Apel do nowego prezydenta Trzaskowskiego

z powodu, żeby obciachu nie było

 

Zdałem sobie niedawno sprawę z tego, że Ignacy Jan Paderewski nie ma w naszej kochanej Warszawie godnej ulicy. No, bo kto wie, gdzie ona jest? W Rembertowie. A powiedział mi o tym pewien pan, spotkany na ławce w parku na Targówku. Spojrzał na mnie i rzekł:

- Piękna jest nasza prawobrzeżna Warszawa, nieprawdaż, panie szanowny? Zmęczyłem się, ale było warto.

- Tak, stała się normalną dzielnicą Warszawy. A pan lubi chodzić ulicami?

- Normalną, powiadasz pan? Tego nie lubię. Targówek był i musi być wyjątkowy. Nasz, kochany, a nie na modłę tych lewobrzeżaków strojony. Nie sobie sami w swoich korkach stoją. A po ulicach chodziłem z musu patriotycznego, co się we mnie zbudził. U nas to rodzinne. Jeszcze mój pradziadek ruskie kopiejki fałszował i bojowcom rozdawał.

- Mówi pan, jak Teofil Piecyk z opowiadań Wiecha.

- A tak, tak, panie szanowny, jestem potomkiem dziadka Teosia, świeć Panie nad jego duszą. Ale do magistratu warszawskiego pretensję mam. Taki wstyd, panie, taki wstyd! Obsuwa.

- O czym pan mówi?

- Taki wstyd, taki wstyd. Obraza boska. Lubileusz naszej kochanej Polski był. Sto lat temu wyrzuciliśmy ruskich (co tylko pierogi po nich zostali), pruskich i austriackich i Polskie na nowo ulepili, cośmy ją kiedyś głupio przehulali. I kogo czcimy, komu pomniki stawiamy, ulice nazywamy? Piłsudski, to jasne, sam dziadek Teofil mu kasztankę szczotkował, bo był spod Miłosny. Haller, ten co to w niebieskim mundurze od Francuza przyjechał i sztandar w Pućku do Bałtyku naszego wbił – ma swój plac, nawet niedaleko Targówka. Daszyński ma stację metra w honornem miejscu na Woli niedaleko placu Kercelego, Dmowski także samo odpicowane rondo posiada w samem środku miasta i temuż podobnież. To ja w ramach akcji umoralniającej dla młodzieży, czyli pętaków małoletnich, postanowiłem obejść miasto w poszukiwaniu ulic tych, co zaborców wysiudali. Chodziłem, aż odciski ślubne mnie się odezwali, a buty szewca wołają. I popatrz pan: Padereszczakowi dali takie krótkie uliczkie koło Mokrego Ługu i cerulików sewilskich na Rembertowie, jakby na pośmiewisko. Tfu, francowata ich mać sękatym dyszlem chrzczona.

Tu zaciekawiłem się, co mój nowy znajomy, nie mający zapewne wyższego wykształcenia, wie o Ignacym Janie Paderewskim, pianiście i rzeczywiście gorącym patriocie. Spojrzał na mnie z pogardą:
 

- Gdybyśmy się nie lubili, to powiedziałbym, żeś jesteś pan łachmyta, chomąt i minerwa. Padereszczak to był równy gość. Gdyby nie on, to byśmy po 1918 roku gnieździli się między Nowym Targiem, Kaliszem, Włocławkiem i Terespolem. Może jeszcze coś by się dało w trzy karty w Wersalu wygrać. Padereszczak to był, panie szanowny, taki grajek, ale jak on grał… Jak on grał! Konie strażackie do pożaru polkie tańczyli, kuchty na Słodowcu się zapominały, a Chopin w grobie zieleniał z zazdrości. I on na saksy do Ameryki wyjechał, ale tam go żałość naszła i wzdychać począł „ach Polsko ty moja!” ale nie poszedł w gaz, czyli ankoholu nie stosował, tylko przed każdem jednem koncertem opowiadał ludziom o Polsce. Nawijał po polsku, a potem odpytywał. Kto nie zrozumiał, płacił potrójnie z zamianą na trzy razy w pysk od wynajętych drabów, ale i tak im musiał płacić za nadgodziny. Kobiet, rzecz zrozumiała, nie bili, tylko w razie czego najbliższego faceta. Nazbierał w ten sposób dużo forsy, a zrobił się rok 1910, rocznica Grunwaldu. To Padereszczak posłał forse do jednego z Krakowa i przykazał mu pomnik Jagiełły na koniu zrobić, Krzyżakowi dzidę wbijającego w to, co pan wiesz, a nawet młodzież się domyśla.

