Wiadomości SKT – styczeń 2001
Życzymy sobie wszystkiego najlepszego na Nowy Rok,
nowe stulecie, nowe tysiąclecie. Jakie będą Tatry za 10, 100, 1000 lat?
Geolodzy wiedzą swoje: kiedyś, po milionach lat, dumna kraina strzelistych, granitowych
turni zmieni się w połogi łańcuch wzgórz, nie wyższych niż Góry Świętokrzyskie
(Kazimierz Saysse-Tobiczyk, 1960). A Wawrzyniec Żuławski pisał w 1956 r.: Jak
utrwalić owo piękno, zarazem przemijające i wieczne? Przemijające, gdyż każda
chwila spędzona w cichej dolinie tatrzańskiej, w szumie potoków i wodospadów
lub w blasku dogasającego ogniska staje się przeżyciem jedynym i
niepowtarzalnym. Wieczne, gdyż każdy rok, każda pora roku, każdy dzień i
godzina, słońce i słota, wiatr i śnieżyca, burza i jasne pogodne niebo
przynoszą coraz inne uroki, składające się na to samo i niezmienne zawsze
piękno. I co roku witają nas te same szczyty, ściany czy żleby, te same stawy,
drzewa czy głazy, tak samo dobrze znajome przez trwałość swych odwiecznych
kształtów.
Dzisiaj nie palimy ognisk w Tatrach, zwiedzamy
coraz to nowe miejsca na całym świecie, uprawiamy narciarstwo ekstremalne,
wjechalibyśmy rowerem na Czerwone Wierchy (gdyby Byrcyn pozwolił) po Orlej
Perci przebiegamy truchtem, zżymamy się na tłok w przecież naszym Moku,
nie roztapiamy się we wszechbycie (Karłowicz), a wszędzie w Tatrach już ktoś
był przed nami. Znajdujemy na świecie piękniejsze krajobrazy, trudniejsze
ściany, może i milszych tubylców, i wracamy w Tatry. Czy tylko my, czy może i
“dzisiejsza młodzież” też?
Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. To
nieprawda. Są. Takim był Andrzej Zawada, takim był Witold Henryk
Paryski. Choć wyprawy himalajskie będą się odbywać, a encyklopedii
tatrzańskiej już chyba nikt inny nie napisze, to niezastąpieni zostaną obaj, i Piotr
Aspras, i tylu innych naszych kolegów. I my sami. Bo wszystkim nam dane
było, i jest nadal, przeżywać góry – nasze góry. Każdy na swój sposób, a
przecież wszyscy jakoś tak samo. Nas nie zastąpią inni, choćby szli po naszych
śladach. Przecież:
Jesteście tylko
jednym z wielu miejsc
na ziemi
punktem na mapie
To nasze
ludzkie oczy
przemieniają was stale od nowa
w żywe piękno
To nasze ludzkie serca
pozwalają wam istnieć
inaczej
(Maria Kalota-Szymańska)
* * *
Andrzej Zawada - w “stop – klatkach”
Elżbieta Król
Wiosną 1967 r. odbywał
się w naszym Klubie kolejny kurs teoretyczny przed letnim wyjazdem w Tatry na
kurs dla adeptów taternictwa. O wykład na temat niebezpieczeństw gór wysokich
poproszono Andrzeja. Od pierwszych słów Andrzej potrafił skupić naszą uwagę na
tym temacie kluczowym dla wszystkich miłośników gór. Na całe życie zapamiętałam
najważniejszą tezę jego ówczesnej wypowiedzi: "W górach mamy do czynienia
z dwoma rodzajami zagrożeń: z niebezpieczeństwami obiektywnymi i subiektywnymi.
Wbrew wszelkim pozorom, te drugie są powodem większości wypadków i najczęściej
prowadzą do niepotrzebnych tragedii i dramatów na szlakach, w czasie
wspinaczek, powrotów na dół". Andrzej uzasadnił tę tezę licznymi
przykładami i jak sądzę, wszystkich słuchaczy w pełni wtedy przekonał.
Czy zauważyliście, że w
swej ostatniej wypowiedzi przed kamerą - w filmie Ani Pietraszek Andrzej
poruszył tę kwestię - dobitnie stwierdzając, że aż 90 % wypadków górskich ma
subiektywne przyczyny ?? Niech te jego słowa mają dla nas wszystkich walor
memento, jakie nam pozostawił - po to, byśmy wracali z gór cali i zdrowi, byśmy
mieli odwagę być mądrymi i rozważnymi turystami i taternikami !!!
Miałam to szczęście, że
przez 25 lat Andrzej moim kolegą w Instytucie Geofizyki. Andrzej tak często
wyjeżdżał w świat zarówno służbowo, jak głównie w góry, na kolejne wyprawy, że
wszelkie jego powroty z dalekich stron przekształcały się w Instytucie w
odświętne okazje. Byliśmy zazwyczaj pierwszymi słuchaczami jego pełnych
wspaniałych wrażeń relacji, pierwsi składaliśmy Mu serdeczne gratulacje z racji
olbrzymich sukcesów himalajskich, ale także jako pierwsi dowiadywaliśmy się o
bolesnych porażkach, szczegółach tragedii ...
* * * * * * *
Polacy na
najwyższym szczycie Indochin
Trzej
członkowie Klubu Wysokogórskiego, uczestnicy polskiej wyprawy MRG 1957-58 do
Wietnamu: Zdzisław Kozłowski, Jerzy Wehr i Andrzej Zawada dokonali wejścia na
najwyższy szczyt Indochin Phan-Si-Pan (3142 m.).
(Zdzisław Kozłowski w Taterniku, nr 4/1957)
* * *
Niezapomniana była dla
mnie rozmowa Andrzeja z praktycznie całą załogą naszej "firmy" po
wyprawie na Lhotse w 1982 r. Na 250 m od szczytu nastąpił odwrót, ale to nie
było dla Niego najważniejsze ... Najważniejsza była sprawa tragicznej śmierci Staszka
Latałły. Andrzej mówił do nas o wszystkich okolicznościach tego zdarzenia
krótkimi, urywanymi zdaniami, po czym zapadła długa chwila ciszy...W pytającym
wzroku Andrzeja czaił się lęk, że za chwilę padną mocne słowa z naszej strony,
bo przecież ta śmierć wydała się wszystkim nam niezawiniona przez mało
doświadczonego w górach operatora filmowego. O tych jakże trudnych sprawach
inaczej dyskutowało się w naszym górskim środowisku, choć i my z trudem
przyjmowaliśmy do wiadomości, że powyżej 8000 m niesienie ratunku koledze
często jest niemożliwe, a akcja ratunkowa nie daje żadnych szans powodzenia...
Proszę jednak postawić się w sytuacji, kiedy kierownik nieudanej wyprawy
opowiada o dramatycznych przeżyciach w sposób maksymalnie szczery swoim kolegom
z miejsca pracy. Może chciał usłyszeć od nas słowa otuchy, ale sądzę, że raczej
chodziło Mu o to, żebyśmy podzielili się z nim naszymi wątpliwościami,
skrytykowali - po to, by On sam mógł znaleźć właściwy punkt widzenia na sprawę,
upewnić się, że jego odpowiedzialność za ten tragiczny wypadek ma pewne
granice, a reszta była kwestią indywidualnych poczynań osób trzecich - na
które, niestety, nie mógł wtedy mieć bezpośredniego wpływu... Dyskutowaliśmy
wtedy z Andrzejem kilka długich godzin, za oknami Instytutu zapadł już wczesny
grudniowy zmierzch, a Andrzej jakby nie chciał kończyć tej jakże zasadniczej
rozmowy o granicach odpowiedzialności ... Myślę, że to spotkanie z Andrzejem
zapadło nam wszystkim w serca i uświadomiło Jego wielkiej próby odwagę cywilną.
Andrzej był niezwykle
koleżeński. Pracował w Zakładzie Sejsmologii, ale nigdy nie odmawiał pomocy
osobom z innych działów naszego Instytutu. Pewnego razu odbył się dość
dramatyczny wyjazd po próbki skalne do naszych badań paleomagnetycznych. Na
prośbę mojej szefowej Andrzej dołączył do wyjazdu do jednego z kamieniołomów w
charakterze wspinacza do specjalnych poruczeń: miał pobrać próbki w bardziej
niedostępnych miejscach oraz odpowiednio przyasekurować koleżanki w ścianie.
Trzeba wiedzieć, że
zazwyczaj przy okazji takich prac uzgadniano precyzyjnie z kierownictwem
kamieniołomu miejsca, w których wolno było nam się poruszać oraz czas naszej
pracy. Tym razem jednak kierownictwu wyraźnie coś się pokręciło i w trakcie
naszej pracy nagle nastąpił wybuch gdzieś nad naszymi głowami. Andrzej tkwił w
tym momencie na stanowisku asekuracyjnym, posypały się spore odłamki skalne.
Panie uskoczyły pod jakąś przewiechę. Dopiero nasze gwałtowne i dramatyczne
okrzyki powstrzymały tę kanonadę. Okazało się potem, że druga zmiana nie była
wcale powiadomiona o tym, że jesteśmy jeszcze na terenie kamieniołomu. Na
szczęście nic nam się nie stało, ale mogło się wszystko to skończyć
niewesoło....
Tę garść wspomnień chcę
zakończyć krótkim opowiadaniem o chomiku Anny. Otóż, wiele lat temu moja Baśka
namiętnie hodowała w domu różne zwierzaki. Mieliśmy kolejno kilka chomików,
szczura, koty... Pewnego razu Andrzej zwierzył mi się, że Anna hoduje pięknego
długowłosego chomika, który fatalnie znosi trwający właśnie remont ich domu i
oboje martwią się o jego zdrowie. Spytał więc, czy Basia zgodziłaby się na
przechowanie chomika Anny przez jakiś czas u nas razem z jej chomiczką Perełką.
"Wiesz, najbardziej cieszyłbym się, gdyby Perełka urodziła potomstwo temu
naszemu Długowłosemu - bo czuję, że jego dni są już policzone - a Anna jest do
niego bardzo przywiązana". Basia z entuzjazmem potraktowała wizytę
egzotycznego chomika u nas i bardzo o niego dbała. Niestety, Perełka nie
wywiązała się tym razem z pokładanych w niej oczekiwań....Dzięki tej drobnej
przysłudze mieliśmy okazję poznać Annę. Przy okazji przekonałam się, że wielki
nasz himalaista jest czułym i wrażliwym mężem uroczej Anny.
Myślę,
że większość osób obecnych na Powązkach i wieczorem w Klubie Olimpijczyka
odczuła to, że z odejściem Andrzeja kończy się pewna epoka. Andrzej był
łącznikiem z dawnymi dla najmłodszego pokolenia czasy: Żuławskiego, Długosza,
Warteresiewicza i wielu innych wspaniałych ludzi gór; który dbał o to, by
uprawianie taternictwa, alpinizmu i himalaizmu zawierało w sobie głębsze podteksty
niż zwyczajny, sportowy wyczyn. Rzesza miłośników gór jest Mu winna także
wielką wdzięczność za to, że w minionych latach, kiedy większość z nas tkwiła w
klatce PRL-u nie mając szans na odbycie dalekich podróży - przybliżył nam tyle
wspaniałych masywów górskich świata, zawsze chętnie i obficie dzieląc się z nami swymi
przeżyciami ....
