Wspomnienia z Powstania Warszawskiego

Andrzej Zarembowicz „Topór”

Sześćdziesiąta rocznica Powstania Warszawskiego skłania do wspomnień i refleksji. Jako dwunastoletni chłopak pełniłem służbę harcerską w Zawiszy. Była to najniższa jednostka organizacyjna konspiracyjnego harcerstwa – Szarych Szeregów. Zawisza skupiała młodzież 12-15 letnią. Zadaniem naszym w czasie powstania była głównie obsługa Harcerskiej Poczty Polowej, oraz kolportaż prasy powstańczej. Z wielu tytułów pamiętam: Biuletyn Informacyjny będący codziennym pismem AK (dwa egzemplarze zachowałem do dziś), Robotnik, Rzeczpospolita, Barykada. Wykonywaliśmy dodatkowo funkcje łączników, przewodników, obserwatorów, uczestnicząc też w odgruzowaniu, gaszeniu pożarów i transporcie żywności z magazynów często dość odległych.

Trzeciego dnia powstania przybył do mnie kolega z wezwaniem stawienia się na zbiórce przy ulicy Noakowskiego 6 – przy placu przed Politechniką. (Mieszkałem na Poznańskiej 11 – między Wilczą a Hożą). Po około tygodniu ze względu na bezpośrednie zagrożenie – (częściowo teren Politechniki był zajęty przez Niemców) przenieśliśmy się na ul. Wspólną w pobliżu poznańskiej, a po pewnym czasie na Wilczą 41 w pobliżu ul. Marszałkowskiej do budynku szkolnego, gdzie pozostawaliśmy już do końca powstania. Tu też miała siedzibę Harcerska Poczta Polowa dla terenu Śródmieście Południe. Obszar Śródmieścia przedzielony był przez cały czas powstania przez Aleje Jerozolimskie, tworząc dwa odseparowane rejony. Łączność między częścią północną, a południową zapewniało jedyne przejście w pobliżu ulicy Kruczej. Ostrzeliwane z jednej strony z gmachu BGK przy Nowym Świecie, a z drugiej od Dworca Głównego.

Zasadniczy rejon mego działania obejmował obszar między ulicą Kruczą, a ulicą Emilii Plater, zwłaszcza ulice: Poznańską, Hożą, Wilczą, Marszałkowską, ks. Skorupki. Wielokrotnie przechodziłem na stronę północną. W początkowym okresie przechodziło się po zmierzchu, przebiegając po kilka osób z bramy osłoniętej workami z piaskiem z jednej strony, do bramy budynku po stronie przeciwnej. Z biegiem czasu, mimo usilnych ataków niemieckich ułożono barykadę z płyt chodnikowych, a następnie wykop. Pozwoliło to na przechodzenie również w dzień. Droga do bramy wyjściowej na stronę północną prowadziło przez piwnicę domu przy ulicy Nowogrodzkiej i przyległych oficyn, później objętych pożarem. Przechodziło się więc piwnicami pod płonącymi zabudowaniami . Ściany piwnic były mocno nagrzane wywołując uczucie duszności. Poza Śródmieściem przebywałem na Powiślu. W czasie kiedy toczyło się tu jeszcze w miarę normalne życie, oraz dwukrotnie na Czerniakowie. Był to Szpital Czerniakowski, ul. Okrąg , ul. Czerniakowska - między 15 a 20 sierpnia.

Obsługując pocztę poprzez odbiór i doręczanie korespondencji i rozprowadzanie prasy powstańczej, staliśmy się najlepiej zorientowanymi ludźmi w aktualnej sytuacji w zakresie możliwości i sposobu poruszania się na poszczególnych ulicach. Zwarta zabudowa poprzez wykucie otworów w piwnicach i murach sąsiadujących posesji pozwalała na przejście znaczących odcinków bez wychodzenia na powierzchnię.. Stąd też mogliśmy być wielce pomocni, przeprowadzając ludzi chcących dostać się do określonych miejsc. Ważna też była znajomość usytuowania barykad pozwalających na przekraczanie ulic pozostających pod obstrzałem. Ulegało to wszystko stałym zmianom wobec postępujących zniszczeń wskutek ataków bombowych, ostrzału artyleryjskiego i pożarów. Już w końcu sierpnia nie było w całej Warszawie ani jednego miejsca oddalonego od najbliższych pozycji niemieckich więcej niż 300 metrów. Ponieważ Niemcy musieli unikać rażenia własnych oddziałów cały ogień artylerii, lotnictwa i granatników koncentrował się nie na pierwszej linii lecz na zapleczu. Przykład: stosunkowo duża ilość ocalałych domów na ulicy Noakowskiego wzdłuż której przebiegała linia frontu. W Śródmieściu z każdym dniem coraz bardziej odczuwało się brak żywności. Głównym źródłem zaopatrzenia stały się magazyny browaru Haberbusza w okolicach ulicy Towarowej, Prostej i Wroniej. Tu znajdowały się duże ilości jęczmienia i żyta.

Danym mi było trzy razy wziąć udział w ekipach transportowych. Wyruszaliśmy rano około szóstej z ulicy Koszykowej w pobliżu ul. Mokotowskiej, a wracaliśmy w zależności od sytuacji na trasie około 16 – 18. Wiązało się to z koniecznością przeprawy przez Aleje Jerozolimskie, a następnie przez rumowiska ulic: Złotej, Wielkiej, Siennej i Śliskiej, często pod silnym ostrzałem. W czasie jednego z takich transportów przechodziliśmy piwnicą domu na ul. Siennej na który spadła bomba lotnicza. Pierwsze zapamiętane wrażenie to nieuniknione zarwanie stropu, a następnie trudna do wyobrażenia ilość duszącego pyłu. Dlatego też zawsze należało mieć chustkę przeznaczoną do zakrycia ust i nosa.

