Stołeczny Kabaret Tatrzański
"Pod Niedźwiedzią Łapą"

ma zaszczyt przedstawić

Szopkę Tysiąclecia 2001/3000

Teksty: przeróbka.
Melodie: znane.
Plagiatu dokonała: Redakcja Wiadomości SKT

Osoby : Starzy członkowie Stołecznego Klubu Tatrzańskiego:

  • Pani I
  • Pani II
  • Irena
  • Pan I
  • Pan II
  • Tajemniczy Nieznajomy
  • Młodzież klubowa, w szczególności :
    • Dziewczyna
  • Pozostali członkowie klubu (starzy i młodzi):
  • Statyści

Sceneria: dom w Puszczy Kampinoskiej, Sylwester 2001/3000

*******

Irena: Zebraliśmy się w sobie i przyszliśmy tu na Sylwestra, bo lubimy się ze sobą spotykać od czasu do czasu no i trzeba dawać młodzieży dobry przykład, a więc ...

(przerywa, bo przychodzi nowy gość, pan w wieku 54 lat, 100 kg, mocno szpakowaty, ale bez łysiny, trochę przygarbiony. Wchodzi do chaty rozgląda się niepewnie. Natychmiast z ławki pod oknem zrywa się młoda dziewczyna i ujmując pana troskliwie pod ramię, przyprowadza do ławki i pomaga usiąść. Pan ze zrozumieniem i uznaniem kiwa głową.)

Dziewczyna: Siadaj, napijesz się czegoś na rozgrzewkę?

Pan: Och, chętnie, bo zmarzłem.

Dziewczyna: Już Ci nalewam. Mięta czy rumianek? Dawno cię nie widziałam, ale trzymasz się świetnie. Właściwie to od ilu lat jesteś już w Klubie ?

Pan: Och, jeszcze za Gomułki byłem z Ireną na Gierlachu.

Dziewczyna: To Gomułka też był prezesem SKT? Irena go namówiła?

Pan: Nie, nie, on w ogóle nie był w Klubie, chociaż prezesem to był. Tak, w pewnym sensie rzeczywiście był prezesem.

Dziewczyna: Może innego klubu? Może PKG ?

Pan: Nie, nie PKG, chociaż też na P. Ale co tam... Było, przeszło, minęło... (dopiero teraz rozgląda się wokoło i wita ze znajomymi) : Cześć wszystkim, kilku z was
to nie widziałem już parę lat. Oj, niektórzy się postarzeli.

Irena (z godnością): Ale nie wszyscy.

Dziewczyna (zwracając się do wszystkich): Opowiedzcie, jak to było, kiedy byliście młodzi. Znaliście osobiście Doktora?

Pan: Jakiego doktora?

Dziewczyna (zdziwiona): No, Doktora przez duże D. Doktora Tytusa Chałubińskiego. A opowiedzcie też, jak to było, kiedy do Zakopanego jeździło się jeszcze
furką, a dopiero budowano kolej.

Pan (pogodnie zniecierpliwiony): Pewnie chciałabyś też posłuchać relacji naocznego świadka o ustąpieniu ostatniego lodowca?

Dziewczyna: E, taki stary to ty nie jesteś – to może pamiętać twój ojciec.

Pan: No widzisz, jeszcze wszyscy jesteśmy młodzi, choć ....

(ktoś zaczyna grać na gitarze, starsi członkowie Klubu zaczynają śpiewać, najpierw głosy się rozchodzą a kilka osób fałszuje, ale koniec wypada już dobrze):

Choć znaleźliśmy w wieku, o cholera,
Gdy na Elbrus już się człowiek nie wybiera.
Ale czy naprawdę pod Elbrusem gra,
Gdy w paszporcie dumne się "czlien Nato" ma?

Starsi członkowie, starsi członkowie
To starszych członków chór.
Choć w sercu pika a w krzyżu strzyka
Lecz ciągnie nas do gór.

Jeśli chodzi o marzenia nasze skryte,
To pozostał nam już chyba tylko Mnich przez płytę.
Lecz i stamtąd moglibyśmy spaść na pysk.
Zatem z płyt – to sobie kupmy kompakt-dysk.

