słonecznym, a przepaściste turnie Rysów,
Żabiego i Mięguszowieckiego, cale
białe i lśniące od świeżego śniegu, stanowiły taki wspaniały kontrast z błękitem nieba, tak opalowo odcinały się od tego
szafirowego tła, tak czarownie odbijały
się w ciemno granatowej toni jeziora w dole, że trudno się silić na literackie oddanie tego niezapomnianego wrażenia.
Na tem poetycznem wrażeniu
zakończyła się właściwa uroczystość. Trudno
o wspanialszy finał!
Ferdynand
Hoesick
Pamiętnik
Towarzystwa Tatrzańskiego Tom XXX, Rok 1909, ss. 32-35
(przedruk z zachowaniem
oryginalnej pisowni i gramatyki)
|