Wiadomości SKT – styczeń 2001

 

Życzymy sobie wszystkiego najlepszego na Nowy Rok, nowe stulecie, nowe tysiąclecie. Jakie będą Tatry za 10, 100, 1000 lat? Geolodzy wiedzą swoje: kiedyś, po milionach lat, dumna kraina strzelistych, granitowych turni zmieni się w połogi łańcuch wzgórz, nie wyższych niż Góry Świętokrzyskie (Kazimierz Saysse-Tobiczyk, 1960). A Wawrzyniec Żuławski pisał w 1956 r.: Jak utrwalić owo piękno, zarazem przemijające i wieczne? Przemijające, gdyż każda chwila spędzona w cichej dolinie tatrzańskiej, w szumie potoków i wodospadów lub w blasku dogasającego ogniska staje się przeżyciem jedynym i niepowtarzalnym. Wieczne, gdyż każdy rok, każda pora roku, każdy dzień i godzina, słońce i słota, wiatr i śnieżyca, burza i jasne pogodne niebo przynoszą coraz inne uroki, składające się na to samo i niezmienne zawsze piękno. I co roku witają nas te same szczyty, ściany czy żleby, te same stawy, drzewa czy głazy, tak samo dobrze znajome przez trwałość swych odwiecznych kształtów.

Dzisiaj nie palimy ognisk w Tatrach, zwiedzamy coraz to nowe miejsca na całym świecie, uprawiamy narciarstwo ekstremalne, wjechalibyśmy rowerem na Czerwone Wierchy (gdyby Byrcyn pozwolił) po Orlej Perci przebiegamy truchtem, zżymamy się na tłok w przecież naszym Moku, nie roztapiamy się we wszechbycie (Karłowicz), a wszędzie w Tatrach już ktoś był przed nami. Znajdujemy na świecie piękniejsze krajobrazy, trudniejsze ściany, może i milszych tubylców, i wracamy w Tatry. Czy tylko my, czy może i “dzisiejsza młodzież” też?

Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. To nieprawda. Są. Takim był Andrzej Zawada, takim był Witold Henryk Paryski. Choć wyprawy himalajskie będą się odbywać, a encyklopedii tatrzańskiej już chyba nikt inny nie napisze, to niezastąpieni zostaną obaj, i Piotr Aspras, i tylu innych naszych kolegów. I my sami. Bo wszystkim nam dane było, i jest nadal, przeżywać góry – nasze góry. Każdy na swój sposób, a przecież wszyscy jakoś tak samo. Nas nie zastąpią inni, choćby szli po naszych śladach. Przecież:

Jesteście tylko

jednym z wielu miejsc

na ziemi

punktem na mapie

To nasze

ludzkie oczy

przemieniają was stale od nowa

w żywe piękno

To nasze ludzkie serca

pozwalają wam istnieć

inaczej

(Maria Kalota-Szymańska)

 

* * *

Andrzej Zawada - w “stop – klatkach”

Elżbieta Król

Wiosną 1967 r. odbywał się w naszym Klubie kolejny kurs teoretyczny przed letnim wyjazdem w Tatry na kurs dla adeptów taternictwa. O wykład na temat niebezpieczeństw gór wysokich poproszono Andrzeja. Od pierwszych słów Andrzej potrafił skupić naszą uwagę na tym temacie kluczowym dla wszystkich miłośników gór. Na całe życie zapamiętałam najważniejszą tezę jego ówczesnej wypowiedzi: "W górach mamy do czynienia z dwoma rodzajami zagrożeń: z niebezpieczeństwami obiektywnymi i subiektywnymi. Wbrew wszelkim pozorom, te drugie są powodem większości wypadków i najczęściej prowadzą do niepotrzebnych tragedii i dramatów na szlakach, w czasie wspinaczek, powrotów na dół". Andrzej uzasadnił tę tezę licznymi przykładami i jak sądzę, wszystkich słuchaczy w pełni wtedy przekonał.

Czy zauważyliście, że w swej ostatniej wypowiedzi przed kamerą - w filmie Ani Pietraszek Andrzej poruszył tę kwestię - dobitnie stwierdzając, że aż 90 % wypadków górskich ma subiektywne przyczyny ?? Niech te jego słowa mają dla nas wszystkich walor memento, jakie nam pozostawił - po to, byśmy wracali z gór cali i zdrowi, byśmy mieli odwagę być mądrymi i rozważnymi turystami i taternikami !!!

Miałam to szczęście, że przez 25 lat Andrzej moim kolegą w Instytucie Geofizyki. Andrzej tak często wyjeżdżał w świat zarówno służbowo, jak głównie w góry, na kolejne wyprawy, że wszelkie jego powroty z dalekich stron przekształcały się w Instytucie w odświętne okazje. Byliśmy zazwyczaj pierwszymi słuchaczami jego pełnych wspaniałych wrażeń relacji, pierwsi składaliśmy Mu serdeczne gratulacje z racji olbrzymich sukcesów himalajskich, ale także jako pierwsi dowiadywaliśmy się o bolesnych porażkach, szczegółach tragedii ...

* * * * * * *

Polacy na najwyższym szczycie Indochin

Trzej członkowie Klubu Wysokogórskiego, uczestnicy polskiej wyprawy MRG 1957-58 do Wietnamu: Zdzisław Kozłowski, Jerzy Wehr i Andrzej Zawada dokonali wejścia na najwyższy szczyt Indochin Phan-Si-Pan (3142 m.).

(Zdzisław Kozłowski w Taterniku, nr 4/1957)

* * *

Niezapomniana była dla mnie rozmowa Andrzeja z praktycznie całą załogą naszej "firmy" po wyprawie na Lhotse w 1982 r. Na 250 m od szczytu nastąpił odwrót, ale to nie było dla Niego najważniejsze ... Najważniejsza była sprawa tragicznej śmierci Staszka Latałły. Andrzej mówił do nas o wszystkich okolicznościach tego zdarzenia krótkimi, urywanymi zdaniami, po czym zapadła długa chwila ciszy...W pytającym wzroku Andrzeja czaił się lęk, że za chwilę padną mocne słowa z naszej strony, bo przecież ta śmierć wydała się wszystkim nam niezawiniona przez mało doświadczonego w górach operatora filmowego. O tych jakże trudnych sprawach inaczej dyskutowało się w naszym górskim środowisku, choć i my z trudem przyjmowaliśmy do wiadomości, że powyżej 8000 m niesienie ratunku koledze często jest niemożliwe, a akcja ratunkowa nie daje żadnych szans powodzenia... Proszę jednak postawić się w sytuacji, kiedy kierownik nieudanej wyprawy opowiada o dramatycznych przeżyciach w sposób maksymalnie szczery swoim kolegom z miejsca pracy. Może chciał usłyszeć od nas słowa otuchy, ale sądzę, że raczej chodziło Mu o to, żebyśmy podzielili się z nim naszymi wątpliwościami, skrytykowali - po to, by On sam mógł znaleźć właściwy punkt widzenia na sprawę, upewnić się, że jego odpowiedzialność za ten tragiczny wypadek ma pewne granice, a reszta była kwestią indywidualnych poczynań osób trzecich - na które, niestety, nie mógł wtedy mieć bezpośredniego wpływu... Dyskutowaliśmy wtedy z Andrzejem kilka długich godzin, za oknami Instytutu zapadł już wczesny grudniowy zmierzch, a Andrzej jakby nie chciał kończyć tej jakże zasadniczej rozmowy o granicach odpowiedzialności ... Myślę, że to spotkanie z Andrzejem zapadło nam wszystkim w serca i uświadomiło Jego wielkiej próby odwagę cywilną.

Andrzej był niezwykle koleżeński. Pracował w Zakładzie Sejsmologii, ale nigdy nie odmawiał pomocy osobom z innych działów naszego Instytutu. Pewnego razu odbył się dość dramatyczny wyjazd po próbki skalne do naszych badań paleomagnetycznych. Na prośbę mojej szefowej Andrzej dołączył do wyjazdu do jednego z kamieniołomów w charakterze wspinacza do specjalnych poruczeń: miał pobrać próbki w bardziej niedostępnych miejscach oraz odpowiednio przyasekurować koleżanki w ścianie.

Trzeba wiedzieć, że zazwyczaj przy okazji takich prac uzgadniano precyzyjnie z kierownictwem kamieniołomu miejsca, w których wolno było nam się poruszać oraz czas naszej pracy. Tym razem jednak kierownictwu wyraźnie coś się pokręciło i w trakcie naszej pracy nagle nastąpił wybuch gdzieś nad naszymi głowami. Andrzej tkwił w tym momencie na stanowisku asekuracyjnym, posypały się spore odłamki skalne. Panie uskoczyły pod jakąś przewiechę. Dopiero nasze gwałtowne i dramatyczne okrzyki powstrzymały tę kanonadę. Okazało się potem, że druga zmiana nie była wcale powiadomiona o tym, że jesteśmy jeszcze na terenie kamieniołomu. Na szczęście nic nam się nie stało, ale mogło się wszystko to skończyć niewesoło....

Tę garść wspomnień chcę zakończyć krótkim opowiadaniem o chomiku Anny. Otóż, wiele lat temu moja Baśka namiętnie hodowała w domu różne zwierzaki. Mieliśmy kolejno kilka chomików, szczura, koty... Pewnego razu Andrzej zwierzył mi się, że Anna hoduje pięknego długowłosego chomika, który fatalnie znosi trwający właśnie remont ich domu i oboje martwią się o jego zdrowie. Spytał więc, czy Basia zgodziłaby się na przechowanie chomika Anny przez jakiś czas u nas razem z jej chomiczką Perełką. "Wiesz, najbardziej cieszyłbym się, gdyby Perełka urodziła potomstwo temu naszemu Długowłosemu - bo czuję, że jego dni są już policzone - a Anna jest do niego bardzo przywiązana". Basia z entuzjazmem potraktowała wizytę egzotycznego chomika u nas i bardzo o niego dbała. Niestety, Perełka nie wywiązała się tym razem z pokładanych w niej oczekiwań....Dzięki tej drobnej przysłudze mieliśmy okazję poznać Annę. Przy okazji przekonałam się, że wielki nasz himalaista jest czułym i wrażliwym mężem uroczej Anny.

Myślę, że większość osób obecnych na Powązkach i wieczorem w Klubie Olimpijczyka odczuła to, że z odejściem Andrzeja kończy się pewna epoka. Andrzej był łącznikiem z dawnymi dla najmłodszego pokolenia czasy: Żuławskiego, Długosza, Warteresiewicza i wielu innych wspaniałych ludzi gór; który dbał o to, by uprawianie taternictwa, alpinizmu i himalaizmu zawierało w sobie głębsze podteksty niż zwyczajny, sportowy wyczyn. Rzesza miłośników gór jest Mu winna także wielką wdzięczność za to, że w minionych latach, kiedy większość z nas tkwiła w klatce PRL-u nie mając szans na odbycie dalekich podróży - przybliżył nam tyle wspaniałych masywów górskich świata, zawsze chętnie i obficie dzieląc się z nami swymi przeżyciami ....