* * *
My Go nie żegnamy! My Go odprowadzamy do bazy . A tam już czekają, czeka tylu kolegów ... i już wkrótce
usłyszymy: “Panowie! Wieje okropnie, ale jesteśmy na szczycie !”
(z przemówienia Andrzeja Paczkowskiego na pogrzebie
Andrzeja Zawady)
* * *
Pamięci Andrzeja
Zawady poświęcam te przekłady piosenek górskich. Andrzej nie lubił języka
rosyjskiego, ale ma nadzieję, że się cieszy, gdy widzi teraz, że myślałem o
Nim, szlifując te strofy.
Michał Szurek
Przyjaciel
Jeśli z kimś jest ci jakoś tak,
Że już nie wiesz, czy wprost, czy wspak.
Jeśli poznać chcesz szybko, czy
Dobry jest on, czy zły -
Co masz zrobić, sam dobrze wiesz,
W góry zaraz człowieka bierz
I nim powie tam w ogóle coś
Ty już znasz go na wskroś!
Jeśli facet od razu zbladł
I ze strachu na śniegu siadł,
Jeśli zrobił on kroku pół
Na lodowcu - i w dół,
Wtedy masz już wyraźny znak,
Że jest różny wasz życia szlak,
My o takich, co obcy im szczyt
Nie troszczymy się zbyt!
Jeśli w górach nie jęczał on,
I w płaczliwy nie wpadał ton
A gdyś opadł zupełnie z sił,
Cały czas z tobą był,
Jeśli z tobą przez stromy stok
Szedł odważnie i trzymał krok,
Wtedy krzycz już na cały świat:
“To przyjaciel i brat!”
Szczyt
Tu już nie równina, tu klimat nie ten,
Tu lawin dziesiątki zakłócą ci sen,
I tu kamieniospadów już ciągły masz huk.
I można pójść w bok i zwolnić krok
Lecz my wybieramy trudny stok
Tak groźny, jak odwieczny ten nasz wróg!
Przepastne ściany, ty nie licz na cud
A niebezpieczeństw tu będziesz miał w bród!
Bo w górach niepewny ni kamień, ni skała ni lód!
Wierzymy tylko we wbity hak,
W ramiona druha i losu znak
Że przecież na skale nie omsknie się nigdy but.
I znów wbity czekan i znów mały krok
I stopień za stopniem wgryzamy się w stok.
I serce nam wali i z piersi do szczytu się rwie.
Świat cały na dłoni, ze szczęścia brak słów
I tylko zazdrościsz, gdy widzisz, jak znów
Ktoś inny twą górę już widzi codziennie we śnie!
Obóz VI
Jasna noc spowiła w śnie
Ostrą grań i gładki lód
Ja na zachód patrzę, gdzie
Lśni księżyca pół,
Gdzie w obłokach białych chmur
Rodzi się ten srebrny cud
A z uśpionych szczytów gór
Gwiazdy patrzą w dół!
A pod śniegiem jeszcze śpi
Nieprzebyty nigdy szlak.
Długie lata na ten świt
Czekał każdy z nas!
Dziś wchodzimy na sam szczyt
Chłopców budzić wkrótce czas,
Ale ja nie mogę spać,
Tak mi ciebie brak!
Gwiazdy patrzą, dziwią się,
Że z tęsknoty nie śpisz też
I że smutno ci i źle,
Że nie zaśniesz, wiesz!
Skarżysz się cichutko, że
Spokojnie zasnąć umiesz już
Tylko wtedy, kiedy mnie
Czujesz blisko tuż!
A wokół nas dziewiczy śnieg
I nieprzebyty jeszcze szlak,
Na tę chwilę długi wiek
Czekał każdy z nas!
Szczyt wychodzi już zza chmur
I nasz wierzchołek jest tuż-tuż!
Już niedługo wrócę z gór,
Zaśniesz przy mnie już!
POWROTY
Powracamy
co rok
W
tłoczne miasta, w aut sznur
Ale
duszno tu nam
Nim
zaśniemy o świcie!
Bowiem
schodząc wciąż z gór
Wstecz
patrzymy co krok -
Zostawiliśmy
tam
Nasze
życie.
Wątpliwości
rozwiejmy więc chmury
Ja
bez trudu wykażę to wam:
Że
od gór lepsze mogą być góry
Tylko
te, gdzie nie byłem ja sam.
W
smutku nie chce nikt z nas
By
go wszyscy rzucili
Gdy
ze szczytu zejść czas
Po
tak krótkiej nań chwili!
Lecz
schodzimy wciąż w dół
Choć
wierzchołki gór kuszą.
Bo
cóż robić? Bogowie
Też
z Olimpu zejść muszą...
Wątpliwości
rozwiejmy więc chmury
Ja
bez trudu wykażę to wam,
Że
od gór lepsze mogą być góry
Tylko
te, gdzie nie byłem ja sam.
Ile
szczęścia co świt
I
nadziei co rok!
Ile
łez po kryjomu,
W
które nikt nie uwierzy!
I
schodzimy już w mrok,
Nie
patrzymy na szczyt,
Bo
zwyczajnie do domu
Zawsze
na noc powracać należy!
Wątpliwości
rozproszmy tu chmury:
Pięknie
mieć opierunek i wikt,
Lecz
piękniejsze niż góry są góry -
Te,
na które nie wspinał się nikt!
* * *
Byłem ceprem w Poroninie
(zamiast artykułu
wstępnego)
Zdarzyło
mi się być w czerwcu (w okolicach nocy świętojańskiej) w Poroninie. Była to
konferencja nauczycielska; znaczna większość uczestników była klasycznymi
“ceprami”. Ale Krysia opowiadała, jak kiedyś “robiła blachę przewodnicką”, a
ponieważ już dałem się poznać, jako (he, he) rasowy wilk górski, to zapytała,
skąd to jest taki ładny widok na Tatry, no wiesz, Michale na G. “Głodówka!”
uśmiechnąłem się z wyższością, ale okazało się, że nie. “No tak” powiedziała
Krysia, “z Głodówki to pięknie widać czeskie Tatry, a mi chodzi o co innego.”
Gubałówka? Nie. Giewont? Nie. Granaty, Gierlach, Gęsia Szyja? Grań Hrubego?
Gąsienicowa Dolina? Gronik? Po 5 minutach zgadłem: Gliczarów.
Przyjechała
Małgorzata Wnuk i zaczęła opowiadać o Tatrach. O TPN miała nie najlepsze
zdanie, ale na pytanie, czy Byrcyn się kłóci z Curusiem, odpowiedziała że góral
z góralem zawsze się pogodzi a wam miastowym nic do tego, a do Zakopanego
zawsze przyjeżdżali gruźlicy, artyści i narciarze (o taternikach i turystach
ani słowa). Pewnego jednak wieczoru nastąpiło granie i śpiewanie, czyli posiad.
Trebunie-Tutki. Górale, górale, góralska muzyka – cały świat obszedłem, nie
ma takiej nika... Znacie melodie słowackie? Jakże by nie? Więc była i Lewocza,
ta, co koło niej się woda toczy i Helpa, gdzie chłopaków dwiesto,
i jakem poszedł z Pesztu do Budiny, bo moja miła prosiła o jakieś leki
na ból serca, a z Orawy do Luptowa cup-cup (tup-tup?). Co robiłem na detvianskom
mostie? Co nowego u młynarza? Aha, kółka się kręcą... Piosenki pokoleń
taternickich; już przeminęły jak stulecie, jak wszyscy chlapcy którzy
się minęli po malućkiej kwili, jak Janek, Jacek, Halina, Tomek,
Maria, Wawrzyniec, Wiesiek, Olo, Andrzej, Jurek, Zofia, Krzysztof, Robert, Julian,
Bernard, Ania i tylu innych, jak wszyscy, którzy zostali i – jak my sami -
udowodnili sobie, że piękniejsze niż góry mogą być tylko góry nieznane i którzy
zostawili w górach swoje serce ... i życie.
A
uczestnikom konferencji było wszystko jedno, “byle jeno grajcy grali”. Szła
dzieweczka do laseczka też wywołała entuzjazm. O tempora, o mores (Marcus
Tulius Cicero).
Jak wiemy, skala
góralska różni się tym od
zwykłej, że ma półton między czwartym a piątym stopniem: tzn. czwarty jest
podwyższony. Każdy potrafi sam rozpoznać melodię góralską gdy usłyszy taką
gamę. Są cztery nuty góralskie: ozwodna (na początek, wodząca),
krzesana, zbójnicka, zielona.
W
końcu września przyjechałem na podobną konferencję, w to samo miejsce. Był
przepiękny wrzesień. Biała Woda w całej swojej krasie, chodźmy, Elu, choćby
tylko na próg doliny Kaczej, może tam jeszcze zmierzchem złotym znać
ślad namiotów z 1960 roku, może słychać Andrzeja, może Adam z Józkiem jeszcze
wiszą w ławeczkach pod Młynarczykiem, może zaraz zza zakrętu wyjdzie Staszek
Gryniewicz, może Irena w tym potoku jeszcze moczy nogi, zmęczone w
szmuglowanych butach, może Krzysztof sapie z ciężkim plecakiem, pełnym –
sybarystycznie – smakołyków? Nie, jesteśmy w Białej Wodzie tu i teraz, jest
2000 rok a my mamy tyle lat, ile mamy i jest pięknie, a co było nie wróci i szaty
rozdzierać by próżno. A w swoje imieniny (przypominam, św. Michała,
dziękuję za życzenia) wyprowadziłem 30 osób na Gęsią Szyję i oczami cepra
patrzyłem na dalekie szczyty. Byłem potem jeszcze na Turbaczu ... ale to już
osobna sprawa. Bycie ceprem jest w gruncie rzeczy przyjemne.
Wasz Redaktor
* * *
Syćko to samo,
ino takie maluśkie
Takim
porównaniem Tatr z Alpami zaczął swoją prelekcję Wojciech Gąsienica-Byrcyn,
dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego, 15 XI w SGGW. Tematem spotkania były
problemy TPN i zagrożenia czyhające na Tatry.
Spotkanie
zorganizowane zostało przez Koło Leśników SGGW. Zgromadziło około 150 osób, w
tym władze SGGW (z prorektorem Tomaszem Boreckim), kilka osób w z Kampinoskiego
Parku Narodowego.
Dyrektor
Byrcyn był wzruszony, niżej podpisany został przez niego nawet pogłaskany.
Wszyscy zostaliśmy nazwani “kochanymi buziami” – z charakterystycznym góralskim
h . Interesujące, że w trakcie wystąpienia dyrektorowi góralska wymowa
zanikała...
Jak
wiadomo, lobby z Franciszkiem Bachledą Księdzulorzem próbuje nakłonić ministra
do odwołania Byrcyna ze stanowiska dyrektora TPN. Popiera to silne lobby
zakopiańskie, które najchętniej całe Tatry przeznaczyło by na wielki lunapark z
gigantycznym parkingiem na miejscu zasypanego Wielkiego Stawu. Dla “Przeglądu
Sportowego” - pisma, które łączy sport z reklamą piwa i agencji towarzyskich,
Wojciech Gąsienica-Byrcyn jest wrogiem Polaków i gazeta stawia go na
równi z masonami i cyklistami, których rola w celowej degradacji Polski
została już dawno wykazana.
