numer 16 -  marzec 2001

 

 

Walne zebranie sprawozdawcze-wyborcze SKT

 

odbyło się 22 lutego 2001 r. Chwilą ciszy uczciliśmy pamięć Piotra Asprasa i Andrzeja Zawady. Następnie, po wyborze przewodniczącego (Michał Szurek) i wyborach komisji (mandatowej, skrutacyjnej, wyborczej oraz uchwał i wniosków) odbyła się krótka, miła uroczystość wręczania nagród. Andrzej Piwoński z Oddziału Żoliborskiego PTTK  wręczył odznakę „25 lat w PTTK” Ewie Wasiak i zostawił takie same  odznaki dla nieobecnych Koleżanek: Hanny Trzaskowskiej i Barbary Łobody. Czesław Mrowiec zaś został odznaczony medalem 50-lecia PTTK.  Piotr Misiurewicz wręczył nagrody Zarządu za działalność na rzecz Klubu. Książki dostali: Janina Dobrzańska-Parzuchowska, Ryszard Czajkowski, Włodzimierz Kierus, Elżbieta Madej, Bożena Mastalerz, Michał Szurek i Włodzimierz Żbikowski.

Członkami honorowymi Klubu zostali Krzysztof Eychler (członek Klubu od samego początku!!!) i Ryszard Czajkowski.

Barbara Kaczarowska odczytała sprawozdanie Zarządu. W Klubie jest obecnie 230 osób (125 osób ma opłacone składki na bieżąco, a 105 osób zalega £ rok. Przyjęto do Klubu 9 nowych osób (w poprzednim roku 8). Odbyło się 16 obozów klubowych.

 

Od 22 lutego 2001 roku Piotr Misiurewicz jest honorowym prezesem Stołecznego Klubu Tatrzańskiego. W skład Zarządu wchodzą: Marcin Basiak, Jacek Bauer, Bogdan Darek, Elżbieta Jaworska (prezes), Barbara Kaczarowska, Joanna Konopska, Andrzej Krasiński i Stanisław Wroński.

 

Odnotujmy jedno smutne stwierdzenie: Tradycyjny obóz czerwcowy w Morskim Oku nie doszedł do skutku z powodu braku chętnych.

Elżbieta Król przedstawiła sprawozdanie komisji rewizyjnej a Bogdan Darek - sprawozdanie finansowe.

W dużych superlatywach mówiono o prelekcjach czwartkowych. Są one  świetne, o czym najlepiej świadczy frekwencja: bywa, że sala pęka w szwach. Na 50 prelekcjach, jakie odbyły się w ciągu ostatniego okresu sprawozdawczego było łącznie ok. 2000 osób. Z nietypowych imprez wymieńmy spotkanie ze Stefanią Grodzieńską, prelekcję profesora polonistyki Jakuba Lichańskiego o Tatrach w literaturze, spotkania poetyckie (Michał Jagiełło, Anna Milewska), muzyczne (Kacper Miklaszewski) i spotkanie z wybitnym znawcą Tybetu, Stanisławem Godzińskiem. O filmie-wywiadzie Anny Pietraszek z Andrzejem Zawadą nie sposób pisać bez wzruszenia i emocji.

         Dużo dobrego mówiono też o działalności Sekcji Alpinizmu i  o naszych stronach Internetowych (Sławek Kaczarowski i Dariusz Oczkowicz) W okresie 1 X – 31 XII 2000 roku stronę klubową odwiedziło 3650 osób z 570 komputerów, z czego 2091 osób z Polski. Kilka jak zwykle niezasłużonych pochwał dostało się Redakcji Wiadomości, o czym z  obowiązku wspominamy.

Po krótkiej dyskusji uchwaliliśmy, że cenna biblioteka klubowa zostanie przekazana w depozyt Centralnej Bibliotece PTTK (Podwale 23). Nie mamy bowiem dobrych warunków do jej przechowywania. Zostaliśmy zapewnieni, że księgozbiór ten nie „rozpuści się” w zbiorach Centralnej Biblioteki.

Ela Jaworska przedstawiła projekt obchodów 50-lecia Klubu. Planujemy wystawę fotografii i innych materiałów związanych z działalnością Klubu, wydanie książki wspomnieniowej, zdobycie „korony pasm górskich Polski” (cokolwiek by to miało znaczyć) i zorganizowanie zlotu klubów górskich.

Irena Kozłowska przypomniała, że Chata w Ławach obchodzi 25 lecie.

Zobligowano nowy Zarząd do ścisłego określenia zasad dofinansowywania. Do tej pory – zdaniem zgłaszającego ten wniosek - stosowane było swego rodzaju prawo zwyczajowe i za dużo było uznaniowości.

Przed przystąpieniem do wyborów nowego Zarządu Barbara Kaczarowska wystąpiła z inicjatywą nadania Piotrowi Misiurewiczowi tytułu honorowego prezesa Stołecznego Klubu Tatrzańskiego. Wniosek przeszedł (szczegóły niżej).  Janusz Żelaziński zaczął opowiadać historie z życia Piotra, ale właściwie skończył na jednej: jak to w 1954 posłał obecnego honorowego Prezesa na posyłki z Hali do Zakopanego i w nagrodę za dobrze załatwioną sprawę wziął Go i jeszcze jednego kolegę na wspinaczkę na Kozie Czuby.

         Ogłoszenie wyników nowego zarządu zakończyły zebranie.

 

* * *

 

Stołeczny Klub Tatrzański ma Honorowego Prezesa!

 

         Walne Zebranie nie głosowało nad wnioskiem o nadanie Piotrowi Misiurewiczowi tytułu Honorowego Prezesa SKT. Wniosek przeszedł przez tzw. aklamację, a mówiąc po ludzku, został natychmiast i bez głosowania przyjęty długimi brawami (frazesy też są czasami prawdziwe:  burnyje apładimenti pieriechadiaszczije w owacju). Piotr był prezesem SKT od 1983 r. (z krótką, bodaj dwuletnią przerwą), ale w Klubie był właściwie od zawsze (no, prawie). Świetny taternik i znawca Tatr, uczestnik wypraw w najróżniejsze góry Europy i świata; uczył wspinaczki i turystyki wysokogórskiej całe tabuny młodych podówczas górołazów. Wielu z nich nadal jest w naszym Klubie i na pewno doskonale pamiętają dyskretną, nienarzucającą się, ale uważną opiekę, jaką podczas wspólnych wyjazdów Piotr otaczał mniej od niego doświadczonych kolegów. Ponieważ jego błyskotliwa inteligencja, refleks i dowcip w przedziwny sposób łączyły się zawsze u niego z niezmiernie charakterystycznym, powolnym sposobem mówienia, Piotr był i autorem, i bohaterem mnóstwa anegdot. Należy mieć nadzieję, że przynajmniej niektóre z nich zostaną przypomniane w książce planowanej na 50-lecie.

