Wiadomości SKT

Nr 14, czerwiec 2000

 

Ø       Spotkania klubowe: czwartki, 18-19, PTTK, Senatorska 11. Zapraszamy wszystkich. Bieżące informacje dotyczące obozów, prelekcji, pracy Zarządu itp. zamieszczamy na tablicy obok sali spotkań.

Ø       Do zapisania się do Klubu potrzebna jest rekomendacja dwóch członków o co najmniej pięcioletnim stażu klubowym.

Ø       Jak zawsze, jeżeli akurat nie ma zakazu wstępu do lasu, to w soboty, niedziele i święta spotykamy się w Puszczy Kampinoskiej !!

Ø       W godzinach spotkań klubowych działa Terenowy Referat Weryfikacyjny G.O.T.

Ø       Sezon prelekcyjny wznowimy jesienią.

11 maja była odprawiona msza święta w intencji Piotra Asprasa, który zginął w lawinie w okolicach Skupniowego Upłazu 16 lutego a odnaleziony został dopiero 15 kwietnia. Na mszy było m.in. kilkadziesiąt osób z Klubu. Wspomnienie o Piotrze zamieszczamy niżej.

Wspominamy też Kolegów, których rocznice śmierci przypadły niedawno lub przypadną niedługo. M.in. 29 kwietnia Julian Łaszkiewicz (długoletni prezes SKT), 8 czerwca Bernard Uchmański, 17 czerwca Aleksander Ziołecki, 26 lipca Wiesław Szlenk, 8 sierpnia Robert Gorczyński (pierwsza rocznica).

* * *

Obóz na polanie Chochołowskiej

W dniach 3 – 11 czerwca na Polanie Chochołowskiej odbył się obóz SKT pod kierownictwem Elżbiety Suwary. Uczestnikami byli Jerzy Bielenin, Cezary Klimek, Irena Kozłowska, Ryszard Orliński, i Elżbieta Wojnowska.

Wyjątkowość tego wyjazdu polegała na niebywale - o tej porze - wysokiej temperaturze i dokuczliwych rojach much, ostro gryzących. Upały nie przeszkodziły nam w realizacji naszych turystycznych zamierzeń - byliśmy na Wołowcu (dwukrotnie), Kończystej i Starorobociańskim. Pod granią Ornaku dopadła nas gwałtowna burza i zmusiły do zmiany planów. Poszliśmy nad Staw Smreczyński, ale i tam pioruny waliły prosto w wodę a w drodze przez przełęcz Iwaniacką chowaliśmy się do ocalałych jeszcze na tym terenie szałasów.

W schronisku było bardzo mało ludzi, co zawsze jest jedną z największych zalet naszych wyjazdów na Chochołowską.

* * *

Sekcja Alpinizmu

28 kwietnia 2000 roku odbyły się wybory do Zarządu Sekcji Alpinizmu Stołecznego Klubu Tatrzańskiego. Nowy Zarząd został liczbowo ograniczony do dwóch członków – Przewodniczący i Sekretarz. Zebranie uznało, iż mniejszy skład Zarządu zapewni większą mobilność Zarządu i lepsze prowadzenie spraw Sekcji. W skład nowego Zarządu weszli: przewodnicząca Anna Kubala (Annapurna) i sekretarz Włodzimierz Kierus (Wowka).

Od października do maja wynajmowana była ŚCIANKA wspinaczkowa, która cieszyła się dużym powodzeniem. Jedna z zalet ścianki była integracja “starej” doświadczonej gwardii i “młodych” przyszłych taterników. Ważne jest aby nie zaginęły stare taternickie tradycje tak jak to niestety stało się w bardzo wielu klubach górskich. W tym klubie są ci WIELCY i dołożę wszelkich starań aby mieli jak i komu przekazać tą piękną taternicką tradycję. Wynajmowanie ścianki będzie kontynuowane.

W majowy długi weekend odbył się OBÓZ członków sekcji w skałkach Jury krakowsko-częstochowskiej. W wyjeździe uczestniczyli: Anna Kubala – kierownik, Alusia Wrońska, Marta Goroszkiewicz, Staszek Wroński, Włodek Kierus, Darek Oczkowicz i Hubert Tuchołka oraz gość Adam Ludwiczak. Obóz należy uznać za wyjątkowo udany. Mieliśmy okazje do wspinania się na pięknych drogach i szlifowania umiejętności pod okiem doświadczonych taterników Alusi i Staszka. Zwiedziliśmy także okoliczne zamki i oglądaliśmy zawody wspinaczki sportowej. Wieczorami przy tradycyjnych taternickich napojach wiedliśmy długie rozmowy i z przyjemnością słuchaliśmy taternickich opowieści Alusi i Staszka. W najbliższym czasie odbędzie się kilka kolejnych wyjazdów sekcji.

Do sekcji przyjęto kilka nowych osób, które już ukończyły kurs skałkowy.

Annapurna

* * *

Wyjazdy, imprezy

Ø       Obóz stacjonarny na Ślęży, 9 – 17 września 2000 (Lucjan Woźniak).

Ø       Obóz zimowy na Polanie Chochołowskiej, 26 grudnia – 1 stycznia.

Ø       Karpaty Wschodnie. Trekking + zwiedzanie Lwowa. Turnusy dwutygodniowe, trzy bazy: Bystrica (Rafajłowa), Jabłonica, Dzembronia. Pierwszy turnus od 25.06. ostatni od 3.09. Cena 1100 zł. Szczegóły na tablicy ogłoszeń lub u organizatora: “Trek” Antoni Pasich, Hoża 17 , 37300 Przemyśl, tel/fax 0-16, 670-51-83.

