Numer 18,
listopad 2001
Artykuł wstępny na koniec lata
Skończyło się
lato,
skończył się pierwszy letni sezon w XXI wieku.
Stanowczo, Zakopane staje się coraz bardziej Europą - pisał
100 lat temu Kurjer Warszawski. Wszystko, co daje nowoczesna kultura w
zakresie wygód, ma się tu do dyspozycji. Wystarczy się przejechać z dworca do
city. Przedewszystkiem, ma się wspaniały, rzadko rozległy widok na góry, na
ciemne zielone regle, na bronzowe granity Koszystej, Żółtej Turni, Granatów,
Koziego Wierchu i najwyższej z nich wszystkich Świnnicy, na szare wapienie
Giewontu, na zieloną kopułę Czerwonego Wierchu, na całe pasmo Tatr Zachodnich
aż po Osobitą, a po prawej stronie na szmaragdowe stoki Gubałówki, całej w
łąkach i lasach. Jedzie się ulicą, jak po stole, z chodnikami po obu stronach,
z gęstym szeregiem latarni (...). Na reunionach, bardzo wykwintnych, zbiera
się, tańczy i bawi znakomicie całe “towarzystwo”, a skończyły się już czasy,
gdy danserki występowały w strojach “spacerowych”, a panowie byli na szaro, w
marynarkach; dziś już panie występują w strojach balowych, a tańcząca młodzież
przynajmniej w smokingach, choć przeważają fraki i białe krawaty. Europa całą
gębą! Na te same tory weszło i taternictwo, które obecnie wystąpiło do walki z
różnemi karkołomnemi szczytami, uzbrojone we wszystkie zdobycze “alpinistów”
europejskich.
* * *
• 9 czerwca 2001 roku zmarł Arno Puškáš. Po
odejściu rok wcześniej Witolda H. Paryskiego trudno nie zanucić “byli chlapcy
byli, ale się minyili...” i nie zadumać się nad powoli odchodzącym ostatnim
pokoleniem, które kochało Tatry. Młodzi są najczęściej tylko fanami
jednego ze sportów ekstremalnych, jakim jest wspinaczka. Dlatego
Stanisław Gąsienica-Byrcyn przestał być dyrektorem TPN. Mimo protestów prawie
wszystkich, którym Tatry są drogie, b. minister Tokarczuk odwołał Byrcyna,
argumentując, że Tatry powinny być dla ludzi, a nie dla świstaków. No i coraz
bliżej do realizacji pomysłu: wyrównać toto, zabetonować i zrobić porządny
parking. A po odwołaniu WGB otrzymał nagrodę słowackiej fundacji ekologicznej
Zielona Nadzieja. Ciekawa sprawa: w Gazecie Wyborczej napisano, że “w ten
sposób uhonorowano go za konkretne działania ochronne na rzecz lasów bioregionu
polsko-czesko-słowackiego”. Natomiast w gazecie telewizyjnej uzupełniono to
dwuznacznym komentarzem: “Fundacja Zielona Nadzieja skupia ekologów
stawiających sobie za cel zamknięcie TANAP dla ludzi. Uważają, że zakaz
korzystania ze szlaków wysokogórskich poza pełnym sezonem letnim, powinien zostać
rozciągnięty na cały rok”. Oczywiście wraz z dojściem do władzy ekipy Leszka
Millera odżyły nadzieje na zorganizowanie w Zakopanem Wygłupów Olimpijskich.
Ale na razie stać nas tylko na Igrzyska w Dolinie Ku Dziurze (budżetowej)!!!
* * *
• Objęliśmy
opieką krzyż (z 1936 roku) na rozstaju dróg w Wyględach, nieopodal Chaty. Na
razie postawiliśmy wokół niego ładny płotek ze stosowną tabliczką, że właśnie
SKT opiekuje się nim. A w lecie minęła setna rocznica postawienia (8 lipca) i
poświęcenia (14 sierpnia) krzyża na Giewoncie. Wszyscy z nas, wierzący i
niewierzący, wytrawni turyści, ceprzy i himalaiści odczuwamy wzruszenie,
dotykając tego krzyża. Dla jednych jest symbolem wiary, innym tylko przypomina
młodość. Pamiętamy może, że Jan Paweł II poprosił, żeby mógł w czasie mszy (z
okazji wizyty na Podhalu) patrzeć właśnie na Giewont, królujący nad Zakopanem.
Przytoczmy
quasigóralski wiersz
Giewoncie, Giewoncie,
Ładnyście na froncie,
Hej, ale i od tyłka
Niezła jest z Was bryłka!!
Wspomnijmy
definicję Zakopanego (Kornel Makuszyński: z jednej strony Giewont, z drugiej
Gubałówka, a w środku leje). Wczujmy się w wiersz Juliana Tuwima Do
córki w Zakopanem, w którym Poeta kazał córce kłaniać się górom,
Giewontowi, wysokim dniom zakopiańskim, a także nauczycielkom, brnącym do
szkoły przez mrozy siarczyste (2001: za 700 zł miesięcznie), o którym to
wierszu jakiś neofita-antykomunista (przezornie nie podpisawszy się,
przewidując, że SLD znów dojdzie do władzy) napisał we wstępie do Antologii
“Tatry i górale w literaturze polskiej”, wyd. Ossolineum 1992, że jest on
(wiersz!) nieporozumieniem artystycznym. Zadumajmy się nad wierszem Aleksandra
Wojciechowskiego “Droga nr 528 na Mnicha”
Zakończyć
tę drogę noszoną
długo pod
sercem Wierzchołek cały
teraz opryskany
światłem słońca które
pół drogi przez
granie ma
już za sobą Zakończyć
drogę nawet
|
jeżeli zostało
jej na
kilka głębszych
oddechów by
w dolinę nie
wracać z
jej ciężarem Każde
z
tych miejsc trzeba zapamiętać
dokładnie |
kamień
po kamieniu rysę
po rysie krok
po kroku bo zdarzyć
się może każdego
dnia że
wejdziesz na
drogę w
doliny bez
powrotu |
A
oto kilka wierszy Tomka Wasilczuka (tomik Góra Matki, wyd. Retro-Art,
2001)
Przenikanie Nasze
światy się przenikają Dotykają bliskie
i obce, przysiadamy w
nie swoich zmierzchach przy
nie swoim oknie. Odchodzimy
z nie naszych w
nasze, przymierzamy
jak swój obcy
ląd, by
w rodzinnym odnaleźć zmierzchu naszych
bliskich - nie stąd. |
Zmierzch Góry
pustoszeją, schodzimy
powoli, wyprzedzając
milczenie nadchodzącej
nocy, jeszcze
tylko rozmowa powoli
się toczy zanim
zgaśnie w zmęczeniu jak
ogarek świecy, potem
myśli drepczące przez
gór długich cienie, błądzące
samotnie w
zapomnianych żlebach zapomniane
kamienie, zdobyte
kamienie, coś
jest w nas i czegoś już
od dawna nie ma. |
Góry Dzień
cały zawarty w
jednej tylko górze, pełnia
życia między podnóżem
i szczytem jak
nagrodzenie i
krok ostateczny, który
za każdym żlebem i
skalnym załomem uczy
jak zrozumieć miłość do
następnej góry. |
Przypomnijmy
też fragment wiersza Jana Długosza, z lat, kiedy taternikom polskim nie śniło
się nawet, że poza Halą i MOkiem są jakieś inne góry: Betlejemka
ukryła się w śnieżnych zaspach Z
dołu plejadą okien błyszczy Murowaniec Ostre
powietrze górami mroźnie pachnie Po
niebie mkną gwieździste wysrebrzone sanie. Żółta
Turnia rozłożystym płaszczem białym Czarny
Staw miłośnie otula. Kozi
Wierch, Zamarła i Kościelec Mały Granaty,
Czarne Ściany, Księżycowe Góry. |
i
zakończmy artykuł wstępny Kasprowiczem. Owszem, Redakcja pamięta słowa Tuwima,
że “całe się lata w Polsce ględziło o duszy” ale może chodzi o to, żeby mówić,
a nie ględzić?