         Tragiczny wypadek w Dolinie Staroleśnej wyłączył Piotra z czynnego życia górskiego. Pozostał jednak prezesem Stołecznego Klubu Tatrzańskiego i członkowie kolejnych zarządów wiedzą najlepiej, jak wiele wnosił w naszą działalność ze swego doświadczenia, wiedzy górskiej i w ogóle ze swej osobowości. Jeśli tylko Piotr się zgodzi - pewnie zebrania nowego zarządu będą tradycyjnie odbywały się w mieszkaniu na Wiejskiej. Nie masz nic przeciwko temu, Honorowy Prezesie?  (bk)

 

Przepisujemy z 11 tomu przewodnika WHP:  Kończysta. Ukosem przez wsch. Ścianę (Stwolskim Zawratem) ... Od Batyżowieckiego Stawu 2 ½ godz (...) Wariant C : Dalej dotychczasowym zachodem aż na pd grań, którą osiągamy w małym wcięciu Niżnych Pasternakowych Wrótek. Z nich w prawo w górę (...) na wierzchołek. Piotr Misiurewicz i Różycki, 27. VIII. 1956

Oto jedna z anegdot, w skrócie:

 

Piotr: tu jest trudno chyba polecę o rany lecę.

 

Partner:  (opowiada potem) i wyobraźcie sobie, że Piotr wysuwa się zza skały i powoli, powoli ....opada ...

 

* * *

Informacje

 

è Spotkania klubowe: czwartki, 17:30, PTTK, Senatorska 11.

èProsimy o regulowanie zaległych składek. Około połowa członków Klubu zalega z opłatami

è Do zapisania się do Klubu potrzebna jest rekomendacja dwóch członków z co najmniej pięcioletnim stażu klubowym.

è w soboty, niedziele i święta spotykamy się w  Puszczy !! pamiętajmy, że nie wolno wjeżdzać samochodem do lasu.

è Wypożyczanie sprzętu: środy, 17-18 w Oddziale Żoliborskim PTTK, Kasprowicza 40, po uprzednim umówieniu się z Teresą Krzakowską (839-48-05).

è W godzinach spotkań klubowych działa Terenowy Referat Weryfikacyjny GOT. 

è Przypominamy, że Elżbieta Jaworska jest koordynatorem obchodów 50-lecia Klubu, przypadającego w 2003 roku.

è W lutowym numerze National Geographic ukazało się wspomnienie Ani Milewskiej o Andrzeju Zawadzie.

* * *

 

DLACZEGO JESZCZE NIE NIC NAPISAŁEŚ, NIE NAPISAŁAŚ?

 

Kochane Klubowe Koleżanki i Kochani Koledzy !

      Proszę, chwyćcie za pióra lub/i klawiatury komputerów i przetwórzcie nici wspomnień górskich w zgrabne, nie za długie, a dowcipne opowiadania !

    Za dwa lata trzeba będzie złożyć Wasze teksty do druku w jednym z zaprzyjaźnionych wydawnictw – po to, by należycie upamiętnić 50 lat istnienia SKT. A zatem zachęcam Wszystkich. Uważam, że talenty pisarskie drzemią, a ludzi i zdarzeń godnych upamiętnienia jest bez liku.... Liczę na to, że obficie odpowiecie na ten apel, a potem wybierzemy najlepsze teksty.  Zróbmy wspólnie trochę wysiłku i utrwalmy nasze górskie przygody !! Wasz

Koordynator Chwalebnego Zamierzenia  

Elżbieta Król   e-mail: elakrol@igf.edu.pl 

* * *

Obóz w Niżnych Tatrach

Anna Żbikowska

 

W dniach 4-16 sierpnia 2000 roku trzy członkinie SKT: Bożena Moryto, Lutka Sobolewska i Anna Żbikowska „zdobyły” Niżne Tatry, powtarzając większość wycieczek Andrzeja Zarembowicza z 1999 roku. Za wszystkie przekazane mi przez Andrzeja informacje i rady niniejszym mu dziękuję.

Obóz korzystał z następujących baz:

1)     kwatera prywatna we wsi Liptowska Lužna (płn-zach. strona Tatr Niżnych, przyst, Liptowska Lužna, pensjonat Baltazar),

2)     schronisko Kamienna Chata ma Chopoku (brak wody do mycia, ale jest do picia w bufecie i obiady)

3)     schronisko pod Dziumbierem (jest woda i obiady),

4)     kwatera prywatna we wsi Helpa od strony płd.-wsch. Tatr Niżnych (przy. red. tam gdzie chłopaków dwiesto, nic dziwnego, że nasze 3 koleżanki tam nocowały),

Powyższe bazy wystarczają do przejścia całej grani z wyjątkiem kilku kilometrów w rejonie dwóch przełęczy: Donowaly i Čertovica (przyp. red. w starych polskich publikacjach: Diablowina). Ceny za noclegi we wsiach liptowskich Lužna, Helpa, Telgart to:

-          hotele, pensjonaty 300-350 ks,

-          kwatery prywatne 200-250 ks,

W schroniskach górskich ceny około 100 ks. Szlaki turystyczne dobrze oznaczone i utrzymane, bez trudności technicznych, za to pełne czarnych jagód i malin. Przy czerwonym, graniowym szlaku znajdują się poza wyżej wymienionymi schroniskami jeszcze dwie utulʼne (prycze, źródła, miejsce na ognisko) dla osób wędrujących z plecakami. Na Kralovej Hali jest dla turystów mała, ogrzana izdebka z ławkami, ale bez żadnego bufetu.

Wyciąg krzesełkowy z Jasnej na Chopok docierał tylko do pośredniej stacji Lukova, odcinek górny był w remoncie. Wyciąg na Chopok od strony płd. w ogóle nie działał. Na Lukovej znajduje się restauracja (toalety, woda! – ostatnia przed noclegiem w Kamiennej Chacie).

         W sumie obóz był bardzo udany, z cudownymi widokami na Tatry Zachodnie i Wysokie. Polecam Tatry Niżne tylko dobrym turystom, bo trasy, choć na ogół bez plecaków, są bardzo długie, a podejścia przekraczają 1000 m.

* * *

Chata w Ławach ma 25 lat!

 

Red. : W jaki sposób znaleźliśmy tę chatę?

Irena Kozłowska:  Jak pamiętasz, nasza pierwsza chata była w Ławach, przy samym lesie. Nowej szukaliśmy po całej Puszczy, ale nigdzie się nie udawało znaleźć. Wreszcie okazało się, że mieszkający do niedawna we wsi „włościanin” Gręda wyprowadził się do PGR w Borzęcinie. Natychmiast go tam odnaleźliśmy i już  po tygodniu chata była nasza, za 2000 zł rocznie, co w 1976 roku nie było wygórowaną kwotą. Wszyscy cieszyliśmy się, że wróciliśmy prawie w to samo miejsce. I tak to się odbyło.

Red. Największa Twoja radość z Chaty?

Irena: Że jest, że ma znaczenie integrujące. Nie, nie, po prostu, że jest.

Red. Największe zagrożenia?

Irena: Kilka lat temu poprzedni dyrektor KPN stwierdził, że chałupa jest brzydka i chciał ją rozebrać. Dzięki interwencji jednej z koleżanek, wiesz o kim mówię, udało się uratować chatę.

Red. Największe kłopoty?

Irena: Oczywiście ciągłe włamania. Nie marzymy już na przykład o tym, żeby mieć wodę, bo ukradziono nam już trzy pompy.