* * *

My Go nie żegnamy! My Go odprowadzamy do bazy . A tam już czekają, czeka tylu kolegów ... i już wkrótce usłyszymy: “Panowie! Wieje okropnie, ale jesteśmy na szczycie !”

(z przemówienia Andrzeja Paczkowskiego na pogrzebie Andrzeja Zawady)

 

* * *

 

Pamięci Andrzeja Zawady poświęcam te przekłady piosenek górskich. Andrzej nie lubił języka rosyjskiego, ale ma nadzieję, że się cieszy, gdy widzi teraz, że myślałem o Nim, szlifując te strofy.

     Michał Szurek

Przyjaciel

Jeśli z kimś jest ci jakoś tak,

Że już nie wiesz, czy wprost, czy wspak.

Jeśli poznać chcesz szybko, czy

Dobry jest on, czy zły -

Co masz zrobić, sam dobrze wiesz,

W góry zaraz człowieka bierz

I nim powie tam w ogóle coś

Ty już znasz go na wskroś!

Jeśli facet od razu zbladł

I ze strachu na śniegu siadł,

Jeśli zrobił on kroku pół

Na lodowcu - i w dół,

Wtedy masz już wyraźny znak,

Że jest różny wasz życia szlak,

My o takich, co obcy im szczyt

Nie troszczymy się zbyt!

Jeśli w górach nie jęczał on,

I w płaczliwy nie wpadał ton

A gdyś opadł zupełnie z sił,

Cały czas z tobą był,

Jeśli z tobą przez stromy stok

Szedł odważnie i trzymał krok,

Wtedy krzycz już na cały świat:

“To przyjaciel i brat!”

 

Szczyt

Tu już nie równina, tu klimat nie ten,

Tu lawin dziesiątki zakłócą ci sen,

I tu kamieniospadów już ciągły masz huk.

I można pójść w bok i zwolnić krok

Lecz my wybieramy trudny stok

Tak groźny, jak odwieczny ten nasz wróg!

Przepastne ściany, ty nie licz na cud

A niebezpieczeństw tu będziesz miał w bród!

Bo w górach niepewny ni kamień, ni skała ni lód!

Wierzymy tylko we wbity hak,

W ramiona druha i losu znak

Że przecież na skale nie omsknie się nigdy but.

I znów wbity czekan i znów mały krok

I stopień za stopniem wgryzamy się w stok.

I serce nam wali i z piersi do szczytu się rwie.

Świat cały na dłoni, ze szczęścia brak słów

I tylko zazdrościsz, gdy widzisz, jak znów

Ktoś inny twą górę już widzi codziennie we śnie!

 

Obóz VI

Jasna noc spowiła w śnie

Ostrą grań i gładki lód

Ja na zachód patrzę, gdzie

Lśni księżyca pół,

Gdzie w obłokach białych chmur

Rodzi się ten srebrny cud

A z uśpionych szczytów gór

Gwiazdy patrzą w dół!

A pod śniegiem jeszcze śpi

Nieprzebyty nigdy szlak.

Długie lata na ten świt

Czekał każdy z nas!

Dziś wchodzimy na sam szczyt

Chłopców budzić wkrótce czas,

Ale ja nie mogę spać,

Tak mi ciebie brak!

Gwiazdy patrzą, dziwią się,

Że z tęsknoty nie śpisz też

I że smutno ci i źle,

Że nie zaśniesz, wiesz!

Skarżysz się cichutko, że

Spokojnie zasnąć umiesz już

Tylko wtedy, kiedy mnie

Czujesz blisko tuż!

A wokół nas dziewiczy śnieg

I nieprzebyty jeszcze szlak,

Na tę chwilę długi wiek

Czekał każdy z nas!

Szczyt wychodzi już zza chmur

I nasz wierzchołek jest tuż-tuż!

Już niedługo wrócę z gór,

Zaśniesz przy mnie już!

 

POWROTY

Powracamy co rok

W tłoczne miasta, w aut sznur

Ale duszno tu nam

Nim zaśniemy o świcie!

Bowiem schodząc wciąż z gór

Wstecz patrzymy co krok -

Zostawiliśmy tam

Nasze życie.

Wątpliwości rozwiejmy więc chmury

Ja bez trudu wykażę to wam:

Że od gór lepsze mogą być góry

Tylko te, gdzie nie byłem ja sam.

W smutku nie chce nikt z nas

By go wszyscy rzucili

Gdy ze szczytu zejść czas

Po tak krótkiej nań chwili!

Lecz schodzimy wciąż w dół

Choć wierzchołki gór kuszą.

Bo cóż robić? Bogowie

Też z Olimpu zejść muszą...

Wątpliwości rozwiejmy więc chmury

Ja bez trudu wykażę to wam,

Że od gór lepsze mogą być góry

Tylko te, gdzie nie byłem ja sam.

Ile szczęścia co świt

I nadziei co rok!

Ile łez po kryjomu,

W które nikt nie uwierzy!

I schodzimy już w mrok,

Nie patrzymy na szczyt,

Bo zwyczajnie do domu

Zawsze na noc powracać należy!

Wątpliwości rozproszmy tu chmury:

Pięknie mieć opierunek i wikt,

Lecz piękniejsze niż góry są góry -

Te, na które nie wspinał się nikt!

 

* * *

 

Byłem ceprem w Poroninie

(zamiast artykułu wstępnego)

Zdarzyło mi się być w czerwcu (w okolicach nocy świętojańskiej) w Poroninie. Była to konferencja nauczycielska; znaczna większość uczestników była klasycznymi “ceprami”. Ale Krysia opowiadała, jak kiedyś “robiła blachę przewodnicką”, a ponieważ już dałem się poznać, jako (he, he) rasowy wilk górski, to zapytała, skąd to jest taki ładny widok na Tatry, no wiesz, Michale na G. “Głodówka!” uśmiechnąłem się z wyższością, ale okazało się, że nie. “No tak” powiedziała Krysia, “z Głodówki to pięknie widać czeskie Tatry, a mi chodzi o co innego.” Gubałówka? Nie. Giewont? Nie. Granaty, Gierlach, Gęsia Szyja? Grań Hrubego? Gąsienicowa Dolina? Gronik? Po 5 minutach zgadłem: Gliczarów.

Przyjechała Małgorzata Wnuk i zaczęła opowiadać o Tatrach. O TPN miała nie najlepsze zdanie, ale na pytanie, czy Byrcyn się kłóci z Curusiem, odpowiedziała że góral z góralem zawsze się pogodzi a wam miastowym nic do tego, a do Zakopanego zawsze przyjeżdżali gruźlicy, artyści i narciarze (o taternikach i turystach ani słowa). Pewnego jednak wieczoru nastąpiło granie i śpiewanie, czyli posiad. Trebunie-Tutki. Górale, górale, góralska muzyka – cały świat obszedłem, nie ma takiej nika... Znacie melodie słowackie? Jakże by nie? Więc była i Lewocza, ta, co koło niej się woda toczy i Helpa, gdzie chłopaków dwiesto, i jakem poszedł z Pesztu do Budiny, bo moja miła prosiła o jakieś leki na ból serca, a z Orawy do Luptowa cup-cup (tup-tup?). Co robiłem na detvianskom mostie? Co nowego u młynarza? Aha, kółka się kręcą... Piosenki pokoleń taternickich; już przeminęły jak stulecie, jak wszyscy chlapcy którzy się minęli po malućkiej kwili, jak Janek, Jacek, Halina, Tomek, Maria, Wawrzyniec, Wiesiek, Olo, Andrzej, Jurek, Zofia, Krzysztof, Robert, Julian, Bernard, Ania i tylu innych, jak wszyscy, którzy zostali i – jak my sami - udowodnili sobie, że piękniejsze niż góry mogą być tylko góry nieznane i którzy zostawili w górach swoje serce ... i życie.

A uczestnikom konferencji było wszystko jedno, “byle jeno grajcy grali”. Szła dzieweczka do laseczka też wywołała entuzjazm. O tempora, o mores (Marcus Tulius Cicero).

Jak wiemy, skala góralska różni się tym od zwykłej, że ma półton między czwartym a piątym stopniem: tzn. czwarty jest podwyższony. Każdy potrafi sam rozpoznać melodię góralską gdy usłyszy taką gamę. Są cztery nuty góralskie: ozwodna (na początek, wodząca), krzesana, zbójnicka, zielona.

W końcu września przyjechałem na podobną konferencję, w to samo miejsce. Był przepiękny wrzesień. Biała Woda w całej swojej krasie, chodźmy, Elu, choćby tylko na próg doliny Kaczej, może tam jeszcze zmierzchem złotym znać ślad namiotów z 1960 roku, może słychać Andrzeja, może Adam z Józkiem jeszcze wiszą w ławeczkach pod Młynarczykiem, może zaraz zza zakrętu wyjdzie Staszek Gryniewicz, może Irena w tym potoku jeszcze moczy nogi, zmęczone w szmuglowanych butach, może Krzysztof sapie z ciężkim plecakiem, pełnym – sybarystycznie – smakołyków? Nie, jesteśmy w Białej Wodzie tu i teraz, jest 2000 rok a my mamy tyle lat, ile mamy i jest pięknie, a co było nie wróci i szaty rozdzierać by próżno. A w swoje imieniny (przypominam, św. Michała, dziękuję za życzenia) wyprowadziłem 30 osób na Gęsią Szyję i oczami cepra patrzyłem na dalekie szczyty. Byłem potem jeszcze na Turbaczu ... ale to już osobna sprawa. Bycie ceprem jest w gruncie rzeczy przyjemne.

Wasz Redaktor

* * *

 

Syćko to samo, ino takie maluśkie

Takim porównaniem Tatr z Alpami zaczął swoją prelekcję Wojciech Gąsienica-Byrcyn, dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego, 15 XI w SGGW. Tematem spotkania były problemy TPN i zagrożenia czyhające na Tatry.

Spotkanie zorganizowane zostało przez Koło Leśników SGGW. Zgromadziło około 150 osób, w tym władze SGGW (z prorektorem Tomaszem Boreckim), kilka osób w z Kampinoskiego Parku Narodowego.

Dyrektor Byrcyn był wzruszony, niżej podpisany został przez niego nawet pogłaskany. Wszyscy zostaliśmy nazwani “kochanymi buziami” – z charakterystycznym góralskim h . Interesujące, że w trakcie wystąpienia dyrektorowi góralska wymowa zanikała...

Jak wiadomo, lobby z Franciszkiem Bachledą Księdzulorzem próbuje nakłonić ministra do odwołania Byrcyna ze stanowiska dyrektora TPN. Popiera to silne lobby zakopiańskie, które najchętniej całe Tatry przeznaczyło by na wielki lunapark z gigantycznym parkingiem na miejscu zasypanego Wielkiego Stawu. Dla “Przeglądu Sportowego” - pisma, które łączy sport z reklamą piwa i agencji towarzyskich, Wojciech Gąsienica-Byrcyn jest wrogiem Polaków i gazeta stawia go na równi z masonami i cyklistami, których rola w celowej degradacji Polski została już dawno wykazana.