Zagrożenia
stojące przed TPN znamy, ale omówię je tak, jak to przedstawiał dyrektor
Byrcyn.
Jak
wiemy, TANAP powstał wcześniej niż TPN. Słowacy nie wykupili jednak terenów od
prywatnych właścicieli i teraz mają kłopot. Początkowo TANAP obejmował tylko
Tatry Wysokie i Bielskie, a jeszcze w latach sześćdziesiątych to, co dla nas
jest Tatrami Zachodnimi, nie było przez Słowaków zaliczane do Tatr i nazywało
się Liptowskie hole. Dlatego też obecnie, w wyniku reprywatyzacji, prawie
wszystko na zachód od Tomanowej wróciło w ręce prywatne.
Symbolem
TPN i TANAP jest kozica. Ich liczebność spada od lat 80-ych, głównie z
powodu ... działań ochroniarskich. Bo wskutek tych działań w Tatry wróciły
wilki. Na młode koźlątka polują nawet ptaki drapieżne. Oczywiście wciąż
wzmagający się ruch turystyczny dokłada się do spadku liczebności stad.
Szczególnie modne ostatnio “narciarstwo ekstremalne” – bywa, że
narciarze traktują uciekające kozice jak ruchome bramki. Strzały, którymi coraz
hałaśliwiej wita się Nowy Rok, spowodowały wielokrotnie panikę wśród stada i
śmierć młodych kozic (pierwszy taki przypadek miał miejsce na Barańcu, już w
1971 roku). Nie wszystko jest gorzej, niż było. Na fotografiach z lat
1880-1900 widać, że regle tatrzańskie były zniszczone bardziej niż teraz:
Strążyska, Mała Łąka, Dolina Za Bramką były niemal gołe, widać było rynny
erozyjne. A obecnie regle tatrzańskie żyją.
Pasterstwo
rozrosło się nadmiernie w czasie okupacji, bo łatwiej było ukryć przed Niemcami
owcę niż krowę. Pod koniec wojny było w Tatrach 40000 owiec. Owce pasły się
wszędzie: podchodziły pod Przełęcz pod Chłopkiem, na Miedziane, prawie na
szczyt Kościelca i nie było wolnej od nich płasienki. Zagrożenie stanowiło nie
to, że zjadały one trawę ale to, że kopytami wyrywały glebę, którą następnie
wypłukiwały deszcze. Erozja spowodowana przez owce była dobrze widoczna np. w
dol. Jaworzynki. Dzisiaj w Tatrach zostało tylko pasterstwo kulturowe {oszczypek
na Rusinowej Polanie kosztował we wrześniu 17 zł, przyp. M.Sz.}.
Obecnie
najpoważniejszym zagrożeniem dla lasów tatrzańskich jest zanieczyszczenie
powietrza. Ocenia się, że 60 % zanieczyszczeń pochodzi z samego Zakopanego,
w którym, jak wszyscy wiemy, jest czasami gorzej niż w Warszawie na
Marszałkowskiej. Sytuacja się systematycznie poprawia, do zadowalającego stanu
jednak daleko.
Zdecydowana
poprawa nastąpiła w walce z zanieczyszczeniem wód. Tylko okolice
Murowańca, schroniska na Ornaku i w Pięciu Stawach są jeszcze zbyt
zanieczyszczone. Jest źle i w dolinie Kasprowej, do której spuszczane są
wszystkie ścieki z Kasprowego.
Walka
z zagrożeniami komunikacyjnymi nie jest pozbawiona sukcesów,
niwelowanych przez coraz większą liczbę samochodów. W roku 1999 w rejon Łysej
Polany przyjechało 51000 samochodów, w tym 20000 ciężarowych i 10000 autobusów.
{wyliczenie M.Sz.: samochód osobowy spali na 3 kilometrowym odcinku z Wierch
Porońca do Bachledowego Wierchu (górka po stronie słowackiej tuż za Łysą) lub
do parkingu na Palenicy 0,2 litra, autobus 0,5, samochód ciężarowy 1 litr. W
sumie daje to ok. 30000 litrów. W rejonie Łysej Polany zostały spaliny z 30000
litrów paliwa. Połowa ruchu przypada na lipiec i sierpień. W tych miesiącach
codziennie zostaje 250 litrów paliwa}. Istnieją zaawansowane plany
przeniesienia przejścia granicznego do Jurgowa/Podspadów.
Zagrożenia
związane z urbanizacją. Zakopane jest jednym wielkim placem budowy.
Oczywiście domy budowane są w coraz wyższym standardzie. W tej chwili można doliczyć
się około 1000 obiektów stawianych nielegalnie.
Nadmierna
frekwencja. Liczby mówią same za siebie: w Tatry wchodzi w ciągu
roku 6 mln turystów, z czego połowa to turyści i przejezdni w rejonie Łysej
Polany i Morskiego Oka. 50% odwiedzających przyjeżdża w lipcu i sierpniu. Wtedy
ludzie są wszędzie, a strażników jest 30, plus trochę społeczników. Jak mamy
zaradzić na kolejki ludzi chcących wejść na Giewont? Mówi się o limitach, ale
czy to najlepsze rozwiązanie? Pojawiają się też projekty poszerzenia Orlej
Perci {przyp. Red.: a może wprowadzić ruch jednokierunkowy np. Zawrat-Kozi
Wierch}. No więc, czy udrożnić trasy, czy nie? Bo po co idziemy w góry? Po to,
żeby coś przeżyć, coś, czego nie znajdziemy na nizinach. Stosunkowo niewielki
problem stanowi presja środowiska taternickiego (w szczególności jaskiniowego).
Gorzej jest z ekspansją nowych form turystyki: lotnie, spadolotnie, rowery,
narciarstwo pozaszlakowe. Technicznie rzecz biorąc, sprawny człowiek zajedzie z
Brzezin na Czerwone Wierchy bez zsiadania z roweru. Były oferty ze strony
różnych “szkół przetrwania”, żeby im wynająć jaskinię. W Zakopanem odbywają się
masowe imprezy różnego rodzaju, zjazdy, sympozja, wszystko to powiększa
frekwencję.
Szkodnictwo
leśne jest marginalne, bo trudno wywieźć drewno. Poważniejszy
problem to kłusownictwo. Tu ciekawostka: obszar Parku został podzielony między
kilka grup “mafijnych”; nie obyło się bez porachunków.
Jednym
z zagrożeń są roszczenia reprywatyzacyjne. Stowarzyszenie Byłych Właścicieli
Hal i Lasów Tatrzańskich (któremu przewodniczy Zofia Bigosowa) postuluje żeby w
ogóle zlikwidować TPN, przekazać całe Tatry w prywatne ręce, tzn. do
Stowarzyszenia, a ono samo utworzy własny Park Narodowy. Bez komentarza
Olimpiada 2006
czy 2010: wylesienie 15 procent kosówki, na Goryczkowej stadion. Bez
komentarza.
Audytorium
nie doceniło prelegenta, pytania na zakończenie były zdawkowe (niżej podpisany
uważa, że zadał rzeczowe i ciekawe: porównanie zagrożeń po stronie polskiej i
słowackiej). Pewien młody człowiek chciałby zostać strażnikiem TPN i pytał, czy
to jest możliwe (“każdy by chciał” – tak należało zrozumieć odpowiedź
dyrektora). Okazało się, że trzeba się spieszyć, bo jest późno, zapowiedzianych
slajdów nie było i wyszedłem z uczuciem pewnego niedosytu. Jeżeli mamy próbować
walczyć z bogatymi sponsorami pomysłu zamiany Tatr na Disneyland ....
M.Sz.
* * *
Prelekcje
zawsze w czwartki o
godz. 173o , wpół do szóstej, nie o szóstej
Zarząd Główny PTTK - ul. Senatorska 11, I
piętro, sala konferencyjna
4
I Stanisław GODZIŃSKI Tybet wczoraj i dziś, dokończenie
11
I Anna CZERWIŃSKA Mount Everest 2000
18
I Wieczór poetycki z ANNĄ MILEWSKĄ-ZAWADA
25
I Anna OLEJ Etiopia
1
II Tomasz SAMITOWSKI, Marcin JANKOWSKI Nowe polskie drogi
wspinaczkowe na Madagaskarze – IX 2000
8
II Stanisław CZARNOPYŚ Pireneje
15
II Andrzej WILCZKOWSKI spotkanie autorskie:
Jak to drzewiej bywało w górach
***
Walne
Zebranie Sprawozdawczo-Wyborcze SKT
22 lutego
2001, 17:30 (wpół do szóstej!)
***
1
III Ewa NOWICKA Wschodnia
Syberia – odrodzenie kulturowe.
8
III Piotr PUSTELNIK Himalaje
15
III Ludwika WŁODEK
Ałtaj
22
III Kacper MIKLASZEWSKI – salon muzyczny, muzyka i slajdy – “
Harnasie” Karola Szymanowskiego.
29
III Ryszard KOWALEWSKI Wspinaczki w Norwegii zimą
5
IV Michał JAGIEŁŁO –
spotkanie autorskie:
“Jawnie i skrycie” –
tryptyk tatrzański
Proponowane obozy klubowe w 2001r.
Lucjan Woźniak proponuje
następujące obozy w 2001r.
1.
27.04-07.05.
Ślęża , z wypadami do Niemczy i pobliskiego arboretum azaliowców oraz Świdnicy,
ze zwiedzaniem Świątyni Pokoju.
2.
07.09-16.09.
Beskid Niski z wypadami na Słowację.
Jeżeli
znajdzie się wystarczająca liczba chętnych, można jeszcze urządzić:
3.
Tatry
Słowackie w terminie 10.08-19.08
4.
Stacjonarny
“Jesień w Górach Bialskich” 06.10-14.10
5.
“Słowackie
Rudohorie” w czerwcu lub lipcu 2001.
* * *
Sekcja znowu w skałkach
W dniach 22-25 czerwca
2000 r. odbył się kolejny wspinaczkowy wyjazd Sekcji Alpinizmu. Tym razem dla
odmiany wspinaliśmy się w skałkach krakowskich. Większość z nas była w tym
rejonie skałkowym po raz pierwszy. Pogoda nam dopisała, więc zwiedziliśmy całą
okolicę, tzn. Dolinę Kobylańską, Będkowską oraz Bramę Bolechowicką i
wspinaliśmy się we wszystkich dostępnych dla nas skałach {przy. Red.: to są
jeszcze niedostępne ???} . Prowadzili nas po tym rejonie Alusia i Staszek
Wrońscy oraz Jurek Bielenin, którzy tu spędzili swoją skałkową część
taterniczego życia. W drodze powrotnej zaserwowaliśmy sobie zwiedzanie kopalni
soli w Wieliczce. Wyjazd był jak zwykle wyjątkowo udany. Kierownik Anna
Kubala ,
uczestnicy: Alina Wrońska, Staszek Wroński, Marta Goroszkiewicz, Włodek Kierus,
Jurek Bielenin oraz zaproszeni goście Monika i Maciej Rucińscy.