Ø       Chamonix i Lazurowe Wybrzeże (31 sierpnia – 17 września). Bardzo atrakcyjny program (np. Aigulle du Midi), świetne warunki. Orientacyjny koszt 2000 zł (uwaga: tylko za zakwaterowanie, przejazd i niektóre atrakcje turystyczne) z szansą na dofinansowanie klubowe 300 zł. Organizator: Jurek Walkowiak, 0 603 919 134, walkow@ipin.edu.pl

Ø       Do 4 listopada 2001 jest otwarta w Salzburskim Świecie Sportu Amade wystawa “Alpinizm XX wieku” (blisko skrzyżowania autostrad Ennstal). Niektóre tematy wystawy: Direttissima (Wielkie ściany Alp), Ośmiotysięczniki, Szerpowie, Wspinaczka jako przygoda, Messner jako artysta, Kobiety – rewolucja na szczycie, Klejnoty gór (baśnie, mity, cuda). Jedną z atrakcji jest wirtualna podróż na ośmiotysięcznik.

Dochód z wystawy zostanie przekazany na Fundusz Hillary’ego i zasili budowę szpitala w Nepalu.

Ø       W najbliższych dniach (koniec czerwca) kilkunastu członków Klubu wyrusza w Pireneje i w góry Norwegii.

Ø       W dniach 12 - 14 maja odbył się VIII Przegląd Filmów Alpinistycznych im. Wandy Rutkiewicz.

Ø       5-17 września odbędzie się w Lądku Zdroju Przegląd Filmów Górskich. Informacje: tel 074 814 65 62, ckir@ladek.pl

 

* * *

PIOTR ASPRAS (1944 - 2000)

Powiedziała mi stara góralka

W naciągniętej wypłowiałej chuście:

“Widać, że panu jest żal tych

Gór opuścić!”

A góry się żegnać nie chciały,

Całe zwinięte we mgle.

“Może byście mnie tak pocałowały?”

Odpowiedziały “Nie!”

I podciągnęły na nogi

Stary tumanny koc.

“Do widzenia, gaździnko, trza w drogę.

Już zaraz noc.”

Jarosław Iwaszkiewicz

Life is very brutal ...and full of “ zasadzkas” – to powiedzonko usłyszałam przed wielu, wielu laty po raz pierwszy właśnie od Piotrka i teraz, jak uporczywy refren słowa te wracają do mnie.... “full of zasadzkas”.

Ubiegła sroga tatrzańska zima zastawiła na naszego przyjaciela śmiertelną zasadzkę, podstępnie i nieubłaganie. Gdy w połowie maja dowiedzieliśmy się, że Piotr zginął pod lawiną w drodze na Halę Gąsienicową – nie chcieliśmy dać wiary, że ten doświadczony wspinacz i turysta wpadł w śmiertelną pułapkę w sposób niezrozumiały i jakże okrutny Przyjechał wszakże na krótki wypoczynkowy, turystyczny pobyt w swoje ukochane Tatry z dalekiego Londynu i na pewno nie liczył się z poważniejszymi zagrożeniami...Wyruszył wprawdzie w góry zupełnie sam – co zawsze zawiera element ryzyka – lecz na szlakach dojściowych do tatrzańskich schronisk często spotyka się samotne osoby... Jednak warunki śniegowe w połowie lutego były wyjątkowo niekorzystne – alarm lawinowy najwyższego stopnia trwał od paru dni, a TOPR wydał zakaz wyjść ponad granicę lasów. O tym jednak widocznie Piotrek nie był poinformowany.

Piotr był bardzo popularną postacią w kręgach taternickich w Warszawie: był aktywnym członkiem KW, PKG oraz Akademickiego Klubu Alpinistycznego Politechniki Warszawskiej. W roku 1969 wstąpił także do SKT – zachęcony sympatyczną atmosferą naszego Klubu.

Podróże w dalekie strony były pasją Piotra. Wziął udział m.in. w wyprawie turystyczno-alpinistycznej w góry Mongolii zorganizowanej przez Towarzystwo Przyjaciół Nauk o Ziemi w 1969 r. Wyjeżdżał w wysokie góry Europy i Azji, podróżował po Bliskim Wschodzie .

W latach siedemdziesiątych jego aktywność w górach nieco osłabła po założeniu rodziny i wejściu w rytm pracy zawodowej, tym niemniej wyjeżdżał z nami na obozy klubowe do schroniska w dolinie Pięciu Stawów, na wakacje w Małym Cichym, na narty z synem Olafem w Beskidy, chadzał regularnie do Puszczy, wpadał w skałki . .. A po kilku latach wyemigrował do Wielkiej Brytanii. Pomimo tego, ze znalazł się daleko od kraju, podtrzymywał systematycznie korespondencyjny kontakt z klubowiczami. Gościnnie podejmował w Londynie znajomych passantów , a szczególną wdzięczność zaskarbił sobie za opiekę roztaczaną nad młodzieżą klubową , która wyjeżdżała w czasie wakacji do Anglii na kursy językowe. Zawsze chętnie służył swoją pomocą w takich sytuacjach.

W czasie wieloletniego pobytu w Anglii Piotr podjął dodatkowe studia, ukończył wydział historii sztuki Londyńskiego Uniwersytetu opracowując temat związany z architekturą warszawskich Łazienek, ostatnio był w trakcie przygotowywania doktoratu na temat polskich zabytków architektonicznych na Kresach. A przy tym prowadził aktywną działalność zawodową w swojej specjalności - jako inżynier sanitarny.

Pomimo wieloletniej nieobecności Piotra w kraju często wspominaliśmy Go, jako niezwykle miłego, wesołego kompana , bardzo koleżeńskiego i posiadającego cechę, która nie wszystkim jest dana: Piotr miał dystans do siebie samego i potrafił żartować i kpić nie tylko z otoczenia, ale także i z siebie.

Piotr był niewątpliwie pechowcem w swej działalności górskiej: fatalne złamanie nogi podczas wyjazdu do Mongolii, wypadek na Żabiej Lalce, “przejażdżka” z lawiną pyłową spod szczytu Żabiego Niżniego ...

Po latach powrócił w ukochane Tatry, a okrutny splot okoliczności przedwcześnie zatrzymał Go tam na zawsze...

Elżbieta Król

* * *

 

Wiadomości, tendencyjny przegląd prasy & ploteczki

·         14 lutego 2000 roku Zofia i Witold Paryscy odebrali w Zakopanem Krzyże Komandorskie z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. W Głosie Seniora Józef Nyka napisał: “wśród orderów nadawanych przez Prezydenta te dwa należą bez wątpienia do najbardziej zasłużonych i najrzetelniej zapracowanych”.