Zagrożenia stojące przed TPN znamy, ale omówię je tak, jak to przedstawiał dyrektor Byrcyn.

Jak wiemy, TANAP powstał wcześniej niż TPN. Słowacy nie wykupili jednak terenów od prywatnych właścicieli i teraz mają kłopot. Początkowo TANAP obejmował tylko Tatry Wysokie i Bielskie, a jeszcze w latach sześćdziesiątych to, co dla nas jest Tatrami Zachodnimi, nie było przez Słowaków zaliczane do Tatr i nazywało się Liptowskie hole. Dlatego też obecnie, w wyniku reprywatyzacji, prawie wszystko na zachód od Tomanowej wróciło w ręce prywatne.

Symbolem TPN i TANAP jest kozica. Ich liczebność spada od lat 80-ych, głównie z powodu ... działań ochroniarskich. Bo wskutek tych działań w Tatry wróciły wilki. Na młode koźlątka polują nawet ptaki drapieżne. Oczywiście wciąż wzmagający się ruch turystyczny dokłada się do spadku liczebności stad. Szczególnie modne ostatnio “narciarstwo ekstremalne” – bywa, że narciarze traktują uciekające kozice jak ruchome bramki. Strzały, którymi coraz hałaśliwiej wita się Nowy Rok, spowodowały wielokrotnie panikę wśród stada i śmierć młodych kozic (pierwszy taki przypadek miał miejsce na Barańcu, już w 1971 roku). Nie wszystko jest gorzej, niż było. Na fotografiach z lat 1880-1900 widać, że regle tatrzańskie były zniszczone bardziej niż teraz: Strążyska, Mała Łąka, Dolina Za Bramką były niemal gołe, widać było rynny erozyjne. A obecnie regle tatrzańskie żyją.

Pasterstwo rozrosło się nadmiernie w czasie okupacji, bo łatwiej było ukryć przed Niemcami owcę niż krowę. Pod koniec wojny było w Tatrach 40000 owiec. Owce pasły się wszędzie: podchodziły pod Przełęcz pod Chłopkiem, na Miedziane, prawie na szczyt Kościelca i nie było wolnej od nich płasienki. Zagrożenie stanowiło nie to, że zjadały one trawę ale to, że kopytami wyrywały glebę, którą następnie wypłukiwały deszcze. Erozja spowodowana przez owce była dobrze widoczna np. w dol. Jaworzynki. Dzisiaj w Tatrach zostało tylko pasterstwo kulturowe {oszczypek na Rusinowej Polanie kosztował we wrześniu 17 zł, przyp. M.Sz.}.

Obecnie najpoważniejszym zagrożeniem dla lasów tatrzańskich jest zanieczyszczenie powietrza. Ocenia się, że 60 % zanieczyszczeń pochodzi z samego Zakopanego, w którym, jak wszyscy wiemy, jest czasami gorzej niż w Warszawie na Marszałkowskiej. Sytuacja się systematycznie poprawia, do zadowalającego stanu jednak daleko.

Zdecydowana poprawa nastąpiła w walce z zanieczyszczeniem wód. Tylko okolice Murowańca, schroniska na Ornaku i w Pięciu Stawach są jeszcze zbyt zanieczyszczone. Jest źle i w dolinie Kasprowej, do której spuszczane są wszystkie ścieki z Kasprowego.

Walka z zagrożeniami komunikacyjnymi nie jest pozbawiona sukcesów, niwelowanych przez coraz większą liczbę samochodów. W roku 1999 w rejon Łysej Polany przyjechało 51000 samochodów, w tym 20000 ciężarowych i 10000 autobusów. {wyliczenie M.Sz.: samochód osobowy spali na 3 kilometrowym odcinku z Wierch Porońca do Bachledowego Wierchu (górka po stronie słowackiej tuż za Łysą) lub do parkingu na Palenicy 0,2 litra, autobus 0,5, samochód ciężarowy 1 litr. W sumie daje to ok. 30000 litrów. W rejonie Łysej Polany zostały spaliny z 30000 litrów paliwa. Połowa ruchu przypada na lipiec i sierpień. W tych miesiącach codziennie zostaje 250 litrów paliwa}. Istnieją zaawansowane plany przeniesienia przejścia granicznego do Jurgowa/Podspadów.

Zagrożenia związane z urbanizacją. Zakopane jest jednym wielkim placem budowy. Oczywiście domy budowane są w coraz wyższym standardzie. W tej chwili można doliczyć się około 1000 obiektów stawianych nielegalnie.

Nadmierna frekwencja. Liczby mówią same za siebie: w Tatry wchodzi w ciągu roku 6 mln turystów, z czego połowa to turyści i przejezdni w rejonie Łysej Polany i Morskiego Oka. 50% odwiedzających przyjeżdża w lipcu i sierpniu. Wtedy ludzie są wszędzie, a strażników jest 30, plus trochę społeczników. Jak mamy zaradzić na kolejki ludzi chcących wejść na Giewont? Mówi się o limitach, ale czy to najlepsze rozwiązanie? Pojawiają się też projekty poszerzenia Orlej Perci {przyp. Red.: a może wprowadzić ruch jednokierunkowy np. Zawrat-Kozi Wierch}. No więc, czy udrożnić trasy, czy nie? Bo po co idziemy w góry? Po to, żeby coś przeżyć, coś, czego nie znajdziemy na nizinach. Stosunkowo niewielki problem stanowi presja środowiska taternickiego (w szczególności jaskiniowego). Gorzej jest z ekspansją nowych form turystyki: lotnie, spadolotnie, rowery, narciarstwo pozaszlakowe. Technicznie rzecz biorąc, sprawny człowiek zajedzie z Brzezin na Czerwone Wierchy bez zsiadania z roweru. Były oferty ze strony różnych “szkół przetrwania”, żeby im wynająć jaskinię. W Zakopanem odbywają się masowe imprezy różnego rodzaju, zjazdy, sympozja, wszystko to powiększa frekwencję.

Szkodnictwo leśne jest marginalne, bo trudno wywieźć drewno. Poważniejszy problem to kłusownictwo. Tu ciekawostka: obszar Parku został podzielony między kilka grup “mafijnych”; nie obyło się bez porachunków.

Jednym z zagrożeń są roszczenia reprywatyzacyjne. Stowarzyszenie Byłych Właścicieli Hal i Lasów Tatrzańskich (któremu przewodniczy Zofia Bigosowa) postuluje żeby w ogóle zlikwidować TPN, przekazać całe Tatry w prywatne ręce, tzn. do Stowarzyszenia, a ono samo utworzy własny Park Narodowy. Bez komentarza

Olimpiada 2006 czy 2010: wylesienie 15 procent kosówki, na Goryczkowej stadion. Bez komentarza.

Audytorium nie doceniło prelegenta, pytania na zakończenie były zdawkowe (niżej podpisany uważa, że zadał rzeczowe i ciekawe: porównanie zagrożeń po stronie polskiej i słowackiej). Pewien młody człowiek chciałby zostać strażnikiem TPN i pytał, czy to jest możliwe (“każdy by chciał” – tak należało zrozumieć odpowiedź dyrektora). Okazało się, że trzeba się spieszyć, bo jest późno, zapowiedzianych slajdów nie było i wyszedłem z uczuciem pewnego niedosytu. Jeżeli mamy próbować walczyć z bogatymi sponsorami pomysłu zamiany Tatr na Disneyland ....

M.Sz.

* * *

 

Prelekcje

zawsze w czwartki o godz. 173o , wpół do szóstej, nie o szóstej

Zarząd Główny PTTK - ul. Senatorska 11, I piętro, sala konferencyjna

4 I Stanisław GODZIŃSKI Tybet wczoraj i dziś, dokończenie

11 I Anna CZERWIŃSKA Mount Everest 2000

18 I Wieczór poetycki z ANNĄ MILEWSKĄ-ZAWADA

25 I Anna OLEJ Etiopia      

1 II Tomasz SAMITOWSKI, Marcin JANKOWSKI Nowe polskie drogi wspinaczkowe na Madagaskarze – IX 2000

8 II Stanisław CZARNOPYŚ Pireneje        

15 II Andrzej WILCZKOWSKI spotkanie autorskie:

Jak to drzewiej bywało w górach  

***

Walne Zebranie Sprawozdawczo-Wyborcze SKT

22 lutego 2001, 17:30 (wpół do szóstej!)

***

1 III   Ewa NOWICKA Wschodnia Syberia – odrodzenie kulturowe.

8 III   Piotr PUSTELNIK Himalaje

15 III Ludwika WŁODEK Ałtaj                          

22 III Kacper MIKLASZEWSKI – salon muzyczny, muzyka i slajdy – “ Harnasie” Karola Szymanowskiego.

29 III Ryszard KOWALEWSKI Wspinaczki w Norwegii zimą        

5 IV    Michał JAGIEŁŁO – spotkanie autorskie:

Jawnie i skrycie” – tryptyk tatrzański


 

Proponowane obozy klubowe w 2001r.

Lucjan Woźniak proponuje następujące obozy w 2001r.

1.      27.04-07.05. Ślęża , z wypadami do Niemczy i pobliskiego arboretum azaliowców oraz Świdnicy, ze zwiedzaniem Świątyni Pokoju.

2.      07.09-16.09. Beskid Niski z wypadami na Słowację.

Jeżeli znajdzie się wystarczająca liczba chętnych, można jeszcze urządzić:

3.      Tatry Słowackie w terminie 10.08-19.08

4.      Stacjonarny “Jesień w Górach Bialskich” 06.10-14.10

5.      “Słowackie Rudohorie” w czerwcu lub lipcu 2001.

 

* * *

 

Sekcja znowu w skałkach

W dniach 22-25 czerwca 2000 r. odbył się kolejny wspinaczkowy wyjazd Sekcji Alpinizmu. Tym razem dla odmiany wspinaliśmy się w skałkach krakowskich. Większość z nas była w tym rejonie skałkowym po raz pierwszy. Pogoda nam dopisała, więc zwiedziliśmy całą okolicę, tzn. Dolinę Kobylańską, Będkowską oraz Bramę Bolechowicką i wspinaliśmy się we wszystkich dostępnych dla nas skałach {przy. Red.: to są jeszcze niedostępne ???} . Prowadzili nas po tym rejonie Alusia i Staszek Wrońscy oraz Jurek Bielenin, którzy tu spędzili swoją skałkową część taterniczego życia. W drodze powrotnej zaserwowaliśmy sobie zwiedzanie kopalni soli w Wieliczce. Wyjazd był jak zwykle wyjątkowo udany. Kierownik Anna Kubala , uczestnicy: Alina Wrońska, Staszek Wroński, Marta Goroszkiewicz, Włodek Kierus, Jurek Bielenin oraz zaproszeni goście Monika i Maciej Rucińscy.