Jan
Kasprowicz Księga
Ubogich (fragmenty) O
Wierchu, ty Wierchu Lodowy! I
znowu się zwracam do ciebie, Olbrzymie,
rozbłękitniony Na
tym błękitnym niebie. Stoisz
naprzeciw mych okien, Codziennie
widzieć cię muszę, Zaglądasz
z swej dali w mą izbę, A
nieraz, zda mi się, w duszę. Zda
mi się, że nieraz się pytasz, Skąpan
w światłościach południa, Czy
jeszcze jest coś w moim wnętrzu, Co
drogę mi w słońce utrudnia. I
owszem, przyznaję, że jeszcze Mrok
jakiś kryje się na dnie, Cień
świata, co rwał mnie w
swą otchłań, I
dzisiaj mi radość mą kradnie. (...) |
Ale mnie wnet odbiegają Te kłamu zwiastuny i gońce, Dziś moją prawdą wszechwładną Zieloność, woń łąki i słońce. Przenika mnie blask ich i świeżość, I twoja skalista władza, Wierchu, kowany w granicie, Krew świeżą mi w żyły wprowadza. Pytasz się, Wierchu, swym blaskiem Patrzący do mego wnętrza, Czy wiem już, że wszystkim jest słońce, Że to potęga najświętsza? Wiem dobrze, a jeśli się echem Pomrok odezwie dalekiem, Azali być może inaczej? Wszak człowiek jest tylko człowiekiem. O Wierchu, Ty Wierchu Lodowy! I znowu się zwracam do ciebie, Olbrzymie, rozbłękitniony Na tym błękitnym niebie. * * * |
Prelekcje (jesień 2001)
4
października: Ryszard Czajkowski: AN-2 z Bełchatowa do Bukawu.
11
października: Ewa Taracha: Rumunia - góry i klasztory.
18
października: Andrzej Krasiński: RPA i Namibia.
25
października: Kacper Miklaszewski i Karol Radecki: Album Tatrzańskie
Ignacego Jana Paderewskiego (prelekcja muzyczna).
8
listopada: Alicja Świeżyńska: W poprzek Afganistanu (filmy).
15
listopada: Marek Janas: Od Zambezi do Kilimandżaro.
22
listopada: Tomasz Wasilczuk (wiersze i wspomnienia).
29
listopada: Elżbieta Król i Bożena Moryto: Korsyka wiosną i późnym latem.
13
grudnia: Anna Olej: Birma - czas smutku, czas nadziei.
* * *
Informacje
• Spotkania klubowe: czwartki, 17:30, PTTK,
Senatorska 11.
•
Prosimy o regulowanie zaległych składek. Około połowa
członków Klubu zalega z opłatami !!!
• Do zapisania się do Klubu potrzebna jest rekomendacja dwóch
członków z co najmniej pięcioletnim stażu klubowym.
• w soboty, niedziele i święta spotykamy się w Puszczy !!. Na
początku czerwca nastąpiło bardzo przykre włamanie do Chaty. Wnętrze zostało
zdewastowane. Zostało podartych wiele pamiątkowych zdjęć, wiszących na
ścianach.
•
W letnim sezonie kursowała kolejka sochaczewska (Sochaczew – Wilcze
Tułowskie); będzie też kursować w 2002 roku.
• Chatarka, czyli Irena Kozłowska dostała wsparcie
logistyczne. Pierwszą jej przyboczną będzie Alicja Swieżyńska (“Mówna”).
Cieszymy się. Natomiast chata dostała numer
ewidencyjny; jest on namalowany na ścianie: KPN T 78124.
• Wypożyczanie sprzętu: środy, 17-18 w Oddziale Żoliborskim PTTK,
Kasprowicza 40, po uprzednim umówieniu się z Teresą Krzakowską (839-48-05).
• W godzinach spotkań klubowych działa Terenowy Referat
Weryfikacyjny GOT.
• Działa już ścianka wspinaczkowa! Info: Anna Kubala.
• Przypominamy, że Elżbieta Jaworska jest koordynatorem
obchodów 50-lecia Klubu, przypadającego w 2003 roku.
• Doroczne walne zebranie klubowe odbędzie się
prawdopodobnie 14 lutego 2002 roku. Prosimy o zarezerwowanie sobie tego
terminu. Pamiętaj: nieobecni nie mają racji. Bez Ciebie zebranie będzie gorsze!
• SKT w Internecie http://india.ipj.gov.pl/skt/skt.htm
Polecamy
też (link tamże) stronę Darka Oczkowicza.
• Według informacji Joanny Konopskiej obóz sylwestrowy ma
już nadkomplet. Może ktoś zorganizuje konkurencyjny?
• Redakcja dowiedziała się z pewnego źródła, że Irena
Kozłowska obchodziła niedawno swoje 35 (trzydzieste piąte) urodziny. Składając
Solenizantce życzenia, przypomnijmy, że do Klubu wstąpiła już w 1969 roku. W
1970 roku była z Redakcją na Gerlachu i Kończystej, a także na Gulatym Kopcu. Z
innych wysokich gór zwiedziła m.in. Małą Wysoką i Wielki Kopieniec. Chodziła
suchą nogą po Wielkim Stawie. Od 1971 roku jest wielbicielką Złotego Bażanta, a
jeszcze wcześniej była fanką Becherovki. W latach siedemdziesiątych szmuglowała
czekoladę do Czechosłowacji. Do legend klubowych przeszedł jej okrzyk “Krzysiu,
niżej”. Zawarła bliską znajomość z kamieniem tatrzańskim i wskutek niej
przeleciała się helikopterem z Krzyżnego. Czy uwiodła przy tym ratownika - tego
nie wiadomo. W latach dziewięćdziesiątych dała się poznać jako zdolna
organizatorka wypraw do Cieśniaw z doliny Chochołowskiej najkrótszą drogą.
Opowiadają, że po Puszczy Kampinoskiej chodzi z zamkniętymi oczami i zawsze
trafia do domu, nawet po dorocznej Ireniadzie. Pilnuje Chaty, działa na niwie,
zachęca, odstrasza. 14 października została zastępcą przewodniczącego pewnej
partii. A najgorsze, że to Ona namówiła Redakcję do wzięcia na swoje barki
ciężaru redagowania Wiadomości SKT. Sami widzicie!
• DLACZEGO JESZCZE NIE NIC NAPISAŁEŚ, NIE NAPISAŁAŚ?
Kochane Klubowe Koleżanki i Kochani Koledzy !
Proszę,
chwyćcie za pióra lub/i klawiatury komputerów i przetwórzcie nici wspomnień
górskich w zgrabne, nie za długie, a dowcipne opowiadania ! Wzory – których
zresztą nie trzeba naśladować – macie w załączonym do tego numeru dodatku.
Za
dwa lata trzeba będzie złożyć Wasze teksty do druku w jednym z zaprzyjaźnionych
wydawnictw – po to, by należycie upamiętnić 50 lat istnienia SKT. A zatem
zachęcam Wszystkich. Uważam, że talenty pisarskie drzemią, a ludzi i zdarzeń
godnych upamiętnienia jest bez liku.... Liczę na to, że obficie odpowiecie na
ten apel, a potem wybierzemy najlepsze teksty. Zróbmy wspólnie trochę wysiłku i
utrwalmy nasze górskie przygody !! Nie oczekujemy dramatycznych opisów z
północnej ściany Eigeru, niekoniecznie musicie pisać o swoich przeżyciach, gdy podchodziliście
z Przełęczy Południowej na Everest (... mróz, śnieg po kolana, a my w żyto
...), nie musicie opowiadać, jak poszliście na piwo z Sir Hillary’m. Może być
podejście na południowe zbocze Gubałówki i piwo z Heńkiem czy Maryjką... byle
było na temat, to znaczy o górach i ludziach.
Wasz
Koordynator Chwalebnego
Zamierzenia
Elżbieta Król e-mail: elakrol@igf.edu.pl
* * *
Wiadomości
SKT są powielane w firmie PAKER :
Sklepy turystyczno-wspinaczkowe PAKER
(Al.
Jerozolimskie 11/19, między Kruczą a Bracką) tel. 622-5287, 622-52-80
Polecamy
wszystkim naszym Czytelnikom odwiedzenie sklepu PAKER:
11 lat tradycji,
przedstawicielstwo
Karrimora w Polsce, karty stałego klienta, sprzedaż również na raty. Największy
wybór najlepszych firm! I w ogóle!! Kto się w góry gdzieś wybiera, niech
odwiedzi wpierw Pakera!