Red. Dawniej w Chacie nocowano często. Zestarzeliśmy się?

Irena. Mów o sobie. Dopóki była tu wieś, można było nocować. Teraz może nie być to bezpieczne, ani wygodne.

Red. Najbardziej niesamowite zdarzenie, jakie miało miejsce w Chacie?

Irena: No, jakby to powiedzieć .... oczywiście pewne dziecko poczęte.......

Red. To nie takie niesamowite, to się zdarza ludziom dosyć często.

Irena: Ale nie w Chacie.

Red. Skąd się biorą pieniądze na utrzymanie Chaty?

Irena: Oczywiście z Klubu, ale przecież tak wiele osób robi coś dla Chaty nie żądając pieniędzy.

Red. Czego Ci życzyć jako chatarce?

Irena: Wszystkiego najlepszego. Apeluję tylko o rozwagę w korzystaniu z niej: nie przyjeżdżajmy samochodami, nie chodźmy przez rezerwat, który jest za chatą, nie palmy ognisk.

Red. No to wszystkiego najlepszego, koleżanko chatarko.

* * *

Anna Czerwińska na koronie Ziemi

(wrażenia Eli Król po prelekcji w Klubie 10 stycznia 2001)

 

Jaki jest najlepszy sposób na bardzo dobrą prelekcję w SKT ? Dlaczego stawiam to pytanie? Przecież nasze wieczory klubowe należą do nader urozmaiconych i przenoszą nas myślą w coraz to inne strony świata....Ale esencją są jednak te chwile, gdy mamy okazję porozmawiać z ludźmi gór - turystami, taternikami, alpinistami i z himalaistami.

 

Kilka wypowiedzi Anny Czerwińskiej na spotkaniu w Klubie Olimpijskim, 10 piętro hotelu Grand, 26 lutego 2001:

---- Chciałabym wejść na Lhotse po to, by spojrzeć na Everest, na swoją drogę, bo do tej pory to właściwie nie miałam okazji.

---- Po co wchodzę na najwyższe góry świata? Żeby poznać granice mojego własnego organizmu... ile się z niego da wycisnąć...

--- Mieć sponsorów? Może i dobrze by było, ale kiedyś dała trochę pieniędzy firma farmaceutyczna, która potem wprowadziła viagrę na polski rynek ... gdybym wzięła więcej pieniędzy, to dopiero by mnie potem wypytywano, co ja właściwie robiłam na Evereście... 

---- Ja nie mam psychologów, jak kolega Małysz, który tak się afiszuje nimi. Ja tylko tak, sama, dla siebie ...

chciałoby się dodać: ja tu tylko sprzątam

    

Któryś z naszych starych członków SKT, zasłużony w wysokogórskiej działalności zdradził mi kiedyś, że w zasadzie nie lubi chodzić na prelekcje, a to dlatego, że „te piękne fotografie i opowiadania - są dla nas, tu na dole -  tylko namiastką  prawdziwych przeżyć górskich i wprowadzają go w stan rozdrażnienia”. Nie zdradzę, kto tak powiedział i nie będę polemizować z tą opinią, tym bardziej, że usłyszałam ją w tych już oddalających się od nas czasach - kiedy to wyjazdy w świat były nie lada rarytasem dostępnym dla najlepszych wspinaczy, lub „wybranych”, ale.... nie z naszej parafii.

     Jednak muszę dodać,  że wartość naszych prelekcji zawsze wzrasta kiedy uczestnicy wypraw górskich opowiadają szczegółowo o swoich przeżyciach i nieraz dramatycznych przygodach,  skłaniają nas do stawiania pytań i to nawet niekoniecznie wprost im, prelegentom - ale ogólniej pytań, które nurtują nas samych i przy okazji takich spotkań wydobywają się z naszej podświadomości.

     I takie było nasze spotkanie z Anią Czerwińską. Tak, tak, to wspaniały sukces: samotnie wejść na Everest jako - jak na razie najstarsza przedstawicielka słabej płci i mieć w dorobku „koronę Ziemi”....

 

Mount Everest, góra w Himalajach, najwyższy szczyt świata (8887 m.). Pierwszą Polką, która dotarła do jego podnóży (1910) była obywatelka Galicji, dziennikarka i aktorka Ewa Dzieduszycka z domu Koziebrodzka (ur. 1879 w Chłopicach pod Jarosławiem, zm. 1968 we Wrocławiu).

Mieczysław Czuma & Leszek Mazan, Austriackie gadanie czyli Encyklopedia Galicyjska, Kraków 1998.

 

Jest jednak jedno niepokojące ale..... Czy naprawdę  trzeba tak lekko prześlizgiwać się po zdarzeniu, które zaliczyłaś, Aniu, w zejściu ?? Przecież wszystko mogło skończyć się dramatycznie, ba - tragicznie? Czy wypadek Wandy Rutkiewicz  nie stał się dla Ciebie alarmowym dzwonkiem, że „coś tu nie gra”??? Czy musimy zgadzać się z tym, że samotni wspinacze (płci obojga) zostają niekiedy w górach na zawsze....

         Twoje przepiękne fotografię oddały z reporterską dokładnością majestat i piękno góry, która jak magnez przyciąga coraz więcej i więcej chętnych. Ale Twoja lekkość potraktowania (mam nadzieję,  że tylko w opowiadaniu) incydentu - cytuję „film mi się urwał - a jak się ocknęłam nie bardzo w pierwszej chwili wiedziałam - gdzie jestem ...” - skłania mnie do prośby: Aniu uważaj na siebie ! Nigdy dość przezorności ! Miej odwagę mądrym być - po to, żebyś mogła  jeszcze długo być z nami i w górach - czego życzy Ci z całego serca –

                                                                                                   Puchatek

* * *

 

Do Chamonix z Walkowiakiem. Planuję obóz w Chamonix: dwa tygodnie w pierwszej połowie września. Zakwaterowanie w apartamentach w Chamonix; przejazd autokarem (min. 30 osób); szacunkowy koszt 1200 zł. Osoby zainteresowane proszę o pilny kontakt. Jerzy Walkowiak, 0 603 919 134, walkow@ipin.edu.pl

 

* * *

 

Wystawa zdjęć. W styczniu 2001 roku w holu Pałacu Kazimierzowskiego U.W. (przypominam: jest to reprezentacyjny budynek Alma Mater Varsoviensis) prezentowane były zdjęcia tatrzańskie Mikołaja Tałandziewicza z PAKT-u (Prawniczy Akademicki Klub Turystyczny). Zdjęcia były nastrojowe, tzw. artystyczne a oryginalne były między innymi  przez to, że wykonane zostały w listopadzie i to ze środka gór. W tym okresie w Tatry praktycznie nikt nie jeździ. Podziw budziło ujęcie ostrych zębów grani nad doliną Staroleśną i przepiękny, choć znany wszystkim  motyw „morza mgieł” , kiedy ponad chmurami nad kotliną liptowską wystają tylko Niżne Tatry. Autor zdjęć nie jest chyba znawcą Tatr, bo  pojawiły się podpisy w stylu „Tatry Słowackie zimą”, albo „Widok Małej Staroleśnej doliny” (takiej nie ma) . Ale nie wybrzydzajmy, zdjęcia były interesujące.

