Ballada o tym, dlaczego w Zielonym Stawie Gąsienicowym są tylko dwa pstrągi

(w trzech częściach, z tragicznym zakończeniem, zasłyszane, autor nieznany)



I.



   Pomiędzy Kasprowym a górą Kościelec,

   W prześlicznej dolinie leży stawów wiele.

   I właśnie w Zielonym żyły sobie stawie

   Trzy pstrągi, co miały turystów zabawić.

   Dwa z nich były ciche, potulne i grzeczne,

   Lubiły życie łatwe, stateczne, bezpieczne

  Nie w głowie im były głupawe kawały.

   Trzeci pstrąg był psotny, krnąbrny i zuchwały.

   Jedna ciotka drugą bez przerwy pytała:

   ” W zacnej pstrążej rodzinie skąd taka zakała? ”

   Bo w pstrągu tym mieszkało jakieś dziwne licho

   Miast, jak rybie przystało, w stawie siedzieć cicho

   On wspinał się na turnie i właził na skały.

   Nieraz na tych wędrówkach dzień przepędził cały

   I dopiero po zmierzchu wracał w stawu tonie

   Dostawał od ciotek za to mocno po ogonie

   Nie pomagały jednak ni prośby, ni bury

   Co rano brał plecak i wyruszał gdzieś w góry

   Gdy dobrze poznał całe otoczenie Hali,

   Jął się puszczać ku szczytom widniejącym w dali.

   Był na Rysach, Jagnięcym, Lodowym, Krywaniu.

   Lubił w potokach chłodzić swe rozgrzane łuski

   Lubił ciężki plecak zdejmować na szczycie

   I z manierki pociągać lubił zimne picie.

   Turystom, co pięli się ścieżką z mozołem

   Rzucał dziarskie ”Dzień dobry”, ”Cześć” albo też ”Czołem”.

   Dziwili się wtedy i starzy, i młodzi

   Widząc, że choć nóg nie ma - pod górę podchodzi!



II.



              Dnia pewnego, na szlaku do Koziej Dolinki

              Napotkał pstrąg trzy śliczne z Warszawy dziewczynki.

              Uznał, że kompania to nadzwyczaj miła

              Szli razem, lecz pogoda raptem się zmieniła

              Zaczęło mocno padać, burza grzmiała z bliska

              We czwórkę więc szybciutko zeszli do schroniska

               po chwili, słuchając, jak deszcz z dachu spływa

              Dziewczynki piły herbatę, pstrąg kosztował piwa

              Miło sobie gwarzyli, z dowcipów się śmiali

              Lecz nagle ktoś z wrzaskiem wcisnął się do sali.

              Stanęła pstrągowi w gardle z makiem bułka słodka,

              Zachłysnął się piwem, bo poznał: to ciotka!

              Wygrażając płetwami, stanęła na środku.

              "Flądro!” krzyknęła. "Meduzo!” Wyrodku!

              Każda uczciwa ryba cicho w stawie pływa,

              Ty po górach się włóczysz, nie stronisz od piwa.

              Co by na to rzekła twoja matka stara ?!

              Ale teraz już dosyć! Przebrała się miara!

              W tej chwili zbieraj rzeczy i wstawaj od stołu!

              Do Zielonego Stawu wrócimy pospołu.

              I nigdy nie oddalisz się od jego krańca.

              Nie pójdziesz więcej w góry, ni do Murowańca!


III.



                            W pstrągu drgnęło sumienie, uznał siebie winnym.

                            Przyrzekł żyć już przykładnie w swym stawie rodzinnym.

                            Poszedł z ciotką. Ale gdy z lewej szlak niebieski

                            mijał, spłynęły mu po oczach dwie okrągłe łezki.

                            „Nie mogę”, rzekł sobie , „w górach jest zbyt cudnie”

                            I porzuciwszy ciotkę skręcił na południe.

                            Płakał nad Czarnym Stawem całą noc, do świtu.

                            Postanowił już nigdy nie opuszczać szczytu.

                            Nie powracać w doliny, nie schodzić na hale,

                            Pędzić życie samotnie wśród skalnych załomów.

                            I zaraz o brzasku jął się piąć na skały

                            co się wznoszą nad Stawem: na Kościelec Mały

                            Rozgniewał się natychmiast okrutnie bóg pstrąży

                            Na rybę, co ku szczytom wbrew naturze dąży.

                            I koniec nastąpił tragiczny. Z otchłani

                            wychynął biały opar, szczyt okrył się mgłami,

                            a kiedy odpłynęła złowroga zasłona

                            Ni śladu nie zostało płetwy ni ogona.

                            Choć ta sama skalista grań w dal się rozciąga,

                            Lecz żadnego dziś na niej nie ujrzysz już pstrąga.

                            I tylko przy stromym Kościelca upłazie

                            Kształt ryby dostrzec można w granitowym głazie.

                            Spróbujcie, jeżeli będziecie na Karbie

                            Dopatrzeć się pstrąga w małym skalnym garbie.

                            Tu koniec mej ballady. A morał z niej płynie:

                            Wycieczki graniowe kończ zawsze w dolinie.

                            Bo kto chce na stałe pozostać na szczycie,

                            Zyska pomnik kamienny, ale straci życie!