Starsi turyści, starsi turyści,
To starszych państwa chór.
Doprawdy w ścianach czyści statyści,
Lecz ciągnie nas do gór.

(teraz śpiewają tylko Panowie:)

Trudna rada, nie pójdziemy na "hokejkę"
Wybierzemy w Szczyrbskim Plesie my kafejkę.
Ale która z naszych byłych dam
Na "hokejce" wrażeń moc by dała nam?

(młodzież krzywi się z niesmakiem, ale zaczynają śpiewać Panie:)

Trudna rada, nie będziemy, moje złote
Spędzać już szalonych nocy pod namiotem.
Ale jakąż to przyjemność może dać
Z takim łysym panem z brzuszkiem spać?

(Teraz oczywiście Panowie i Panie razem:)

Starsi członkowie, starsi członkowie,
To starszych członków chór.
Choć w sercu pika a w krzyżu strzyka
Lecz ciągnie nas do gór.

Zamiast w Alpy ciężki plecak nieść czy w Andy –
Wybieramy imieniny Zosi albo Wandy.
Jednak niosąc róże każdy przyzna że
Dużo lżejsze od plecaka kwiatki te.

Dziewczyna: Ja tam lubię, jak mój chłopak przynosi mi róże. A jak jedziemy w góry, to nawet szarotki dla mnie nie zerwie, bo mówi. że są pod ochroną. A ja to nie jestem pod ochroną? Ma się mną opiekować! Dla niego powinnam ja być ważniejsza, a nie jakieś kosmatki. Uwielbiam też tojady. Są takie fioletowe, takie męskie. Ach, wytarzać się w tojadach... (zaczyna nucić "Cała jestem w tojadach", ale przerywa).

Pan II: Chłopak ma rację. Nie wolno zrywać szarotek ani tarzać się w tojadach. Nie wolno płoszyć kozic ani świstaków. Pierwsza ustawa o ochronie przyrody
pochodzi już w 1867 roku...

Dziewczyna: (przerywa podniecona): Opowiedz, opowiedz! Czy to ty wtedy byłeś prezesem SKT?

Pan I (rozbawiony): Dziewczyno kochana, SKT nie jest aż taki stary ...

Pan II: Chcesz, to ci opowiem jedną taką przygodę z gór.

Dziewczyna: Tylko, żeby było romantycznie i żeby było o szarotkach albo tojadach.

Pan II: Będzie. Będzie romantycznie i o tojadach (śpiewa, dziewczyna siedzi zasłuchana, a przy końcu trzeciej zwrotki spuszcza oczy):

Marzyła mi się już dolina
Jak się na szczycie chce herbaty.
Nade mną partner mój się wspinał
Kominem Drege'a, na Granaty.

Migotał Czarny Staw prześlicznie
I miło patrzeć było na to.
I było bardzo romantycznie
Bo trwało lato, trwało piękne lato.

Przestałem tęsknić do doliny,
Gdy partnerowi chwyt się urwał.
Spojrzałem: było siedem metrów liny.
I usłyszałem tylko: "Lecę, k ...."

Jak potem było, tak i było.
Partner miał obolałe gnaty.
Ale i dobrze się skończyło.
Weszliśmy ścieżką na Granaty.

A gdyśmy zeszli już na Halę,
Całą w kosówkach i tojadach.
Partner rozmawiać nie chciał wcale
I tylko mruknął: "Bywa, że się spada".

I po raz nie wiem sam już który
Jeden się z nas drugiemu zwierza,
Że pojedziemy jeszcze w góry
I przełoimy ten żleb Drege'a.

Dziewczyna: Szkoda, że nie byłam wtedy z tobą na Granatach. Na pewno bym nie spadła. A jakbym nawet spadła, to ty byś mnie zniósł na rękach do schroniska. A jak ty byś spadł, to ja ciebie.

Pan I: Dziewczyno, on nawet jak miał 25 lat, to ważył 85 kilo.