·         Głos Seniora przypomniał też o 75 rocznicy urodzin Arno Puškaša. Tak pisał o nim w swoim dzienniku 25 lipca 1954 roku Jan Alfred Szczepański: “Arno Puškaš jest najwybitniejszym neotaternikiem w Czechosłowacji, najświetniejszym wspinaczem dnia dzisiejszego, kierownikiem kursów i schroniska, hakomistrzem i czasożerem a na domiar formalizującym malarzem ścian, które przeszedł i przejdzie”.

·         Poeci i dziennikarze o Annie Milewskiej. W Rzeczpospolitej z 19-25 maja ukazał się długi artykuł o Ani Milewskiej (pióra Jana Bończy-Szabłowskiego). “W tym łagodnym kanionie kobiecego głosu ze światłem ciemność walczy” pisał o Annie Milewskiej poeta Zbigniew Jarzyna, trochę chyba przesadzając z tą “ciemnością”. Artykuł był ilustrowany zdjęciem Ani z przepięknego filmu Żywot Mateusza, gdzie grała z Franciszkiem Pieczką. Na koniec wywiadu Ania opowiedziała o swoim narzeczeństwie i małżeństwie z Andrzejem. Spisujący to wywiadowca trochę się “przepisał” : Nasze narzeczeństwo, choć trwało 10 lat, było bardzo intensywne. Andrzej uczestniczył w wyprawie do Wietnamu, opłynął Afrykę, pół Azji, odbył wyprawę na Szpicbergen.

·         Gąsienica, miś i osioł. 6 stycznia 2000, na drugiej stronie Gazety Wyborczej ukazała się notatka o Wojciechu Byrcynie-Gąsienicy. Zacytujmy tylko jeden fragment: “O Wojciechu Byrcynie Gąsienicy i jego rogatym charakterze mówi się tak: ‘Z takim człowiekiem nie wiadomo, co zrobić, najlepiej byłoby tak jak w wojsku, dać order, awans, a potem rozstrzelać’ ”. Autor notatki (“Awa”) nie pisze, kto tak mówi. I słusznie: tą wypowiedzią jej autor umieszcza sam siebie na poziomie Jerzego Urbana. Zaś gdzieś w kwietniu telewizja nadała jeden po drugim dwa programy: pierwszy o likwidacji linii kolejowej Białystok – Zubki Białostockie. W programie tym mieszkańcy położonych na trasie wsi lamentowali, że tracą jedyny kontakt ze światem. Drugi program był o działalności dyrekcji Tatrzańskiego Parku Narodowego, jak opiera się ona jedynie słusznym inwestycjom mającym służyć masom pracując.. sorry, masom kapitalistów miast i wsi.

A może problem rozwiązało by mianowanie komisarza Tatrzańskiego Parku Narodowego? Redakcja ma świetnego kandydata. Silny, stanowczy, umie postawić na swoim, nieprzekupny, z rodziny zasiedziałej od pokoleń pod Tatrami. W Sejmie nie dał by się przegłosować. Żaden minister mu nie podskoczy. Nie straszne mu zmiany koalicji. Jak się nazywa? Nie wiemy, ale ma jedną cechę charakterystyczną: stale chodzi w futrze.

·         Kto za to beknie ? Wiadomość o tym, że Anna Czerwińska wchodząc na Mount Everest zdobyła koronę Ziemi, telewizja podawała 24 maja, w dniu meczu w piłkę o puchar prezesa (Real – Valencia). O dziwo, w niektórych programach mówiono najpierw o Evereście, a dopiero potem o tym, kto trafił głową w słupek albo lewą nogą wpisał się na listę strzelców.

·         Utrudnienia we wspinaczce . Mount Everest ma od niedawna 8850 metrów, o dwa więcej niż według dotychczasowych pomiarów.

·         Sąd nie przesunął źródeł Amazonki. 7 czerwca zapadł wyrok w sprawie sporu o źródła Amazonki. Przypomnijmy, o co biegało. Otóż w roku 1996 ekspedycja kierowana przez Jacka Pałkiewicza dotarła do strumienia, który jest uznawany za źródło Amazonki a Pałkiewicz rozgłosił, że jest pierwszym, który tam dotarł. Na to zareagował właściwy odkrywca (członek wyprawy z 1985 roku, Piotr Chmieliński – miał bardzo ciekawy odczyt w naszym Klubie) wyjaśniając, co i jak. W 1997 roku Ryszard Badowski opisał to w Wiedzy i Życiu. Pałkiewicz odpowiedział artykułem pełnym inwektyw. Na to Badowski skierował sprawę do sądu przeciwko Pałkiewiczowi, a Pałkiewicz przeciwko Badowskiemu. Wyrok brzmi: Pałkiewicz ma zapłacić Badowskiemu 10 tys zł i przeprosić, Badowski ma Pałkiewicza przeprosić.

·         Everybody for climbing. Lat temu 40 w swoim przewodniku “Gorce” Józef Nyka wychwalał zalety Kudłonia. Pod samym jego (Kudłonia, nie Nyki) wierzchołkiem jest bowiem kilkumetrowa skałka i “możliwość małych wspinaczek”. Rzeczywiście, skałka jest urocza, po nieudanym wejściu spadało się w gęste krzaki.... Przypomniało to mi się, gdy przeczytałem w miesięczniku Cztery kąty (wyd. Prószyński i S-ka, czerwiec 2000) instrukcję, jak zrobić ściankę wspinaczkową. Są i zdjęcia ścianki którą “wybudowali właściciele działki położonej na skraju Puszczy Kampinoskiej”. Zaś w sklepach alpinistycznych można kupić chwyty w różnych rozmiarach, drewniane lub z żywicy epoksydowej. Autorzy radzą, żeby organizować “zawody np. na czas”. Słowo “przewieszona” tłumaczone jest jako “nachylona do wnętrza”.

