Wieczorne stuk-puk w klawisz, czyli
Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma…
Chcesz
być szczęśliwy? To bądź!
Koronawirus,
izolacja, na ulicy obchodzimy się szerokim łukiem, a hoży staruszkowie o
dziesiątej rzucają się na zakupy. Sąsiadkę poznałem po oczach, wystających spod
kwiecistej maseczki. Zakupy internetowe – pan stawia paczkę w klatce schodowej,
a my po minucie odbieramy. Dezynfekujemy ręce, a paczkę zostawiamy na kilka
godzin na przestronnym balkonie, w kwarantannie. Od siedzenia przed ekranem
komputera („zdalne zajęcia”) mam już chyba czyraki w … miejscu łączącym
człowieka z krzesłem.
Często
chodzę na Czerwone Wierchy. U mnie jest ich w zasadzie pięć: Kopa Lazurowa,
Małotrawiasty, Krzakownica i dwuwierzchołkowy Cieniak. Zgodnie z etosem (i
przykładem Zofii i Witolda Paryskich), nie używam kolej…, tzn. autobusu i
dochodzę na nogach (cztery przystanki), przez Kalafiorówki i Halę Kąt-Rydzową.
Nazwy pochodzą z dawnych czasów. Na dziś zabudowanym miejscu 30 lat temu
rzeczywiście rosła kapusta i kalafiory. Rydzów na Hali już nie pamiętam, ale
najstarszy mieszkaniec okolicy opowiadał, że jego pradziadek słyszał opowieści,
że za dzieciństwa dziadka jego wujka od strony babki rydze osiągały tam
rozmiary dużego drzewa pomarańczowego. Ale wątpię, że tak było. Skąd pomarańcze
na Mazowszu, nawet w epoce przedkoronawirusowej?
Kopa
Lazurowa jest pierwszym pagórkiem, dość już wysokim, sięgającym pierwszego
piętra…Kiedyś, kiedy w zimie był śnieg (= taka zamrożona woda) dzieci zjeżdżały
z niego na sankach… Kilkadziesiąt kroków i stoję na szczycie. Jest niewielki,
choć wypłaszczony. Małotrawiasty jeszcze bardziej.
Lubię ścieżkę z
Kondratowej na Przełęcz Pod Kopą Kondracką. Mniej ludzi, widok się szybko
otwiera, zwłaszcza na Podhale, a wąska ścieżka nie męczy, bo w zakosy. No i
sama przełęcz jest niska. Jak zawsze, fascynujące są ostatnie metry, kiedy zza
grani wyłania się Krywań i po chwili już zaglądamy w Cichą. To był ostatni
szlak w Tatrach Zakopiańskich, który przeszedłem, na granicy dzieciństwa i
wczesnej młodości. Once, upon a time. Kiedyś, dawno temu. Już doceniałem
i widoki, i sam urok podchodzenia, zieleń kosówek i szmer butów o żwir. Z
przełęczy niedaleko na Kopę.
Głęboka
przełęcz oddziela Kopę Lazurową od Małotrawiastego. Obydwa szczyty to sztucznie
usypane pagórki, mające chronić mieszkańców sąsiednich bloków od hałasów
pętli autobusowej (dziś walnęliby ekrany). Przełęcz między tymi górami jest
wąskim przejściem z pętli właśnie na osiedle. Jak to na przełęczy, zwykle
wieje. Na Kopie rosną kwiatki, takie jakieś białe. Małotrawiasty jest
zadeptany. Można z niego zejść stromo w prawo.