Dziewczyna: No, to co? Ta straszna historia, która mi się kilka lat temu przytrafiła (zaczyna chlipać), to miała jedną dobrą stronę (uspokaja się trochę). Nabrałam krzepy. Choć co mi po krzepie, kiedy serce mam złamane?

Pani I: Ja cię rozumiem. Ja znam tych wszystkich mężczyzn. Oni zawsze są tacy.

Dziewczyna (nie zwraca uwagi na Panią): Ja cię tak kochałam... A tyś mi tak się odpłacił. Niewierny. Podły! Podły! Podły .... (znów zaczyna histeryzować i śpiewa
przez łzy
):

Na tym stoku pod Nosalem tyś okazał się brutalem
Ja myślałam, że to jakieś głupie żarty.
Na dziewczęce moje plecy najwyraźniej tyś dla hecy
Wsadził plecak swój, czekany oraz narty.

A gdy ugięłam się pod tym pakunkiem,
Tyś mi gorącym zamknął usta pocałunkiem...
Tak skołowałeś młodziutką dziewczynę,
Że jeszcze wzięłam ci buty i linę.

O mój wyśniony, mój kochany, mój jedyny!
Zbudziłeś serce uśpione dziewczyny
Wszystko mi jedno, byle z Tobą być na szlaku,
Mój chłopaku!

"Ponieś trochę", powiedziałeś, "oddasz mi to wszystko kiedy
Ja dogonię cię na górce przed Boczaniem."
Nie myślałam nawet wtedy, że napytam sobie biedy
Że okażesz się doprawdy zwykłym draniem.

Niosąc wszystko aż na Halę oglądałam się więc stale.
Tyś przydreptał wesolutki za godzinę.
Wziąłeś narty, plecak, ale nie spojrzałeś na mnie wcale.
Zrozumiałam – tyś już inną miał dziewczynę!

O mój wyśniony, mój jedyny, mój kochany,
Pozwól mi plecak nosić twój wyładowany!
Wszystko mi jedno, co w wypchanym masz plecaku,
Mój chłopaku!

Inną panią już całujesz pod Skupniowym, pod Upłazem.
Inna nosi ci plecaki obciążone.
Pomyślałam, że tym razem ja nie puszczę tego płazem
I o wszystkim zawiadomię twoją żonę.

Pan II: I zawiadomiłaś ?

Dziewczyna: Zawiadomiłam. Pewnie, że zawiadomiłam.

Pani II: A on nie próbował wyjaśniać, usprawiedliwiać się?

Dziewczyna: Próbował coś wytargować, dzwonił, przepraszał, obiecywał, ale ja już mu nie wierzyłam, bo się na nim zawiodłam. I w końcu powiedziałam mu, żeby się raz na zawsze odczepił, bo jak nie, to mój mąż mu przyłoży, a mąż nosił plecaki w pierwszych wyprawach himalajskich i jest silny. Ale tamtym szubrawcem to sobie nie musiał łap kalać, bo żona mu porządnie przyłożyła (śpiewa) :

O mój jedyny, mój kochany, mój wyśniony!
Dostałeś nieźle po łbie od swej żony.
Wszystko mi jedno, co tam miałeś na temblaku,
Mój chłopaku!

Pan I (do Pana II): Tak, ale nie licząc tego pechowego wejścia kominem Drege'a to miałeś wtedy udany sezon. A ja? Ani jednej wspinaczki przez trzy miesiące!

Pan II: Pamiętam, wszyscy ci strasznie współczuli, ale nikt ci nie mógł pomóc. No, ale jak ktoś ma takie stopy, jak ty, o numer mniejsze od kajaka... Pamiętam, jak siedziałeś przed namiotem, z nogami w śpiworze i śpiewałeś. Jak to ty śpiewałeś?

Pan I: A tak (zaczyna):

Minął lipiec, minął sierpień
Wśród ogromnych moich cierpień.
Bom ja bosy i na góry mówię pas.
I dopiero gdzieś w południe,
Kiedy słonko grzeje cudnie
Jest mi trochę ciepło w nogi,
Proszę Was.