Annapurna

* * *

Maciek znowu na grani

W dniach 29. VI – 1. VII przeszedłem grań Tatr Zachodnich od horarni poniżej Hut po Kasprowy. Miała to być dwuosobowa wyprawa sekcji alpinizmu SKT, ale Annapurna wolała do Normandii, szedłem więc sam, wśród czarnych chmur i w podmuchach lodowatego wiatru, co miało niejaki wpływ na nastrój. Na biwaku pod Salatynem zamarzła mi woda w namiocie, a podczas drugiego biwaku, pod Siwą Przełęczą, wiatr omal nas (namiotu i mnie) nie porwał. Na szczęście nie padało; nieliczni spotykani Słowacy, pytani o wieści z radia na temat pogody powtarzali “ne bude pršit” i to pozwalało mi wytrwać, a w nagrodę na Przełęczy Tomanowej nawet pokazało się słońce. Mimo opisane warunki przejście trwało tylko 2½ dnia; ten w końcu niezły czas sprawił, że stary człowiek się trochę dowartościował i gorąco polecam tą metodę innym.

Maciej Popko

* * *

Maciek znowu na szczycie

W czasie mojego pobytu na wyspie Rodos zdobyłem kolejny szczyt w swojej górskiej karierze. Stanąłem 8 września 2000 r. na najwyższej górze tej wyspy Attaviros (1215 m), która wznosi się około 800 m ponad okoliczne wsie. Podchodziłem od monasteru Artamiti i pn.-wsch. granią, zszedłem zaś grzbietem na pd. i pd.-wsch., do wsi Ajos Isidoras.

Maciej Popko

* * *

Andrzej i Lucjan na saksach

W dniach 19.VI – 4. VII miał miejsce prywatny wyjazd Lucjana Woźniaka i Andrzeja Zarembowicza do Szwajcarii Saksońskiej, grupy gór położonych w przełomie Łaby po obu stronach granicy czesko-niemieckiej. Z uwagi na ceny nocowaliśmy po stronie czeskiej. Przekraczanie granicy w większości przypadków po pomachaniu paszportem. Po stronie czeskiej zwiedzono wszystko warte zobaczenia w okolicy, tzn. Urwiska Pasterza w Deczynie, Deczyn (Dečin), Wielką Prawcicką Bramę (21 m wysokości, 30 m rozpiętości), Małą Prawcicką Bramę, Sokole Gniazdo, oba spływy Kamienicą i inne ciekawe obiekty. Po stronie niemieckiej (większej) większość najciekawszych obiektów i tras jak np. Grosser Winterberg, Kleiner Winterberg, Kuhstall z zamkiem rozbójmików (ruiny), Grotę Idy, Schrammsteine, twierdzę Königstein, Grosse Bastei, Barberine, Grosser Zschirstein i wiele innych. Góry niewysokie, ale piękne. Las mieszany, zdrowy, pełen ptaków i drobnych zwierząt. Pogoda jak zwykle. Przez cały czas padało kilkanaście minut. Dojazd skomplikowany, bardzo męczący (pociąg, trzy autobusy, dwa pociągi, autobus). Ale warto było.

Lucjan Woźniak

* * *

Obóz przez dwie pory roku

W dniach 29 kwietnia – 12 maja 2000 roku odbył się obóz klubowy w Górach Opawskich i Jesienikach {przyp. red.: czesk. J eseniki, na polskich mapach: Jesioniki}. Udział w nim wzięli: Jacek Bauer, Lena Dodziuk, Teresa Krzakowska, Lucjan Woźniak (prowadzący), Andrzej Zarembowicz i Ania Żbikowska. Termin zakończenia obozu odnosi się do najwytrwalszych, gdyż z powodów osobistych dni powrotów były różne. Pogoda wspaniała: słońce piekące na śniegu. Tylko jeden raz wyciągnęliśmy na 15 minut peleryny, ale to był wręcz dowcip, bo spadło na nas zaledwie kilkadziesiąt kropli deszczu.

Pierwszego dnia po podróży kolejowo-autobusowej wysiedliśmy późnym popołudniem w Jarnołtówku i po ok. 1,5 godz. byliśmy w schronisku, gdzie obejrzeliśmy kolekcję krawatów obciętych niedzielnym turystom. Następnego dnia przeszliśmy najważniejsze szlaki na Kopie Biskupiej, zwiedzając po drodze (10 metrów za granicą) wieżę Franciszka Józefa z widokiem na całe Jesieniki, Rychlebskie Hory, Kotlinę Kłodzką i Obniżenie Otmuchowskie. 1 maja na Kopie Biskupiej przekroczyliśmy granicę i przez Zlate Hory, zamek Edelstejn w otoczeniu niemal czerwcowego rozwoju roślin doszliśmy na nocleg. Następnego dnia ruszyliśmy w letniej aurze i ok. 16 dotarliśmy do Witebskiego sedla, gdzie uradował nas drogowskaz “do Svycarny – 3 km”. Po kilkunastu minutach brnęliśmy w śniegu (ok. 400 m w górę), który co chwila połykał nasze nogi. Po ok. 1 godz. następny drogowskaz: do Svycarny 1,5 km. W tym momencie las zasłonił sobie uszy. Po następnej godzinie byliśmy już w schronisku tuż pod Pradziadem (1491 m). W schronisku pełny socjalistyczny komfort. Noclegi załatwia się w innym schronisku, odległym o 3 km. Jedzenie (picie też) w określonych godzinach. Na szczęście Lena, dla której trasy przelotowe były zbyt długie, część trasy pokonywała autobusem i załatwiała wszystkie noclegi. Byliśmy jej za to wdzięczni.

W schronisku przebywał też na obozie oddział wojsk czeskich. Ponieważ w męskiej umywalni było jedno lustro i dwa prysznice, więc zastanawialiśmy się z Andrzejem, jak to będzie rano z goleniem i kąpielą, ale już nazajutrz zrozumieliśmy, że jesteśmy w kraju dobrego wojaka i tak skończyły się nasze obawy. Wojaków widywaliśmy przy wyjściu ze schroniska, gdy schodzili na śniadanie i wieczorem na treningu przy piwie przed telewizorem. Nazajutrz poszliśmy przepaścistymi zboczami ośnieżonych wąwozów do Cesnakovej chaty nad zaporą wodną, a później wspięliśmy się na obsypany kwiatami Jeleni hrbet i szczyt Vysoka Hola (1464), z którego obok szusujących narciarzy zeszliśmy do schroniska Ovcarna, gdzie trafiliśmy na przerwę między wydawaniem napojów a wydawaniem posiłków. Na szczęście kilometr dalej była chata Barborka, w której było normalnie. Wracając wyszliśmy na Pradziada.

Jesieniki są innymi górami od tych, które do tej pory znaliśmy. Mimo że niezbyt wysokie, charakteryzują się bardzo głęboko wciętymi dolinami (300-500 m), na dnie których płyną rwące potoki i znajdują się liczne wodospady. Robi to tym większe wrażenie, że część dolin ma 500-600 m szerokości u góry, a więc ściany są bardzo strome i przekroczenie takiej doliny to długa wędrówka zakosami. Często jedna ściana doliny była pokryta bujną roślinnością, a drugi stok był jeszcze zimowy, pokryty głębokimi śniegiem, pocięty huczącymi wodospadami.

Następnego dnia poszliśmy do Svatego Huberta wzdłuż takiej właśnie doliny. Wracaliśmy drugą stroną przez rozszerzenie “Bila Opava”.

Nadszedł dzień przebazowania. Szafy na plecy i kierunek na Cervonohorske Sedlo z restauracjami i hotelami, a potem (już bez Leny) przez Keprnik (1423 m) do Jirikovej Chaty na dobry obiad. Jeszcze krótki (5 km) marsz i już stacja kolejowa Ramzova, skąd pociągiem do Lipova Lazne, gdzie na stacji oczekiwała nas Lena z kluczami do pokojów. Następnego dnia wypad na Rychlebskie Hory, wejście na Smrek (1125 m) i powrót na nocleg.

W niedzielę powrót do kraju przez przejście w Głuchołazach, gdzie zrobiliśmy furorę, bo na granicy plecaków nie widziano od kilku miesięcy. W Głuchołazach wraz z Anglikami poznanymi na trasie na nocleg w schronisku młodzieżowym. Tutaj zaczęły się schody. Schronisko otwierają o 17, a więc sporo czasu. Mężczyźni czekają, a kobiety poszły na obiad do uzdrowiska. Minęła 17:30, Anglicy powiedzieli coś, czego nie będę tłumaczył, i poszli na noc do hotelu. Dziewczyny wróciły, więc i ja z Andrzejem poszedłem na obiad i poszukać noclegu. W tym czasie Ania zdobyła adres kierownika i poszła ściągnąć go do pracy. Okazało się, że w domu był syn kierownika z kluczem, ale nie uważał za stosowne przyjść do schroniska. Ania sobie z nim poradziła i gdy wróciliśmy z Andrzejem z rozeznanym noclegiem, to już byliśmy zakwaterowani. Schronisko jak to jajeczko częściowo nieświeże. Na jedną noc dało się wytrzymać nawet przy koedukacyjnych umywalniach.

W poniedziałek rozpoczęły się powroty. Codziennie ktoś wyjeżdżał. Przenieśliśmy się do Nysy, do schroniska młodzieżowego. Jechaliśmy pełni obaw i doznaliśmy miłego zaskoczenia. Spóźniliśmy się na poranne godziny otwarcia i chcieliśmy prosić o możliwość pozostawienia plecaków, lecz sympatyczna pani z recepcji stwierdziła, że nas natychmiast zakwateruje i jeśli chcemy, to możemy iść do miasta a formalności załatwimy później. W schronisku było czysto i przyjemnie; widać, że personel dba o czystość i porządek. Standard niemal hotelowy (łazienki w pokojach). Jest to jedno z najlepszych schronisk młodzieżowych, jakie widziałem, porównywalne z niektórymi skandynawskimi. Każdemu, kto będzie w Nysie, polecam schronisko młodzieżowe przy ul. Moniuszki (jeden przystanek autobusowy przed dworcem PKS przy wjeździe od południa).

Dzięki dobrej komunikacji PKS i PKP zwiedziliśmy Głuchołazy, Nysę, Otmuchów, Paczków, Kamieniec Ząbkowicki (zamek wzniesiony przez Mariannę Orańską), a w drodze powrotnej Opole. Odjeżdżając, obiecywaliśmy sobie, że w Jesieniki jeszcze wrócimy.

Lucjan Woźniak

* * *

 Ach, co to był za obóz!