Annapurna
* * *
Maciek znowu na grani
W dniach 29. VI – 1. VII
przeszedłem grań Tatr Zachodnich od horarni poniżej Hut po Kasprowy. Miała to
być dwuosobowa wyprawa sekcji alpinizmu SKT, ale Annapurna wolała do Normandii,
szedłem więc sam, wśród czarnych chmur i w podmuchach lodowatego wiatru, co
miało niejaki wpływ na nastrój. Na biwaku pod Salatynem zamarzła mi woda w
namiocie, a podczas drugiego biwaku, pod Siwą Przełęczą, wiatr omal nas
(namiotu i mnie) nie porwał. Na szczęście nie padało; nieliczni spotykani
Słowacy, pytani o wieści z radia na temat pogody powtarzali “ne bude pršit” i
to pozwalało mi wytrwać, a w nagrodę na Przełęczy Tomanowej nawet pokazało się
słońce. Mimo opisane warunki przejście trwało tylko 2½ dnia; ten w końcu
niezły czas sprawił, że stary człowiek się trochę dowartościował i gorąco
polecam tą metodę innym.
Maciej Popko
* * *
Maciek znowu
na szczycie
W czasie mojego pobytu na
wyspie Rodos zdobyłem kolejny szczyt w swojej górskiej karierze. Stanąłem 8 września
2000 r. na najwyższej górze tej wyspy Attaviros (1215 m), która wznosi się
około 800 m ponad okoliczne wsie. Podchodziłem od monasteru Artamiti i
pn.-wsch. granią, zszedłem zaś grzbietem na pd. i pd.-wsch., do wsi Ajos
Isidoras.
Maciej Popko
* * *
Andrzej i Lucjan na saksach
W dniach 19.VI – 4. VII
miał miejsce prywatny wyjazd Lucjana Woźniaka i Andrzeja Zarembowicza do
Szwajcarii Saksońskiej, grupy gór położonych w przełomie Łaby po obu stronach
granicy czesko-niemieckiej. Z uwagi na ceny nocowaliśmy po stronie czeskiej.
Przekraczanie granicy w większości przypadków po pomachaniu paszportem. Po
stronie czeskiej zwiedzono wszystko warte zobaczenia w okolicy, tzn. Urwiska
Pasterza w Deczynie, Deczyn (Dečin), Wielką Prawcicką Bramę (21 m wysokości, 30
m rozpiętości), Małą Prawcicką Bramę, Sokole Gniazdo, oba spływy Kamienicą i
inne ciekawe obiekty. Po stronie niemieckiej (większej) większość
najciekawszych obiektów i tras jak np. Grosser Winterberg, Kleiner Winterberg,
Kuhstall z zamkiem rozbójmików (ruiny), Grotę Idy, Schrammsteine, twierdzę
Königstein, Grosse Bastei, Barberine, Grosser Zschirstein i wiele innych. Góry
niewysokie, ale piękne. Las mieszany, zdrowy, pełen ptaków i drobnych zwierząt.
Pogoda jak zwykle. Przez cały czas padało kilkanaście minut. Dojazd
skomplikowany, bardzo męczący (pociąg, trzy autobusy, dwa pociągi, autobus).
Ale warto było.
Lucjan Woźniak
* * *
Obóz przez dwie pory roku
W
dniach 29 kwietnia – 12 maja 2000 roku odbył się obóz klubowy w Górach
Opawskich i Jesienikach {przyp. red.: czesk. J eseniki, na polskich mapach:
Jesioniki}. Udział w nim wzięli: Jacek Bauer, Lena Dodziuk, Teresa
Krzakowska, Lucjan Woźniak (prowadzący), Andrzej Zarembowicz i Ania Żbikowska.
Termin zakończenia obozu odnosi się do najwytrwalszych, gdyż z powodów
osobistych dni powrotów były różne. Pogoda wspaniała: słońce piekące na śniegu.
Tylko jeden raz wyciągnęliśmy na 15 minut peleryny, ale to był wręcz dowcip, bo
spadło na nas zaledwie kilkadziesiąt kropli deszczu.
Pierwszego
dnia po podróży kolejowo-autobusowej wysiedliśmy późnym popołudniem w
Jarnołtówku i po ok. 1,5 godz. byliśmy w schronisku, gdzie obejrzeliśmy
kolekcję krawatów obciętych niedzielnym turystom. Następnego dnia przeszliśmy
najważniejsze szlaki na Kopie Biskupiej, zwiedzając po drodze (10 metrów za
granicą) wieżę Franciszka Józefa z widokiem na całe Jesieniki, Rychlebskie
Hory, Kotlinę Kłodzką i Obniżenie Otmuchowskie. 1 maja na Kopie Biskupiej
przekroczyliśmy granicę i przez Zlate Hory, zamek Edelstejn w otoczeniu niemal
czerwcowego rozwoju roślin doszliśmy na nocleg. Następnego dnia ruszyliśmy w
letniej aurze i ok. 16 dotarliśmy do Witebskiego sedla, gdzie uradował nas
drogowskaz “do Svycarny – 3 km”. Po kilkunastu minutach brnęliśmy w śniegu (ok.
400 m w górę), który co chwila połykał nasze nogi. Po ok. 1 godz. następny
drogowskaz: do Svycarny 1,5 km. W tym momencie las zasłonił sobie uszy. Po
następnej godzinie byliśmy już w schronisku tuż pod Pradziadem (1491 m). W
schronisku pełny socjalistyczny komfort. Noclegi załatwia się w innym
schronisku, odległym o 3 km. Jedzenie (picie też) w określonych godzinach. Na
szczęście Lena, dla której trasy przelotowe były zbyt długie, część trasy
pokonywała autobusem i załatwiała wszystkie noclegi. Byliśmy jej za to
wdzięczni.
W
schronisku przebywał też na obozie oddział wojsk czeskich. Ponieważ w męskiej
umywalni było jedno lustro i dwa prysznice, więc zastanawialiśmy się z
Andrzejem, jak to będzie rano z goleniem i kąpielą, ale już nazajutrz
zrozumieliśmy, że jesteśmy w kraju dobrego wojaka i tak skończyły się
nasze obawy. Wojaków widywaliśmy przy wyjściu ze schroniska, gdy
schodzili na śniadanie i wieczorem na treningu przy piwie przed
telewizorem. Nazajutrz poszliśmy przepaścistymi zboczami ośnieżonych wąwozów do
Cesnakovej chaty nad zaporą wodną, a później wspięliśmy się na obsypany
kwiatami Jeleni hrbet i szczyt Vysoka Hola (1464), z którego obok szusujących
narciarzy zeszliśmy do schroniska Ovcarna, gdzie trafiliśmy na przerwę między
wydawaniem napojów a wydawaniem posiłków. Na szczęście kilometr dalej była
chata Barborka, w której było normalnie. Wracając wyszliśmy na Pradziada.
Jesieniki
są innymi górami od tych, które do tej pory znaliśmy. Mimo że niezbyt wysokie,
charakteryzują się bardzo głęboko wciętymi dolinami (300-500 m), na dnie których
płyną rwące potoki i znajdują się liczne wodospady. Robi to tym większe
wrażenie, że część dolin ma 500-600 m szerokości u góry, a więc ściany są
bardzo strome i przekroczenie takiej doliny to długa wędrówka zakosami. Często
jedna ściana doliny była pokryta bujną roślinnością, a drugi stok był jeszcze
zimowy, pokryty głębokimi śniegiem, pocięty huczącymi wodospadami.
Następnego
dnia poszliśmy do Svatego Huberta wzdłuż takiej właśnie doliny. Wracaliśmy
drugą stroną przez rozszerzenie “Bila Opava”.
Nadszedł
dzień przebazowania. Szafy na plecy i kierunek na Cervonohorske Sedlo z
restauracjami i hotelami, a potem (już bez Leny) przez Keprnik (1423 m) do
Jirikovej Chaty na dobry obiad. Jeszcze krótki (5 km) marsz i już stacja
kolejowa Ramzova, skąd pociągiem do Lipova Lazne, gdzie na stacji oczekiwała
nas Lena z kluczami do pokojów. Następnego dnia wypad na Rychlebskie Hory,
wejście na Smrek (1125 m) i powrót na nocleg.
W
niedzielę powrót do kraju przez przejście w Głuchołazach, gdzie zrobiliśmy
furorę, bo na granicy plecaków nie widziano od kilku miesięcy. W Głuchołazach
wraz z Anglikami poznanymi na trasie na nocleg w schronisku młodzieżowym. Tutaj
zaczęły się schody. Schronisko otwierają o 17, a więc sporo czasu. Mężczyźni
czekają, a kobiety poszły na obiad do uzdrowiska. Minęła 17:30, Anglicy
powiedzieli coś, czego nie będę tłumaczył, i poszli na noc do hotelu.
Dziewczyny wróciły, więc i ja z Andrzejem poszedłem na obiad i poszukać
noclegu. W tym czasie Ania zdobyła adres kierownika i poszła ściągnąć go do
pracy. Okazało się, że w domu był syn kierownika z kluczem, ale nie uważał za
stosowne przyjść do schroniska. Ania sobie z nim poradziła i gdy wróciliśmy z
Andrzejem z rozeznanym noclegiem, to już byliśmy zakwaterowani. Schronisko jak
to jajeczko częściowo nieświeże. Na jedną noc dało się wytrzymać nawet przy
koedukacyjnych umywalniach.
W
poniedziałek rozpoczęły się powroty. Codziennie ktoś wyjeżdżał. Przenieśliśmy
się do Nysy, do schroniska młodzieżowego. Jechaliśmy pełni obaw i doznaliśmy
miłego zaskoczenia. Spóźniliśmy się na poranne godziny otwarcia i chcieliśmy
prosić o możliwość pozostawienia plecaków, lecz sympatyczna pani z recepcji
stwierdziła, że nas natychmiast zakwateruje i jeśli chcemy, to możemy iść do
miasta a formalności załatwimy później. W schronisku było czysto i przyjemnie;
widać, że personel dba o czystość i porządek. Standard niemal hotelowy
(łazienki w pokojach). Jest to jedno z najlepszych schronisk młodzieżowych,
jakie widziałem, porównywalne z niektórymi skandynawskimi. Każdemu, kto będzie
w Nysie, polecam schronisko młodzieżowe przy ul. Moniuszki (jeden przystanek
autobusowy przed dworcem PKS przy wjeździe od południa).
Dzięki
dobrej komunikacji PKS i PKP zwiedziliśmy Głuchołazy, Nysę, Otmuchów, Paczków,
Kamieniec Ząbkowicki (zamek wzniesiony przez Mariannę Orańską), a w drodze
powrotnej Opole. Odjeżdżając, obiecywaliśmy sobie, że w Jesieniki jeszcze
wrócimy.
Lucjan Woźniak
* * *
Ach, co to był za obóz!