·         Wraca nowe! Z pewną pompą (ratyfikacja dokumentów, przemówienia etc.; z żalem odnotujmy zanik zwyczaju uścisków “na miśka” lub nawet “na karpika” ) podpisano umowę między RP a RC (Republika Czeska) o ułatwieniach w ruchu granicznym. Otóż młodzież szkolna w zorganizowanych grupach może przekraczać granicę na podstawie legitymacji szkolnej (musi być tylko sporządzona i zatwierdzona lista). Wygląda to ładnie, ale autor tych słów (M. Sz.) kilkakrotnie tak właśnie przekraczał granicę na Łysej Polanie za swoich szkolnych czasów, za głębokiego PRL-u. Zaś Mieczysław Orłowicz radzi (1914), żeby udający się z Rosji do Galicji jechali przez Niemcy, bo w ten sposób nie muszą wizować paszportu na żadnej z granic. Wspomnijmy też o tym, że gdy stosunki między Polską a Czechosłowacją w okresie międzywojennym były bardzo napięte, granicę w górach można było przekraczać kiedy się chce i gdzie się chce. Potem, gdy panowała przyjaźń socjalistyczna, było jak było, a było tak, jak wyjaśniała Jacka Fedorowicza teoria “przymiotnika niwelującego”. Za kapitalizmu jest jak u MacDonalda: ładnie z wierzchu, w środku plastik mięsopodobny z jarzynami popsikanymi pachnącym sprayem - co może i tak jest lepsze od pachnącej zawsze ścierką zupy pomidorowej w barze mlecznym. A że “wraca nowe” ? Przeczytajmy następną wiadomość:

·         Wstępujemy do unii europejskiej! W ostatnich latach opracowano i zatwierdzono plan regulacyjny Zakopanego, normujący sposób i rodzaj bezładnego dotąd zabudowania uzdrowiska, zarówno w dzielnicach dawnych, jak i nowopowstałych. Zaprojektowano szereg nowych ulic, dróg spacerowych i innych brakujących dotąd urządzeń. Jest nadzieja, że istniejące jeszcze trudności finansowe uda się usunąć i doprowadzić Zakopane stopniowo do poziomu europejskich miejscowości klimatycznych.

(Stefan i Tadeusz Zwolińscy, Przewodnik po Tatrach i Zakopanem, 1930)

* * *

 Wędrówki po Galicyi

Zwróćcie uwagę, PT Koleżanki i Koledzy na jeden z portretów w sali przy Senatorskiej, w której spotykamy się w czwartki - ten wiszący tuż za drzwiami, pierwszy z lewej strony, za wieszakiem na ubrania. Patrzy z niego na nas starszy pan o wyglądzie rasowego szlagona kresowego, w jesionce w jodełkę, ze szpiczastą bródką. To zasłużony działacz turystyczny, Mieczysław Orłowicz (1881 – 1959). Ale Jego przewodniki i działalność są mało znane. Czyżby jeszcze ktoś doszedł do wniosku, że Jego portret należy powiesić w najbardziej zasłoniętym miejscu sali?

A przecież Mieczysław Orłowicz był znakomitym turystą, organizatorem, założycielem i prezesem AKT we Lwowie, działaczem, autorem blisko 100 przewodników i informatorów turystycznych. I właśnie gdy zobaczyłem w antykwariacie w Krakowie rzadki dziś bardzo “Przewodnika po Galicyi” wydanego po raz pierwszy w lipcu 1914 roku, nie wahałem się ani chwili, czy kupić. Jeszcze moje powrotne Intercity nie ruszyło z Krakowa, a już byłem w wyobraźni we Lwowie i Gorganach, a odłożyłem lekturę dopiero gdy hamowaliśmy przy dworcu Ochota.

Jak wiemy, I wojna światowa rozpoczęła się z początkiem sierpnia 1914 roku i wątpić należy, czy przewodnik w ogóle przydał się turystom. Po 1918 roku wszystko się zmieniło i przewodnik na pewno przestał być aktualny, choć wychodziły jego zmodyfikowane wersje (np. 1921). Niemal zupełnie nieznana jest jego książka o Zakopanem (wydana znów tuż przed wojną, w 1939 roku). Mieczysław Orłowicz nie utrafił też po II wojnie: jego przewodnik po Bieszczadach z 1954 roku opisywał bardzo nietrwały stan i już w 1961 Władysław Krygowski pisał o Bieszczadach zupełnie inaczej, z troską o to, czy nadchodzące lata nie zabiją tych wciąż jeszcze wtedy dzikich gór.

Przenieśmy się jednak do Galicji, w jej ostatnich chwilach istnienia. Jak ona wyglądała, jak przedstawiały się te ziemie polskie przed samym świtem niepodległości? Jak pisano o nich?

Przewodnik jest gruby (500 stron drobną czcionką). Warto przytoczyć obszerne fragmenty wstępu:

Zdawna już istniały w Galicyi towarzystwa turystyczne (...), lecz ograniczały się one do pracy w kilku tylko miejscowościach i okolicach. (...) O reszcie kraju i jego osobliwościach albo tylko “głuche krążyły wieści między ludem”, albo też nawet jak n. p. o Gorganach, jarze Dniestru, Miodoborach, jaskiniach w Krzywaczu i t. p. nawet wieść nie krążyła. Zaradzić temu postanowiła garstka młodzieży akademickiej Lwowa, organizując w kwietniu 1906 r. Akademicki Klub Turystyczny. (...) Hasłem inicyatorów było “Poznaj swój kraj”. W okresie ośmioletnim zorganizowaliśmy przeszło 500 wycieczek zbiorowych po kraju. Wycieczki nasze docierały wszędzie: grzbiet Miodoborów i jar Kręciłowski Zbrucza, step Pantalicha, bezkresne labirynty jaskiń w Krzywczu, historyczne wały okopów św. Trójcy, zakręty Dniestru, fale Czeremoszu, a z drugiej strony kresy polszczyzny na Spiżu, Orawie, Śląsku - wszystko to zdołaliśmy wielokrotnie przejść i zwiedzić. To, ci zebraliśmy, własnej tylko zawdzięczamy pracy i młodzieńczemu zapałowi, bo funduszów mieliśmy jak najmniej (...); nasze prośby, na wsze strony wysyłane, nie znajdowały posłuchu, bo nie stały za nami złote kołnierze i uznane nazwiska (...) Z rozpaczą też widzieliśmy przez rok ostatni, jak w braku polskiego przewodnika po Galicyi, Polacy musieli zwiedzać kraj własny z przewodnikiem napisanym po niemiecku, chociaż przez polskich autorów opracowany i za polskie przeważnie wydany pieniądze. (...) “Przewodnikiem” tym zamykamy pionierski okres naszej działalności, zostawiając naszym następcom utarte ścieżki (...); z chlubą konstatujemy, że my pierwsi w kraju zerwać mieliśmy odwagę z turystyką górską jako początkiem i końcem turystyki, a specjalnie z turystyką gimnastyczno-sportową, a skierowaliśmy ją na tory ogólnie krajoznawcze, pod względem intellektualnym nierównie donioślejsze.