Proszę Państwa, oto miś! Jesienne  (2000) liczenie niedźwiedzi w Tatrach dało zawrotną liczbę 68 sztuk! Większość przebywa na Słowacji, u nas jest podobno ok. 25. Jeśli ktoś uważa, że to nie tak dużo, to niech sobie uzmysłowi, że w 1960 roku było ich 20-30 (po polskiej stronie 7-8). Leon Podobiński podaje (Wierchy, rocznik 29, 1960), że w 1928 r. po polskiej stronie żyły 1-2 niedźwiedzie, w 1931 3-4, 1951/53 3-5, 1957-8 nie więcej niż 7.

O samotności. Na spotkaniu w Klubie Olimpijskim, 26 lutego 2001 roku Anna Czerwińska mówiła o tym, jak jest samotna w górach. Czasem jest to prawdziwa samotność, czasem „samotność w tłumie”. Tak było na Evereście, na który weszła samiuteńka (Szerpa wlókł się daleko z tyłu) ... doganiając na szczycie Hiszpanów. Uśmiech numer 5, zdjęcie, i adios amigos...  I że trochę zazdrości uczestnikom wypraw Andrzeja Zawady, w których na górę wchodził cały kolektyw, a ci, którzy fizycznie stawali na wierzchołku byli w stałym kontakcie z wszystkimi pozostałymi. Ale, powiedziała potem Anna, na najwyższy szczyt Antarktydy weszłam sama, bo nie chciałam iść z pięcioma facetami, bo by potem mówiono, że mnie na tę górę wciągnięto....

Z książki „Burza nad Alpami” zapamiętałem taki motyw. Długosz zjeżdża z jakiejś ściany. Są z partnerem sami w całej okolicy. Jest zimno, pada deszcz i jest mgła. Po chwili nie widzi już nic, nic go nie łączy ze światem oprócz kawałka liny znikającej we mgle kilka metrów nad głową. Przypomina mu się wtedy artykuł  z gazety francuskiej z poprzedniego dnia (akurat był Tour de France) o tym, jak to samotny jest kolarz w peletonie, bo musi sam kręcić tymi pedałami. „No tak”, pisze Długosz, „a jak mu się znudzi ta samotność, to przestaje kręcić i wsiada do ciepłego samochodu”...

* * *

Wysocki

 

23 stycznia o dziewiątej wieczorem w TVPolonia znów były piosenki Wysockiego, tym razem mało znane (przekład Roman Kołakowski, śpiewali Mariusz Gajka. Wojciech Kościelniak, Marian Opania i Wiktor Zborowski). Najpierw była Okudżawy o Wysockim i „chłód cię na wskroś przeniknie”, potem Wiktor Zborowski rozkręcał się wraz z „główną” piosenką Wysockiego  w przeróbce według Jacka Kaczmarskiego  „pani bagien, mokradeł  i śnieżnych pól, rozpal w łaźni kamienie na biel” wg tego jest epitafium ....   a wszystko w bardzo skróconej wersji, bo oryginalna trwa chyba z 10 minut. Potem Opania, przepity jak to on, śpiewał o wódce zrymowanej z podwodną łódką. Przekład Skałołazki był dobry, ale mi uciekł. Opania wykonał na „tragicznie” ew. „ knajacko”  to co u WW jest liryczne: „ будто Минск, будто Брест ”  ..... a gdy rozległ się charakterystyczny akord powiedziałem do żony „co oni z tego zrobią”, i ....  bardzo to  było dobre. Otóż, jeśli przekłada się piosenkę  В суету городов to należy zacząć od kluczowej zwrotki:

 

 так оставте ненужные споры -

 я себе уже все доказал -

 лучше гор могут быть только горы,

 на которых еще не бывал.

 

a reszta sama się pisze....   W zeszłym numerze Wiadomości  skarżyłem się na niską jakość przekładu....  rymy częstochowskie... no,  ale rym męski – rym klęski ...   Ale tym razem przekłady były udane. Oceńcie sami

 

Więc przestańcie już gadać o bzdurach

Zrozumiałem i łatwiej mi żyć!

Piękniej niż w górach jest tylko w górach

Gdzie nie byłem i gdzie muszę być...

 

Co prawda pewna polonistka (nie BK!) skrytykowała i ten przekład, bo w oryginale nie ma że „łatwiej mi żyć” ani że „muszę być”. Ale przekład oddaje ducha wiersza, a to ważniejsze. Przypominam, że Redakcja widziała to tak, z niezręcznością w ostatnim wersie.... 

  

Wątpliwości  rozwiejmy więc chmury

Ja bez trudu wykażę to wam,

Że od gór lepsze mogą być góry

Te, na których nie byłem ja sam!

 

jako reakcję na zupełnie nieudane

 

Więc oświadczam wam tutaj wprost z góry

Choćby spory trwać miały po świt

Od gór lepsze są tylko te góry,

Te, na które nie wspinał się nikt.

 

Na zakończenie prowadzący program powiedział, że ile razy chciał napisać balladę na jakiś temat ... i okazywało się, że Wysocki już o tym śpiewał ...Miałem też krótką dyskusję z Elą W.  o tym, czy w ogóle warto przekładać Wysockiego. Bo, mówiła  Ela, Wysocki tylko po rosyjsku, bo każdy przekład traci. To stary problem: traduttore tradditore tłumacz jest zdrajcą. Z tym się trudno zgodzić. Stanisław Barańczak nazywa tłumaczenie „profesją, której istotą jest właśnie szacunek dla sensu oraz dążenie do ocalenia z niego tyle,  ile się da, i to w warunkach najtrudniejszych, z pozoru uniemożliwiających jego przetrwanie”  (Ocalone w tłumaczeniu, str. 8, Poznań 1992) .A oto naśladowanie z Christiana Morgensterna

 

Kann ein Engel Berge steigen?

Nein. Er ist zu viel leicht dazu...

 

Czy się anioł wspinać może?

Nie. Cóż tego jest przyczyną?

Jest za lekki i poza tym

Jak się z takim związać liną?

 

Z diabłem będzie zaś afera

Pod przewieszką czy kominkiem

Gdy synowi Lucyfera

Przypniesz ogon karabinkiem.

 

 

 

Jaki morał stąd wyziera

Proszę znanych tatrologów?

W górach trzeba mieć partnera

I bez skrzydeł i bez rogów!

 

 

A z okazji jubileuszu Chaty jeszcze taka balladka, która się kiedyś wygenerowała Redakcji: 

 

G i m n a s t y k a    n i e d z i e l n a

 (naśladowanie z Wysockiego)

 

Wstawać, lenie, szkoda czasu!

Wędrujemy dziś do lasu!   

Niechaj każdy gnuśną swą podniesie brew !

Ogłaszamy:  „Koniec spania!”

Niech poderwie was z posłania

Perspektywa kilku godzin pośród drzew…

 

Po śniadaniu wschodnia strona

Placu wita nas Wilsona.

Siedem-zero-osiem ruszać ma już chęć…

Jeszcze wsiądą te dwie damy

I czym prędzej odjeżdżamy.

Bo dziewiąta zbliża się 55.