Nastała wojna światowa. Polacy z różnych zaborów naparzali się aż przykro było patrzeć, no to któregoś razu uchwalili, że zanim zaczną strzelać, to krzykną „Szczebrzeszyn, chrząszcz, trzcina”, żeby swoim krzywdy nie zrobić. A Padereszczak nic tylko forse zbierał, tym razem w Szwajcarii, bo to bogaty naród i w pokojach mają złote monety na sztorc powkładane. No to on namawiał ich, żeby kładli na płask, a co zostanie, to na polskie wojsko by dawali. Panie, co to był za gość!! Miał take duże fryzure, bo nawet na fryzjerze oszczędzał, każden grosz w Polskie ładował.

- A jak to było z kontaktami Ignacego Paderewskiego z prezydentem Woodrowem Wilsonem?

- To ładna historia. Któregoś razu Wilsońszczak dowiedział się, że w Warszawie zrobili plac jego imienia i jeżeli nie chce, żeby go przemianowali na Komuny, to powinien coś dla Polaków zrobić. Posłał więc lokaja po naszego. A Padereszczak był łebski chłop i pomyślał, że z Ameryką trza dobrze żyć, bo i ruskim dołożą, i może wizy zniosą. Obmyślił, uważasz pan, chytre sztuczkie. Przychodzi, a jakże, w garniturze, sztywny półkoszulek, pod krawatem, i nawet trochę się przyczesał. „Bonżur, bonżur”. Po francusku, Francja-elegancja. Siada przy forteklapie, pyłki strząsa, pedały próbuje, stołek podkręca, szpony rozczapierza, ale wstaje i powiada: Mister president, zagram, ale jak mi Pan obiecasz, że będziesz się kłócił o Polskie w Wersalu i mordy nie dasz sobie zamknąć tym żabojadom ani lordom w perukach. Potem, uważasz pan, zagrał kawałek i powiada: „Ale ma być z dostępem do morza.” Dobrze, mówi Wilson, masz morze, tylko bitte graj dalej, bo już hungry jestem a grasz rzeczywiście ładnie. Padereszczak wytargował jeszcze kilka kawałków, tylko Poznania nie chciał Wilson obiecać, więc zagrał jeszcze pare mazurków, z całej kolacji zjadł tylko hamburgera i poleciał do Poznania. Akurat było po świętach, to hotel był pusty. Ale ludzie się zlecieli, myśleli, że zagra Boże coś Polskę. Ale Padereszczak się przedtem podziębił, więc tylko wyszedł na balkon hotelu i mówi do poznaniaków: ludzie, załatwiłem z Wilsonem Polskie, ale Poznania nie chciał obiecać, w dolara trącany. Na co poznaniacy przypomnieli sobie czterech pancernych i psa kapitana Klossa i ni z tego ni z owego była Polska na pierwszego. Powiadam, Padereszczak to był swój chłop; i to jest obciach, że ma tylko jakąś małą uliczkę koło Mokrego Ługu na Rembertowie. Dobrze chociaż, że w prawobrzeżnej Warszawie i niedaleko od Targówka. No to już wiesz, czemu taki schodzony jestem. Nie masz czegoś do picia? A ja idę do warszawskiego prezydenta. Wejdę i powiem krótko: Panie Prezydencie nowiutki, Trzaskosiu drogi, zacznij urzędowanie od dobrej zmiany: załatw Ignacemu Józefowi Paderewskiemu lepszą ulicę, a może plac. Tylko nie pomnik!