Tyle ze wstępu. Przytyk do “turystyki gimnastyczno-sportowej” to niewątpliwie polemika z Zaruskim, który jako najważniejsze uznawał zaprawianie młodzieży do wysiłku fizycznego i nie ukrywał, że to w “jedynie słusznym celu” . Intelektualizm Orłowicza i “gimnastyka” Zaruskiego dążyły jednak do tego samego: wychowania młodzieży dla dobra tej Polski, która za chwilę miała nadejść. Oceńmy sami, czy udało im się to lepiej czy gorzej niż Władysławowi Gomułce, Edwardowi Gierkowi i innym sekretarzom, Lechowi Wałęsie, Jerzemu Buzkowi, Leszkowi Balcerowiczowi oraz (wkrótce) Leszkowi Millerowi (premier) i Andrzejowi Lepperowi (wiceprezydent).

O Galicji w telegraficznym skrócie. Miała 78497 km2 (dzisiejsza Polska 312000) i według spisu ludności z 1910 roku 8025675 ludności, z czego 3600000 Polaków, 3300000 Rusinów, 90000 Żydów i 100000 Niemców. Hotele były droższe acz gorsze niż w krajach Zachodniej Europy, kraj był biedny. “Brak własnego przemysłu, spowodowany trudną konkurencyą z krajami czeskimi i austryackimi, a z drugiej strony ogromne przeludnienie (102 osoby na km2) powoduje ogromną, do 600000 osób rocznie emigracyę stałą i sezonową do Niemiec i Ameryki” pisał Orłowicz.

To są rzeczy ogólnie znane. Na zamieszczonych w przewodniku zdjęciach widać mężczyzn i kobiety w odświętnych strojach – i na ogół boso, a “galicyjska nędza” była przysłowiowa. Za to był (jest) to kraj szczególnie piękny krajobrazowo. Interesująca jest lista obiektów, uznanych za dwugwiazdkowe, tj. nadzwyczaj interesujące (w stosowanej dzisiaj skali były by to pięciogwiazdkowe):

Szczególnie piękne miejsca w Galicji

Oprócz zabytków Krakowa, znalazły się na niej tylko: zamek w Podhorcach, grobowce Sieniawskich w Brzeżanach, widok na Zaleszczyki z Kryszczatyku (Bukowina), Kamieniec Podolski (położony już w Rosji), Szwajcaria Naddniestrzańska, Jaremcze i wiadukt kolejowy tam, Huculszczyzna, jazda tratwami Czeremoszem (spływ Dunajcem nie!), wycieczka rowerem lub samochodem dookoła Gorgan i Czarnohory, stacja narciarska w Sławsku, cerkiew św. Jura w Drohobyczu, pożary szybów naftowych w Borysławiu (!), Ojców (Rosja), zamek w Wiśniczu, zamek w Baranowie, zamek w Sandomierzu (Rosja), organy w Leżajsku, Odrzykoń, Kalwaria Zebrzydowska, Babia Góra, całe Pieniny, Zakopane, Czarny Staw Gąsienicowy, Orla Perć, Dolina Kościeliska, droga do Morskiego Oka, Czarny Staw pod Rysami, Rysy i ponadto należące do Węgier: Jaskinie Bielskie, Wodospady Zimnej Wody, Zamek Spiski, Zamki Orawskie, Zamek w Lubowli, Lewocza i kościół św. Jakuba tamże.

Czarnohora i Gorgany były bliższe autorowi (raczej: autorom) przewodnika niż Tatry i Beskidy: “szczyty Czarnohory pokrywa bardzo obficie czerwony kwiat różanecznika, nieznany w Tatrach”. Choć o Tatrach pisze się w przewodniku jako o “najpiękniejszych górach”, to jednak superlatywy są co pewien czas tonowane. Wypomina się góralom pijaństwo i to, że w dolinie Strążyskiej za szklankę mleka pobierają 20 halerzy, schronisko T.T na Hali Gąsienicowej jest “bardzo prymitywne” a to przy Pięciu Stawach “jeszcze bardziej prymitywne”, zaś woda w Smreczyńskim stawie “zgniła”. Bystra to “trawiasta kopa, przypominająca szczyty Czarnohory”. Przy opisie drogi przez Zawrat do Morskiego Oka jest komentarz: “okrzyczana z piękności droga, nie odznacza się ani tak pięknym widokami jakie dają szczyty Orlej Perci, ani nie dostarcza wrażeń turystycznej natury, pominąwszy ostatnią partię wyjścia na Zawrat”. W dolinie Pięciu Stawów Polskich jeziora są “duże lecz niezbyt piękne”.