 

Oto i jesteśmy w Puszczy…

Wdech i wydech; zbędnych tłuszczy

Pozbędziemy dzisiaj się – i trudnych spraw.

Kto przez groblę, kto przez Wiersze ?

Chęci mamy jak najszczersze

By do Chaty dotrzeć sprawnie, wprost do Ław !

 

Nam nie straszne żadne błoto –

Nie jesteśmy wszak hołotą

Co bez sensu się po lesie pęta wciąż.

Nie ma, bracie, to, jak w chacie…

Powtarzamy – wszyscy znacie 

Doskonale refren ten, jak jeden mąż.

 

Czym ugości nas chałupa?

Jest i kurczak, jest i zupa.

          Zawsze można w chacie dobrze zjeść... 

W obu izbach tłok już wielki

Pojawiają się butelki

I rodzajów ciasta chyba sześć.

 

Coraz więcej w chacie ludzi,

Górski duch się w Klubie budzi.

       I sentyment wielki się podnosi w nas…

       Niech nam żyją Himalaje!

Co to, wina już nie staje?

Więc do domu wracać jest najwyższy czas…    

 

A po drodze do Truskawia

O  tym tylko się rozmawia 

     Jaka piękna Puszcza nasza wzdłuż i wszerz, 

     Jak uroczo bywa w lesie –

    Wtedy żyć po prostu chce się.

Ja w niedzielę przyszłą pójdę też !

          

* * *

Kolej  podtatrzańska

Michał Szurek

 

Z moich podróży do i z Zakopanego w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zapamiętałem lasek za Nowym Targiem, gdzie odgałęział się na zachód już wtedy zardzewiały  tor kolejowy. Kursowały po nim pociągi Nowy Targ – Podczerwone, a pierwszym przystankiem był Nowy Targ Fabryczny; w pobliżu „kombinatu obuwniczego”. Była to pozostałość kolei, którą po polskiej (austriackiej) stronie oddano do użytku prawie pięć lat po linii Chabówka-Zakopane, 1 lipca 1904 roku. Po stronie węgierskiej linia Kralowiany – Sucha Góra była gotowa wcześniej i czekała na połączenie z galicyjską. Były rozpatrywane dwa warianty: albo przedłużenie linii z Zakopanego przez Kościelisko, Chochołów i Witów, albo poprowadzenie jej przez Rówień Nowotarską. Wariant pierwszy miał samych zwolenników. Inżynier Władysław Folkierski, pracujący przy budowie tych linii, pisał w „Czasopiśmie Technicznym” w 1900 roku:

Długość obu połączeń jest taka sama (...) połączenie przecznicą z Nowego Targu byłoby łatwiejsze (...) ale za to (...) przechodząc przez puste i nieproduktywne okolice (...) nie przedstawiało żadnych korzyści dla kraju. Inaczej przedstawia się projekt przedłużenia linii Chabówka – Zakopane przez Kościeliska i Witów. (...) Otóż, gdy Kościeliska, Chochołów i Witów otrzymają kolejowe połączenie, całą ta strona Tatr od Białki i Morskiego Oka aż po Suchą Horę stanie się prawdziwą polską Szwajcaryą, która w przyszłości może ściągnąć tu turystów z całego świata.

 

Ale spory, przypominające dokładnie dzisiejsze kłótnie o autostradę Poznań – Warszawa, trwały nadal. Niektórzy widzieli eksploatację pokładów kościeliskiej rudy żelaznej, inni uważali to za mrzonki. Kłótnie  trwały dalej i powoli zaczynała wygrywać bogatsza wówczas gmina Nowy Targ (bogatsza niż Kościelisko). Ale prawdziwy powód poprowadzenia linii przez Czarny Dunajec był inny: wojskowy. Wyliczono, że transport wojsk z Węgier tą trasą będzie o 70 minut szybszy, no a 70  minut na placu boju może być przecież decydujące.

Trasę wytyczono tak, że nikt nie był zadowolony a w dodatku okazało się, że po stronie węgierskiej nasypy są tak słabe,  że żaden pociąg wojskowy nie przejedzie. Linia była deficytowa od samego początku. Po I wojnie została przecięta granicą szczelniejszą niż przedtem i ruch zamarł. W  latach międzywojennych pociągi „woziły powietrze”. Pewną rolę odegrała  w 1945 roku, kiedy Niemcy dowozili nią zaopatrzenie do wojsk broniących się w okolicy Zamków Orawskich. Fragment torów przy samej granicy rozebrali Rosjanie, żeby przejechać czołgami od Czarnego Dunajca. Ewa Jeleń i Jan Krupski piszą w książce Stacja końcowa Zakopane że ta część trasy nie została odbudowana. Jednak w 1957 roku Tadeusz Zwoliński (wyd. X przewodnika, z aktualizacją Józefa Nyki i Tadeusza Pawłowskiego) opisywał podróż pociągiem z Zamków Orawskich do Zakopanego:

 

Koleją żelazną wzdłuż rzeki Orawy malowniczym i krętym jej przełomem przez stację Podbiel (548 m) – dalej przez miasteczko Twardoszyn (Trvdošin, 590 m) w odl. 24 km i Trzcianę (Trstená, 607 m) do stacji Sucha Góra (Suchá Hora, 768 m) na granicy polskiej, w odl. 43 km od Orawskich Zamków. Tu kontrola celna i przegląd dokumentów oraz przesiadka do polskiego pociągu, którym przez miasteczko Czarny Dunajec (676 m) do Nowego Targu (22 km od Suchej Góry). Podróż ta trwa długo, a połączenia kolejowe są dość niewygodne.

       

W latach osiemdziesiątych linię do Podczerwonego ostatecznie zlikwidowano. Miejsce po torach zarosło.

 

Ceny biletów kolejowych ze Lwowa i z Warszawy do Krakowa są następujące:

 

I kl.

II kl.

III kl.

Lwów – Kraków (pociąg osobowy)

Lwów – Kraków (pociąg pospieszny)

Warszawa – Granica (p. osob.)

Warszawa – Granica (p. posp.)

Granica – Kraków

Kraków – Zakopane

28 k. 80 h.

40 k. 50 h.

8 rs 63 kop.

11 rs 23 kop.

5 k. 10 h.

15 k. 70 h.

17 k. – h.

24 k. 80 h..

 5 rs. 18 kop.

7 rs. 23 kop.

3 k. – h.

9 k. 90 h. 

9 k. 20 h.

13 k. 10 h.

3 rs 4 kop.

4 rs. 31 kop.

1 k. 70 h.

5 k. 20 h.