* * *
Orawa, Orawa....
W
dniach 1 – 6 czerwca 2001 odbył się obóz “prywatny” na Orawie słowackiej. Początkowo
wydawało się, że udział weźmie 8 osób, w końcu jednak pojechało tylko 5 (Teresa
Krzakowska, Danuta Mickiewicz, Grzegorz Wiśniewski, Lucjan Woźniak, Andrzej
Zarembowicz). Jest już regułą, że wszelkie planowane obozy (oprócz ulgowego -
majowego) mają niską frekwencję. Jest to efekt wieloletniego powstrzymywania
napływu młodych ludzi do Klubu. Każda próba większej aktywności na obozie jest
przyjmowana z obawą o własną kondycję i w efekcie brak jest chętnych.
Pogoda
na obozie była nienajgorsza. Nie było nadmiaru słońca, ale deszcze zbytnio nie
dokuczały. Niekiedy padało w nocy a czasem deszcz straszył w dzień. Na Orawie
zwiedziliśmy Zamek Orawski i weszliśmy na Kubińską Halę, Szip, Przedni, Wielki
i Zadni Chocz. W Małej Fatrze zdobyliśmy Dolne, Górne i Nowe Diery, Wielki
Krywań, Chleb. Podziwialiśmy Sutowski Wodospad.
W
Wielkiej Fatrze zdobyliśmy Smrekowiec, Siprun, Malinne. Obdeptaliśmy okolice
Kubina Dolnego, karmiąc po drodze jelenie i daniele. Nie udało się nam spotkać
muflonów ani (na szczęście) niedźwiedzi. Uczestnicy wyjazdu byli zadowoleni z
pięknych widoków z każdej z tras. Trzeba teraz oczekiwać, czy zgłosi się
dostatecznie wiele chętnych na wrześniowy Beskid Niski i październikowe
Bieszczady.
Lucjan Woźniak
* * *
Tatry Słowackie
W
dniach 8 – 20 sierpnia 2001 Jacek Bauer, Lucjan Woźniak i Andrzej Zarembowicz
intensywnie chodzili po Tatrach Słowackich. Bazą były Habovka a potem Zdziar. Z
kolei Redaktor wykonał 14 sierpnia, był to ciepły i pogodny dzień, samotny
spacer w dolinę Jaworową i przekonał się naocznie, że jeden z kultowych szlaków
tatrzańskich (dol. Zimnej Wody - Lodowa Przełęcz - Jaworzyna) przeszła tego
dnia jedna trzyosobowa grupa turystów. Do Morskiego Oka waliły tysiące....
Natomiast Elżbieta Król napisała list, który w całości przytaczamy:
Drogi
Michale,
W
pierwszej połowie czerwca byłam w Tatrach Zachodnich na Słowacji razem z Janką
Parzuchowską, Marysią Burchard i Ewą oraz Andrzejem Drobnikami. Oto impresje:
1
dzień: wycieczka rozruchowa: stawy Rohackie. Dziw nad dziwy: dzika kaczucha
(gatunek: tatrzański, wysokogórski) żyje sobie na czwartym z tych stawów.
Wygląda źle, chude to i małe, ciekawe czym się żywi? I chyba trochę marznie....
Szlak na Rohacze niedostępny do 30 czerwca z powodu ochrony przyrody. Zresztą
szlaków pozamykanych do 15 lub 30 czerwca jest sporo.
2
dzień: wycieczka do dolinek wapiennych w Choczskim Pohoriu. Dolinki piękne,
kwiatów zatrzęsienie, a nawet zobaczyłam na własne oczy, po raz pierwszy w
życiu obuwika (storczykowate). Na przedpolu dolinek same ambony myśliwskie,
widać polują często-gęsto....
3
dzień: wyjście szczytowe na Brestową, szlak czerwony bardzo namachavy (3,5
godziny stromo w gorę), ale widok ze szczytu bogaty.
4
dzień: niby LB, ale de facto miła wycieczka do doliny Juraniowej. Kwiatki,
kwiatki i filanc. Na szczęście spotkaliśmy go już w otwartej części szlaku.
5
dzień: namachavy i niebezpieczny wystup na Smutny Wierch. Liczne ślady
obecności misiów. Łańcuchy w skalistej częsci wierchu są poprowadzone
niewygodnie dla małych misiów. Ale jakoś weszłam i chwała za to Andrzejowi.
6
dzień: Chocz - bardzo polecam widok z tego samotnego szczytu (360 stopni gór w
zasięgu łapy) i karczmę Janosika na dole w Valaskiej Dubovej (pyszne pstrągi
etc...). Na szczycie Chocza spotkanie z Michałem Jarocińskim z rodziną. Michał
miał GPS i podobno to urządzenie pozwoliło mu przekonać się, jak niedokładne są
mapy turystyczne tego rejonu. Bo chodzi nadal nie po szlakach, a raczej
pomiędzy nimi. Zobaczyłam Michała po raz pierwszy od czasów wyjazdów do Małego
Cichego, kiedy to Basia była mała.... ..
7
dzień: wreszcie 16 czerwca i więcej szlaków jest już dostępne legalnie. Trasa:
Zwierówka - przełęcz w Osobitej i granią do Grzesia. Powrót doliną Łataną. Znów
kroczymy po “terytorium medvedi”. Na pewno nas z daleka obserwują....
I
dzień 8: trzeba WRACAĆ, ECH.... Było ciekawie, miło i niedrogo!
Uwaga:
cena noclegu w Zubercu - 150 KS a pivko tanie, od 13 do 18 KS za kufelek
półlitrowy. Wieczory uprzyjemniało nam Czerwone klasztorne (76 KS za 1
litr). Polecam ten mało znany kąt Tatr i przyległości wszystkim, ale pod
warunkiem wyprawy samochodowej, co znakomicie ułatwia dotarcie do punktów
startu i mety. Dziękując towarzyszom wycieczki za wspólnie spędzone chwile –
zachęcam naśladowców !
Łapę ściskam - Kubuś Puch.
* * *
Ślęża z Lucjanem
27.04. - 7.05.2001 r.
Anna Wiśniewska
Zbliżał
się najdłuższy weekend naszych czasów. Należało podjąć decyzję co do sposobu
przeżycia tych kilku dni podarowanych przez szczęśliwy zbieg czerwonych kartek
kalendarza. Mając do wyboru wycieczkę do Grecji - finansowaną w znacznej części
ze środków mojego obecnego pracodawcy - bądź wyprawę na świętą górę Słowian,
Ślężę, nie zastanawiałam się długo. Wyprawy pod wodzą Lucjana są zawsze
niezawodne. Potrafi on zgromadzić wokół siebie ludzi, którzy tworzą zgrany
zespół. Daje również gwarancję dobrej pogody i rzetelnie przygotowanej trasy
codziennych wędrówek. Tym razem zgrany zespół tworzyli stali towarzysze
wędrówek organizowanych przez Lucjana - Andrzej Zarębowicz i Jacek Bauer, a
ponadto: Grażynka Pietkiewicz, Kazia Wątroba, Lena Dodziuk, Danusia Mickiewicz,
Tereska Krzakowska, Grześ Wiśniewski i moja skromna osoba.
Warszawa
żegnała nas 27 kwietnia deszczowym porankiem, zaś Sobótka, do której dotarliśmy
po południu, witała już słonecznie, a nawet upalnie. Schronisko PTTK "Pod
Wieżycą" - zwane teraz domem wycieczkowym - gdzie się zatrzymaliśmy, ma
przeciętny standard. Lucjan zastosował podział pokoi sypialnych według płci,
nie uwzględniając żadnych innych kryteriów, w tym np. długoletniego - w miarę
zgodnego - pożycia małżeńskiego niektórych uczestników wyprawy. Jak się okazało
decyzja ta miała głębokie uzasadnienie psychologiczne. Niewielka powierzchnia
pokoju, służącego za mieszkanie czterem kobietom przez cztery noce pozwoliła,
bowiem, na ujawnienie wspaniałości ich charakterów, czego wyrazem było
zrozumienie i pobłażliwość dla wszelkich, niekonwencjonalnych nawet zachowań
współspaczek.