Wszedłem
raz, mocno nielegalnie z dołu na Przełęcz Małołącką. Ale mamy przecież uroczą
drogę z Przysłopu przez Kobylarz. Dawniej były tam Wantule. Po drodze kilka
łańcuchów w żlebie spod Wielkiej Turni. Pisze Walery Eljasz:
Różnemi
drogami wychodziłem już na Czerwone Wierchy, nieznaną mi jeszcze była jedna,
zachwalana dla krótkości, przez Przysłop i dla jéj poznania w r. 1869 wybrałem
się (…) na rzeczone wierchy. Za przewodnika mając Macieja Sieczkę, przy pięknéj
pogodzie, wyruszyliśmy 22 lipca o godz. 6 rano w drogę. (…)
Bacował
wtedy na Miętusiéj hali Klimas Miętus, gazda z Miętóstwa, wioski koło Czarnego
Dunajca, idealny typ górala tatrzańskiego. Młody, może 27 lat liczący, potężnie
zbudowany, rozumny, jak na górala wykształcony, gdyż przebył kilka klas
gimnazjalnych, żołnierz z powstania w 1863 roku, o czem z chlubą wspomina,
przyjął nas z szczerością właściwą naszemu ludowi a grzecznością miejską. (…)
Głazy
się obsuwały, góry jakby nie ubywało, a za nami ziemia gdzieś się chowała.
Uprzykrzył się nam przeklęty żleb; trud wyciskał obfity pot, oddech trzeba było
łapać często odpoczywając t.j. pozostawając, w końcu przecie wierzch się
grzbietu pokazał bujną zielonością pokryty, ale aby tam się dostać, wypadło
jeszcze na czworakach przepełzać po kawałku litéj skały poczem można było
swobodnie usiąść. Sieczka pobiegł gdzieś niżéj po gałęzie kosodrzewiny,
rozżarzył ogień, naczerpał wody ze źródła, nastawił w naczyniu. Na wycieczkach
tatrzańskich herbata jest nieoszacowanym napojem: orzeźwia po strudzeniu,
ogrzewa po zziębnięciu, służy za lekarstwo przeciw następstwom z przemoknienia,
syci pragnienie najwyborniej a nie przeciąża, choćby się jéj jak najwięcej
piło. Przewodnik Sieczka jest wielkim lubownikiem herbaty, a przeciwnikiem
wody.
Trzy obrazki. Pierwszy
już się zaciera. Schronisko na Przysłopie, najlepsze dla grotołazów (blisko do
Miętusiej) – dziś jeszcze można wypatrzyć miejsce, gdzie było. Jeśli się wie.
Pamiętam widok, jeszcze zdążyłem wypić tam herbatę. Gazdowała tam (1935-39 i
1947-57) Bronisława Staszel-Polankowa (1912 – 1988). Pisze WHP („Wielka
Encyklopedia Tatrzańska”): Potrafiła tam stworzyć taką atmosferę, że stało
się ono lubionym schroniskiem wielu turystów, zwłaszcza z warszawskich
środowisk artystycznych, literackich i naukowych. Przed wojną Bronisława biegała
zawodniczo na nartach. Na jakiś zawodach zawistna konkurentka (zagraniczna, nie
wymienię narodowości) podcięła jej rzemień u nart. Nic jej to nie pomogło,
Bronka wygrała. W latach osiemdziesiątych ofiarowała ten rzemień papieżowi.
Obrazek
drugi, lata 90. Osłabłem na ostatnim podejściu na Małołączniak, już na
trawiastym stoku za Wielką Turnią. Byłem z kilkunastoletnim synem, chyba 11-12
letnim. Pozwoliłem mu pobiec na szczyt. Dowlokłem się ledwo-ledwo. Odzyskałem
siły, a przy zejściu z Ciemniaka osłabł zupełnie syn. Chyba go trochę niosłem.
Na Zahradziskach zarządziłem postój i mycie się w potoku. Teraz znowu on był
rześki i świeży i wbiegł na Przysłop. Ale do Małej Łąki obaj człapaliśmy
powolutku. Nie było jeszcze telefonów komórkowych – tam miała czekać żona. Nie
pamiętam już, dlaczego tam.