Wszystko to może i prawda, ale ocena przecież zależy od punktu widzenia. Gdy Orłowicz jeszcze był w dobrej formie, Józef Nyka napisał tak, jakby świadomie chciał polemizować z autorem Przewodnika po Galicyi (Dolina Roztoki i Pięciu Stawów, Sport i Turystyka, 1954):

Uroda Pięciu Stawów nie tkwi więc w miłym oku rytmie szczytów i strzelistych czub smrekowych, ani też w brutalności mas kamienia zawieszonych nad przepaściami. Zgoła niełatwego piękna krajobrazu - melancholijnego w wyrazie, powściągliwego w barwie i linii - szukać tu trzeba w subtelnych harmoniach zieleni, szarości, błękitów, w sennym spokoju skalnej postaci z drżącymi taflami jezior na dnie, tak zda się pierwotnej, że w rumowisku głazów znać dotąd odciski kopyt diabła z góralskiej legendy, co niefortunnie próbował świat budować.

Uroki Gorganów opisywał Orłowicz m. in. tak:

Szczyty Gorgan, śmiało zarysowane, oddzielone od siebie nizkimi przełęczami i głębokimi dolinami, pod względem piękności i rozmiarów przewyższają o całe niebo łagodne, kopulaste Bieszczady i monotonny wał Czarnohory. (...) Kosodrzewina Gorgan, szczególnie szczytów w dorzeczu Łomnicy, jest największą w Karpatach nie wyłączając Tatr; wysoka i bardzo gęsta, pokrywa ona niektóre ze szczytów, jak Tułynycię, Goretwynę, Koniec Gorganów, jednolitym, ciemnozielonym płaszczem bez przerw żadnych.

Według dzisiejszych standardów, Orłowicz był chyba nastawiony z lekka antysemicko. Oburzał się też na Węgrów, “którzy kochają nas tak bardzo tam, gdzie można się ograniczyć do tańców i wiwatów, tu, na ziemi polskiej historycznie i etnograficznie [mowa o Spiszu], chcą krajowi pod każdym względem jak najprędzej odebrać charakter polski a narzucić węgierski. (...) Zwiedzającym Spiż polskim turystom zaleca się wielką ostrożność w wypowiadaniu opinii o węgierskich rządach przed góralami polskimi - są oni bowiem takimi węgierskimi patryotami, że zaraz uważają za stosowne powiadomić węgierską żandarmeryę o pojawieniu się “polskiego agitatora”. Wobec Żydów zaś, chcąc uniknąć indagacyi i denuncjacyi, najlepiej w ogóle posługiwać się językiem niemieckim, nie zdradzając się nawet ze znajomością języka polskiego”.

O Kieżmarku pisze zaś , że jest to

“miasto o 7000 mieszkańców, do niedawna czysto niemieckie, leżące w polskiej okolicy, obecnie szybko się madiaryzujące”

[przypominam, był rok 1914], a w miejscowym kościele było mauzoleum Emeryka Thőkőlyego, węgierskiego patryoty i sprzymierzeńca Turków, który wraz z nimi oblęgał w r. 1683 Wiedeń, a po bitwie pod Parkanami nękał armię Sobieskiego podjazdową wojną, szarpiąc ją aż do granic Polski” .

Po II wojnie przy Polsce został tylko kawałek Bieszczadów i dopiero ostatnie lata przyniosły możliwość w miarę normalnych wyjazdów w ukochane przez Mieczysława Orłowicza, Władysława Krygowskiego i tysiące innych góry kresów II Rzeczpospolitej. Wyobrazić sobie można, co przeżywał i Orłowicz, pisząc w 1954 roku nowy przewodnik po Bieszczadach. W 1914 pisał, że “w odróżnieniu od Gorgan są Bieszczady gęsto zaludnione” (str. 242), i jak widzieliśmy z cytatów powyżej, gorsze niż Czarnohora i Gorgany, zaś w 1954 były to góry wyludnione, w które “mogą się wybierać tylko ludzie o dobrej kondycji fizycznej i w pełni zdrowia”. Niebezpieczeństw i trudności czyhało w Bieszczadach wiele: zarośnięte ścieżki, fatalny stan dróg, brak możliwości noclegowych i aprowizacyjnych, żmije, wilki i miny (przed którymi ostrzega Władysław Krygowski jeszcze w 1965 roku!). A w 1987 roku Władysław Krygowski napisał (Góry mojego życia, Wyd. Literackie, Kraków, 1987) : “W ostatnim okresie wyruszyłem w znane mi z dawnych lat Bieszczady, aby się jeszcze raz przekonać, jak ta znana mi niegdyś dobrze kraina na nowo stała się nieznana”.

A poza tym ... z Bieszczadów było najbliżej do Popadii, Karpat Marmaroskich, Sywuli i przełomu Dniestru.

W 1950 r. podarowaliśmy ZSRR 480 km2 Lubelszczyzny koło Rawy Ruskiej w zamian za teren w Bieszczadach z Ustrzykami Dolnymi i Lutowiskami. Mieczysław Orłowicz napisał: [pamiętajmy, był rok: 1954]: Wymiana ziem między Związkiem Radzieckim a Polską jest faktem nieznanym dotychczas w dziejach ludzkości. Choć zdanie to było osadzone w politycznie poprawnym kontekście, to jednak przy odrobinie wyobraźni ze strony cenzora, autor mógłby dostać z 10 lat odsiadki.

·         Dla tych Koleżanek i Kolegów, którzy wybierają się w tym roku do

Wschodniej Galicji, podajemy poniżej – za przewodnikiem Orłowicza – kilka porad:

·         Dla elegantek: Zwyczaje towarzyskie: promenada codzienna od 12-1 i wieczorem na ul. Karola Ludwika i Akademickiej; w lecie po południu w Parku Kilińskiego i na pl. Powystawowym. W niedzielę punktem zbornym high life’u jest dwunastówka w katedrze łacińskiej. Prócz promenady, parku, teatru, można elegantki lwowskie zastać po południu w cukierniach Zaleskiego i Sótchka, wieczorem w kawiarniach Renaissance, Roma, Warszawa.

·         Co zwiedzać na Huculszyźnie? Do najoryginalniejszych stron życia huculskiego należy bardzo wolny stosunek kobiet do mężczyzn, szczególnie w dalej w górę wysuniętych wsiach, jak Żabie, Krzyworównia, Jasieniów. Prawie każdy żonaty Hucuł ma kochankę (lubaska) i odwrotnie (...); pożycie takie wydaje się Hucułom rzeczą najzupełniej normalną.