Masyw
Ślęży, który stanowił cel pierwszego etapu naszej wyprawy, jest najbardziej
charakterystycznym elementem w krajobrazie Dolnego Śląska. Można go podzielić
na trzy wyraźne części. Od północy pomiędzy Sobótką a Przełęczą Tąpadła wznosi
się Ślęża (718 m npm.) z Wierzycą i Gozdnicą. Na południe od Przełęczy Tąpadła
wznosi się druga część z Radunią (573 m npm.). Na północny wschód od niej, od
Przełęczy Słupickiej poprzez Przełecz Sulistrowicką aż po Gozdnik (315 m.npm.)
ciągnie się pasmo niewysokich Gór Oleszeńskich.
Nieszczęśliwie
zgubiłam zapiski, prowadzone codziennie skrupulatnie, aby zachować chronologię
wydarzeń i wiernie przedstawić przebieg naszej wyprawy. Toteż zmuszona będę
ograniczyć się do ogólnych, wyrywkowych informacji.
Rezygnując
z wycieczki do Grecji nie miałam pełnej świadomości tego, że miejsce, które
wybrałam, oferuje również pamiątki kultury materialnej starożytności.
Wyrastający nieoczekiwanie wśród równin potężny masyw Ślęży od najdawniejszych
czasów przyciągał uwagę ludzi. Jego okolice były zaludnione już w okresie
neolitu. Pierwotne plemiona słowiańskie kultury łużyckiej uczyniły go miejscem
kultu swoich bóstw. Dowodem tego są zachowane na Ślęży, Raduni i Wieżycy
fragmenty kamiennych wałów kultowych oraz spotykane na kamieniach znaki
"X" - pochyłego krzyża, będące symbolem kultu solarnego. Z okresu
kultury celtyckiej pochodzą prawdopodobnie figury kamienne - prymitywne rzeźby
lub fragmenty rzeźb, oznaczone również znakami krzyża solarnego. Większość z
nich została odkryta w partiach szczytowych Ślęży. Należą do nich "panna z
rybą" i "niedźwiedź" , stojące przy szlaku wiodącym na Ślężę , a
także "dzik" przy schronisku na szczycie i "mnich" przy
drodze do schroniska "Pod Wieżycą". Pierwsza pisana wzmianka o Ślęży
pochodzi z kroniki Thietmara z 1017 r. W XII w. istniał tu klasztor kanoników
regularnych, sprowadzonych przez Piotra Włostowica dla ostatecznego
zlikwidowania kultów pogańskich. Później - w połowie XIII w. - książę
świdnicko-jaworski Bolko II wybudował na Ślęży zamek, który z czasem stał się
siedzibą rycerzy- rabusiów i został ostatecznie zniszczony w 1471 r. Obecnie na
jego miejscu stoi kościółek, wzniesiony w XIX w. w którym odprawiane są nadal
okolicznościowe nabożeństwa. Tak np. w dniu 1 maja odbywa się uroczysta
pielgrzymka na Ślężę ludzi pracy zakończona mszą świętą w samo południe. Ku
mojemu niezadowoleniu uczestnicy wyprawy nie chcieli wziąć udziału w
pielgrzymce.
Położona
u stóp Ślęży Sobótka uzyskała prawa miejskie już w I połowie XIV w. Mimo, że
miasteczko było często niszczone przez działania wojenne i pożary, zachowało
się tutaj wiele interesujących zabytków. Romański kościół św. Jakuba Starszego,
o którym wzmianki pochodzą z połowy XIII w., był w późniejszych wiekach
przebudowywany na gotycki i na barokowy. Zachowały się jednak fragmenty
romańskiego portalu i wmurowany kamienny lew z XII w. Gotycki kościół św. Anny
pochodzi z XIV w., a przed kościołem stoi romański lew z XII w. Dzieje regionu
eksponuje w sposób bardzo przystępny i rzetelny Muzeum Ślężańskie, znajdujące
się w dawnym renesansowym szpitalu klasztornym ojców Augustynianów.
Kilka
kilometrów od Sobótki we wsi rycerskiej Będkowice, wzmiankowanej już na
początku XIII w. znajduje się rezerwat archeologiczny z grodziskiem z X-XII w.
, gdzie odkryto kamień z wyrytym znakiem krzyża solarnego. W pobliskim lesie
widzieliśmy wczesnośredniowiczne cmentarzysko w postaci kurhanów. W Będkowicach
znajduje się także obronny dwór renesansowy z XVI w., którego jednak nie
zwiedzaliśmy.
Z
Sobótki niedaleko do Niemczy, jednego z najstarszych miast na Śląsku. Osada
obronna istniała tu prawdopodobnie już w VII w., a pierwsze wzmianki o grodzie
kasztelańskim pochodzą z końca X w. W 1017 r. miała miejsce słynna obrona
Niemczy przed wojskami cesarza niemieckiego Henryka II. Prawa miejskie uzyskała
Niemcza od księcia wrocławskiego Henryka IV Probusa. Całe miasto otaczają mury
obronne z połowy XV w., zrekonstruowane w 1930 r. Kilka kilometrów od Niemczy
znajduje się wspaniałe arboretum, założone na początku ubiegłego wieku, obecnie
pod opieką Uniwersytetu Wrocławskiego. Są tu miejscowe i egzotyczne rośliny,
które na początku maja pokazują całą swoją urodę. Dzięki Grażynce,
zaprzyjaźnionej z roślinkami zawodowo, nauczyliśmy się odróżniać poszczególne
rodzaje magnolii, sosen oraz innych drzew i krzewów.
Na
szczególną uwagę zasługuje Świdnica, położona o pół godziny drogi autobusem z
Sobótki. Jest to jedno z najstarszych i największych miast Śląska. Prawa
miejskie otrzymała w XIII w. Najcenniejszym zabytkiem sakralnym Świdnicy jest
luterańska barokowa Świątynia Pokoju, wybudowana w latach 1656-1659. Świątynia
ta, wzniesiona poza ówczesnymi granicami miasta, ma konstrukcję szkieletową i
została zbudowana wyłącznie z drewna i gliny, ponieważ po wojnie
trzydziestoletniej zakazano protestantom budowy kościołów z trwałych
materiałów. Mimo to Świątynia przetrwała do dzisiaj i urzeka swoim
niepowtarzalnym pięknem.
Następną
bazą pobytową dla naszej grupy były Ząbkowice Śląskie. Zatrzymaliśmy się w
jedynym w mieście hotelu. Warunki były tu nieporównywalnie lepsze niż w domu
wycieczkowym PTTK "Pod Wieżycą" w Sobótce, a Lucjan - zapewne pod
wpływem dobrej kuchni - odstąpił od przydziałów pokoi osobnikom tej samej płci
i łaskawie zezwolił na zajęcie wspólnego pokoju przez małżonków. Przyp. red.
Jak widać, znane przysłowie kardiochirgów: ”przez żołądek do serca” znajduje
zastosowanie i w turystyce
Charakterystycznymi
punktami tego etapu wyprawy były Srebrna Góra i Henryków.
Srebrna
Góra to niewielkie miasteczko, wzmiankowane w XIV w. Prawa miejskie nabyło w
wieku XVI. Nazwa pochodzi od srebra pozyskiwanego z rudy ołowiu, którego
największe wydobycie przypada na wiek XVI. Wiek ten był również okresem
największej świetności miasteczka. Później Srebrna Góra zasłynęła z twierdzy
wzniesionej w latach 1765 -1777, za panowania Fryderyka Wielkiego. Twierdza
stanowi rozległy kompleks forteczny, w znacznej części wykuty w skale, w którego
wnętrzu można pomieścić około 4 tysiące żołnierzy, olbrzymie zapasy amunicji,
żywności i opału. Miały jej bronić 264 działa i moździerze. Fort Donżon jest
uważany za największą tego typu budowlę w Europie. Obiekt ten miał 151
pomieszczeń fortecznych, zwanych kazamatami, rozmieszczonych na trzech
kondygnacjach. Ogromne magazyny, studnie, zbrojownia, kaplica i więzienie
czyniły go całkowicie samowystarczalnym. W otaczających go bastionach mieściły
się ponadto: piekarnia, browar, szpital, warsztaty rzemieślnicze i prochownia.