Takiej pogody na początku
maja nie pamiętają najstarsi górale. Tydzień w Czechach w masywie Pradziada i
kilka dni zwiedzania w Polsce. O trasie pisał już Lucjan, dodam tylko, że
mieliśmy dość barbarzyńskiego zwyczaju oznaczania odległości w górach w
kilometrach. Zwłaszcza na podejściu do Svycarnej. Co to jest 3 kilometry? Nic. Ale
ostro pod gorę, w pełnym obciążeniu i w głębokim śniegu, dały nam się one ostro
we znaki. Przeżyliśmy wszyscy (szliśmy oddzielnie w dwóch grupach) ten
drogowskaz, gdy sądziliśmy, że jesteśmy już pod schroniskiem, a przeczytaliśmy,
ze to dopiero połowa drogi pod górę.
Ach, co za warunki!
Wszystko dla nas bardzo tanio i, poza Svycarną, która przypominała nam zgrzebne
czasy PRL-u, wszędzie w Czechach był bardzo wysoki standard noclegów i ładnie
podanego jedzenia. No i to piwo! Pyszne, tanie, nie mogę teraz pić naszego! Na
zakończenie w Polsce dwa silne efekty. Obdrapane schronisko młodzieżowe w
szkole w Głuchołazach z koedukacyjnymi obrzydliwymi łazienkami i kierownikiem,
który robi wszystko, żeby nie mieć klientów. A potem również schronisko
młodzieżowe w Nysie czyściutkie, zadbane, życzliwa obsługa i pokoje z
łazienkami. Niebo i ziemia! Prześladuje mnie teraz myśl o czeskim piwie i
schronisku w Nysie.
Lena Dodziuk
Przyp. red. Czeskie
piwo staje się dla nas już kultowe. Redakcja mimo wszystko gustuje w słowackim.
De gustibus...
* * * * *
Jak witaliśmy nowe tysiąclecie?
W Chacie: pierogi i
rakiety
Na
spotkanie sylwestrowe w Chacie przyszło 13 osób – mniej niż onegdaj bywało. Ze
względów ekologicznych nie było ogniska, za to wzlatywały w niebo radosne rakiety
i strzelały korki od szampana. Uczestnicy wspominali “pierogi Bożenki” i
podziwiali, jak Elżbieta i Bożena doprowadziły potem sprawnie
do porządku całą chatę; co Redakcja potwierdza. Jak zwykle, duże uznanie i dla Teresy
.
Redakcja na
posterunku
Redakcja
Wiadomości stawiła się jak jeden mąż rankiem 1 stycznia 2001 roku w
Truskawiu i po 1½ godzinnym spacerze (spotkawszy dzika, reportaż u
dzika “jak spotkałem Redaktora” zamówiony) otworzyła drzwi Chaty po raz
pierwszy w nowym Tysiącleciu, nie zastając śladów niedawnej balangi. Mysz
chatowa była najedzona i nie uciekała przed Redakcją. Złożyliśmy sobie
życzenia. Około 14 przyjechali zziębnięci znajomi rowerzyści, którym została
wydana herbata. O zmroku Redakcja opuściła Chatę.
Parzuchowscy gościli
10 osób
Nie
pożałowali ci, którzy wybrali się do Miedzeszyna. Były slajdy z minionych
stuleci, posiad, śpiewy, kolędowanie u Wandy Chudzik i noworoczna
wycieczka w lasy otwockie.
Najbardziej leniwi wyjechali na Chochołowską
Ci,
którym nie chciało się zostawać w mieście, spać do uporu, przejadać się i
gnuśnieć, jak przystało na prawdziwych Polaków, wyjechali sobie beztrosko w
góry, na Polanę Chochołowską. Na obozie było 27 osób na 22 miejsca.
Kierowniczką obozu była Joanna Konopska. Wśród uczestników byli m.in. Darek
Oczkowicz z żoną Weroniką (Redakcja też woła: gorzko, gorzko!),
Ewa i Jurek Jurkiewiczowie oraz Agata Agopsowicz (która
wcieliła się w Nowy Roczek). W sumie były zresztą cztery Ewy! Pogoda
była marna, śniegu było niewiele. Do najbardziej leniwych uczestników należeli Ania
Kubala i Włodek Kierus, którym nawet posiedzieć w schronisku się dłużej
nie chciało, tylko od rana chodzili po graniach. Północ powitano tradycyjnie na
przełęczy Bobrowieckiej. Potem cieszono się do szóstej, a atmosfera na obozie była
przez cały czas wzorowa.
Marcin otwiera sezon
2000/3000
Pierwszym narciarzem w
sezonie 2000/3000
w Puszczy Kampinoskiej był niewątpliwie Marcin Kuczma, który, gdy tylko lekko
przyprószyło 26 grudnia, pobiegówkował z Truskawia w nieznane Redakcji strony.
* * *
Oświadczenie Jerzego Majcherczyka
DLACZEGO DOSZŁO DO WYPADKU POLSKICH TURYSTÓW W PERU,
16 października 2000
Wracali
minibusem Ford z całodniowej wycieczki z Arequipy do Doliny Rio Colca i Kanionu
Colca - najgłębszego kanionu na świecie. Wypadek wydarzył się około godziny 21
na 30 km przed Arequipa i na 120 km (w linii prostej od kanionu). W samochodzie
było 12 osób w tym 10 polskich turystów, peruwiański przewodnik i kierowca. W
momencie wypadku pasażerowie spali, gdyż byli bardzo zmęczeni tym
"szalonym" dniem. Osiem osób poniosło śmierć w tym 6 Polaków, a
cztery osoby zostały ranne. Nie jest jeszcze znana przyczyna wypadku, jest
natomiast wiele spekulacji o jego przyczynach, których jednak nie będę
powtarzał do czasu przedstawienia oficjalnego raportu miejscowej policji.
A
oto jak wygląda jednodniowa wycieczka:
Pobudka
o godzinie 3 rano, o 3:30 wyjazd z hotelu w Arequipa - wysokość 2,330 m, do
przejechania 150 km do miasteczka Chivay stolicy Doliny Colca. W czasie tej
podróży pokonuje się wysokość 4 tysięcy metrów. Początkowo (35 km) droga
asfaltowa (często pełna dziur), później droga szutrowa pełna zakrętów i ostrych
podjazdów. Na 90 kilometrze w pobliżu wioski Sumbay jest rozwidlenie dróg. W
lewo odchodzi droga do Chivay, a prosto zaś do Cuzco.
Właśnie
na tym odcinku drogi, szczególnie w nocy, panuje duży ruch wielkich ciężarówek,
bowiem ich kierowcy preferują tę porę ze względu na niższą temperaturę niż w
dzień. Jest to bardzo duże utrudnienie dla innych pojazdów. Po rozwidleniu
dróg, jadący do Chivay mają do pokonania "przełęcz wiatrów" na
wysokość 4950 m., skąd w czasie dnia roztacza się wspaniały widok na całą
panoramę Kordyliery Andyjskiej. Po kilku następnych kilometrach zaczyna się serpentynowy
zjazd do Doliny Rio Colca i do Chivay leżącego na wysokości3,650 m. Po
dojechaniu do miasteczka kierowca i turyści mają kilkanaście minut odpoczynku,
gdyż trzeba się spieszyć, aby dotrzeć do początku Kanionu Colca o nazwie Cruz
del Condor (3450 m). Jest to przepiękne miejsce widokowe. gdzie można
oglądać kondory, które wylatują z głębi kanionu około 8 rano i krążą do 9 -
9:30. Często można zobaczyć 5 - 7 tych ogromnych ptaków (rozpiętość skrzydeł
sięga 3 metrów). Jest to ogromna atrakcja i przeżycie dla turystów. Powrót do
Chivay (około 40 km) z kilkoma postojami dla zrobienia zdjęć i zobaczenia 3-5
wiosek przewidziany jest na godzinę 14 - 15>. W 2 godzinach przerwy jest
czas na zjedzenie obiadu i zakupy pamiątek, po czym rozpoczyna się powrót do
Arequipy. Znów następuje "serpentynowa wspinaczka" do przełęczy a
potem kilkugodzinny przejazd przez "altiplano", czyli płaskowyż
pomiędzy Kordylierą Centralną i Zachodnią Andów z wysokości 4500 do 3500 m. Jak
już wspomniałem, od Sumbay na drodze pojawiają się ciężarówki, które wzniecają
tumany kurzu i stanowią prawdziwe niebezpieczeństwo. Od końca października do
kwietnia dodatkowym utrudnieniem są mgły, gdyż zaczyna sie pora deszczowa. Do
Arequipy najczęściej wraca się około godziny 10 - 11 w nocy a czasami jeszcze
później. Po takim wysiłku i emocjach, bardzo często turyści potrzebują cały
następny dzień aby wypocząć i dojść do siebie.
Z
takiej właśnie wycieczki wracali nasi rodacy, gdy zginęli tragicznie.
A
oto jak wygląda wyjazd dwudniowy.
Wyjazd
z Arequipa następuje o 8:00, a do Chivay dociera się o 16:00, po całym dniu
spokojnego jechania przez "altiplano, a po drodze ogląda się rezerwat
"aguada blanca" (unikalne gatunki ptaków oraz Vikunie i Alpaki),
jaskinie "Molle Punnco" ze skalnymi rysunkami sprzed kilku tysięcy
lat, oraz kilka bardzo ciekawych wiosek, a wjazd do Doliny Rio Colca następuje
przez tzw. "Wrota Colca", czyli Pueerta del Colca, oferujące
wspaniały widok na całą dolinę. Największa wysokość, jaka jest do pokonania na
tej drodze wynosi 4100 m. Po przyjechaniu do Chivay i zakwaterowaniu w jednym z
12 hoteli lub moteli następuje kąpiel w gorących i leczniczych źródłach La
Caldera, gdzie można wspaniale zregenerować zmęczenie i różnice wysokości.
Po powrocie do hotelu, pożywna kolacja i spacer po miasteczku np. polską aleją
"Avenida Polonia". Następnego dnia wyspani turyści i wypoczęci
kierowca i przewodnik wyjeżdżają z hotelu o godzinie 6:30 aby oglądając po
drodze ciekawe miejsca, dojechać do Kanionu Colca i zobaczyć kondory z dwóch
punktów widokowych Mirador Cruz del Condor i Mirador Tapay. Do
Chivay wracają na godzinię 13:00. Po obiedzie, około 15:00, rozpoczyna się
podróż powrotna do Arequipy, gdzie docieramy na godzinę 19:00, czyli tuż przed
zmrokiem. Taką wersję wycieczki popieramy i promujemy w okresie od kwietnia
do połowy października.
Porównując obie opisane
podróże, łatwo widać, że prawdopodobieństwo wypadku przy jednodniowym wyjeździe
jest o wiele większe. Ponadto turyści są całkowicie pozbawieni jakiegokolwiek
komfortu zwiedzania tego ciekawego i pięknego zakątka Peru oraz widzą o wiele
mniej niż ci, którzy pojechali na wycieczkę dwudniową.
Od wielu lat przy równych
okazjach ja i moi koledzy - odkrywcy kanionu, ostrzegaliśmy lokalne agencje
podroży zarówno w Peru, jak i w Polsce aby nie organizowały wycieczek
jednodniowych, gdyż nie jest to bezpieczne. Nasz głos nie był jednak traktowany
poważnie. Tylko w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszkam, w znacznym stopniu
udało mi się to jednak osiągnąć, gdyż na 7 agencji, które organizują wycieczki
lub wyprawy do Peru, wszystkie w swoich ofertach mają tylko wyjazdy 2 lub 3
dniowe.