Takiej pogody na początku maja nie pamiętają najstarsi górale. Tydzień w Czechach w masywie Pradziada i kilka dni zwiedzania w Polsce. O trasie pisał już Lucjan, dodam tylko, że mieliśmy dość barbarzyńskiego zwyczaju oznaczania odległości w górach w kilometrach. Zwłaszcza na podejściu do Svycarnej. Co to jest 3 kilometry? Nic. Ale ostro pod gorę, w pełnym obciążeniu i w głębokim śniegu, dały nam się one ostro we znaki. Przeżyliśmy wszyscy (szliśmy oddzielnie w dwóch grupach) ten drogowskaz, gdy sądziliśmy, że jesteśmy już pod schroniskiem, a przeczytaliśmy, ze to dopiero połowa drogi pod górę.

Ach, co za warunki! Wszystko dla nas bardzo tanio i, poza Svycarną, która przypominała nam zgrzebne czasy PRL-u, wszędzie w Czechach był bardzo wysoki standard noclegów i ładnie podanego jedzenia. No i to piwo! Pyszne, tanie, nie mogę teraz pić naszego! Na zakończenie w Polsce dwa silne efekty. Obdrapane schronisko młodzieżowe w szkole w Głuchołazach z koedukacyjnymi obrzydliwymi łazienkami i kierownikiem, który robi wszystko, żeby nie mieć klientów. A potem również schronisko młodzieżowe w Nysie czyściutkie, zadbane, życzliwa obsługa i pokoje z łazienkami. Niebo i ziemia! Prześladuje mnie teraz myśl o czeskim piwie i schronisku w Nysie.

Lena Dodziuk

Przyp. red. Czeskie piwo staje się dla nas już kultowe. Redakcja mimo wszystko gustuje w słowackim. De gustibus...

 

* * * * *

 

Jak witaliśmy nowe tysiąclecie?

W Chacie: pierogi i rakiety

Na spotkanie sylwestrowe w Chacie przyszło 13 osób – mniej niż onegdaj bywało. Ze względów ekologicznych nie było ogniska, za to wzlatywały w niebo radosne rakiety i strzelały korki od szampana. Uczestnicy wspominali “pierogi Bożenki” i podziwiali, jak Elżbieta i Bożena doprowadziły potem sprawnie do porządku całą chatę; co Redakcja potwierdza. Jak zwykle, duże uznanie i dla Teresy .

Redakcja na posterunku

Redakcja Wiadomości stawiła się jak jeden mąż rankiem 1 stycznia 2001 roku w Truskawiu i po 1½ godzinnym spacerze (spotkawszy dzika, reportaż u dzika “jak spotkałem Redaktora” zamówiony) otworzyła drzwi Chaty po raz pierwszy w nowym Tysiącleciu, nie zastając śladów niedawnej balangi. Mysz chatowa była najedzona i nie uciekała przed Redakcją. Złożyliśmy sobie życzenia. Około 14 przyjechali zziębnięci znajomi rowerzyści, którym została wydana herbata. O zmroku Redakcja opuściła Chatę.

Parzuchowscy gościli 10 osób

Nie pożałowali ci, którzy wybrali się do Miedzeszyna. Były slajdy z minionych stuleci, posiad, śpiewy, kolędowanie u Wandy Chudzik i noworoczna wycieczka w lasy otwockie.

Najbardziej leniwi wyjechali na Chochołowską

Ci, którym nie chciało się zostawać w mieście, spać do uporu, przejadać się i gnuśnieć, jak przystało na prawdziwych Polaków, wyjechali sobie beztrosko w góry, na Polanę Chochołowską. Na obozie było 27 osób na 22 miejsca. Kierowniczką obozu była Joanna Konopska. Wśród uczestników byli m.in. Darek Oczkowicz z żoną Weroniką (Redakcja też woła: gorzko, gorzko!), Ewa i Jurek Jurkiewiczowie oraz Agata Agopsowicz (która wcieliła się w Nowy Roczek). W sumie były zresztą cztery Ewy! Pogoda była marna, śniegu było niewiele. Do najbardziej leniwych uczestników należeli Ania Kubala i Włodek Kierus, którym nawet posiedzieć w schronisku się dłużej nie chciało, tylko od rana chodzili po graniach. Północ powitano tradycyjnie na przełęczy Bobrowieckiej. Potem cieszono się do szóstej, a atmosfera na obozie była przez cały czas wzorowa.

Marcin otwiera sezon 2000/3000

Pierwszym narciarzem w sezonie 2000/3000 w Puszczy Kampinoskiej był niewątpliwie Marcin Kuczma, który, gdy tylko lekko przyprószyło 26 grudnia, pobiegówkował z Truskawia w nieznane Redakcji strony.

* * *

  

Oświadczenie Jerzego Majcherczyka

DLACZEGO DOSZŁO DO WYPADKU POLSKICH TURYSTÓW W PERU,

16 października 2000

Wracali minibusem Ford z całodniowej wycieczki z Arequipy do Doliny Rio Colca i Kanionu Colca - najgłębszego kanionu na świecie. Wypadek wydarzył się około godziny 21 na 30 km przed Arequipa i na 120 km (w linii prostej od kanionu). W samochodzie było 12 osób w tym 10 polskich turystów, peruwiański przewodnik i kierowca. W momencie wypadku pasażerowie spali, gdyż byli bardzo zmęczeni tym "szalonym" dniem. Osiem osób poniosło śmierć w tym 6 Polaków, a cztery osoby zostały ranne. Nie jest jeszcze znana przyczyna wypadku, jest natomiast wiele spekulacji o jego przyczynach, których jednak nie będę powtarzał do czasu przedstawienia oficjalnego raportu miejscowej policji.

A oto jak wygląda jednodniowa wycieczka:

Pobudka o godzinie 3 rano, o 3:30 wyjazd z hotelu w Arequipa - wysokość 2,330 m, do przejechania 150 km do miasteczka Chivay stolicy Doliny Colca. W czasie tej podróży pokonuje się wysokość 4 tysięcy metrów. Początkowo (35 km) droga asfaltowa (często pełna dziur), później droga szutrowa pełna zakrętów i ostrych podjazdów. Na 90 kilometrze w pobliżu wioski Sumbay jest rozwidlenie dróg. W lewo odchodzi droga do Chivay, a prosto zaś do Cuzco.

Właśnie na tym odcinku drogi, szczególnie w nocy, panuje duży ruch wielkich ciężarówek, bowiem ich kierowcy preferują tę porę ze względu na niższą temperaturę niż w dzień. Jest to bardzo duże utrudnienie dla innych pojazdów. Po rozwidleniu dróg, jadący do Chivay mają do pokonania "przełęcz wiatrów" na wysokość 4950 m., skąd w czasie dnia roztacza się wspaniały widok na całą panoramę Kordyliery Andyjskiej. Po kilku następnych kilometrach zaczyna się serpentynowy zjazd do Doliny Rio Colca i do Chivay leżącego na wysokości3,650 m. Po dojechaniu do miasteczka kierowca i turyści mają kilkanaście minut odpoczynku, gdyż trzeba się spieszyć, aby dotrzeć do początku Kanionu Colca o nazwie Cruz del Condor (3450 m). Jest to przepiękne miejsce widokowe. gdzie można oglądać kondory, które wylatują z głębi kanionu około 8 rano i krążą do 9 - 9:30. Często można zobaczyć 5 - 7 tych ogromnych ptaków (rozpiętość skrzydeł sięga 3 metrów). Jest to ogromna atrakcja i przeżycie dla turystów. Powrót do Chivay (około 40 km) z kilkoma postojami dla zrobienia zdjęć i zobaczenia 3-5 wiosek przewidziany jest na godzinę 14 - 15>. W 2 godzinach przerwy jest czas na zjedzenie obiadu i zakupy pamiątek, po czym rozpoczyna się powrót do Arequipy. Znów następuje "serpentynowa wspinaczka" do przełęczy a potem kilkugodzinny przejazd przez "altiplano", czyli płaskowyż pomiędzy Kordylierą Centralną i Zachodnią Andów z wysokości 4500 do 3500 m. Jak już wspomniałem, od Sumbay na drodze pojawiają się ciężarówki, które wzniecają tumany kurzu i stanowią prawdziwe niebezpieczeństwo. Od końca października do kwietnia dodatkowym utrudnieniem są mgły, gdyż zaczyna sie pora deszczowa. Do Arequipy najczęściej wraca się około godziny 10 - 11 w nocy a czasami jeszcze później. Po takim wysiłku i emocjach, bardzo często turyści potrzebują cały następny dzień aby wypocząć i dojść do siebie.

Z takiej właśnie wycieczki wracali nasi rodacy, gdy zginęli tragicznie.

A oto jak wygląda wyjazd dwudniowy.

Wyjazd z Arequipa następuje o 8:00, a do Chivay dociera się o 16:00, po całym dniu spokojnego jechania przez "altiplano, a po drodze ogląda się rezerwat "aguada blanca" (unikalne gatunki ptaków oraz Vikunie i Alpaki), jaskinie "Molle Punnco" ze skalnymi rysunkami sprzed kilku tysięcy lat, oraz kilka bardzo ciekawych wiosek, a wjazd do Doliny Rio Colca następuje przez tzw. "Wrota Colca", czyli Pueerta del Colca, oferujące wspaniały widok na całą dolinę. Największa wysokość, jaka jest do pokonania na tej drodze wynosi 4100 m. Po przyjechaniu do Chivay i zakwaterowaniu w jednym z 12 hoteli lub moteli następuje kąpiel w gorących i leczniczych źródłach La Caldera, gdzie można wspaniale zregenerować zmęczenie i różnice wysokości. Po powrocie do hotelu, pożywna kolacja i spacer po miasteczku np. polską aleją "Avenida Polonia". Następnego dnia wyspani turyści i wypoczęci kierowca i przewodnik wyjeżdżają z hotelu o godzinie 6:30 aby oglądając po drodze ciekawe miejsca, dojechać do Kanionu Colca i zobaczyć kondory z dwóch punktów widokowych Mirador Cruz del Condor i Mirador Tapay. Do Chivay wracają na godzinię 13:00. Po obiedzie, około 15:00, rozpoczyna się podróż powrotna do Arequipy, gdzie docieramy na godzinę 19:00, czyli tuż przed zmrokiem. Taką wersję wycieczki popieramy i promujemy w okresie od kwietnia do połowy października.

Porównując obie opisane podróże, łatwo widać, że prawdopodobieństwo wypadku przy jednodniowym wyjeździe jest o wiele większe. Ponadto turyści są całkowicie pozbawieni jakiegokolwiek komfortu zwiedzania tego ciekawego i pięknego zakątka Peru oraz widzą o wiele mniej niż ci, którzy pojechali na wycieczkę dwudniową.

Od wielu lat przy równych okazjach ja i moi koledzy - odkrywcy kanionu, ostrzegaliśmy lokalne agencje podroży zarówno w Peru, jak i w Polsce aby nie organizowały wycieczek jednodniowych, gdyż nie jest to bezpieczne. Nasz głos nie był jednak traktowany poważnie. Tylko w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszkam, w znacznym stopniu udało mi się to jednak osiągnąć, gdyż na 7 agencji, które organizują wycieczki lub wyprawy do Peru, wszystkie w swoich ofertach mają tylko wyjazdy 2 lub 3 dniowe.