Obrazek
trzeci, już 21 wiek. Siedziałem na trawie na Przysłopie. Od Małej Łąki
wtarabaniła się para 40-latków. Pan wyjął mapę. „Jesteśmy na Przystopie
Miętusim”. Towarzyszka grzecznie zaprzeczyła: popatrz, na tabliczce jest
„Przysłop”, a nie Przystop. Pan się zdenerwował: „Nieuki, nie potrafią prostego
słowa napisać – to jest Przystop, to może po góralsku znaczyć ‘przystanek’, bo
przecież nie ma takiego dziwoląga językowego jak ‘przysłop’ ! Nie
uświadamiałem ich. Oni nie zmądrzeją, ja zgłupieję. To fragment z Młynarskiego…
Najwyższym
szczytem jest u mnie Krzakownica. Dochodzę alejką asfaltowa, skręcam przez
trawnik. Sięga ponad drugie piętro. Na południe opada bardzo stromo, ale
przejście na Cieniak jest łatwe. Tu kończę górską część trasy. Schodzę z
Cieniaka i rozmyślając o śniadaniu wędruję do domu wśród traw i osiedlowych
drzew. Po drodze kran z wodą oligoceńską – obecnie wisi ostrzeżenie, żeby przy
pobieraniu zachować szczególną ostrożność.
Miedzy
Krzesanicą a Ciemniakiem przebiega pewna granica – może tam kończą się Tatry
Zakopiańskie, a zaczynają „prawdziwe Zachodnie”? Ale nie w tym rzecz. Już widać
koniec naszej wędrówki graniowej, zaraz zaczniemy schodzić. Wpatruję się „w
mgłę wtopione skaliste Podhale”. Przybliżyły się Tatry Zachodnie, dobrze widać
grań od Przełęczy Tomanowej i mój kochany Ornak. Wszyscy wiemy – długi, prawie
połogi grzbiet – z jednym podejściem na czubek (w przewodniku: ‘wyspa
krystaliczna Ornaku’) no i „schody” na Iwaniacką. Ale przedłużałem „posiedź”
na Ciemniaku, zresztą i dlatego, żeby dobrze odpocząć przed 1000-metrowym
zejściem. Zwykle było to już popołudnie, słońce przewędrowało na drugą stronę.
Czy pamiętasz? Przy podchodzeniu od polskiej strony słońce świeci w twarz, od
słowackiej – nieznośnie pali w tył głowy. Cień przy zejściu z Ciemniaka może
być bardzo długi. Czy pamiętasz skałkę Piec? A dojście do Tomanowej,
zawieszone nad doliną? Miło jest chodzić po Czerwonych Wierchach w końcu
lata. Ania Milewska pisze o początku lata:
Czerwone Wierchy
(wiersz
Anny Milewskiej)
Eli
Wojnowskiej
Na
Czerwonych Wierchach
pięknie
jest
Dolina
Cicha gada strumieniami
płochacze
piszczą na południe
kosówka
łasi się przed nami
kamienie
ścieżki postękują
Na
Czerwonych Wierchach pięknie jest –
póki
się jest
Dzwonki
dzwonią bezgłośnie
jaskry
świecą radośnie
słońce
dziś łagodne
wiatr
oplata na grani zaprasza
by
frunąć w dół
Na
Czerwonych Wierchach pięknie jest –
póki
się jest
03.06.2003.
A ja pozwolę sobie
na dwa własne:
DOLINA CICHA
Dolinę Cichą
Znałem od dziecka na
pamięć z mapy
I ze ścieżki na
Czerwone Wierchy
Ach jakby tak szybko
zbiec po stoku może nie zauważą
Musiała się zmienić
cała Europa
Żebym powoli zszedł z
Kasprowego do szałasu na dole
I spotkał czekające
tam na mnie
Moje własne marzenia
PUNKT WIDZENIA
(1946 – 2016)
Powinnyście być nam wdzięczne –
skały,
percie,
hale,
stawy,
przełęcze i granie.
Jesteście
kamieniami,
ścieżkami,
trawami,
oczkami wodnymi,
liniami
na mapie.