W publikacjach prasowych
po tym wypadku, można było przeczytać wiele mylących informacji i krzywdzących
opinii o Kanionie Colca. Przede wszystkim warto podkreślić że wypadek wydarzył
się nie w Kanionie Colca, jak pisano w różnych doniesieniach, a w
pobliżu Arequipy. To tak jakby przechodzień złamał nogę na ulicy w Nowym Targu
a prasa napisała iż spadł z Giewontu!
Jestem przeciw demonizowaniu,
a co za tym idzie odstraszaniu potencjalnych turystów, od tak pięknego miejsca,
jakim jest Dolina i Kanion Colca. Jest to tym bardziej smutne iż ten zupełnie
nieznany kanion, został blisko 20 lat temu odkryty przez Polaków, a dokładnie
przez polskich kajakarzy z wyprawy Canoandes'79 z Krakowa, którzy nie tylko go
zdobyli, zbadali i tak rozpropagowali przez te 20 lat, iż w tej chwili jest on
jedna z czterech największych atrakcji turystycznych Peru, po Machu Picchu,
liniach Nazca i Jeziorze Titicaca. Opinie te potwierdzają dane statystyczne
peruwiańskiego ministerstwa turystyki, które podają iż w 1998 roku Kanion Colca
zobaczyło 39 tysięcy turystów zagranicznych a w 1999 było ich już 48 tysięcy, a
w tym roku liczba ta miała zbliżyć się do 60 tysięcy. Przybywa też coraz więcej
polskich turystów, aby zobaczyć ten piękny kawałek Peru "odsłonięty"
dla świata przez ich rodaków.
Nadszedł czas, aby raz
jeszcze uświadomić wszystkim, a szczególnie ludziom opracowującym pakiety
turystyczne do Peru, aby wyprawy do Kanionu Colca były co najmniej dwudniowe, a
najlepszy okres do podróżowania po tym rejonie Peru zaczyna się od połowy
kwietnia i trwa do połowy października. Natomiast wszystkich Państwa, którzy
myślą o podroży do Peru, zapraszam do uwzględnienia w swoich planach
kilkudniowej wycieczki do Doliny i Kanionu Colca.
Już
teraz zapraszam do wspólnego celebrowania 20 rocznicy jego odkrycia, w
Arequipie w Chivay i nad kanionem w dniach od 18 do 21 maja 2001 r.
Rodzinom
tych, którzy zginęli w tym tragicznym wypadku samochodowym składam jak
najszczersze wyrazy współczucia i żalu.
Jerzy Majcherczyk
Najważniejsze informacje potrzebne do organizacji wycieczki
do doliny i kanionu Colca:
Sezon: Od połowy kwietnia do połowy
października. Czas trwania wycieczki ł 2 dni.
Ostrzegam
raz jeszcze przed jednodniowymi wycieczkami.
Prosimy korzystać z
ofert renomowanych i wyspecjalizowanych agencji podróży, a nie tych najtańszych,
które używają starych i mocno wyeksploatowanych samochodów.
* * *
Drobiazgi
“Są
i inne Annapurny w życiu ludzkim” powiedział Maurice Herzog po dramatycznych
przejściach po zdobyciu Annapurny w 1950 roku. (Uwaga: chodzi o inną
Annapurnę, nasza koleżanka klubowa nie została zdobyta w 1950 roku). Zaś 2
lipca 2000, po finale ME w piłkę do dołka (sorry, piłkę nożną), gazety
francuskie nazwały wygraną Francuzów Un nouvel Everest, a bohaterem dnia
był bramkarz z łysą glacą. Tak jest, każde pokolenie ma swój Everest... Może
dla naszych prawnuków nowy model butelki do CocaColi będzie okrzyczany jako
“mały krok człowieka, a wielki krok ludzkości”?
* * *
Latem 2000 roku
prezydenci Polski, Czech, Słowacji, Austrii i Węgier mieli wejść na Gierlach,
żeby sobie tam pogwarzyć, wypić piwo (bo to ich na pewno łączy) i być może
uchwalić reaktywowanie starej nazwy piku: Franz-Joseph-spitze. Zdaje się, że
nic z tego nie wyszło, ale miesiąc przedtem fagasi poszli sprawdzać trasy, czy
czasami już nie podłożono bomby. Niektórzy monarchowie i inni tacy lubili
wycieczki górskie. August II Sas na Krywaniu, a pewien rosyjski terrorysta,
(ten co mieszkał w Poroninie, zapomniałem jego nazwiska, jakoś na U) łaził po
Rysach i wiemy, co z tego wynikło.
* * *
Jesienią 2000 roku 650
żołnierzy niosło z Brzezin 2,5-kilometrową linę do nowego wyciągu narciarskiego
w Kotle Gąsienicowym. Na każdego żołnierza przypadało 24 kg. Podobno to rekord
Guinnessa.
* * *
Na jednej z ulotek,
reklamujących przegląd filmów górskich w Lądku Zdroju stało: “Wspinanie na
wysokości jest jak walenie głową w mur – to wspaniałe uczucie, kiedy kończysz”.
Redakcja uważa, że dla większej głębi przeżyć taternicy powinni się co 15 minut
walić młotkiem po palcach a co godzina wbijać partnerowi hak w kręgosłup. Takie
wrażenia zostałyby na pewno w pamięci przez całe życie!
* * *
Firma “Andromeda” wydała
tanie (15 zł) kompakty z piosenkami Bułata Okudżawy i Władimira Wysockiego.
Nagrania są dobre, zestaw piosenek interesujący. Gdy jednak czyta się przekłady
tytułów piosenek, przypomina się znane powiedzenie z zakończeniem i
smieszno i straszno. A zatem Jesli drug okazałsja wdrug
... to “O koledze”, Skałołazka to “Na skałach”, O
wkusach nie sporjat = Nie kłócić się o przysmaki. Z kwiatków przy
Okudżawie wymieńmy “My za ceną nie staniemy” i – perełka translatorska – Wy
słyszycie to grzmią gumofilce. Autentyk. Słowo harcerza. M.Sz. BK
może potwierdzić!
* * *
Nie samą wspinaczką tatrzańską człowiek żyje
Wszyscy,
którzy znają Poldka, wiedzą, że jest dobrym taternikiem i miłym kompanem. Wiemy
także, że nie ogranicza się do Tatr i wspina się też na skałę pięknej Kalijopy.
Oto wiersz z niedawno wydanego tomiku Słowo na uwięzi:
Po wspinaczce
Zwijamy
linę.
Chowamy
kaski.
Dzielimy
się czekoladą.
Zachodzącego
słońca blaski.
Radość.
* * *
Wysocki
W
telewizji 16 lipca wieczorem, po stosownej porcji filmów o Coca Coli i
wyrafinowanych mordercach, nadano transmisję z koncertu piosenek Władimira
Wysockiego, z okazji 20-lecia jego śmierci. Koncert świetny, bardzo dobrze
zrobiony, prowadzony był przez Lucjana Kydryńskiego i Wojciecha Młynarskiego.
Teksty piosenek były tłumaczone, niektóre bardzo dobrze, niektóre źle. Najpierw
Marian Opania zaśpiewał (bardzo dobrze naśladując głos Wysockiego)
Moskwa-Odessa (“...a ja nie jadę, mnie tam po cholerę...”) Piotr
Fronczewski wymamrotał “Gimnastykę”. W dodatku nie wzięto akurat dobrego
przekładu Michała B. Jagiełły, tylko jakiś bezsensowny. Hanna Banaszak była jak
zwykle bardzo liryczna, w jakiejś nieznanej mi piosence. Świetnie wypadła
Нейтральная
полоса, dowcipnie wykonana przez
Zborowskiego, Opanię i jeszcze jednego znanego aktora, którego nazwiska nie
pamiętam (“ a w neutralnym pasie kwiatów łan – tych najpiękniejszych, jakie znam...”).
Grzegorz Markowski odbeczał “07” (Redakcja przeprasza Koziołka Matołka).
Świetnie były Konie w wykonaniu Emiliana Kamińskiego, z dobrym
przekładem,
привередливые
były oddane jako “karo-narowiste” i to podwójne “r” było bardzo ekspresyjne.
Jedną
z ostatnich piosenek była “Β суету
городов”, z pięknie opracowaną,
bardzo miękką, pastelową i liryczną melodią, świetnie zaśpiewaną technicznie
przez ... no, też znanego aktora.... w tłumaczeniu ... nie wiem czyim, ale na
pewno robionym na kacu i z przekłamaniem treści.
* * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Stołeczny Kabaret Tatrzański
“Pod Niedźwiedzią Łapą”
ma zaszczyt przedstawić
Szopkę Tysiąclecia 2001/3000
Teksty: przeróbka. Melodie: znane. Plagiatu dokonała:
Redakcja Wiadomości SKT
Osoby :
Starzy
członkowie Stołecznego Klubu Tatrzańskiego: |
|
Pani I |
|
|
Pani II |
|
|
Irena |
|
|
Pan I |
|
|
Pan II |
Tajemniczy |
|
Nieznajomy |
Młodzież
klubowa, w szczególności : |
|
Dziewczyna |
Pozostali
członkowie klubu (starzy i młodzi): |
|
Statyści |
Sceneria: dom w
Puszczy Kampinoskiej, Sylwester 2001/3000
Irena: Zebraliśmy się w
sobie i przyszliśmy tu na Sylwestra, bo lubimy się ze sobą spotykać od czasu do
czasu no i trzeba dawać młodzieży dobry przykład, a więc ...
(przerywa, bo
przychodzi nowy gość, pan w wieku 54 lat, 100 kg, mocno szpakowaty, ale bez
łysiny, trochę przygarbiony. Wchodzi do chaty rozgląda się niepewnie.
Natychmiast z ławki pod oknem zrywa się młoda dziewczyna i ujmując pana
troskliwie pod ramię, przyprowadza do ławki i pomaga usiąść. Pan ze
zrozumieniem i uznaniem kiwa głową.)
Dziewczyna: Siadaj,
napijesz się czegoś na rozgrzewkę?
Pan: Och, chętnie, bo
zmarzłem.
Dziewczyna: Już Ci nalewam.
Mięta czy rumianek? Dawno cię nie widziałam, ale trzymasz się świetnie.
Właściwie to od ilu lat jesteś już w Klubie ?
Pan: Och, jeszcze za
Gomułki byłem z Ireną na Gierlachu.
Dziewczyna: To Gomułka
też był prezesem SKT? Irena go namówiła?
Pan: Nie, nie, on w ogóle
nie był w Klubie, chociaż prezesem to był. Tak, w pewnym sensie rzeczywiście
był prezesem.
Dziewczyna: Może innego
klubu? Może PKG ?
Pan: Nie, nie PKG,
chociaż też na P. Ale co tam... Było, przeszło, minęło... (dopiero teraz
rozgląda się wokoło i wita ze znajomymi) : Cześć wszystkim, kilku z
was to nie widziałem już parę lat. Oj, niektórzy się postarzeli.
Irena (z godnością):
Ale nie wszyscy.
Dziewczyna (zwracając
się do wszystkich): Opowiedzcie, jak to było, kiedy byliście młodzi.