W publikacjach prasowych po tym wypadku, można było przeczytać wiele mylących informacji i krzywdzących opinii o Kanionie Colca. Przede wszystkim warto podkreślić że wypadek wydarzył się nie w Kanionie Colca, jak pisano w różnych doniesieniach, a w pobliżu Arequipy. To tak jakby przechodzień złamał nogę na ulicy w Nowym Targu a prasa napisała iż spadł z Giewontu!

Jestem przeciw demonizowaniu, a co za tym idzie odstraszaniu potencjalnych turystów, od tak pięknego miejsca, jakim jest Dolina i Kanion Colca. Jest to tym bardziej smutne iż ten zupełnie nieznany kanion, został blisko 20 lat temu odkryty przez Polaków, a dokładnie przez polskich kajakarzy z wyprawy Canoandes'79 z Krakowa, którzy nie tylko go zdobyli, zbadali i tak rozpropagowali przez te 20 lat, iż w tej chwili jest on jedna z czterech największych atrakcji turystycznych Peru, po Machu Picchu, liniach Nazca i Jeziorze Titicaca. Opinie te potwierdzają dane statystyczne peruwiańskiego ministerstwa turystyki, które podają iż w 1998 roku Kanion Colca zobaczyło 39 tysięcy turystów zagranicznych a w 1999 było ich już 48 tysięcy, a w tym roku liczba ta miała zbliżyć się do 60 tysięcy. Przybywa też coraz więcej polskich turystów, aby zobaczyć ten piękny kawałek Peru "odsłonięty" dla świata przez ich rodaków.

Nadszedł czas, aby raz jeszcze uświadomić wszystkim, a szczególnie ludziom opracowującym pakiety turystyczne do Peru, aby wyprawy do Kanionu Colca były co najmniej dwudniowe, a najlepszy okres do podróżowania po tym rejonie Peru zaczyna się od połowy kwietnia i trwa do połowy października. Natomiast wszystkich Państwa, którzy myślą o podroży do Peru, zapraszam do uwzględnienia w swoich planach kilkudniowej wycieczki do Doliny i Kanionu Colca.

Już teraz zapraszam do wspólnego celebrowania 20 rocznicy jego odkrycia, w Arequipie w Chivay i nad kanionem w dniach od 18 do 21 maja 2001 r.

Rodzinom tych, którzy zginęli w tym tragicznym wypadku samochodowym składam jak najszczersze wyrazy współczucia i żalu.

Jerzy Majcherczyk

ypkp@worldnet.att.net

Najważniejsze informacje potrzebne do organizacji wycieczki do doliny i kanionu Colca:

Sezon: Od połowy kwietnia do połowy października. Czas trwania wycieczki ł 2 dni.

Ostrzegam raz jeszcze przed jednodniowymi wycieczkami.

Prosimy korzystać z ofert renomowanych i wyspecjalizowanych agencji podróży, a nie tych najtańszych, które używają starych i mocno wyeksploatowanych samochodów.

* * *

Drobiazgi

“Są i inne Annapurny w życiu ludzkim” powiedział Maurice Herzog po dramatycznych przejściach po zdobyciu Annapurny w 1950 roku. (Uwaga: chodzi o inną Annapurnę, nasza koleżanka klubowa nie została zdobyta w 1950 roku). Zaś 2 lipca 2000, po finale ME w piłkę do dołka (sorry, piłkę nożną), gazety francuskie nazwały wygraną Francuzów Un nouvel Everest, a bohaterem dnia był bramkarz z łysą glacą. Tak jest, każde pokolenie ma swój Everest... Może dla naszych prawnuków nowy model butelki do CocaColi będzie okrzyczany jako “mały krok człowieka, a wielki krok ludzkości”?

* * *

Latem 2000 roku prezydenci Polski, Czech, Słowacji, Austrii i Węgier mieli wejść na Gierlach, żeby sobie tam pogwarzyć, wypić piwo (bo to ich na pewno łączy) i być może uchwalić reaktywowanie starej nazwy piku: Franz-Joseph-spitze. Zdaje się, że nic z tego nie wyszło, ale miesiąc przedtem fagasi poszli sprawdzać trasy, czy czasami już nie podłożono bomby. Niektórzy monarchowie i inni tacy lubili wycieczki górskie. August II Sas na Krywaniu, a pewien rosyjski terrorysta, (ten co mieszkał w Poroninie, zapomniałem jego nazwiska, jakoś na U) łaził po Rysach i wiemy, co z tego wynikło.

* * *

Jesienią 2000 roku 650 żołnierzy niosło z Brzezin 2,5-kilometrową linę do nowego wyciągu narciarskiego w Kotle Gąsienicowym. Na każdego żołnierza przypadało 24 kg. Podobno to rekord Guinnessa.

* * *

Na jednej z ulotek, reklamujących przegląd filmów górskich w Lądku Zdroju stało: “Wspinanie na wysokości jest jak walenie głową w mur – to wspaniałe uczucie, kiedy kończysz”. Redakcja uważa, że dla większej głębi przeżyć taternicy powinni się co 15 minut walić młotkiem po palcach a co godzina wbijać partnerowi hak w kręgosłup. Takie wrażenia zostałyby na pewno w pamięci przez całe życie!

* * *

Firma “Andromeda” wydała tanie (15 zł) kompakty z piosenkami Bułata Okudżawy i Władimira Wysockiego. Nagrania są dobre, zestaw piosenek interesujący. Gdy jednak czyta się przekłady tytułów piosenek, przypomina się znane powiedzenie z zakończeniem i smieszno i straszno. A zatem Jesli drug okazałsja wdrug ... to “O koledze”, Skałołazka to “Na skałach”, O wkusach nie sporjat = Nie kłócić się o przysmaki. Z kwiatków przy Okudżawie wymieńmy “My za ceną nie staniemy” i – perełka translatorska – Wy słyszycie to grzmią gumofilce. Autentyk. Słowo harcerza. M.Sz. BK może potwierdzić!

* * *

Nie samą wspinaczką tatrzańską człowiek żyje

Wszyscy, którzy znają Poldka, wiedzą, że jest dobrym taternikiem i miłym kompanem. Wiemy także, że nie ogranicza się do Tatr i wspina się też na skałę pięknej Kalijopy. Oto wiersz z niedawno wydanego tomiku Słowo na uwięzi:

Po wspinaczce

Zwijamy linę.

Chowamy kaski.

Dzielimy się czekoladą.

Zachodzącego słońca blaski.

Radość.

 

* * *

Wysocki

W telewizji 16 lipca wieczorem, po stosownej porcji filmów o Coca Coli i wyrafinowanych mordercach, nadano transmisję z koncertu piosenek Władimira Wysockiego, z okazji 20-lecia jego śmierci. Koncert świetny, bardzo dobrze zrobiony, prowadzony był przez Lucjana Kydryńskiego i Wojciecha Młynarskiego. Teksty piosenek były tłumaczone, niektóre bardzo dobrze, niektóre źle. Najpierw Marian Opania zaśpiewał (bardzo dobrze naśladując głos Wysockiego) Moskwa-Odessa (“...a ja nie jadę, mnie tam po cholerę...”) Piotr Fronczewski wymamrotał “Gimnastykę”. W dodatku nie wzięto akurat dobrego przekładu Michała B. Jagiełły, tylko jakiś bezsensowny. Hanna Banaszak była jak zwykle bardzo liryczna, w jakiejś nieznanej mi piosence. Świetnie wypadła Нейтральная полоса, dowcipnie wykonana przez Zborowskiego, Opanię i jeszcze jednego znanego aktora, którego nazwiska nie pamiętam (“ a w neutralnym pasie kwiatów łan – tych najpiękniejszych, jakie znam...”). Grzegorz Markowski odbeczał “07” (Redakcja przeprasza Koziołka Matołka). Świetnie były Konie w wykonaniu Emiliana Kamińskiego, z dobrym przekładem, привередливые były oddane jako “karo-narowiste” i to podwójne “r” było bardzo ekspresyjne.

Jedną z ostatnich piosenek była “Β суету городов”, z pięknie opracowaną, bardzo miękką, pastelową i liryczną melodią, świetnie zaśpiewaną technicznie przez ... no, też znanego aktora.... w tłumaczeniu ... nie wiem czyim, ale na pewno robionym na kacu i z przekłamaniem treści.

 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

 

Stołeczny Kabaret Tatrzański

“Pod Niedźwiedzią Łapą”

ma zaszczyt przedstawić

Szopkę Tysiąclecia 2001/3000

Teksty: przeróbka. Melodie: znane. Plagiatu dokonała: Redakcja Wiadomości SKT

 

Osoby :

Starzy członkowie Stołecznego Klubu Tatrzańskiego:

 

Pani I

 

 

Pani II

 

 

Irena

 

 

Pan I

 

 

Pan II

Tajemniczy

 

Nieznajomy

Młodzież klubowa, w szczególności :

 

Dziewczyna

Pozostali członkowie klubu (starzy i młodzi):

 

Statyści

 

Sceneria: dom w Puszczy Kampinoskiej, Sylwester 2001/3000

 

Irena: Zebraliśmy się w sobie i przyszliśmy tu na Sylwestra, bo lubimy się ze sobą spotykać od czasu do czasu no i trzeba dawać młodzieży dobry przykład, a więc ...

(przerywa, bo przychodzi nowy gość, pan w wieku 54 lat, 100 kg, mocno szpakowaty, ale bez łysiny, trochę przygarbiony. Wchodzi do chaty rozgląda się niepewnie. Natychmiast z ławki pod oknem zrywa się młoda dziewczyna i ujmując pana troskliwie pod ramię, przyprowadza do ławki i pomaga usiąść. Pan ze zrozumieniem i uznaniem kiwa głową.)

Dziewczyna: Siadaj, napijesz się czegoś na rozgrzewkę?

Pan: Och, chętnie, bo zmarzłem.

Dziewczyna: Już Ci nalewam. Mięta czy rumianek? Dawno cię nie widziałam, ale trzymasz się świetnie. Właściwie to od ilu lat jesteś już w Klubie ?

Pan: Och, jeszcze za Gomułki byłem z Ireną na Gierlachu.

Dziewczyna: To Gomułka też był prezesem SKT? Irena go namówiła?

Pan: Nie, nie, on w ogóle nie był w Klubie, chociaż prezesem to był. Tak, w pewnym sensie rzeczywiście był prezesem.

Dziewczyna: Może innego klubu? Może PKG ?

Pan: Nie, nie PKG, chociaż też na P. Ale co tam... Było, przeszło, minęło... (dopiero teraz rozgląda się wokoło i wita ze znajomymi) : Cześć wszystkim, kilku z was to nie widziałem już parę lat. Oj, niektórzy się postarzeli.