To przecież my,
właśnie my,
zachwyceni mieszczanie,
Pozwalamy wam -
- niekiedy -
zaistnieć
inaczej.
Durbaszka, 6
października 2015 r.
Back to reality. Wracam do moich
koronawirusowych Czerwonych Wierchów, czyli pagórków, po których chodzę
wcześnie rano – i potem już nie wychodzę. Okolice, zabudowane za „późnego
Gierka”, są teraz całkiem przyjemne – dużo zieleni, niektóre domy są całkiem
zadbane. Wciąż jeszcze jest to blisko granicy miasta. Mogę minąć granicę
Warszawy i należącą już do wsi Blizne ulicą Świętego Mikołaja dojść do ulicy
Szeligowskiej. Skręcam w lewo i po kilkudziesięciu metrach znów stolica. Ulica
jest brzydka, zaśmiecona. Ale już nie mam wyjścia. Przez ponad kilometr nie ma
żadnej bocznej uliczki, muszę nadkładać drogi i szerokim łukiem dochodzę do
Lazurowej. Kilka minut i jestem w domu. Pętla „na full” to 8 km.
Wiele uroku miał
zawsze dla mnie powrót Kościeliską. Lekko w dół, zmęczony, opalony, z tęsknotą
oglądałem na Ciemniak i zawsze pytałem, kiedy tam wrócę. Teraz … nie pytam.
Nawet nie dlatego, że ... pewnie nie wrócę. Nie przejmuję się tym od czasu,
kiedy uświadomiłem sobie, że tęsknimy nie do punktu w przestrzeni, ale w
czasoprzestrzeni. Dla tych, którzy nie wiedzą, co to jest metryka Minkowskiego
(może wyjaśnię: forma kwadratowa o sygnaturze + + + - ; choć zdaje się fizycy
wolą trzy minusy i plus). A tłumacząc, jak pastuch krowie na miedzy (jak
powiada Krysia Kr.) – tęsknimy do siebie ”tam i wtedy”.
No,
dobra, Asnyk ze mnie, psiakrew, wylazł. Ale czy wiecie, że na Siwej Polanie
powstaje olbrzymi „małpi gaj” – drewniane wieże, liny, huśtawki-bujawki, słupy
i szczebelki? Tfu, cholera. Śpiewała Stara Robota: „Wszędzie w Tatrach będzie
KFC” .. i to się nie sprawdzi. Będzie McDonald. Chwileczkę, a jaką wymyślą
nazwę podobną do Gubałzerii (przypominam, że to autentyczna nazwa pewnej
garkuchni!). Może Chochołzeria? Albo Siwonald? Będzie w nim lokalna
specjalność: BigOscyp, czyli trociny uzyskane z wyrębu w Starorobociańskiej i
Lejowej, w formie XIX-wiecznego serka, w zestawie z siwuchą (jest to woda z
potoku z wrzuconym proszkiem dającym gaz) i wędzonymi grulami. Resztę Polany
się zabetonuje i zrobi parking. Dla klientów Siwonalda za darmo.
Marta
prosiła, żebym sprostował, że to jakiś fake-news. Niestety, nie. Owszem, zmyśliłem
McDonalda na polanie, Siwozzerię itp. Ale małpi gaj powstaje.
Staram się
wychodzić przed śniadaniem. Z lubością zatem zjadam potem kaszkę z jajkiem
sadzonym. Kawa, odpoczynek. Nie wychodzę już z domu – tylko do ogródka. Pętla
po nim to nawet sześćdziesiąt kroków.
Ostatnimi laty
było mi ciężko chodzić po górach, choć nie bardzo rozumiem dlaczego. Na
stromiźnie miałem zasadę: piętnaście kroków, trzy oddechy, pięć minut, minuta
przerwy.