Znaliście osobiście Doktora?
Pan: Jakiego doktora?
Dziewczyna (zdziwiona):
No, Doktora przez duże D. Doktora Tytusa Chałubińskiego. A opowiedzcie też, jak
to było, kiedy do Zakopanego jeździło się jeszcze furką, a dopiero budowano
kolej.
Pan (pogodnie zniecierpliwiony):
Pewnie chciałabyś też posłuchać relacji naocznego świadka o ustąpieniu
ostatniego lodowca?
Dziewczyna: E, taki stary
to ty nie jesteś – to może pamiętać twój ojciec.
Pan: No widzisz, jeszcze
wszyscy jesteśmy młodzi, choć ....
(ktoś zaczyna grać na
gitarze, starsi członkowie Klubu zaczynają śpiewać, najpierw głosy się
rozchodzą a kilka osób fałszuje, ale koniec wypada już dobrze):
Choć
znaleźliśmy w wieku, o cholera,
Gdy
na Elbrus już się człowiek nie wybiera.
Ale
czy naprawdę pod Elbrusem gra,
Gdy
w paszporcie dumne się “czlien Nato” ma?
Starsi członkowie, starsi członkowie
To starszych członków chór.
Choć w sercu pika a w krzyżu strzyka
Lecz ciągnie nas do gór.
Jeśli
chodzi o marzenia nasze skryte,
To
pozostał nam już chyba tylko Mnich przez płytę.
Lecz
i stamtąd moglibyśmy spaść na pysk.
Zatem
z płyt – to sobie kupmy kompakt-dysk.
Starsi turyści, starsi turyści,
To starszych państwa chór.
Doprawdy w ścianach czyści statyści,
Lecz ciągnie nas do gór.
(teraz
śpiewają tylko Panowie:)
Trudna
rada, nie pójdziemy na “hokejkę”
Wybierzemy
w Szczyrbskim Plesie my kafejkę.
Ale
która z naszych byłych dam
Na
“hokejce” wrażeń moc by dała nam?
(młodzież krzywi się z
niesmakiem, ale zaczynają śpiewać Panie :)
Trudna rada, nie będziemy, moje złote
Spędzać już szalonych nocy pod namiotem.
Ale jakąż to przyjemność może dać
Z takim łysym panem z brzuszkiem spać?
(Teraz oczywiście
Panowie i Panie razem:)
Starsi
członkowie, starsi członkowie,
To
starszych członków chór.
Choć
w sercu pika a w krzyżu strzyka
Lecz
ciągnie nas do gór.
Zamiast
w Alpy ciężki plecak nieść czy w Andy –
Wybieramy
imieniny Zosi albo Wandy.
Jednak
niosąc róże każdy przyzna że
Dużo
lżejsze od plecaka kwiatki te.
Dziewczyna: Ja tam lubię,
jak mój chłopak przynosi mi róże. A jak jedziemy w góry, to nawet szarotki dla
mnie nie zerwie, bo mówi. że są pod ochroną. A ja to nie jestem pod ochroną? Ma
się mną opiekować! Dla niego powinnam ja być ważniejsza, a nie jakieś kosmatki.
Uwielbiam też tojady. Są takie fioletowe, takie męskie. Ach, wytarzać się w
tojadach... (zaczyna nucić “Cała jestem w tojadach”, ale
przerywa ).
Pan II. Chłopak ma rację.
Nie wolno zrywać szarotek ani tarzać się w tojadach. Nie wolno płoszyć kozic ani
świstaków. Pierwsza ustawa o ochronie przyrody pochodzi już w 1867 roku...
Dziewczyna: (przerywa
podniecona): Opowiedz, opowiedz! Czy to ty wtedy byłeś prezesem SKT?
Pan I (rozbawiony):
Dziewczyno kochana, SKT nie jest aż taki stary ...
Pan II. Chcesz, to ci
opowiem jedną taką przygodę z gór.
Dziewczyna: Tylko, żeby
było romantycznie i żeby było o szarotkach albo tojadach.
Pan II. Będzie. Będzie
romantycznie i o tojadach (śpiewa, dziewczyna siedzi zasłuchana, a przy
końcu trzeciej zwrotki spuszcza oczy) :
Marzyła
mi się już dolina
Jak
się na szczycie chce herbaty.
Nade
mną partner mój się wspinał
Kominem
Drege’a, na Granaty.
Migotał
Czarny Staw prześlicznie
I
miło patrzeć było na to.
I
było bardzo romantycznie
Bo
trwało lato, trwało piękne lato.
Przestałem
tęsknić do doliny,
Gdy
partnerowi chwyt się urwał.
Spojrzałem:
było siedem metrów liny.
I
usłyszałem tylko: “Lecę, k ....”
Jak
potem było, tak i było.
Partner
miał obolałe gnaty.
Ale
i dobrze się skończyło.
Weszliśmy
ścieżką na Granaty.
A
gdyśmy zeszli już na Halę,
Całą
w kosówkach i tojadach.
Partner
rozmawiać nie chciał wcale
I
tylko mruknął: “Bywa, że się spada”.
I
po raz nie wiem sam już który
Jeden
się z nas drugiemu zwierza,
Że
pojedziemy jeszcze w góry
I
przełoimy ten żleb Drege’a.
Dziewczyna: Szkoda, że
nie byłam wtedy z tobą na Granatach. Na pewno bym nie spadła. A jakbym nawet
spadła, to ty byś mnie zniósł na rękach do schroniska. A jak ty byś spadł, to
ja ciebie.
Pan I . Dziewczyno, on
nawet jak miał 25 lat, to ważył 85 kilo.
Dziewczyna: No, to co? Ta
straszna historia, która mi się kilka lat temu przytrafiła (zaczyna chlipać),
to miała jedną dobrą stronę (uspokaja się trochę). Nabrałam krzepy. Choć
co mi po krzepie, kiedy serce mam złamane?
Pani I. Ja cię rozumiem.
Ja znam tych wszystkich mężczyzn. Oni zawsze są tacy.
Dziewczyna (nie zwraca
uwagi na Panią): Ja cię tak kochałam... A tyś mi tak się odpłacił.
Niewierny. Podły! Podły! Podły .... (znów zaczyna histeryzować i śpiewa
przez łzy:)
Na tym stoku pod Nosalem tyś okazał się brutalem
Ja
myślałam, że to jakieś głupie żarty.
Na
dziewczęce moje plecy najwyraźniej tyś dla hecy
Wsadził
plecak swój, czekany oraz narty.
A gdy ugięłam się pod tym pakunkiem,
Tyś mi gorącym zamknął usta
pocałunkiem...
Tak skołowałeś młodziutką dziewczynę,
Że jeszcze wzięłam ci buty i linę.
O
mój wyśniony, mój kochany, mój jedyny!
Zbudziłeś
serce uśpione dziewczyny
Wszystko
mi jedno, byle z Tobą być na szlaku,
Mój
chłopaku!
“Ponieś
trochę”, powiedziałeś, “oddasz mi to wszystko kiedy
Ja
dogonię cię na górce przed Boczaniem.”
Nie
myślałam nawet wtedy, że napytam sobie biedy
Że
okażesz się doprawdy zwykłym draniem.
Niosąc
wszystko aż na Halę oglądałam się więc stale.
Tyś
przydreptał wesolutki za godzinę.
Wziąłeś
narty, plecak, ale nie spojrzałeś na mnie wcale.
Zrozumiałam
– tyś już inną miał dziewczynę!
O
mój wyśniony, mój jedyny, mój kochany,
Pozwól
mi plecak nosić twój wyładowany!
Wszystko
mi jedno, co w wypchanym masz plecaku,
Mój
chłopaku!
Inną
panią już całujesz pod Skupniowym, pod Upłazem.
Inna
nosi ci plecaki obciążone.
Pomyślałam,
że tym razem ja nie puszczę tego płazem
I
o wszystkim zawiadomię twoją żonę.
Pan II: I zawiadomiłaś ?
Dziewczyna: Zawiadomiłam.
Pewnie, że zawiadomiłam.
Pani II: A on nie
próbował wyjaśniać, usprawiedliwiać się?
Dziewczyna: Próbował coś
wytargować, dzwonił, przepraszał, obiecywał, ale ja już mu nie wierzyłam, bo
się na nim zawiodłam. I w końcu powiedziałam mu, żeby się raz na zawsze
odczepił, bo jak nie, to mój mąż mu przyłoży, a mąż nosił plecaki w pierwszych
wyprawach himalajskich i jest silny. Ale tamtym szubrawcem to sobie nie musiał
łap kalać, bo żona mu porządnie przyłożyła (śpiewa) :
O
mój jedyny, mój kochany, mój wyśniony!
Dostałeś
nieźle po łbie od swej żony.
Wszystko
mi jedno, co tam miałeś na temblaku,
Mój
chłopaku!
Pan I (do Pana II):
Tak, ale nie licząc tego pechowego wejścia kominem Drege’a to miałeś wtedy
udany sezon. A ja? Ani jednej wspinaczki przez trzy miesiące!
Pan II: Pamiętam, wszyscy
ci strasznie współczuli, ale nikt ci nie mógł pomóc. No, ale jak ktoś ma takie
stopy, jak ty, o numer mniejsze od kajaka... Pamiętam, jak siedziałeś przed
namiotem, z nogami w śpiworze i śpiewałeś. Jak to ty śpiewałeś?
Pan I . A tak (zaczyna):
Minął
lipiec, minął sierpień
Wśród
ogromnych moich cierpień.
Bom
ja bosy i na góry mówię pas.
I
dopiero gdzieś w południe,
Kiedy
słonko grzeje cudnie
Jest
mi trochę ciepło w nogi,
Proszę
Was.
Była
w czerwcu tu dziewczyna
I
w namiocie pajęczyna
I
wiatr halny, co w takt pieszczot naszych wiał.
Wtem
wichury nagły poryw
Zabrał
nowe me buciory
Te
jedyne, com je na wspinaczki miał.
Adio me buciory!
Adio
ulubione!
To
dobrze, że choć spodnie
Nie
poleciały w dół.
Gdy
na wspinaczkę wezmę
Buciki
pożyczone,
Przez
dobre dwa tygodnie
Pęcherze
będę czuł.
Pani II: Tak, miałeś
pecha. Ale czasami wiatr tatrzański popycha ludzi ku sobie. Znam taką jedną
historię. Romantyczna i dobrze się skończyła. Ale to tylko dla pań, panowie
możecie sobie wyjść albo porozmawiać o biznesie, bo to jest o prawdziwej
miłości, o jakiej wy nie macie w ogóle pojęcia (śpiewa:)
Trudno
nie wspomnieć, kochane moje
W
wierszu doprawdy szkicowym,
Że
wpadło sobie w oko tych dwoje
W
kolejce, tuż pod Kasprowym.
On
miał od wiatru żółty anorak,
Ona
nie miała nic.
Lecz
chęć miłości, wręcz całkiem spora
Biła
jej z lic.
“Kto
mnie osłoni, słabą dziewczynę?
Wiatr
taki silny jest!”
On
wtedy żółtą zdjął pelerynę –
Jej
się spodobał
gest.