Irena (z godnością): Ale nie wszyscy.

Dziewczyna (zwracając się do wszystkich): Opowiedzcie, jak to było, kiedy byliście młodzi. Znaliście osobiście Doktora?

Pan: Jakiego doktora?

Dziewczyna (zdziwiona): No, Doktora przez duże D. Doktora Tytusa Chałubińskiego. A opowiedzcie też, jak to było, kiedy do Zakopanego jeździło się jeszcze furką, a dopiero budowano kolej.

Pan (pogodnie zniecierpliwiony): Pewnie chciałabyś też posłuchać relacji naocznego świadka o ustąpieniu ostatniego lodowca?

Dziewczyna: E, taki stary to ty nie jesteś – to może pamiętać twój ojciec.

 

Pan: No widzisz, jeszcze wszyscy jesteśmy młodzi, choć ....

(ktoś zaczyna grać na gitarze, starsi członkowie Klubu zaczynają śpiewać, najpierw głosy się rozchodzą a kilka osób fałszuje, ale koniec wypada już dobrze):

Choć znaleźliśmy w wieku, o cholera,

Gdy na Elbrus już się człowiek nie wybiera.

Ale czy naprawdę pod Elbrusem gra,

Gdy w paszporcie dumne się “czlien Nato” ma?

        Starsi członkowie, starsi członkowie

        To starszych członków chór.

        Choć w sercu pika a w krzyżu strzyka

        Lecz ciągnie nas do gór.

Jeśli chodzi o marzenia nasze skryte,

To pozostał nam już chyba tylko Mnich przez płytę.

Lecz i stamtąd moglibyśmy spaść na pysk.

Zatem z płyt – to sobie kupmy kompakt-dysk.

        Starsi turyści, starsi turyści,

        To starszych państwa chór.

        Doprawdy w ścianach czyści statyści,

        Lecz ciągnie nas do gór.

(teraz śpiewają tylko Panowie:)

Trudna rada, nie pójdziemy na “hokejkę”

Wybierzemy w Szczyrbskim Plesie my kafejkę.

Ale która z naszych byłych dam

Na “hokejce” wrażeń moc by dała nam?

(młodzież krzywi się z niesmakiem, ale zaczynają śpiewać Panie :)

         Trudna rada, nie będziemy, moje złote

         Spędzać już szalonych nocy pod namiotem.

         Ale jakąż to przyjemność może dać

         Z takim łysym panem z brzuszkiem spać?

(Teraz oczywiście Panowie i Panie razem:)

Starsi członkowie, starsi członkowie,

To starszych członków chór.

Choć w sercu pika a w krzyżu strzyka

Lecz ciągnie nas do gór.

Zamiast w Alpy ciężki plecak nieść czy w Andy –

Wybieramy imieniny Zosi albo Wandy.

Jednak niosąc róże każdy przyzna że

Dużo lżejsze od plecaka kwiatki te.

Dziewczyna: Ja tam lubię, jak mój chłopak przynosi mi róże. A jak jedziemy w góry, to nawet szarotki dla mnie nie zerwie, bo mówi. że są pod ochroną. A ja to nie jestem pod ochroną? Ma się mną opiekować! Dla niego powinnam ja być ważniejsza, a nie jakieś kosmatki. Uwielbiam też tojady. Są takie fioletowe, takie męskie. Ach, wytarzać się w tojadach... (zaczyna nucićCała jestem w tojadach”, ale przerywa ).

Pan II. Chłopak ma rację. Nie wolno zrywać szarotek ani tarzać się w tojadach. Nie wolno płoszyć kozic ani świstaków. Pierwsza ustawa o ochronie przyrody pochodzi już w 1867 roku...

Dziewczyna: (przerywa podniecona): Opowiedz, opowiedz! Czy to ty wtedy byłeś prezesem SKT?

Pan I (rozbawiony): Dziewczyno kochana, SKT nie jest aż taki stary ...

Pan II. Chcesz, to ci opowiem jedną taką przygodę z gór.

Dziewczyna: Tylko, żeby było romantycznie i żeby było o szarotkach albo tojadach.

Pan II. Będzie. Będzie romantycznie i o tojadach (śpiewa, dziewczyna siedzi zasłuchana, a przy końcu trzeciej zwrotki spuszcza oczy) :

Marzyła mi się już dolina

Jak się na szczycie chce herbaty.

Nade mną partner mój się wspinał

Kominem Drege’a, na Granaty.

Migotał Czarny Staw prześlicznie

I miło patrzeć było na to.

I było bardzo romantycznie

Bo trwało lato, trwało piękne lato.

Przestałem tęsknić do doliny,

Gdy partnerowi chwyt się urwał.

Spojrzałem: było siedem metrów liny.

I usłyszałem tylko: “Lecę, k ....”

Jak potem było, tak i było.

Partner miał obolałe gnaty.

Ale i dobrze się skończyło.

Weszliśmy ścieżką na Granaty.

A gdyśmy zeszli już na Halę,

Całą w kosówkach i tojadach.

Partner rozmawiać nie chciał wcale

I tylko mruknął: “Bywa, że się spada”.

I po raz nie wiem sam już który

Jeden się z nas drugiemu zwierza,

Że pojedziemy jeszcze w góry

I przełoimy ten żleb Drege’a.

Dziewczyna: Szkoda, że nie byłam wtedy z tobą na Granatach. Na pewno bym nie spadła. A jakbym nawet spadła, to ty byś mnie zniósł na rękach do schroniska. A jak ty byś spadł, to ja ciebie.

Pan I . Dziewczyno, on nawet jak miał 25 lat, to ważył 85 kilo.

Dziewczyna: No, to co? Ta straszna historia, która mi się kilka lat temu przytrafiła (zaczyna chlipać), to miała jedną dobrą stronę (uspokaja się trochę). Nabrałam krzepy. Choć co mi po krzepie, kiedy serce mam złamane?

Pani I. Ja cię rozumiem. Ja znam tych wszystkich mężczyzn. Oni zawsze są tacy.

Dziewczyna (nie zwraca uwagi na Panią): Ja cię tak kochałam... A tyś mi tak się odpłacił. Niewierny. Podły! Podły! Podły .... (znów zaczyna histeryzować i śpiewa przez łzy:)

          Na tym stoku pod Nosalem tyś okazał się brutalem

Ja myślałam, że to jakieś głupie żarty.

Na dziewczęce moje plecy najwyraźniej tyś dla hecy

Wsadził plecak swój, czekany oraz narty.

         A gdy ugięłam się pod tym pakunkiem,

         Tyś mi gorącym zamknął usta pocałunkiem...

         Tak skołowałeś młodziutką dziewczynę,

         Że jeszcze wzięłam ci buty i linę.

O mój wyśniony, mój kochany, mój jedyny!

Zbudziłeś serce uśpione dziewczyny

Wszystko mi jedno, byle z Tobą być na szlaku,

Mój chłopaku!

“Ponieś trochę”, powiedziałeś, “oddasz mi to wszystko kiedy

Ja dogonię cię na górce przed Boczaniem.”

Nie myślałam nawet wtedy, że napytam sobie biedy

Że okażesz się doprawdy zwykłym draniem.

Niosąc wszystko aż na Halę oglądałam się więc stale.

Tyś przydreptał wesolutki za godzinę.

Wziąłeś narty, plecak, ale nie spojrzałeś na mnie wcale.

Zrozumiałam – tyś już inną miał dziewczynę!

O mój wyśniony, mój jedyny, mój kochany,

Pozwól mi plecak nosić twój wyładowany!

Wszystko mi jedno, co w wypchanym masz plecaku,

Mój chłopaku!

Inną panią już całujesz pod Skupniowym, pod Upłazem.

Inna nosi ci plecaki obciążone.

Pomyślałam, że tym razem ja nie puszczę tego płazem

I o wszystkim zawiadomię twoją żonę.

Pan II: I zawiadomiłaś ?

Dziewczyna: Zawiadomiłam. Pewnie, że zawiadomiłam.

Pani II: A on nie próbował wyjaśniać, usprawiedliwiać się?

Dziewczyna: Próbował coś wytargować, dzwonił, przepraszał, obiecywał, ale ja już mu nie wierzyłam, bo się na nim zawiodłam. I w końcu powiedziałam mu, żeby się raz na zawsze odczepił, bo jak nie, to mój mąż mu przyłoży, a mąż nosił plecaki w pierwszych wyprawach himalajskich i jest silny. Ale tamtym szubrawcem to sobie nie musiał łap kalać, bo żona mu porządnie przyłożyła (śpiewa) :

O mój jedyny, mój kochany, mój wyśniony!

Dostałeś nieźle po łbie od swej żony.

Wszystko mi jedno, co tam miałeś na temblaku,

Mój chłopaku!

Pan I (do Pana II): Tak, ale nie licząc tego pechowego wejścia kominem Drege’a to miałeś wtedy udany sezon. A ja? Ani jednej wspinaczki przez trzy miesiące!

Pan II: Pamiętam, wszyscy ci strasznie współczuli, ale nikt ci nie mógł pomóc. No, ale jak ktoś ma takie stopy, jak ty, o numer mniejsze od kajaka... Pamiętam, jak siedziałeś przed namiotem, z nogami w śpiworze i śpiewałeś. Jak to ty śpiewałeś?

Pan I . A tak (zaczyna):

Minął lipiec, minął sierpień

Wśród ogromnych moich cierpień.

Bom ja bosy i na góry mówię pas.

I dopiero gdzieś w południe,

Kiedy słonko grzeje cudnie

Jest mi trochę ciepło w nogi,

Proszę Was.

Była w czerwcu tu dziewczyna

I w namiocie pajęczyna

I wiatr halny, co w takt pieszczot naszych wiał.

Wtem wichury nagły poryw

Zabrał nowe me buciory

Te jedyne, com je na wspinaczki miał.

Adio me buciory!

Adio ulubione!

To dobrze, że choć spodnie

Nie poleciały w dół.

Gdy na wspinaczkę wezmę

Buciki pożyczone,

Przez dobre dwa tygodnie

Pęcherze będę czuł.

Pani II: Tak, miałeś pecha. Ale czasami wiatr tatrzański popycha ludzi ku sobie. Znam taką jedną historię. Romantyczna i dobrze się skończyła. Ale to tylko dla pań, panowie możecie sobie wyjść albo porozmawiać o biznesie, bo to jest o prawdziwej miłości, o jakiej wy nie macie w ogóle pojęcia (śpiewa:)

Trudno nie wspomnieć, kochane moje

W wierszu doprawdy szkicowym,

Że wpadło sobie w oko tych dwoje

W kolejce, tuż pod Kasprowym.

On miał od wiatru żółty anorak,

Ona nie miała nic.

Lecz chęć miłości, wręcz całkiem spora

Biła jej z lic.

“Kto mnie osłoni, słabą dziewczynę?

Wiatr taki silny jest!”