Po przeciwnej stronie przełęczy znajduje się Fort Ostróg, w którym podczas
ostatniej wojny znajdował się karny Oflag VIII B. Przetrzymywano w nim polskich
oficerów z kampanii wrześniowej, w tym między innymi generała dywizji Tadeusza
Piskora i kontradmirała Józefa Unruga.
Twierdza
srebrnogórska była oblegana tylko jeden raz, przez wojska napoleońskie, w
czasie wojny francusko-pruskiej, w 1807r. Stała się wówczas ostatnim punktem
oporu na Śląsku, którego Francuzi nie zdołali zdobyć. Obecnie twierdza należy
do największych atrakcji turystycznych Dolnego Śląska.
Henryków
znany jest jako siedziba klasztoru cystersów i miejsce powstania "Księgi
Henrykowskiej". Cystersów sprowadził z Turyngii na Śląsk książę Bolesław
Wysoki w 1175 r. Założył on opactwo w Lubiążu nad Odrą, a Henryków był
początkowo filią tego opactwa. Natomiast za fundatora opactwa w Henrykowie.
uważany jest Henryk II Pobożny. Pierwszy okres istnienia opactwa henrykowskiego
oraz proces powiększania jego dóbr opisał w latach 1268-1273 opat Piotr. Po
jego śmierci kronika była kontynuowana do roku 1310. Dzieło to, znane dzisiaj
jako "Księga Henrykowska", dokumentuje nabywanie przez klasztor
kolejnych dóbr ziemskich. Pisane po łacinie ma ogromne znaczenie dla kultury i historii
polskiej. Zawiera bowiem pierwsze zdanie zapisane po polsku. Tłumacząc
pochodzenie nazwy pobliskiej wsi Brukalice opat Piotr przytoczył zdanie
wypowiedziane podczas mielenia przy żarnach przez chłopa o imieniu Boguchwał,
którego sąsiedzi nazywali Brukał, do żony : " Day ut ia pobrusa a ti
pociwai", co nalależy tłumaczyć na język współczesny:" daj , niech ja
pomielę, a ty odpoczywaj". Dla upamiętnienia tego pierwszego w dziejach
zapisu w języku polskim, wzniesiono we wsi Brukalice pomnik, który udało nam
się nie tylko zobaczyć ale i udokumentować fotograficznie.
Zespół
zabudowań klasztornych, po gruntownej przebudowie w stylu barokowym, jaka miała
miejsce w końcu XVIIw., nie uległ poważniejszym zmianom do naszych czasów.
Okres
świetności przeżywał klasztor w pierwszej połowie XVIII w. W końcu tego wieku
zdołano jeszcze wybudować kaplicę, gdzie ulokowano mauzoleum Piastów
ziębickich. W 1810 r. dobra klasztoru zostały przejęte przez państwo pruskie, a
opactwo uległo likwidacji. Cystersi powrócili do Henrykowa dopiero po 1945 r.
Zabudowania klasztorne dzielili jednak z miejscowym PGR-em, co spowodowało
ogromne zaniedbania w gospodarowaniu całym obiektem. Obecnie w pomieszczeniach
klasztornych ma siedzibę oddział Metropolitalnego Wyższego Seminarium
Duchownego we Wrocławiu, co daje nadzieję na przywrócenie opactwu dawnego
blasku i znaczenia. Zespół klasztorny w Henrykowie, ze względu na swe unikalne
walory architektoniczne oraz bogatą historię, należy do największych atrakcji
turystycznych Dolnego Śląska. Opowiadać o nim w krótkim sprawozdaniu nie ma
sensu. Klasztor w Henrykowie trzeba po prostu zobaczyć.
Poza atrakcjami turystycznymi
doświadczyliśmy w czasie naszej wyprawy cudu natury. Kiedy w końcu kwietnia
przyjechaliśmy do Sobótki drzewa były jeszcze bezlistne - szarobrązowe. Kiedy
zaś odjeżdżaliśmy po dziesięciu dniach, Śląsk żegnał nas bujną zielenią i
kwiatami sadów.
"Ślężę
z Lucjanem" zachowam w pamięci jako jedną z najwspanialszych wypraw
klubowych.
* * *
Wyjazd z widokiem na Mont Blanc
Jerzy Walkowiak
Przez
dwa lata z rzędu próbowałem namówić członków SKT na wspólny wyjazd do Chamonix
pod Mont Blanc, było nie było - podobno prawie najwyższy szczyt naszego
kontynentu. Zainteresowanie szanownych współczłonków szacownego klubu przerosło
moje najśmielsze oczekiwania – było równe dokładnie zeru. Doszło do tego, że
zacząłem podejrzewać siebie o starczą demencję, że Chamonix nie leży w górach,
ale na największej równinie Europy, albo jeszcze gorzej bo w depresji, a może
Mont Blanc to nie góra, ale jezioro tylko dla zmyłki nazywa się Mont.
Sprawdzałem w atlasach, encyklopediach itp. i jednak wyszło mi na to, że Alpy
to jednak góry, może nie najwyższe na świecie, ale jednak. Aha! w takim razie
na pewno wszyscy już tam byli po kilka razy i tylko ja jeden jestem w tym względzie
prawiczkiem. Niedoczekanie, muszę tam pojechać! – pomyślałem... i pojechałem.
Udało mi się namówić na wyjazd jednego kolegę – emeryta, drugiego - kolegę z
pracy, trzeciego – kolegę ze szkoły wraz z synem, no i, z największym trudem –
własne dziecko. Skład oczywiście odbiegał w istotny sposób od wymarzonego –
złożonego z wybitnych, doświadczonych, ambitnych, niezmordowanych, fachowych
kwalifikowanych turystów górskich z dumą noszących na piersiach znaczek SKT,
ale cóż, trudno. Pocieszałem się jednak tym, że w zasadzie jest to jednak
wyjazd klubowy, bo przecież prawie 17% składu stanowią członkowie naszego Klubu
(tzn. – ja).
Pojechaliśmy
dwoma samochodami – wariant może nie najbardziej ekonomiczny, ale jedyny przy 6
osobach. Mieszkaliśmy w apartamentach P&V położonych w odległości 200
metrów od głównego deptaka w Chamonix i od dolnej stacji kolejki na Aiguille du
Midi. Ponieważ mieliśmy darmowe bilety na komunikację autobusową w całej
dolinie Chamonix na miejscu samochody nie były nam potrzebne.
Chamonix
leży w dolinie ciągnącej się wzdłuż lini: pd-zach – pn-wsch. Patrząc ku pn-wsch
jej prawe ograniczenie stanowi masyw Mont Blanc z lodowcami Taconnaz i Bossons,
następnie kompleks Igieł Chamonix z małymi lodowcami Rélerins, Blaitiène
i Nańtillons, następnie największy lodowiec w okolicy – Mer de Glace, masyw
Aiguille Verte ze wspaniałymi igłami les Drus i lodowcami Regnons i Argentiere,
masyw Aiguille Chardonnet z lodowcem Tour. Lewe ograniczenie doliny stanowią
znacznie niższe, sięgające ledwie 3000 m npm, prawie pozbawione lodowców, za to
z pięknymi górskimi jeziorami, pasma la Brévent i Aiguilles Rouges (Czerwonych
Igieł). Wycieczki ułatwiają licznie kolejki linowe, zębate i wyciągi
krzesełkowe. Nie są one tanie, ale wykupienie jednego z karnetów (na wzór
narciarskich skipass’ów) znacznie obniża koszty korzystanie z nich. Ponieważ
dla jednodniowej wycieczki standard to min. 600 – 700 metrów podejścia i 1000 –
1500 metrów zejścia (przy założeniu korzystania z wyciągów) obejście się bez
nich jest co najmniej trudne.