“Pan
taki hojny, Pan tak przystojny,
Pan
pewnie góry zna!
Wiatr
porywisty, wiatr tak upojny
Chmury
gdzieś gna...”
Potem
dziewczynie się spodobała
Ta
góra z krzyżem od frontu.
“Czy
przeszedłby się pan”, zapytała,
“Ze
mną w kierunku Giewontu?”
A
on, on wcale nie był od tego,
Dziewczyna
była okej,
Więc
poszli w stronę Goryczkowego.
On
śpiewał jej:
Człowiek
czasami znajdzie człowieka
Nawet
gdy wieje wiatr.
Nikt
nie wie, gdzie nań miłość zaczeka
W
otchłani Tatr.
Na
grani...
Ja
mówię to pani...
Na
szczycie...
My
razem
Przez
życie...
I
tak to sobie miłość wyznało
Tych
dwoje na górskim grzbiecie.
Co
było dalej, choć jeszcze wiało,
Zapewne
same już wiecie...
Trudno
nie wspomnieć w opowiadaniu
Prawie
zupełnie skończonym
Że
zeszli z grani, pan ten i pani
Na
Kondratową
zielonym...
Ale
nie myślcie, że on ją rzucił,
Gdy
ucichł wreszcie ten wiatr.
Jeszcze
przez długie lata jej nucił
Na
szczytach Tatr:
“Człek
przyjaciela znajdzie swojego
Nawet,
gdy wicher dmie.
Na
ścieżce koło Goryczkowego
Znalazłem
cię...
Na
grani
My
zakochani ...
Na
szczycie...
My
razem
Przez
życie ...”
Pan II (do Pani I
) : Hm, jakie romantyczne. A dlaczego ty mi nie wyznałaś miłości tamtego roku?
Pani I (do Pana II ) : A co, miałam klęknąć przed
tobą z bukietem kwiatów? Gdzieś ty miał oczy? I już nie mówmy o tym. Lepiej
zaśpiewajmy sobie naszą starą piosenkę. Tę sprzed .... dziestu lat. Pamiętasz?
Pan II: Oczywiście (zaczyna)
My
lubimy ostre granie
Granie
ostre niesłychanie.
Nie
potrzeba mnożyć zdań
By
zrozumieć, czym dla pań
I
dla panów taka grań.
( od tego momentu włącza się i Pani I )
Grań
Hrubego, grań Świnicy
Przekosiliśmy
jak dzicy.
Piękna
jest Pośrednia Grań.
Kiedyś
też weszliśmy nań.
My
lubimy ostre granie... itd.
Grzebień
Wideł, Koń Lodowy
My
to dawno mamy z głowy.
No
a taki Ostry Szczyt
Dla
nas jest za tępy zbyt!
My
lubimy ostre granie itd
Pani I: No tak, tak to
rzeczywiście było. A pamiętasz, jak ...( dośpiewuje sama)
Cała
grań Morskiego Oka
Była
dla nas za szeroka.
Chyba
tylko Żabi Koń...
Więc
sentyment mamy doń.
(razem:)
Lubiliśmy
ostre granie... itd.
Pan II: A po wspinaczce
.... ( śpiewa
sam, Pani nuci)
Lubiliśmy
ostre danie,
Danie
ostre niesłychanie
Czosnek,
pieprz, pietruszki nać
I
do zupy keczup wlać!
Pani I: A potem,
wieczorem .... ( tym razem ona śpiewa, a Pan tylko nuci):
Lubiliśmy
wspólne spanie,
Spanie
długie niesłychanie.
Mogłam
Tobie wszystko dać,
Lecz
ty tylko chciałeś spać.
Pan II : No tak, a wtedy
byłaś o jakieś piętnaście kilo młodsza.
Pani I ( ze złością): Cham! Impertynent! A tobie
czoło nie kończyło się z drugiej strony głowy! ( spokojniej :) Ale już się nie gniewam, no bo
zas leci (śpiewa : )
Tak bardzo lubiłam w alpejskie się
wpleść
Lodowce, seraki, szczeliny.
A dziś, moi drodzy, wystarczy mi zjeść
W Dolinie Koprowej maliny.
(teraz Pan II solo):
Tak bardzo pragnąłem się wspinać jak
ryś
I wisieć co dzień nad piargami.
Lecz milszy nad widok przepaści mi dziś
Jest łoś z przepięknymi rogami.
(razem) :
Najwyższych
gór świata przełęcze lodowe
Zasnuły
się dla nas już mgiełką
Po
pracy my chętnie wracamy w domowe
W
domowe wracamy ciepełko.
Pan I: No tak,
zawsze lubiłem wycieczki po Puszczy. Jak się człowiek przejdzie z Brochowa do
Dziekanowa, to mu głupstwa wylecą z głowy.
Irena: A nie mówiłam, to
po prostu puszczoterapia. Puszcza jest przepiękna o każdej porze roku.
Pani II: Wiosna,
skowronki, rozmarzająca ziemia, zieleni się ozimina...
Dziewczyna: I chłopcy
jacyś milsi!
Pani II: Lato: pełna
zieleń, długi dzień, ciepło i można się położyć na trawie. Czasem przyjemnie
popada. A i komary mają swój urok... Takie maluśkie, błonkoskrzydłe...
Dziewczyna: A noce jakie
gorące!
Pani II : Jesień:
bajeczne kolory, mgły, rześkie powietrze, odlatujące ptaki...
Dziewczyna: Chłopcy po
wakacjach tacy opaleni i silni.
Pani II: Zima, śnieg
zawiewa ślady...
Dziewczyna: I jak się
zmarznie, to można się dobrze rozgrzać, całując się z chłopakiem przy kominku!
nieznajomy ( pojawił się nie wiadomo skąd , od dłuższego czasu patrzył na
Dziewczynę i pił piwo, teraz śpiewa)
Spytałem
ją, po licho chodzić w góry,
Wszak
na nizinach wcale nie jest źle.
Nic
nie odrzekła, wzięła jakieś sznury
I
na wspinaczkę w Tatry zaciągnęła mnie!
A
była przy tym piękna jak księżniczka,
Jak
królewna, alpinistka, taterniczka,
A
gdy się liną z nią już powiązałem,
To
takie słowa jej cicho szeptałem:
Już
kocham Cię, księżniczko-taterniczko,
Twe
ręce, oczy, usta oraz liczko
I
co mi powiesz, zrobię ja na pewno,
Bo
ja Twym sługą, piękna ma królewno!
Ale
w tych górach, wierzcie mi, jest głupio
Nogi
obtarłem i spocony jestem już!
Skała
jest zimna, bóle jakieś w krzyżu łupią
Na
pewno złapię zaraz heksenszus!
A
ona stoi sobie jak księżniczka,
Jak
królewna, alpinistka, taterniczka
I
tylko każe mi podziwiać kwiaty,
Kosówki,
trawę, piarg i widok na Granaty!
Ja
kocham Cię, księżniczko-taterniczko,
Twe
ręce, oczy, usta oraz liczko
I
co mi powiesz, zrobię ja na pewno,
Bo
ja Twym sługą, piękna ma królewno!
Lecz
gdy spytałem, gdzie tu da się kupić piwo
I
czemu tak wspinaczka długo trwa,
To popatrzyła na mnie jakoś krzywo
I
popukała palcem w czoło raz czy dwa.
I
roześmiała się promiennie jak księżniczka,
Królewna,
alpinistka, taterniczka.
Kocham
Twój uśmiech, ma księżniczko-taterniczko,
Twe
oczy, ręce, usta oraz liczko.
Aż
gdy pod wieczór siedzieliśmy blisko w ścianie
Gdym
odpoczynku chciał przedłużać czas
Wrzasnęła
nagle: “Ruszaj się, baranie,
Bo
noc gotowa tu zaskoczyć nas!”
W
tym gniewie była piękna jak księżniczka,
Królewna,
alpinistka, taterniczka!
Noc
spędzić z Tobą chciałbym ja na pewno,
Ale
nie tutaj, moja ty królewno!
Już
po kolacji, kiedym Żywca pił w schronisku -
Bo
po wspinaczce zawsze bardzo chce się pić -
Podeszła
do mnie, dała mi po pysku
I
rzekła “Na spacer ty na deptak sobie idź!”
Dając
mi w mordę była piękna jak księżniczka
Królewna,
alpinistka, taterniczka!
“Tak
jest” odparłem, “śliczna ma królewno,
to,
co mi każesz, zrobię ja na pewno!”
Irena: Hej, a ty to kto i
skąd się tu wziąłeś? Składki masz zapłacone? W ogóle jako “nowość” to chybaj
po wodę. Zostaniesz potem, posprzątasz, wyszorujesz podłogę, naprawisz
piec. Że co? Że nie? To zjeżdżaj, a będziesz się stawiał, co poproszę, by Cię
Redaktor obsmarował w gazecie, z prasą ty nie wygrasz, kochanieńki (zaczyna
śpiewać, po chwili włączają się inni):
Gdy
dłuższy dzień
I
krótszy cień,
Gdy
wyszły na żer łosie,
Śpiewajmy wraz
W marcowy czas
O
wiośnie w Kampinosie!
Młodziutki
liść
Dżdżu
pełna kiść
I
miło iść po rosie,
Gdy wkoło naj-
prawdziwszy maj
I
deszczyk w Kampinosie!
Tam
w mieście skwar
I
ludzki gwar,
I
człek człekowi prosię.
Tam dziki ryk –
Tu dzików kwik
I
lato w Kampinosie!
Masz
pracy moc
W
jesienną noc,
Lecz
szef wciąż ma cię w nosie?
Nad pracy huk
Dzięcioła stuk
Ty
postaw w Kampinosie.
Gdy masz za zysk,
Żeś
dostał w pysk
O
lepszym marząc losie,
Ty dobrze wiesz –
Ma urok też
Listopad
w Kampinosie!
Ponury
blok,
Nad
miastem smog
I
w koło czai zło się.
Tam
miejski brud –
Tu
zimy cud :
Śnieg
leży w Kampinosie!
Wszyscy razem:
Gdy
w chandrze trwasz,
Bo
od dziś masz
Za
przyjaciela szmatę –
Do Puszczy idź
By z nami być,
I
razem pić herbatę!
Biesi
się rząd,
Podrożał
prąd.
Gorszące
w Sejmie sceny.
Tam kłótnia trwa,
Tu płoną drwa
I
słychać głos Ireny
Wszyscy tańczą.
Młodzież miesza się ze starszymi, co chwila rozlegają się okrzyki: Kampinos!
Kampinos! Niech żyją łosie! Kochamy dziki! Komary też mają prawo do szczęścia!
Odbijany! (na to hasło młodzież otwiera kolejne butelki). Niech żyje Puszcza
Kampinoska! Przyłączyć Tatry do Kampinosu! Wyrównać i zrobić puszczę! Zakopać
Zakopane! Kasprowy na Madagaskar! Obniżyć Wysoką! Zaszpachlować Rysy! Przetopić
Miedziane! Ocieplić Lodowy!
Wszyscy całują się.
Bije północ. Wkracza mały chłopczyk, przepasany stosowną szarfą z napisem 2001/3000 . Entuzjazm sięga szczytu i na tym
szczycie kończy się nasza
Szopka Tysiąclecia