Takie samo odczucie pozostało w mej pamięci jeszcze dwukrotnie, kiedy znalazłem się w piwnicach domów na które spadły bomby. Stropy piwnic na szczęście wytrzymały, a znajdujący się w nich ludzie ocaleli, wychodząc przez wykute otwory do sąsiednich posesji.

Z innych zadań pamiętam służbę obserwatora. Polegała ona na wypatrywaniu nocą samolotów dokonujących zrzutów: zaopatrzenia, broni, leków i żywności. Punktem obserwacyjnym był strych budynku skąd należało przekazać stosowny meldunek o miejscu dokonanego zrzutu.

Wspominam też dom gdzie mieszkałem – Poznańska 11. Tu mieścił się na jednym z pięter w oficynie szpital polowy. Tu też znajdowała się studnia - pompa artezyjska zainstalowana jeszcze w 1939 r. stając się głównym punktem zaopatrzenia w wodę dla całego rejonu południowo zachodniego Śródmieścia. Przez teren posesji przebiegała droga do sąsiednich zakładów serowarskich przy ulicy Hożej gdzie uruchomiono produkcję granatów. Działała tez kuchnia polowa. Z końcem powstania jak wszelkie podwórka tak i ten stosunkowo rozległy teren zamienił się w cmentarz. Ubywali bliscy, koledzy, znajomi.

Z innych utrwalonych na zawsze w mej pamięci to widok z okna domu przy ulicy Wspólnej, nurkujących samolotów i lecących bomb, spadających w rejonie ulicy Złotej, Chmielnej i Zielnej. Przejmujące wrażenie sprawiali ludzie poparzeni wybuchem pociskow zapalających. Czasem jeszcze żyli pokryci brunatno – szarą galaretą. Poza posługą kapłańską nic im nie można było ofiarować. W nocy widok płonących znajomych domów wywierał tez swoiste piętno.. Pamiętam ul. Świętokrzyską w drugiej połowie Września wieczorem płonąca z obu stron, którą przemierzałem między ulicą Mazowiecką a Marszałkowską. Widzę także niebo nad Warszawą, pogodne ale zasnute dymem przez który jak w górach, przez mgłę przebijało słońce.

Pamiętny dzień osiemnastego Września. W południe na dużej wysokości ukazała się flotylla amerykańskich liberatorów dokonując zrzutów spadochronowych. Większość zasobników spadła na tereny zajęte przez Niemców, ale przyniosło to otuchę i nowe nadzieje. Nadeszła jednak noc z 1 na 2-go Października. W pokoju na piętrze śpimy z kolegą. Jest nas dwóch. Budzimy się w nocy , zalega cisza, która wyrwała nas ze snu. Pierwsza cicha noc po 63 dniach. Po ustaniu walk zdolni do chodzenia wylegli na ulicę z dziwnym uczuciem, możności swobodnego poruszania się. Na ulicy Kruczej w okolicach Hożej powstał natychmiast bazar. Największą siłę nabywczą jak zwykle i wszędzie w takich okolicznościach posiadał alkohol i papierosy. Te dwa artykuły, na wszelki wypadek, należy mieć zawsze w zapasie zwłaszcza jeśli się nie pije i nie pali.

Pierwszego Października ostatnia zbiórka na terenie przy ulicy Wilczej 41. Najsmutniejszy dzień. Odczytane zostają ostatnie rozkazy i pożegnalne przemówienia. Na podwórku, groby poległych kolegów z krzyżami i tabliczkami. Nasza drużyna zebrała się jeszcze w sali na piętrze. Otrzymujemy na pamiątkę pełnionej służby znaczki Poczty Polowej AK. Smutek, łzy w oczach i żal za odchodzącymi dniami, pełnymi wzruszeń nadziei i ufności do końca, że nadejdzie pomoc i oswobodzenie. Na koniec zaśpiewaliśmy „Jeszcze Polska nie Zginęła”.

Warszawę opuściłem wraz z rodziną 7 Października trasą przez plac Politechniki, Nowowiejską, Filtrową przez Ochotę do Dworca Zachodniego. Stąd zostaliśmy przewiezieni do przejściowego obozu w Pruszkowie na terenie zakładów taboru kolejowego. W pamiętnej hali nr. 5 po 2 dniowym koczowaniu następowała selekcja. Przechodzących przez komisję złożoną z kilku Niemców rozdzielano z przeznaczeniem: do wywiezienia na teren Generalnej Guberni, do Niemiec na przymusowe roboty i wreszcie podejrzani do dalszego zatrzymania. Znalazłem się wraz z rodzicami w transporcie do wywiezienia na teren G.G. Po załadowaniu do odkrytych wagonów towarowych i kilkunastogodzinnej jeździe wyładowano na w Krzeszowicach w pobliżu Krakowa, dokąd udaliśmy się następnego dnia. Tu przebywaliśmy do końca grudnia 1944. Zaraz po świętach Bożego Narodzenia, władze niemieckie nakazały ludności z Warszawy opuszczenie Krakowa. Zostaliśmy przetransportowani do Rabki. Na początku lutego 1945 po dwudniowym marszu dotarliśmy do Krakowa.