Była w czerwcu tu dziewczyna
I w namiocie pajęczyna
I wiatr halny, co w takt pieszczot naszych wiał.
Wtem wichury nagły poryw
Zabrał nowe me buciory
Te jedyne, com je na wspinaczki miał.

Adio me buciory!
Adio ulubione!
To dobrze, że choć spodnie
Nie poleciały w dół.
Gdy na wspinaczkę wezmę
Buciki pożyczone,
Przez dobre dwa tygodnie
Pęcherze będę czuł.

Pani II: Tak, miałeś pecha. Ale czasami wiatr tatrzański popycha ludzi ku sobie. Znam taką jedną historię. Romantyczna i dobrze się skończyła. Ale to tylko dla pań, panowie możecie sobie wyjść albo porozmawiać o biznesie, bo to jest o prawdziwej miłości, o jakiej wy nie macie w ogóle pojęcia (śpiewa:)

Trudno nie wspomnieć, kochane moje
W wierszu doprawdy szkicowym,
Że wpadło sobie w oko tych dwoje
W kolejce, tuż pod Kasprowym.

On miał od wiatru żółty anorak,
Ona nie miała nic.
Lecz chęć miłości, wręcz całkiem spora
Biła jej z lic.

"Kto mnie osłoni, słabą dziewczynę?
Wiatr taki silny jest!"
On wtedy żółtą zdjął pelerynę –
Jej się spodobał gest.

"Pan taki hojny, Pan tak przystojny,
Pan pewnie góry zna!
Wiatr porywisty, wiatr tak upojny
Chmury gdzieś gna..."

Potem dziewczynie się spodobała
Ta góra z krzyżem od frontu.
"Czy przeszedłby się pan", zapytała,
"Ze mną w kierunku Giewontu?"

A on, on wcale nie był od tego,
Dziewczyna była okej,
Więc poszli w stronę Goryczkowego.
On śpiewał jej:

Człowiek czasami znajdzie człowieka
Nawet gdy wieje wiatr.
Nikt nie wie, gdzie nań miłość zaczeka
W otchłani Tatr.
Na grani...
Ja mówię to pani...
Na szczycie...
My razem
Przez życie...

I tak to sobie miłość wyznało
Tych dwoje na górskim grzbiecie.
Co było dalej, choć jeszcze wiało,
Zapewne same już wiecie...

Trudno nie wspomnieć w opowiadaniu
Prawie zupełnie skończonym
Że zeszli z grani, pan ten i pani
Na Kondratową zielonym...

Ale nie myślcie, że on ją rzucił,
Gdy ucichł wreszcie ten wiatr.
Jeszcze przez długie lata jej nucił
Na szczytach Tatr:

"Człek przyjaciela znajdzie swojego
Nawet, gdy wicher dmie.
Na ścieżce koło Goryczkowego
Znalazłem cię...
Na grani
My zakochani ...
Na szczycie...
My razem
Przez życie ..."

Pan II (do Pani I): Hm, jakie romantyczne. A dlaczego ty mi nie wyznałaś miłości tamtego roku?

Pani I (do Pana II): A co, miałam klęknąć przed tobą z bukietem kwiatów? Gdzieś ty miał oczy? I już nie mówmy o tym. Lepiej zaśpiewajmy sobie naszą starą piosenkę. Tę sprzed .... dziestu lat. Pamiętasz?

Pan II: Oczywiście (zaczyna)

My lubimy ostre granie
Granie ostre niesłychanie.
Nie potrzeba mnożyć zdań
By zrozumieć, czym dla pań
I dla panów taka grań.

(od tego momentu włącza się i Pani I)

Grań Hrubego, grań Świnicy
Przekosiliśmy jak dzicy.
Piękna jest Pośrednia Grań.
Kiedyś też weszliśmy nań.

My lubimy ostre granie... itd.

Grzebień Wideł, Koń Lodowy
My to dawno mamy z głowy.
No a taki Ostry Szczyt

Dla nas jest za tępy zbyt!

My lubimy ostre granie... itd.

Pani I: No tak, tak to rzeczywiście było. A pamiętasz, jak... (dośpiewuje sama)

Cała grań Morskiego Oka
Była dla nas za szeroka.
Chyba tylko Żabi Koń...
Więc sentyment mamy doń.