·         Przełom Dunajca? Nuda, panie dzieju! Jazda tratwami Czeremoszem jest najpiękniejszą wycieczką Huculszczyzny, a dostarcza ona o wiele silniejszych wrażeń, niż podróż łodzią przez Pieniny. Nie jest bowiem pozbawioną niebezpieczeństw i radzić ją można jedynie ludziom o silnych nerwach, nie bojącym się zamoczenia nóg, a nawet nagłej kąpieli w Czeremoszu. Tratwy, zwane przez Hucułów darabami, zbijane są z ogromnych kloców drzewa - ich spuszczanie wodą jest dotychczas jedynym sposobem eksploatacyi olbrzymich lasów, należących do rządu, fundacyi Skarkowskiej i hr. Baworowskiego. Płyną one w poniedziałki, środy i soboty, przy większej wodzie też w piątki; w czasie powodzi i posuchy nie płyną wcale. Do ich poruszenia spuszcza się o świcie wodę z klauz: Bałtaguł, Szybeny, Perkałab i Probijny. Podróż z Burkutu i klauzy arc. Rudolfa zaczyna się o świcie, z Żabiego i Hryniawy między 9 - 11, z Uścieryk do Kut przez cały dzień. Hucułom płaci się od osoby 1-2 K; po uprzednim zamówieniu przygotowują siedzenia na tratwie, inaczej trzeba stać przez cały czas podróży. Czarnym Czeremoszem jedzie się z Burkutu do Żabiego (41 km) 4 godz., stąd do Uścieryk (2o km) 2 ˝ godz. Białym Czeremoszem, zaś, z klauzy arc. Rudolfa do Hryniawy (30 km) 3 godz., stąd do Uścieryk, gdzie oba Czeremosze się łączą (20 km) 2 ˝ godz. W Uścierykach można przenocować w karczmie Krummholza - stąd do Kut mamy jeszcze (36 km) 6 godz. podróży tratwą.

WINA NAJLEPSZEJ JAKOŚCI POLECAJĄ

DIDOLIĆ I PRPIĆ

LWÓW - CZARNIECKIEGO L. 3

DLA NIEDOKREWNYCH ZNAKOMITE WINA, KONIAK LECZNICZY.

* * *

Ustrzyki Dolne to też Europa

U progu XXI wieku, żeby się czegoś dowiedzieć, klikamy na odpowiednią ikonę. Ja też kliknąłem i wyskoczyło, że Ustrzyki Dolne to miasto w województwie podkarpackim, nad Strwiążem, w Górach Sanocko-Turczańskich. 10 tys. mieszkańców (1994). Osada nadana pod koniec XV w. Janowi Janczowiczowi przez króla Jana I Olbrachta. Początkowo głównym zajęciem ludności był wyrąb lasów, rozwijało się bednarstwo. Prawdopodobnie od 1727 prawa miejskie. 1772-1918 w zaborze austriackim. Po 1872 rozwój gospodarczy w związku z budową linii kolejowych do PrzemyślaSanoka oraz rozpoczęciem eksploatacji tutejszych złóż ropy naftowej. 1900 oddano do użytku rafinerię ropy naftowej. W okresie międzywojennym w Ustrzykach Dolnych funkcjonowała szkoła szybowcowa dla lotnictwa cywilnego i  wojskowego. 1944-1951 w granicach ZSRR. 1951, wymienione z ZSRR za tereny przygraniczne, wróciły do Polski. 1952-1972 siedziba powiatu.

Mieczysław Orłowicz nie miał komputera i musiał się osobiście pofatygować, żeby móc (1914) opisać w skrócie tak: Ustrzyki Dolne miasteczko o 4500 m., w tem 700 Polaków, 1100 Rusinów i 2600 Żydów, tuż obok dworca, dorożka 60 hal. Hotel Wanda, o 3 pok. z restauracyą (pok 2-3 korony). W okolicy liczne kopalnie nafry. Okolica górska, lasów mało, stąd dobre tereny narciarskie. Ze szczytu Kamiennej Laworty widok aż po Sanok.

Zaś w przewodniku z 1954 roku Orłowicz o Ustrzykach pisze tylko, że “do czasu wojny nie odegrały wybitniejszej roli”, za to dłuższy fragment poświęcony jest temu, że “w roku 1944 Ustrzyki wraz z okolicą weszły w skład Związku Radzieckiego, ale w drodze układu między Polską a Związkiem Radzieckim nastąpiła w rejonie naftowym Ustrzyk zamiana terenu (...)” - a następnie, że dzięki nowoczesnym metodom badawczym wprowadzonym przez radziecką gospodarkę ... no, w ogóle działo się lepiej.

Władysław Krygowski (1965, przewodnik po Bieszczadach) podaje bardzo rzeczowe informacje: 3000 mieszkańców, sąd powiatowy, 10 zakładów przemysłowych, 41 rzemieślniczych, 20 sklepów, (...) 2 łaźnie, 2 hotele, 3 stacje turystyczne, 1 przedszkole, 1 szkołę podstawową, 1 szkołę ogólnokształcącą, a główną osią miasta jest ulica 1 Maja.

W informatorze o nowym (1998) podziale administracyjnym kraju za jedną z atrakcji Ustrzyk uznano, że 19 lutego 1981 roku podpisano tam porozumienie między rządem a strajkującymi górnikami.

* * *

Kącik turysty w kapciach

(wygłaszane poniżej opinie odzwierciedlają wyłącznie prywatne poglądy autora)

W tygodniu między 12 a 18 czerwca można było oglądać w telewizji, na kanale National Geographic, serię filmów górskich. Największe wrażenie zrobił na mnie film o zdobyciu Everestu przez amerykańsko-kanadyjską wyprawę w 1997 roku. Był to przede wszystkim film prawdziwy - pokazywał wysiłek i zniechęcenie, sukcesy i niepowodzenia, piękno i grozę. Po raz pierwszy zobaczyłem “zerwy lodowca Khumbu” i mozolną wspinaczkę na uskok Hillary’ego, ostatnie kroki przed szczytem, nastrój po. Oczywiście rodziny wspinaczy czuwały na drugiej półkuli przy faksie, telefonie komórkowym, laptopie i z gotowym szampanem. “Jesteśmy, cały świat pod nami!” mówił z trudem ktoś na Dachu Świata. “Mołodiec !” krzyczała do słuchawki po angielsku licznie zgromadzona rodzina, “już otwieramy szampana!”. Ale niesłusznie ironizuję: film był po prostu prawdziwy.