On wtedy żółtą zdjął pelerynę –

Jej się spodobał

gest.

“Pan taki hojny, Pan tak przystojny,

Pan pewnie góry zna!

Wiatr porywisty, wiatr tak upojny

Chmury gdzieś gna...”

Potem dziewczynie się spodobała

Ta góra z krzyżem od frontu.

“Czy przeszedłby się pan”, zapytała,

“Ze mną w kierunku Giewontu?”

A on, on wcale nie był od tego,

Dziewczyna była okej,

Więc poszli w stronę Goryczkowego.

On śpiewał jej:

Człowiek czasami znajdzie człowieka

Nawet gdy wieje wiatr.

Nikt nie wie, gdzie nań miłość zaczeka

W otchłani Tatr.

Na grani...

Ja mówię to pani...

Na szczycie...

My razem

Przez życie...

I tak to sobie miłość wyznało

Tych dwoje na górskim grzbiecie.

Co było dalej, choć jeszcze wiało,

Zapewne same już wiecie...

Trudno nie wspomnieć w opowiadaniu

Prawie zupełnie skończonym

Że zeszli z grani, pan ten i pani

Na Kondratową

zielonym...

Ale nie myślcie, że on ją rzucił,

Gdy ucichł wreszcie ten wiatr.

Jeszcze przez długie lata jej nucił

Na szczytach Tatr:

“Człek przyjaciela znajdzie swojego

Nawet, gdy wicher dmie.

Na ścieżce koło Goryczkowego

Znalazłem cię...

Na grani

My zakochani ...

Na szczycie...

My razem

Przez życie ...”

Pan II (do Pani I ) : Hm, jakie romantyczne. A dlaczego ty mi nie wyznałaś miłości tamtego roku?

Pani I (do Pana II ) : A co, miałam klęknąć przed tobą z bukietem kwiatów? Gdzieś ty miał oczy? I już nie mówmy o tym. Lepiej zaśpiewajmy sobie naszą starą piosenkę. Tę sprzed .... dziestu lat. Pamiętasz?

Pan II: Oczywiście (zaczyna)

 

My lubimy ostre granie

Granie ostre niesłychanie.

Nie potrzeba mnożyć zdań

By zrozumieć, czym dla pań

I dla panów taka grań.

( od tego momentu włącza się i Pani I )

Grań Hrubego, grań Świnicy

Przekosiliśmy jak dzicy.

Piękna jest Pośrednia Grań.

Kiedyś też weszliśmy nań.

My lubimy ostre granie... itd.

Grzebień Wideł, Koń Lodowy

My to dawno mamy z głowy.

No a taki Ostry Szczyt

Dla nas jest za tępy zbyt!

My lubimy ostre granie itd

Pani I: No tak, tak to rzeczywiście było. A pamiętasz, jak ...( dośpiewuje sama)

Cała grań Morskiego Oka

Była dla nas za szeroka.

Chyba tylko Żabi Koń...

Więc sentyment mamy doń.

(razem:)

Lubiliśmy ostre granie... itd.

Pan II: A po wspinaczce .... ( śpiewa sam, Pani nuci)

Lubiliśmy ostre danie,

Danie ostre niesłychanie

Czosnek, pieprz, pietruszki nać

I do zupy keczup wlać!

Pani I: A potem, wieczorem .... ( tym razem ona śpiewa, a Pan tylko nuci):

Lubiliśmy wspólne spanie,

Spanie długie niesłychanie.

Mogłam Tobie wszystko dać,

Lecz ty tylko chciałeś spać.

Pan II : No tak, a wtedy byłaś o jakieś piętnaście kilo młodsza.

Pani I ( ze złością): Cham! Impertynent! A tobie czoło nie kończyło się z drugiej strony głowy! ( spokojniej :) Ale już się nie gniewam, no bo zas leci (śpiewa : )

         Tak bardzo lubiłam w alpejskie się wpleść

         Lodowce, seraki, szczeliny.

         A dziś, moi drodzy, wystarczy mi zjeść

         W Dolinie Koprowej maliny.

(teraz Pan II solo):

         Tak bardzo pragnąłem się wspinać jak ryś

         I wisieć co dzień nad piargami.

         Lecz milszy nad widok przepaści mi dziś

         Jest łoś z przepięknymi rogami.

(razem) :

Najwyższych gór świata przełęcze lodowe

Zasnuły się dla nas już mgiełką

Po pracy my chętnie wracamy w domowe

W domowe wracamy ciepełko.

Pan I: No tak, zawsze lubiłem wycieczki po Puszczy. Jak się człowiek przejdzie z Brochowa do Dziekanowa, to mu głupstwa wylecą z głowy.

Irena: A nie mówiłam, to po prostu puszczoterapia. Puszcza jest przepiękna o każdej porze roku.

Pani II: Wiosna, skowronki, rozmarzająca ziemia, zieleni się ozimina...

Dziewczyna: I chłopcy jacyś milsi!

Pani II: Lato: pełna zieleń, długi dzień, ciepło i można się położyć na trawie. Czasem przyjemnie popada. A i komary mają swój urok... Takie maluśkie, błonkoskrzydłe...

Dziewczyna: A noce jakie gorące!

Pani II : Jesień: bajeczne kolory, mgły, rześkie powietrze, odlatujące ptaki...

Dziewczyna: Chłopcy po wakacjach tacy opaleni i silni.

Pani II: Zima, śnieg zawiewa ślady...

Dziewczyna: I jak się zmarznie, to można się dobrze rozgrzać, całując się z chłopakiem przy kominku!

nieznajomy ( pojawił się nie wiadomo skąd , od dłuższego czasu patrzył na Dziewczynę i pił piwo, teraz śpiewa)

Spytałem ją, po licho chodzić w góry,

Wszak na nizinach wcale nie jest źle.

Nic nie odrzekła, wzięła jakieś sznury

I na wspinaczkę w Tatry zaciągnęła mnie!

A była przy tym piękna jak księżniczka,

Jak królewna, alpinistka, taterniczka,

A gdy się liną z nią już powiązałem,

To takie słowa jej cicho szeptałem:

Już kocham Cię, księżniczko-taterniczko,

Twe ręce, oczy, usta oraz liczko

I co mi powiesz, zrobię ja na pewno,

Bo ja Twym sługą, piękna ma królewno!

Ale w tych górach, wierzcie mi, jest głupio

Nogi obtarłem i spocony jestem już!

Skała jest zimna, bóle jakieś w krzyżu łupią

Na pewno złapię zaraz heksenszus!

A ona stoi sobie jak księżniczka,

Jak królewna, alpinistka, taterniczka

I tylko każe mi podziwiać kwiaty,

Kosówki, trawę, piarg i widok na Granaty!

Ja kocham Cię, księżniczko-taterniczko,

Twe ręce, oczy, usta oraz liczko

I co mi powiesz, zrobię ja na pewno,

Bo ja Twym sługą, piękna ma królewno!

Lecz gdy spytałem, gdzie tu da się kupić piwo

I czemu tak wspinaczka długo trwa,

To popatrzyła na mnie jakoś krzywo

I popukała palcem w czoło raz czy dwa.

I roześmiała się promiennie jak księżniczka,

Królewna, alpinistka, taterniczka.

Kocham Twój uśmiech, ma księżniczko-taterniczko,

Twe oczy, ręce, usta oraz liczko.

Aż gdy pod wieczór siedzieliśmy blisko w ścianie

Gdym odpoczynku chciał przedłużać czas

Wrzasnęła nagle: “Ruszaj się, baranie,

Bo noc gotowa tu zaskoczyć nas!”

W tym gniewie była piękna jak księżniczka,

Królewna, alpinistka, taterniczka!

Noc spędzić z Tobą chciałbym ja na pewno,

Ale nie tutaj, moja ty królewno!

Już po kolacji, kiedym Żywca pił w schronisku -

Bo po wspinaczce zawsze bardzo chce się pić -

Podeszła do mnie, dała mi po pysku

I rzekła “Na spacer ty na deptak sobie idź!”

Dając mi w mordę była piękna jak księżniczka

Królewna, alpinistka, taterniczka!

“Tak jest” odparłem, “śliczna ma królewno,

to, co mi każesz, zrobię ja na pewno!”

 

Irena: Hej, a ty to kto i skąd się tu wziąłeś? Składki masz zapłacone? W ogóle jako “nowość” to chybaj po wodę. Zostaniesz potem, posprzątasz, wyszorujesz podłogę, naprawisz piec. Że co? Że nie? To zjeżdżaj, a będziesz się stawiał, co poproszę, by Cię Redaktor obsmarował w gazecie, z prasą ty nie wygrasz, kochanieńki (zaczyna śpiewać, po chwili włączają się inni):

Gdy dłuższy dzień

I krótszy cień,

Gdy wyszły na żer łosie,

         Śpiewajmy wraz

         W marcowy czas

O wiośnie w Kampinosie!

Młodziutki liść

Dżdżu pełna kiść

I miło iść po rosie,

         Gdy wkoło naj-

         prawdziwszy maj

I deszczyk w Kampinosie!

Tam w mieście skwar

I ludzki gwar,

I człek człekowi prosię.

         Tam dziki ryk –

         Tu dzików kwik

I lato w Kampinosie!

Masz pracy moc

W jesienną noc,

Lecz szef wciąż ma cię w nosie?

         Nad pracy huk

         Dzięcioła stuk

Ty postaw w Kampinosie.

 

          Gdy masz za zysk,

Żeś dostał w pysk

O lepszym marząc losie,

         Ty dobrze wiesz –

         Ma urok też

Listopad w Kampinosie!

Ponury blok,

Nad miastem smog

I w koło czai zło się.

Tam miejski brud –

Tu zimy cud :

Śnieg leży w Kampinosie!

Wszyscy razem:

Gdy w chandrze trwasz,

Bo od dziś masz

Za przyjaciela szmatę –

         Do Puszczy idź

         By z nami być,

I razem pić herbatę!

Biesi się rząd,

Podrożał prąd.

Gorszące w Sejmie sceny.

         Tam kłótnia trwa,

         Tu płoną drwa

I słychać głos Ireny

 

Wszyscy tańczą. Młodzież miesza się ze starszymi, co chwila rozlegają się okrzyki: Kampinos! Kampinos! Niech żyją łosie! Kochamy dziki! Komary też mają prawo do szczęścia! Odbijany! (na to hasło młodzież otwiera kolejne butelki). Niech żyje Puszcza Kampinoska! Przyłączyć Tatry do Kampinosu! Wyrównać i zrobić puszczę! Zakopać Zakopane! Kasprowy na Madagaskar! Obniżyć Wysoką! Zaszpachlować Rysy! Przetopić Miedziane! Ocieplić Lodowy!

Wszyscy całują się. Bije północ. Wkracza mały chłopczyk, przepasany stosowną szarfą z napisem 2001/3000 . Entuzjazm sięga szczytu i na tym szczycie kończy się nasza

Szopka Tysiąclecia