W
czasie naszego 2 tygodniowego pobytu pogoda, jak na góry, była dobra (2 dni
deszczu, kilka dni pochmurnych). Wycieczki w pasmach la Brevent i Aiguilles
Rouge przypominają nietrudne wycieczki tatrzańskie, znakowanie jest inne niż w
polskich górach, ale w tym terenie całkowicie wystarczające, chociaż warto mieć
przy sobie przyzwoitą mapę. Przeszliśmy w całości oba pasma. Odwiedziliśmy
większość pięknie położonych górskich jezior. Odwiedziliśmy również położony na
zboczach Aiguillette du Brévent park Merlet. Jest to liczący kilkadziesiąt
hektarów specyficzny ogród zoologiczny, w którym na wolności, bez jakichkolwiek
ogrodzeń spacerują jelenie, sarny, muflony, kozice, daniele, a nawet lamy. Jest
to doskonałe miejsce na spędzenie dnia odpoczynkowego, tym bardziej, że
oglądanie zwierząt można połączyć z piękną panoramą na cały masyw Mont Blanc
leżący dokładnie po przeciwnej stronie doliny. Zresztą wszystkie wycieczki po
lewej stronie doliny towarzyszą wspaniałe widoki na leżące po przeciwnej
stronie masywy najwyższych szczytów alpejskich i na spływające z ich stoków
fantastyczne lodowce. Wycieczki te nie wymagają żadnego specjalnego sprzętu,
wystarczą dobre buty, coś ciepłego i “od deszczu” oraz oczywiście ochota i chęć
do chodzenia po górach.
Wycieczki
po prawej stronie doliny Chamonix mają inny charakter. Nie oferują tak
wspaniałych i rozległych panoram (chyba, że wejdziemy na szczyt), za to
pozwalają na “dotknięcie” najwyższych szczytów i dostarczają dreszczyku emocji
i niezapomnianych wrażeń z wycieczek po lodowcach. Gdy nie chodzimy po
lodowcach ze sprzętu wystarczają właściwie kijki narciarskie, chociaż raki
czasami mogą się też przydać; gdy jednak wchodzimy na lodowce raki są już
niezbędne, podobnie jak i czekan, uprząż i lina do związania się (na lodowcach
w zasadzie nie spotyka się ludzi chodzących bez związania się liną, wszyscy
mają również przy uprzężach przypięte śruby lodowe i “prusiki”). Po tej stronie
doliny znakowanie szlaków w partiach skalnych jest nieco gorsze chociaż
wystarczające, na lodowcach znakowanie właściwie nie istnieje (z wyjątkiem Mer
de Glace) ale wydeptane wyraźnie ścieżki (o ile nie spadnie śnieg) umożliwiają
względnie łatwą orientację. Nasze wycieczki w tej części gór nie należały do
ekstremalnie ambitnych, ale udało się nam odwiedzić schroniska: Alberta I
leżące na morenie bocznej lodowca du Tour, Cosmiques pod szczytem Aiguille du
Midi (ze szczytu Aiguille du Midi prowadzi do niego droga niezwykle efektowną
absolutnie eksponowaną na obie strony, wyglądającą jak żyletka śnieżną granią o
szerokości 40 – 60 cm), de Cerro przy czole najniżej schodzącego lodowca des
Bossons oraz schronisko de Tête Rousse na lodowcu o tej samej nazwie
(pierwsze ze schronisk na normalnej drodze na Mont Blanc). Schroniska alpejskie
nie należą do najładniejszych (gdzie im tam do naszych, tatrzańskich!),
przypominają trochę baraki, ale można w nich odpocząć, napić się i coś
zjeść.Byliśmy też przy wodospadzie du Dard. Spośród lodowców odwiedziliśmy
lodowce: du Tour, des Rognons, d Argentière, Mer de Glace, Vallée
Blanche, de Tête Rousse. Byliśmy też wewnątrz lodowca Mer de Glace, w
lodowej grocie wywierconej przez zmyślnych Francuzów we wnętrzu lodowca.
Jeździliśmy zębatą kolejką na Mer de Glace i tramwajem du Mont Blanc wiozącym z
leżącej na wysokości ok. 590 m miejscowości le Fayet na wysokość 2372 m w
zaśnieżony prawie księżycowy wysokogórski krajobraz – wrażenie jak z
surrealistycznego filmu. Widzieliśmy też ogromne koparki pracujące na skalnej
półce w środku gór na wysokości powyżej 2000 m i robiące nieprawdopodobny
hałas. No i te widoki, widoki, widoki ...
Aha,
jeszcze jedno: 3 osoby z naszej grupy weszły na szczyt Mont Blanc du Tacul
(4248 m) - najniższy z trzech wierzchołków masywu Mont Blanc..
Podsumowanie:
W
wyjeździe wzięło udział 6 osób (5 panów i 1 drobna kobietka). Rozpiętość wieku
uczestników: 46 lat. 4 osoby przed wyjazdem nigdy nie były na lodowcu.
Możliwości kondycyjne były dość mocno zróżnicowanie, a największy hamulec
stanowiła moja osoba. Można więc powiedzieć, że był to wyjazd dla każdego.
Pojechaliśmy dwoma samochodami osobowymi. Zakwaterowani byliśmy w apartamentach
wyposażonych w łazienkę, kuchenkę elektryczną, lodówkę, garnki i kaloryfery
(działające!!!). Żywiliśmy się we własnym zakresie korzystając z prowiantu
zabranego z Polski i dokupowanego na miejscu.
Koszty
wyjazdu:
Podróż
– ok. 400zł/osobę (przy 4 osobach w samochodzie byłoby o 100 zł taniej)
Zakwaterowanie
– 600 zł/osobę/2 tygodnie (mieszkaliśmy w najdroższych 2 osobowych
apartamentach, przy większym zagęszczeniu koszt zakwaterowania byłby o ok.
200zł niższy)
Program
- (przejazdy kolejkami) – ok. 420 zł
Ubezpieczenie
– ok. 120 zł (włącznie z ubezpieczeniem od uprawiania sportów ekstremalnych)
RAZEM
CAŁKOWITY KOSZT WYJAZDU: 1540 zł/osobę/2 tygodnie
Nie
jest to tanio, ale i nie jest chyba bardzo drogo.
Mój
wyjazd właściwie zakończył się po 10 dniach, ponieważ postanowiłem wypróbować
skuteczność działania na terenie Francji ubezpieczenia Gerlinga, pozostałe
spędziłem we francuskim szpitalu. Wróciłem do Polski z wielkim niedosytem i
silnym postanowieniem: ja tam jeszcze wrócę.
Jeżeli
ktoś z Was zapomniał, że tam jeszcze nie był, to zapraszam na przyszły rok.
Warto!
Jurek Walkowiak
* * *
Puchatek w szponach zbójów korsykanskich
Drogi
Redaktorze,
Już
dawno temu pewien Francuz zauważył, że “podróże są diabelskim wynalazkiem
człowieka; wynalazkiem, który pod względem nieprzyjemności, zmęczenia,
niebezpieczeństw, utraty czasu i szarpaniny nerwowej da się porównać tylko z
pobytem na wojnie”. Ale przecież największym bodaj urokiem włóczęgowskiego
trybu życia jest zupełny brak monotonii. Autokarowa włóczęga po Korsyce,
zorganizowana przez olsztyński Oddział Towarzystwa Przyjaciół Nauk o Ziemi na
przełomie sierpnia i września b.r. - tradycyjnie pod wodzą Marka Agopsowicza -
odznaczała się świetnym tempem i bogatym programem. Tym razem z Warszawy wzięła
udział Marysia Walnik (siostra Ani Jasnorzewskiej) i Wasz korespondent.
Potwierdziło się wszystko to, co opowiedzieli mi klubowi bywalcy, którzy na
Korsykę dotarli przede mną. Bogactwo skontrastowanych krajobrazów
wysokogórskich i nadmorskich, wspaniała roślinność, niezwykłe formy skalne:
wygasły wulkan w rezerwacie skalnym Spandola, osadowe klify koło Bonifacio i
wreszcie granitowy masyw wypiętrzony do wysokości ponad 2700 metrów - to wszystko
jest nagrodą za dotarcie na Korsykę. Zapraszam wszystkich na prelekcję Bożeny
Moryto 29 listopada. Ze swej strony obiecuję komentarz “geologiczny”, jak to
około 17 milionów lat mikrokontynent Korsyki i Sardynii “oderwał się” od
południowej Francji i dryfuje w tempie ok. 8 cm na rok. (puch)
Odp. Red. Puchatku drogi, już Kazimierz Sosnowski
napisał w swoim przewodniku po Beskidach (1930), że “wycieczki wzbogacają treść
życia, wlewają w nie radość, ochotę, stają się źródłem najpodnioślejszych
wspomnień, zachwytów i upojeń. Bez wycieczek, podróży, życie ludzkie upływa
beztreściwie, nudno i szaro”.