Mimo wszystko, ktoś musiał w czasie całej wyprawy przez cały czas myśleć o najlepszych ujęciach, dramatyzmie, skłaniać do wypowiedzi wycieńczonych wspinaczy a być może nawet żądać od nich powtórek. Prawdopodobnie film był zakontraktowany i pokrywał część kosztów wyprawy. “Czy zgodziłbyś się, żeby – za odpowiednie pieniądze - uczestnik Twojej wyprawy wyjął na szczycie proszek do prania i wygłosił stosowny tekst reklamowy? - zapytałem kilka lat temu znanego himalaistę. Wahał się 1/3 sekundy, ale nie dłużej. “Oczywiście, przecież wszyscy by wiedzieli, że to lipa, a górę zdobył naprawdę”.

I jeszcze jedno wydarzenie z tej wyprawy. Pod uskokiem Hillary’ego ekspedycja natknęła się na zwłoki alpinisty, który schodząc z Everestu zaplątał się na tym uskoku w linę i zmarł wisząc głową w dół. Zdarza się, ale zwłoki te wisiały tak przez dwa sezony. Kolejne wyprawy mijały zmarłego towarzysza, bo przecież najważniejszy był szczyt. Dopiero uczestnicy wyprawy, o której był film, odcięli go i “zwrócili górom”.

Przenieśmy się wobec tego myślą w bezpieczniejsze, ostatnie lata siermiężno-romantycznego taternictwa w Polsce, tj. 1960-70. Jednym z naprawdę prawdziwych filmów o górach i o tamtych latach była nastrojowa, bardzo skondensowana w treści krótko-metrażówka “Zamarła Turnia” (1962). Młodzieży przypomnijmy, że w PRL-u do kina szło się na seans filmowy. Najpierw wyświetlano kronikę filmową, potem puszczano “dodatek”, potem wchodzili spóźnialscy i dopiero wtedy puszczano główny film. To zapotrzebowanie na krótkometrażówki spowodowało pono, że polska szkoła krótkiego metrażu była znana w Europie.

Scenariusz filmu napisał Jan Długosz, a zdjęcia kręcił Sergiusz Sprudin. Film opowiadał o legendzie Zamarłej Turni: o romantyzmie jej południowej ściany, o Czarnej Damie, tragedii Skotnicówien, ale w dziesięciominutowym obrazie poruszał zarówno problem filozofii taternictwa a.d. 1910, jak i ludzkiej przyjaźni a.d 1962. Te tematy straciły dziś aktualność. “Ich nie stać na przyjaźń z nami, bo nie są w stanie wydać 100 zł na piwo”, napisał kiedyś dumnie młody-zdolny X.Y. w “Gazecie Wyborczej” – przez “ich” rozumiejąc tych wszystkich nieudaczników, którzy nie rozumieją, że w życiu liczą się tylko pieniądze, bo przecież za nie kupić da się w ogóle wszystko, a przyjaźń w szczególności.

Film o Zamarłej Turni miał nawet fabułę: wspinaczkę dwóch taterników na Zamarłą od Pustej Dolinki. Było i reżyserowane odpadnięcie od ściany: Zbigniew Jurkowski odbijał się od skały i skakał w dół, a Andrzej Nowacki dzielnie utrzymywał go na linie. Gdy taternicy odpoczywali w ścianie, lektor zapytywał zza ekranu: “Czym są dzisiaj Tatry?” i odpowiadał: “Poligonem. Poligonem do wypraw w ... – tu zawieszał głos ... Alpy, Himalaje, Góry Księżycowe ....” – a w 1962 roku wszystkie te człony alternatywy były równie realne, czy – jak kto woli – równie nierealne (choć w Alpy już nas zaczynano puszczać). “Wciąż jeszcze piękny jest ten poligon...” – deklarował lektor, gdy kamera obejmowała panoramę ze szczytu Zamarłej, z obowiązkową kozicą i Krywaniem wysokim, od którego idzie żal kochaniu. Film kończył się sceną, gdy Andrzej Pietsch zjeżdża na linie w zachodzącym słońcu i macha nogami do kamery. “Zamarła Turnia pozostanie piękną, nawet wtedy, gdy i my – jak mówią górale – się miniemy po malutkiej chwili” – brzmiały końcowe słowa komentarza.

Potem kilka, jak zwykle pretensjonalnych, filmów o górach zrobił Krzysztof Zanussi. W jednym z nich, który miał być nastrojowy, a był kiczowato sentymentalny, grupa taterników podchodziła na wspinaczkę Mnichowym Żlebem, a kończyła wspinaczkę na grani Kasprowego. A co? Góra to góra i nie narzekać mi tutaj, zdawał się mówić do widza reżyser. Notabene, film był realizowany w 1970 roku i główny bohater podjeżdżał samochodem pod samo schronisko! To były czasy! Potem jednak nastąpiła eksplozja filmów o górach, więc zdarzały się wśród nich i dobre. Ale nie możemy tu pisać monografii o filmach górskich.

Czy można jeszcze dziś nakręcić dobry film o Tatrach? Nie sądzę. Wszystko już było, każdy temat został ogryziony. Bardzo chciałbym się mylić. Czyż nie jest tak, że prawdziwe piękno znaleźć można tylko w parku Yellowstone, pod szczytem Mont Blanc, na Przełęczy Południowej a sentyment do Czarnego Stawu jest wręcz śmieszny i niegodny Prawdziwego Turysty?

Może.

A może jednak: small is beautiful ? Wasz

Redaktor (M. Sz.)