Janusz Chmielowski, Przewodnik po Tatrach, Lwów 1907

 

Warto zdać sobie sprawę, co znaczyły te ceny i jak strasznie droga była podróż pociągiem.  Otóż w latach 1858-1892 w cesarstwie austriacko-węgierskim obiegową walutą był złoty reński austriacki, zwany przez górali „papierkiem”. Wbrew swojej nazwie, był oparty na srebrze. W 1892 roku został zastąpiony przez opartą na złocie koronę. 1 złr = 2 korony, w 1910 roku 1 dolar USA był równy 4 korony 86 halerzy (w Polsce międzywojennej 1 dolar = ok. 5 złotych). Inflacji do ok. 1910 roku prawie nie było. W 1877 roku obiad w Zakopanem kosztował 60 do 80 centów, za 3-5 złotych można było wynająć pokój na tydzień. Masło kosztowało złotówkę za kilogram,  poślednie wino 50 centów za litr, dniówka robotnika „ze strawą”  20 centów, bez strawy 50 centów (!!!) W 1886 roku w schronisku przy Morskim Oku jajko kosztowało 3 centy, herbata 10, piwo 24, oszczypek do 35 a pół kilo kiełbasy krakowskiej 1 złoty. Nocleg 40 centów, przejazd łódką przez jezioro 1 złr od osoby. Taksa klimatyczna 2 złr od osoby na sezon. Furka dwukonna z Chabówki 5-6 złr (Walery Eljasz pisał: „kto więc płaci za wóz góralski z Chabówki do Zakopanego lub odwrotnie więcej niż 6 złr robi krzywdę publiczną, bo uczy lud górski zdzierstwa... ). Mięso wołowe kosztowało w Zakopanem  22-24 centy za funt (jeśli były wtedy szalone krowy, to jakoś nikt się nimi nie przejmował), funt pstrągów od 30 do 50 centów („zależnie od obfitości połowu”), chleb 20-40 centów za bochenek. Spływ Dunajcem 1 złr „od czółna, i mały dodatek na wódkę”. Taksa przewodnika pierwszorzędnego wynosiła w 1877 roku 2 złote dziennie, w 1910 roku 6 koron dziennie, a 1914 podwyższono do 8. Klemens Bachleda uzbierał „znaczny kapitał” 6000 koron (czyli 1235 dolarów). W 1907 roku dorożka z dworca do centrum Zakopanego kosztowała 60 halerzy, a za powóz dwukonny do Szmeksu (Smokowca) i powrót następnego dnia trzeba było zapłacić 45 koron! Składka TT wynosiła 6 koron rocznie. Nocleg w schronisku nad Morskim Okiem (ze zniżką TT) kosztował 80 halerzy! Młody urzędnik zarabiał w początkach XX wieku ok. 100 koron miesięcznie, co starczało na 430-kilometrową podróż koleją. Nawet zaś najwięksi aferzyści współczesnej RP, obdarzeni zresztą niekłamanym szacunkiem społeczeństwa, nie byliby chyba w stanie sprowadzać sobie z południowej Afryki młodych ziemniaków na święta Bożego Narodzenia po 100 koron za kilogram, jak to robił ordynat łańcucki hr. Roman Potocki.

 

*

 

Jeżeli dla przykładu uprzytomnimy sobie, że (...) podróż z Warszawy do Zakopanego trzecią klasą pociągiem pospiesznym tam i z powrotem kosztuje przeszło 80 złotych i że nasi turyści rekrutują się w większości z klas pracujących, posiadających małe dochody, 300-400 zł miesięcznie, widzimy, że dla całych rzesz turystów polskich wycieczki w Tatry stają się niedostępne.                                (Mieczysław Orłowicz, Wierchy, rocznik VII, 1929)

*

Malownicza trasa Chabówka – Nowy Sącz jest fragmentem Galicyjskiej Kolei Transwersalnej z Czadcy (Čadca) przez Żywiec, Suchą, Chabówkę, Nowy Sącz, Jasło, Krosno, Sanok, Zagórz, Stryj i Stanisławów do leżącego na granicy rosyjskiej Husiatyna, na budowę której Najjaśniejszy Pan łaskawie zezwolił w 1878 roku, z okazji  600-lecia monarchii habsburskiej.  Zamieszczamy rozkład jazdy „koleją naokoło Tatr” jeszcze z ... przedpoprzedniego wieku. A na początku dwudziestego pierwszego stulecia możemy w Internecie w kilka minut odbyć tą samą drogą podróż wirtualną....   Okazało się, że można Tatry objechać znacznie szybciej niż za czasów Franciszka Józefa!  A mówią, że nie ma postępu.... Oto stosowny rozkład (stan na 14 lutego 2001). Na objazd Tatr potrzeba 17 ½ godziny. Z okien pociągu widać je tylko na odcinku słowackim, koło Popradu. Wyglądają, jak wiemy, zupełnie inaczej niż od nas, z północy, chyba mniej romantycznie ....

 

 

 

numer pociągu

Sucha Beskidzka o.

5:04

5523

Rabka Zdrój p.

6:03

 

Rabka Zdrój o.

6:21

6623

Nowy Sącz p.

8:53

 

Nowy Sącz o.

9:03

D385

Plavec p.

10:39

 

Plavec o.

11:30

R8310

Poprad Tatry p.

13:08

 

Poprad Tatry o.

15:35

D602

Žilina p.

 17:31

 

Žilina o.

 17:45

D325

Żywiec p.

20:31

 

Żywiec o.

22:18

43536

Sucha Beskidzka p.

22:36

 

 

* * *

 

Mais où sont les neiges d’antan?

François Villon

Chociaż jeszcze zdarzają się mroźne dni, to już trzeba żegnać kolejną zimę. W Warszawie mieliśmy ze dwa (słownie: dwa) dni, kiedy można było po Puszczy pobiegać na nartach. Jeden z tych dni (26 grudnia) wykorzystał nasz kolega klubowy MK, który był w Truskawiu dostatecznie wcześnie rano, by to jemu przypadł w udziale zaszczyt otwarcia sezonu 2000/3000. Na pograniczu zimy i wiosny, na przełomie lat i stuleci, zatrzymajmy się więc i pomyślmy, choć trochę, jak było dawniej .... 

Mam w swojej biblioteczce broszurkę Franciszka Ksawerego Sawickiego sprzed 48 lat „Wycieczki narciarskie w okolice Warszawy”, wyd. Sport i Turystyka, Warszawa 1953.  Na stronie 7 jest fotografia wypożyczalni nart i saneczek na Bielanach. Na zdjęciu widać śnieg! Kilka opisów wycieczek narciarskich wzbudzi w Czytelnikach westchnienie ... takie jak tytuł tej notatki. 

 

W części lasku [Bielańskiego] Prezydium Miejskiej Rady Narodowej urządziło wypożyczalnię nart i saneczek, tory saneczkowe oraz dwie skocznie narciarskie. Jedna z nich (duża) znajduje się bliżej szosy na stromej krawędzi wąwozu i jest przeznaczona dla zaawansowanych narciarzy. Umożliwia ona kilkunastometrowe skoki. Drugą (małą) w pobliżu bramy wejściowej od Marymontu oddano do dyspozycji początkujących narciarzy.

(...)

Trasy [wycieczkowe]. 2. Punkt wyjściowy – przystanek tramwajów nr 15, 6, 17 i 27 przy zbiegu ul. Słowackiego i Malarskiej (pierwszy za placem Komuny Paryskiej na Żoliborzu). Stąd na nartach ulicą Cieszkowskiego lub Malarską w kierunku północnym do krawędzi tarasu, potem krótki i ostry zjazd w dół na tereny niezabudowane i po przecięciu ul. Potockiej dalej ul. Skotnicką, Marii Kazimiery i Rajszewską do południowej części lasku (2 km). Powrót tą samą trasą lub trasą nr 1.

(...)