* * *
Andrzej Krasiński odpowiada Maciejowi Popce
Od Redaktora: W numerze 16 “Wiadomości” ukazał się
artykuł Andrzeja Krasińskiego o nieprawidłowościach w gospodarce TANAP. Na ten
tekst odpowiedział (nr 17) Maciej Popko. Dzisiaj replika Andrzeja. Dyskusję na
łamach “Wiadomości” na ten temat niniejszym zamykam. Aha, jeszcze uwaga.
“Zdjęcie” tekstu Andrzeja z Internetu z jednoczesnym zamieszczeniem tam tekstu
Maćka Popki było przykrym niedopatrzeniem, za co bardzo przepraszam. Poniżej
zamieszczam list Andrzeja.
Główną
myśl mojego tekstu da się wypowiedzieć w jednym zdaniu. TANAP, podobnie
zresztą, jak polski TPN, uznał turystów i taterników za najgroźniejszych wrogów
przyrody Tatr, ale w swojej wojowniczości jest niekonsekwentny, ponieważ,
zezwala niektórym osobom i instytucjom na działania jawnie niszczycielskie.
Przypominam, że opisane przeze mnie ekscesy odbywały się na terenie ścisłych
rezerwatów. Definicja ścisłego rezerwatu, którą można znaleźć w prawie każdym
przewodniku, jest następująca: Jest to obszar, na którym środowisko
przyrodnicze zachowało się w stanie naturalnym, nienaruszonym przez człowieka,
lub bardzo bliskim naturalnego. Obszar taki podlega ścisłej ochronie, która
obejmuje między innymi zakaz wszelkiej działalności gospodarczej, a często
także całkowity zakaz wstępu dla ludzi. Celem tej ścisłej ochrony jest
umożliwienie obserwacji i badań procesów zachodzących w nie zaburzonym
środowisku, które to obserwacje pomagają potem przy przywracaniu stanu
pierwotnego w środowiskach przekształconych. W świetle tej definicji
niedopuszczalne jest wycinanie drzew w ścisłym rezerwacie, wjeżdżanie
traktorem, zbieranie jagód, a już zupełną kpiną z wszelkich zasad jest wycięcie
całego lasu na łyso, tak jak to zrobiono na grzbiecie Małego Murania. (Według
dyr. Spitzkopfa powodem tej akcji nie były korniki, lecz uszkodzenie drzew
przez "imisję,".) Tam też był "ścisły rezerwat" – teraz
pewnie wstęp jest nadal zakazany ze względu na zalesianie. Są dwie możliwości:
albo miejsca, w których TANAP zezwala na takie działania, nie podlegają ścisłej
ochronie i ogłoszenie ich ścisłymi rezerwatami było sztuczką prawną, użytą dla
odstraszenia nieproszonych gości, albo TANAP sam niszczy przyrodę tam, gdzie
powinien ją najstaranniej chronić. Rezerwat ścisły jako sztuczkę prawną
niewątpliwie zastosowano w przeszłości w Tatrach Bielskich, gdzie turystom nie
wolno było wchodzić, ale odbywały się polowania.
Działania, których kol. Popko broni, są dopuszczalne jedynie w rezerwatach
częściowych. Koszenie trawy w ścisłym rezerwacie jest oczywistym nonsensem i
zupełnie niedorzeczny jest argument dyr. Spitzkopfa, że nie koszone polany
zarosłyby lasem. Skoro przyroda sama chce polanę zalesić to, zgodnie z ideą
ścisłego rezerwatu, należy jej na to pozwolić. Niedorzeczność oficjalnego
wyjaśnienia prowokuje domysły, że prawdziwe przyczyny są ukrywane.
Podobnym nonsensem jest dowożenie autobusem kilkudziesięciu naraz zbieraczy
jagód do doliny, do której turyści nie mają wstępu. Jeśli odbywa się to w
majestacie prawa, to coś jest niedobrze z tym majestatem. Prawo jest dziełem
ludzi i, tak jak oni sami, bywa niedoskonałe. Formalna zgodność z prawem nie
gwarantuje racji absolutnej, czego liczne przykłady mieliśmy przed 1989 rokiem.
Domki myśliwskie, w odróżnieniu od szałasów pasterskich, nigdy nie były
dziełami sztuki ludowej ani zabytkami kultury i ich stałego odnawiania nie da
się uzasadnić żadnym ważnym celem. Rzeczywiście są pozamykane na cztery spusty,
ale te "spusty" (zamki w drzwiach i kłódki na okiennicach) błyszczą,
nowością,, ściany pachną nowym drewnem, przy każdym domku leży sięgający dachu
stos drewna opałowego, pociętego piłą mechaniczną,. Domki te są oczywiście
użytkowane i nietrudno zgadnąć, przez kogo. O polowaniach w Tatrach można
przeczytać np. w "Encyklopedii Tatrzańskiej", hasło
"myślistwo". Nie mam bezpośrednich dowodów, które można by
przedstawić w sądzie na to, że polowania w Tatrach odbywają się, nadal. Ale niewątpliwie
odbywały się, w niedawnej przeszłości i to dla myśliwych właśnie chatki te były
zbudowane i utrzymywane (nadal mowa o ścisłych rezerwatach). Dopóki TANAP nie
poda przekonującego uzasadnienia, dla kogo pielęgnuje je teraz, najprostszym
wyjaśnieniem jest, że TANAP utrzymuje myśliwską infrastrukturę, w stałej
gotowości do użytku. Do tej infrastruktury, oprócz dróg i domków, należą też
ambony myśliwskie. Pracownicy naukowi są ludźmi odpowiedzialnymi i
niewymagającymi, w razie potrzeby byliby gotowi biwakować w namiotach. Nawet
jeśli czasem zezwala im się na noclegi w chatkach myśliwskich, to oczywiście
nie dla nich są utrzymywane i zaopatrywane.
W przeciwieństwie do kol. Popki, ja spotkałem przewodnika, który naruszył zakaz
wstępu do ścisłego rezerwatu. W sierpniu 1999 r., w drodze z Zawracika
Rówienkowego na Mały Jaworowy, spotkaliśmy polskiego przewodnika z czwórką
klientów, podchodzącego z Doliny Rówienek. Pora była dość jeszcze wczesna, więc
spytałem przez ciekawość, o której godzinie wyruszyli z Zakopanego, skoro doszli
tu tak wcześnie. Przewodnik z początku kręcił, ale w późniejszej rozmowie
przyznał, że spali w domku myśliwskim w dolnej części Doliny Rówienek. To
właśnie on powiedział mi o "nieformalnym układzie", na mocy którego
TANAP zezwala niektórym zakopiańskim przewodnikom na korzystanie z chatek
myśliwskich.
Przewodnicy odegrali pozytywną rolę w XIX wieku. Jaką rolę odgrywają dzisiaj,
widać jasno z opowiadania Marcina Kuczmy o wycieczce na Gierlach. Kiedyś
chodzenie z przewodnikiem było ułatwieniem i atrakcją, o które turyści sami
zabiegali. Teraz przewodnicy zmuszają, turystów do przyjęcia
"opieki". Ten przymus wprowadzono nie w trosce o bezpieczeństwo
turystów, ale dla zapewnienia zarobku przewodnikom. Każdy dzisiejszy taternik i
turysta był kiedyś "laikiem" i nigdy by nie przestał nim być, gdyby
stale chodził z przewodnikami. Nawiasem mówiąc, czy podział na
"laików" i "fachowców" w tak typowo hobbystycznej
działalności, jak zwiedzanie gór, nie jest aby dzieleniem ludzi na lepszych i
gorszych?
Klasycy ochrony przyrody jeszcze przed pierwszą wojną światową, tłumaczyli, że
"Park Narodowy" to coś zupełnie innego niż park w mieście.