(razem:)

Lubiliśmy ostre granie... itd.

Pan II: A po wspinaczce .... (śpiewa sam, Pani nuci)

Lubiliśmy ostre danie,
Danie ostre niesłychanie
Czosnek, pieprz, pietruszki nać
I do zupy keczup wlać!

Pani I: A potem, wieczorem .... (tym razem ona śpiewa, a Pan tylko nuci):

Lubiliśmy wspólne spanie,
Spanie długie niesłychanie.
Mogłam Tobie wszystko dać,
Lecz ty tylko chciałeś spać.

Pan II : No tak, a wtedy byłaś o jakieś piętnaście kilo młodsza.

Pani I (ze złością): Cham! Impertynent! A tobie czoło nie kończyło się z drugiej strony głowy! (spokojniej:) Ale już się nie gniewam, no bo zas leci (śpiewa:)

Tak bardzo lubiłam w alpejskie się wpleść
Lodowce, seraki, szczeliny.
A dziś, moi drodzy, wystarczy mi zjeść
W Dolinie Koprowej maliny.

(teraz Pan II solo):

Tak bardzo pragnąłem się wspinać jak ryś
I wisieć co dzień nad piargami.
Lecz milszy nad widok przepaści mi dziś
Jest łoś z przepięknymi rogami.
(razem):

Najwyższych gór świata przełęcze lodowe
Zasnuły się dla nas już mgiełką
Po pracy my chętnie wracamy w domowe
W domowe wracamy ciepełko.

Pan I: No tak, zawsze lubiłem wycieczki po Puszczy. Jak się człowiek przejdzie z Brochowa do Dziekanowa, to mu głupstwa wylecą z głowy.

Irena: A nie mówiłam, to po prostu puszczoterapia. Puszcza jest przepiękna o każdej porze roku.

Pani II: Wiosna, skowronki, rozmarzająca ziemia, zieleni się ozimina...

Dziewczyna: I chłopcy jacyś milsi!

Pani II: Lato: pełna zieleń, długi dzień, ciepło i można się położyć na trawie. Czasem przyjemnie popada. A i komary mają swój urok... Takie maluśkie, błonkoskrzydłe...

Dziewczyna: A noce jakie gorące!

Pani II : Jesień: bajeczne kolory, mgły, rześkie powietrze, odlatujące ptaki...

Dziewczyna: Chłopcy po wakacjach tacy opaleni i silni.

Pani II: Zima, śnieg zawiewa ślady...

Dziewczyna: I jak się zmarznie, to można się dobrze rozgrzać, całując się z chłopakiem przy kominku!

nieznajomy (pojawił się nie wiadomo skąd , od dłuższego czasu patrzył na Dziewczynę i pił piwo, teraz śpiewa)

Spytałem ją, po licho chodzić w góry,
Wszak na nizinach wcale nie jest źle.
Nic nie odrzekła, wzięła jakieś sznury
I na wspinaczkę w Tatry zaciągnęła mnie!

A była przy tym piękna jak księżniczka,
Jak królewna, alpinistka, taterniczka,
A gdy się liną z nią już powiązałem,
To takie słowa jej cicho szeptałem:

Już kocham Cię, księżniczko-taterniczko,
Twe ręce, oczy, usta oraz liczko
I co mi powiesz, zrobię ja na pewno,
Bo ja Twym sługą, piękna ma królewno!

Ale w tych górach, wierzcie mi, jest głupio
Nogi obtarłem i spocony jestem już!
Skała jest zimna, bóle jakieś w krzyżu łupią
Na pewno złapię zaraz heksenszus!

A ona stoi sobie jak księżniczka,
Jak królewna, alpinistka, taterniczka
I tylko każe mi podziwiać kwiaty,
Kosówki, trawę, piarg i widok na Granaty!

Ja kocham Cię, księżniczko-taterniczko,
Twe ręce, oczy, usta oraz liczko
I co mi powiesz, zrobię ja na pewno,
Bo ja Twym sługą, piękna ma królewno!