Służew – Ursynów – Wolica – Wilanów. Od końcowego przystanku tramwajów na Służewcu dochodzimy nad kanałem do Służewa (...) . Za Służewem mijamy położony na zboczach tarasu pałac i park w Ursynowie (...). Z Ursynowa (...)krótki zjazd w dolinę Wisły i dalej doliną do Wilanowa, skąd (...) powrót do Warszawy kolejką wąskotorową. Długość trasy 8 km.

 

* * *

 

Natomiast z książeczki Zima w Tatrach, Spółdzielczy Instytut Wydawniczy „Kraj”, 1953, opr. Tadeusz Zwoliński wg przewodników Józefa Oppenheima i własnych przepisujemy:

Żółta Turnia (2087 m)

Kształtna piramida, dzieląca kotlinę Czarnego Stawu Gąsienicowego od doliny Pańszczycy. Widok z Żółtej Turni na otaczające ją od południa szczyty Tatr Wysokich i doliny – piękny, prawdziwie wysokogórski. Latem zwiedzana jest Żółta Turnia rzadko ze względu na brak dobrej ścieżki, zimą – dzięki temu, że leży tu zwykle długo dobry śnieg, - jest jednym z najpiękniejszych celów wycieczki dla wprawniejszych narciarzy. Północne jej zbocza i wybiegające z niej ku północy dwie grzędy (pokryte kosówką) zwą się Dubrawiskami.

Droga. Od schroniska „Murowaniec” na Hali Gąsienicowej zrazu drogą jak do Czarnego Stawu. W pobliżu pomnika Karłowicza, po zjeździe z drogi w las na wał morenowy, skręcamy w lewo i przekraczamy potok od Czarnego Stawu jeszcze w lesie przez rodzaj mostku, zwykle jeszcze trzeba przejść go po śniegu powyżej granicy lasu. Ponad górną granicą lasu okrążamy stoki Żółtej Turni wznosząc się nimi łagodnie i wychodząc przez Dubrawiska na długi ich grzbiet, opadający spod jej szczytu (1 ½ godz., dość łatwo). Stąd, nie wchodząc w lawiniasty parów potoku dzielący Dubrawiska na dwie połacie, stromymi zakosami wspinamy się na prawo wzdłuż wąskiego grzbietu, a potem wzdłuż podciętego skałkami zachodniego stoku na szczyt Żółtej Turni (2 godziny, dość trudno, od schroniska 3 ¼ godz.).

Zjazd ze szczytu tą samą drogą, albo bliżej wschodniej krawędzi zbocza Żółtej Turni, a potem na grzbiet od strony Doliny Pańszczycy. Grzbietem tym na szerokie zbocze Dubrawisk na wschód od lawiniastego parowu; zjazd ten, dosyć stromy, doprowadza na płaskowyż u górnej granicy lasu, wśród pojedynczych smreków i kosówek, do drogi nr 142 (zn. zielone). Szlakiem tym w lewo, ku zachodowi, zjeżdżamy stromo przez las i krzaki na polankę u granicy lasu poniżej Dubrawisk, do złączenia z żółto znacz. szlakiem (d. 136)  na Krzyżne i nim przez Gąsienicowy Las podchodzimy od dołu do schroniska „Murowaniec” na Hali Gąsienicowej (ok. 1 ¾ godz. ze szczytu).

 

* * *

 

Według Finów Sireliusa i Okkoli narty powstały z karpli (butów śnieżnych). Piszą oni: „Jeżeli ułożymy w rzędzie według kształtów wschodnio-syberyjskie i północno-amerykańskie karple, zauważymy, że są one na jednym końcu zaokrąglone, w środku nieco węższe, drugi natomiast koniec zakończony mają podobnie jak obecne narty. Wiązanie i podstawa, czyli środek tego przyrządu, sporządzone są z rzemieni lub z gałązek wierzbowych. Z chwilą, gdy wykonano karple z gładkowłosej skóry, np. foki, zauważono poślizg podczas chodzenia, toteż tego rodzaju obuwie uważane było za najbardziej praktyczne przez mieszkańców Północy”.

Czy użycie nart znane było w dawnej Polsce? Według źródeł historycznych, wiadomo, że wyraz narty znany był w Polsce w drugiej połowie XVI w.

Narta, część stopy od spodu. 

 Aleksander Brückner. Słownik etymologiczny języka polskiego.

Pierwsze ślady użycia nart w Polsce znajdujemy u Włocha w służbie polskiej, Aleksandra Gwagnina, który wydał w roku 1578 w Krakowie dzieło „Sarmatiae Europae descriptio”. W opisach ziem polskich w obszernym tekście łacińskim używa on wielokrotnie nazwy „narty” w rozdziałach pod tytułami „Nartae” oraz „Mirabilis cursus in nartis”, gdzie podaje sposób użycia nart do dalekich wędrówek, polowań i celów wojennych, podnosi szybkość poruszania się na nartach po śniegu oraz podnosi szybkość poruszania się na nartach po śniegu (...). Wacław Dyamentowski w swoim „Dyariuszu” z roku 1606 nadmienia, że „dnia jednego z obozu naszych magnatów przeciwko wycieczce obrońców Moskwy wypadło (..) kilkaset człeka na nartach”.

Potem narty poszły w zapomnienie i dotarły do nas dopiero pod koniec XIX wieku pod spolszczoną skandynawską nazwą skije. Pierwszym, którym je używał, był Stanisław Barabasz (1888, na polowaniach koło Jasła). Pierwszą wycieczką narciarską była wyprawa do Czarnego Stawu Gąsienicowego (Barabasz i Fischer, 1894). Potem już „poszło”.  W 1913 roku, a więc w 19 lat potem  „Taternik” pisał:

Dawno już minęły czasy, gdy w naszem narciarstwie, zrodzonem z taternictwa, dominował powszechnie kierunek wyłącznie turystyczny; obecnie narciarstwo czysto sportowe, uprawiane jako sztuka dla sztuki, zdobywa sobie wszędzie coraz więcej zwolenników.

 

A piwo gdzie? Narty propagował i Mariusz Zaruski (Kozi Wierch na łyżwicach, Pam. Tow. Tatrz. 1907), a z perspektywy blisko 100 lat dopiero po dłuższym studiowaniu jest jasne, jak bardzo Tamto Pokolenie było owładnięte jedną myślą, nie zawsze uświa-damianą: wywalczyć dla Polski niepodległość. Tężyzna fizyczna była do tego celu stopniem, zimowe wycieczki po Tatrach doskonaliły ciało i ducha. Tak było; co trudno dziś zrozumieć wszystkim, szalejącym na stokach Europy w imię wyżycia się albo podtrzymania kondycji dla polepszenia swojej pozycji na rynku pracy.

Nie do wiary: śnieg. W 1907 roku lokomotywa na linii  Kraków-Zakopane ugrzęzła w śniegu. Przysłano na odsiecz drugą. Ta ciągnęła, aż je obie zasypało. Następnego dnia z okien góralskich chat było widać pięć żelaznych kominów wystających ze śniegu. (cyt. wg.Ewa Jeleń, Jan Krupski, Stacja końcowa Zakopane, Kolejowa Oficyna Wydawnicza,  1999).