Bardzo lubię prozę
Tomasza Manna. Korzystając z wprowadzonego rozluźnienia obostrzeń (# zostań w
domu) w niedzielę wybrałem się do naszej chatki. Za Ławską Górą przepięknie
kwitły krzaczki jagód. Było chłodno, wilgotno i nastrojowo. Zaszedłem do naszej
chatki klubowej. Wychodząc, chciałem wziąć trochę popiołu z pieca (przydałby
się w ogródku), ale pomyślałem sobie, że skrzyżowanie Asnyka z Żeromskim to
trochę za dużo.
Owo mieszkał w Rzymie
człek pobożny starego rodu, który wcześniej niż większość przyjął
chrześcijaństwo: Sekstus Anicjus Probus, niemłody już – miał lat przeszło pięćdziesiąt
– i równie zasoby w dobra, jak w godności publiczne. Wraz ze swą małżonką,
Faltonią Probą, zamieszkiwał pałac swych ojców, co wszyscy byli konsulami,
prefektarami, senatorami, potężną posiadłość o wielomilowej powierzchni przy
Via Lata, obejmującą trzysta sześćdziesiąt pokojów i sal, tor wyścigowy,
tudzież marmurowe termy, otoczone rozległymi ogrody. Łazienki nie były już
zasilane wodą, hipodrom dawno nie używany, a większość owych trzystu
sześćdziesięciu przybytków pusta i w zaniedbaniu. Nie dlatego, by właścicielowi
brakowało środków lub rąk do pracy, ażeby utrzymać je wszystkie w dobrym
stanie, ale przeto, że w oczach
Sekstusa Probusa rozkład, ruina i chylenie się ku upadkowi tego, co bardzo
wielkie, pod naporem własnej wielkości, było rzeczą zgodną z czasem, potrzebą i
wolą boską.
Tomasz Mann, Wybraniec, przełożyła Anna M.
Linke (1974, Warszawa, Czytelnik).
Pięknie
jest w lesie. Pięknie jest na moich badylastych i zaśmieconych polach. Dobrze
jest nie wychodzić dalej. Ponieważ dzisiaj podpieram się literaturą, zakończę Tischnerem
(ksiądz Józef Tischner, 1931 – 2000) . Najpierw własny wiersz:
NOTATKI NA MARGINESIE KSIĄŻKI HISTORIA
FILOZOFII PO GÓRALSKU
x. JÓZEFA TISCHNERA
Najbardziej
lubię Gorce już październikowe,
Gdy
jarzębiny stoją czerwone w zieleni.
Seledynowe
świerki, niebo jasnopłowe.
Idę
ścieżką, nie myślę o dżdżystej jesieni.
Przy
cmentarzu w Łopusznej jesion wciąż szeleści.
Zapalone
światełko na grobie postawię.
Lecz
uśmiechnę się – wspomnę Księdza opowieści,
Jak
Platon dostrzegł drugie niebo w Czarnym Stawie.
I że
Bóg stworzył najpierw Tatry i Podhale,
I
rozkazał tam płynąć dunajcowym wodom.
Początek
wszystkim ludom dali więc górale:
Grekom,
Turkom, Rzymianom i innym narodom!
Pięknie
tu wiosną, zimą, jesienią i latem.
A
kie pudziemy z tela, to nos bedzie skoda.
To z
Twych wykładów, Profesorze, jest cytatem,
Że
po górach, dolinach płakać bedzie woda.
Najbardziej
lubię Gorce już październikowe.
Z
Orawy pada wiązka słonecznych promieni…
Zapatrzony
w to światło dziwne, zagadkowe,
Spokojniej
oczekuję deszczowej jesieni.
A na zakończenie cytat
z książki Wojciecha Bonowicza o Tischnerze („Kapelusz na wodzie”, Znak, Kraków,
2010).
Kiedy na
początku lat dziewięćdziesiątych zagraniczni dziennikarze prosili Tischnera o
komentarz do sytuacji w Polsce, posłużył się góralskim żartem: „u nas jest
teraz jak w kolejce na Kasprowy: widoki piękne, rzygać się chce, a wysiąść się
nie da”.
Michał