Lecz gdy spytałem, gdzie tu da się kupić piwo
I czemu tak wspinaczka długo trwa,
To popatrzyła na mnie jakoś krzywo
I popukała palcem w czoło raz czy dwa.

I roześmiała się promiennie jak księżniczka,
Królewna, alpinistka, taterniczka.
Kocham Twój uśmiech, ma księżniczko-taterniczko,
Twe oczy, ręce, usta oraz liczko.

Aż gdy pod wieczór siedzieliśmy blisko w ścianie
Gdym odpoczynku chciał przedłużać czas
Wrzasnęła nagle: "Ruszaj się, baranie,
Bo noc gotowa tu zaskoczyć nas!"

W tym gniewie była piękna jak księżniczka,
Królewna, alpinistka, taterniczka!
Noc spędzić z Tobą chciałbym ja na pewno,
Ale nie tutaj, moja ty królewno!

Już po kolacji, kiedym Żywca pił w schronisku -
Bo po wspinaczce zawsze bardzo chce się pić -
Podeszła do mnie, dała mi po pysku
I rzekła "Na spacer ty na deptak sobie idź!"

Dając mi w mordę była piękna jak księżniczka
Królewna, alpinistka, taterniczka!
"Tak jest" odparłem, "śliczna ma królewno,
to, co mi każesz, zrobię ja na pewno!"

Irena: Hej, a ty to kto i skąd się tu wziąłeś? Składki masz zapłacone? W ogóle jako "nowość" to chybaj po wodę. Zostaniesz potem, posprzątasz, wyszorujesz podłogę, naprawisz piec. Że co? Że nie? To zjeżdżaj, a będziesz się stawiał, co poproszę, by Cię Redaktor obsmarował w gazecie, z prasą ty nie wygrasz, kochanieńki (zaczyna śpiewać, po chwili włączają się inni):

Gdy dłuższy dzień
I krótszy cień,
Gdy wyszły na żer łosie,
Śpiewajmy wraz
W marcowy czas
O wiośnie w Kampinosie!

Młodziutki liść
Dżdżu pełna kiść
I miło iść po rosie,
Gdy wkoło naj-
prawdziwszy maj
I deszczyk w Kampinosie!

Tam w mieście skwar
I ludzki gwar,
I człek człekowi prosię.
Tam dziki ryk –
Tu dzików kwik
I lato w Kampinosie!

Masz pracy moc
W jesienną noc,
Lecz szef wciąż ma cię w nosie?
Nad pracy huk
Dzięcioła stuk
Ty postaw w Kampinosie.

Gdy masz za zysk,
Żeś dostał w pysk
O lepszym marząc losie,
Ty dobrze wiesz –
Ma urok też
Listopad w Kampinosie!

Ponury blok,
Nad miastem smog
I w koło czai zło się.
Tam miejski brud –
Tu zimy cud :
Śnieg leży w Kampinosie!

Wszyscy razem:

Gdy w chandrze trwasz,
Bo od dziś masz
Za przyjaciela szmatę –
Do Puszczy idź
By z nami być,
I razem pić herbatę!

Biesi się rząd,
Podrożał prąd.
Gorszące w Sejmie sceny.
Tam kłótnia trwa,
Tu płoną drwa
I słychać głos Ireny

Wszyscy tańczą. Młodzież miesza się ze starszymi, co chwila rozlegają się okrzyki: Kampinos! Kampinos! Niech żyją łosie! Kochamy dziki! Komary też mają prawo do szczęścia! Odbijany! (na to hasło młodzież otwiera kolejne butelki). Niech żyje Puszcza Kampinoska! Przyłączyć Tatry do Kampinosu! Wyrównać i zrobić puszczę! Zakopać Zakopane! Kasprowy na Madagaskar! Obniżyć Wysoką! Zaszpachlować Rysy! Przetopić Miedziane! Ocieplić Lodowy!

Wszyscy całują się. Bije północ. Wkracza mały chłopczyk, przepasany stosowną szarfą z napisem 2001/3000 . Entuzjazm sięga szczytu i na tym szczycie kończy się nasza

Szopka Tysiąclecia