Każdy chce mieszkać w domku-kolibrze. Zwyczajem Eskimosów i ludów Północy w turystyce zimowej dla spędzenia nocy lub przeczekania złego okresu pogody można zastosować igloo, czyli domek-koliber, który buduje się z płyt lodu, o ile w pobliżu są stawy, względnie w śniegu. Schronienie takie jest wbrew oczekiwaniu ciepłe i przy zastosowaniu śpiwora pozwala na całkiem znośne biwakowanie. Klub Wysokogórski rokrocznie podczas obozów zimowych w Tatrach korzysta stale dla zaprawy z tego rodzaju kwater, które cieszą się u uczestników kursów wielkim powodzeniem.

Mgr Jerzy Ustupski, Poradnik turysty-narciarza, „Sport i Turystyka”, 1953

Połamane narty. Starsi  Koledzy pamiętają napis w schronisku na Kondratowej „Narciarze! Nie łamcie nóg! Łamcie narty”. Było to wezwanie do powiększenia pięknej kolekcji ułamanych czubów i piętek nart, wiszącej na ścianie w jadalni. Prawie każdy zostawiony kawałek narty był podpisany. Marzy mi się, by dotrzeć do osób, które zostawiły tam swoje dokładniejsze dane i zapytać, czy pamiętają tę wycieczkę... Ale ... ale  ... to sa už ne vrati...

* * *

Narzekającym, że coca-cola w MacDonaldzie za ciepła... Już dzisiaj, 7 maja, przy padającym śniegu mróz zupełny. Zmarznięte wszystko, a co najgorsze, że bydłu nie ma co dawać. Kapustę, ziemniaki i owsy już prawie bydłu i owcom wydano, a tu nie masz śladu wiosny. Nigdzie nie masz kupić. Stąd krowy, nie mając słomy ni siana, zdychać poczynają. Powszechny krzyk, lament i narzekanie. Jutro – w niedzielę, 8 maja, zawezwę do modlitwy, do wołania do Boga, u którego jedyna pociecha i nadzieja.       

                                  Z kroniki x. Józefa Stolarczyka, rok 1864.

* * *

Czat, onet i bylecop.  31 stycznia o godz. 13:00 Krzysztof Wielicki siedział na czacie w onecie (czyli, jak mówią niektórzy: czatował) . Bo w onecie jest dużo interesujących  linków. Wystarczy mieć modem, wyszukiwarkę i tylko kliknąć na ikonę... A skoro mowa o takich gadżetach, to dostałem sms’a, który się tak kończył

juzlece  zjem  bylecopa

 W sms’ach najważniejsze jest to, by w 160 znakach zmieścić jak najwięcej treści. Jąłem się jednak zastanawiać, co jest  bylecop? Czy je się go z trywutami? Jeśli tak, to salaterka murbii chyba się dobrze się z tym  komponuje. Gdyby bylecopa podawać na ciepło, to najpewniej na ćwierćmisku, z pieczoną gorgondyllą w sosie agamelinowym? Na zimno też można: np. z surowym frykiem na mankanilowym pumperniklu. A takie taftany w bylecopie na słodko-słono, przyprószone dendrytami? Niebo w gębie. Prosimy Czytelników o dalsze przepisy na potrawy z bylecopa. A może ktoś  przyrządzi bylecopki na turystycznie, w Chacie? W SKT zawsze się dobrze jadało...

Ganią nas. Nasz stały Czytelnik z Warszawy  zwrócił Redakcji uwagę na błąd językowy, jaki został popełniony w zeszłym numerze, a za który osoby oczekujące  przepraszamy. Otóż poprawna forma słowackiego porzekadła, które cytowaliśmy brzmi to sa ne vrati, a nie jak Redakcja napisała to se ne vrati. Aby nam to utrwalić w pamięci, Czytelnik przypomniał początkowe słowa hymnu taterników Ne možem sa wysrat’, co z kolei Redakcji skojarzyło się to ze znacznie mniej poetycznym Tam sa voda toči  i napisem w električce: Nenachynajte sa z oken. A Czytelnik zagroził Redakcji, że napisze książkę „Humanistyka dla matematyków”. Aby zahencidź go do tego, bendziemy robidź jeszcze wiencyj błenduf nawet po polskiemó.

* * *

Koledzy – jesteśmy królami ducha!!!

  (...) Tak się bowiem już lat dziesiątek złożyło, że Zakopane oprócz królów dolarowych gości u siebie także królów ducha...

Przewodnik Zdrojowo-Turystyczny na 1931-32 r.  pod red. Henryka Piotrowskiego. 

Komentarz Redakcji SKT. Wraca nowe. Gdzieś to już kiedyś słyszeliśmy.

* * *

Małysz mistrzem świata. Każdy Polak, od noworodków do starców, uległ w styczniu i lutym małyszomanii, która przygasła, jak to u Polaków, gdy raz skoczył trochę krócej. Ale w kilka dni później już (jak napisał pewien Czytelnik Gazety Wyborczej) przeleciał wszystkich.  Nie możemy stać na uboczu. Też uważamy, że za rozbiory, wóz Drzymały, nędzę galicyjską, Sybir, II wojnę światową, no i za obalenie komunizmu należy nam się, by to Polak skakał najdalej.

 

Cudownie, że Małysz tak skoczył, ale tę babę to ja podziwiam (wypowiedź IK o AC, w rozmowie telefonicznej z Redakcją, 24 lutego 2001.

 

Sukcesy naszego Adasia (swój chłop, chociaż nie katolik i nie pije) mogą mieć wpływ na Tatry: jak tu nie wyciąć jeszcze pięciu hektarów kosówki w Tatrzańskim Parku Narodowym, jeśli to ma pomóc Adasiowi w oddaniu następnego skoku na chwałę wszystkich Polaków...? Nie jest to wcale nierealna pogróżka. Oto w Gazecie Wyborczej z 23 lutego (dodatek „Sport”) ukazał się obszerny materiał Dariusza Wołowskiego o kolejnej przymiarce Zakopanego do Harców Olimpijskich. Po jednej stronie rozmowa z Adamem Bachledą-Curusiem, po drugiej z Wojciechem Gąsienicą-Byrcynem, w środku tekst redaktora, który stara się nie stawać po niczyjej stronie. Dla mnie najsmutniejsze w tym materiale są trzy zdania z wypowiedzi Dyrektora TPN: „Ja po prostu wiem, że igrzysk w polskich Tatrach nie da się zrobić. Na początku głośno mówiło o tym wielu ludzi. Dziś zostałem sam”. A mimo wszystko odniosłem wrażenie, że głęboko między wierszami jest ukryte coś takiego: tak naprawdę, ale tak naprawdę, to wiemy wszyscy, że Olimpiada w Zakopanem nie ma szans, ale na samym haśle można nieźle zarobić i próbować zbić kapitał polityczny, nawet na poziomie Prezydenta RP. Można jednak i to samo hasło wykorzystać do zrobienia czegoś dobrego dla naszych kurczących się Tatr. Oszukujmy więc polityków i decydentów a przy okazji róbmy swoje, bo

niejedną jeszcze paranoję

przeczekać przyjdzie robiąc swoje ....

* * *

Redakcja:

Michał Szurek

(tel. 664-5984)