Utrzymywanie parkowego "porządku" w parku narodowym i mówienie, że to
nie puszcza pierwotna, lecz gospodarstwo, jest zaprzeczeniem podstawowych celów
istnienia parków narodowych. Przecinki w kosodrzewinie "na wypadek
pożaru"? Jaki pojazd dojechałby na górę drogą o szerokości 1 metra,
przekraczającą, wielkie bloki skalne, np. na Skrajną, Basztę,? Strażacy na
piechotę, pewnie by doszli, ale ile wody udałoby się im donieść? Chyba kol.
Popko trochę się zagalopował.
Na koniec chciałbym stwierdzić, że akcja obronna kol. Popki, polegająca m. in.
na zdjęciu mojego tekstu z internetowego wydania "Gazetki SKT", była
od początku
chybiona, ponieważ, sami "obwinieni" poznali moje zarzuty już dawno.
Podobny w treści list ukazał się jesienią, 1995 r. w "Tygodniku
Podhalańskim" i w kilka tygodni później tamże ukazała się, odpowiedź dyr.
Spitzkopfa. Co prawda nie zgadzam się z jego argumentami (podobnie, jak u kol.
Popki polegały one głównie na dorabianiu skomplikowanych interpretacji do
oczywistych faktów), ale za jedno muszę go
pochwalić. Nie usiłował on wzmacniać swojej argumentacji za pomocą, kopniaków -
nie sugerował, że jestem ignorantem nie znającym się, na historii i leśnictwie,
arogantem dzielącym ludzi na lepszych i gorszych i nie szanującym autorytetów,
oszczercą, i ksenofobem.
Co do rzekomej ksenofobii, przypominam, co napisałem w zakończeniu mojego
tekstu. Dyrektorowi polskiego TPN [mowa oczywiście o WGB, przyp. Red. Wiad.
SKT] też można zarzucić niejedną, niekonsekwencję, tego samego typu ale
chwila jest bardzo nieodpowiednia dla stawiania takich zarzutów publicznie. Ma
on dość kłopotu z wandalami na wysokich stanowiskach i lojalność nakazuje, aby
nie utrudniać mu zadania, które w tak trudnym okresie wykonuje odważnie i z
poświęceniem. Szkoda, że nas lekceważy, ale teraz musimy go popierać. Tatry są
ważniejsze niż nasze niezaspokojone potrzeby.
Andrzej Krasiński
* * *
Refleksje o sytuacji w turystyce górskiej
Jacek Bauer
Tegoroczny
XXXVI Ogólnopolski Zlot Przodowników Turystyki Górskiej PTTK w Szczyrku nie
doszedł do skutku ze względu na nikłe zainteresowanie uczestników. Podobnie u
nas w Klubie. Na propozycje Lucjana pięciu obozów w roku bieżącym, które
zostały podane w XV numerze Wiadomości (i na tablicy ogłoszeń) zgłosiło się 10
chętnych na Ślężę (przełom kwietnia i maja). Liczba rekordowo niska, jak na
ostatnio organizowane obozy w SKT. Na Tatry Słowackie w sierpniu, Beskid Niski
we wrześniu i “Jesień w górach” w październiku były tylko po dwa zgłoszenia. Na
Słowackie Rudohorie w czerwcu/lipcu nikt się nie zgłosił.
* * *
Góry są wszędzie!
Jerzy Walkowiak
-
Gdzie byłeś na wakacjach?
-
W górach.
-
Że w górach to wiem, ale gdzie?
-
Na Węgrzech.
?!
o-o ?! o-o ?! o-o ?! o-o ?! o-o, to tam są góry???!!!
Pewne
podejrzenia, że na Węgrzech są góry, ogarnęły mnie już kilkanaście lat temu, po
prostu, nie mieściło mi się w głowie, że gdzieś może nie być gór. Doszło wtedy nawet
do tego, że udało mi się znaleźć i zakupić dwie mapy gór węgierskich: Matry i
Gór Bukowych. I zacząłem wybierać się w góry, na Węgry... Wybierałem się dosyć
długo, bo lat kilkanaście, aż wreszcie w tym roku pojawiła się okazja: moja
córka zaliczyła I rok hungarystyki (dla niewtajemniczonych: hungarystyka to
działająca w ramach UW filia szkoły cyrkowej ukierunkowanej na ekwilibrystykę
języka i strun głosowych polegającą na próbach wymówienia czegoś, czego wymówić
się nie da), a ponieważ jeszcze nigdy nie była na Węgrzech, wypadało ją tam
zawieźć.
Jako
cel mojej czterodniowej “wyprawy” na Węgry obrałem Góry Bukowe (miałem mapę).
Góry Bukowe leżą na północy Węgier, w okolicach Miszkolca. Jest to pasmo
zbudowane ze skał osadowych: wapieni, łupków i dolomitów. Występują tam obficie
zjawiska krasowe, nie brak więc jaskiń i pieczar. Doliny są głęboko wcięte, a
ich zbocza dość strome. Roślinność jest niezwykle bujna, a takich lasów
bukowych nie widziałem dotąd nigdzie. Muszą być one nieprawdopodobnie kolorowe
na jesieni. Trzy dni wystarczyły mi na “liźnięcie” tych gór. Byłem w Lillafüred
– kurorcie-kąpielisku pięknie położonym nad jeziorem Hámori, z górującym nad
nim wspaniałym hotelem, z zatłoczonym deptakiem i cichym i spokojnym centrum
miejscowości. Są tam też 3 jaskinie; Szeleta, Anny i Istvána oraz najwyższy
wodospad na Węgrzech. Cała miejscowość otoczona jest zalesionymi (oczywiście
bukowymi lasami) wzgórzami z licznymi skałkami stanowiącymi doskonałe punkty
widokowe oraz tereny wykorzystywane od wczesnego rana do późnego popołudnia
przez wspinaczy skałkowych. Odwiedziłem też Nagymezó (wielka łąka), która jest
podobno pastwiskiem dzikich koni. Koni, co prawda nie widziałem, ale ślady
owszem, więc chyba to prawda. Łąki w Górach Bukowych są wspaniałe, z trawą do
pasa, mnóstwem kwiatów i ziół, których zapach może przyprawić o ból głowy (albo
z niego wyleczyć). Pełno też malin i jeżyn, a na jesieni podobno również i
grzybów. Zimą Węgrzy jeżdżą tutaj na nartach, ale to chyba pominę milczeniem.
Czwarty
dzień pobytu poświęciłem na “polizanie” leżącego bardziej na wschód pasma
Zmplén. Nazwa ta prawdopodobnie nikomu nic nie mówi, ale gdy się doda “z
miastem Tokay”, to już chyba wszystko staje się jasne. Góry Zmplén są
pochodzenia wulkanicznego, są bardziej dzikie od Gór Bukowych, dużo gorzej
zagospodarowane turystycznie (mniej szlaków, mało miejsc noclegowych), ale za
to z mnóstwem winnic. Jadąc samochodem co chwila widać strzałki do winnic
zapraszające na spróbowanie wspaniałych win tokajskich. Samo miasto Tokay jest
nieprawdopodobnie położone: na zboczach góry o tej samej nazwie, otoczone
wspaniałymi winnicami, a w dole wije się Cisa i wpadająca do niej dokładnie w
tym miejscu rzeka Bodrog. Miasto jest jest niezwykle malownicze, pełne kwiatów,
zaułków, no i oczywiście piwnic, gdzie można pokosztować wspaniałych win z 6
putonowym Aszú włącznie w cenie od ... 60 gr za kieliszek. Gdy byłem w Tokayu
upał był niemiłosierny, więc, chociaż byłem samochodem, nie odmówiłem sobie
wizyty w jednej z takich piwnic, całej porośniętej grubą warstwą czarnej
pleśni, gdzie w chłodzie przy zapalonej świecy można do woli kosztować naprawdę
doskonałych win. Byłem też na szczycie góry Tokay, zeszpeconej niestety wieżą
telewizyjną, ale za to ze wspaniałą panoramą.
Ponieważ
mój wypad na Węgry był bardzo krótki nie starczyło czasy na inne góry: Matrę, z
najwyższym szczytem Węgier i ciekawym miastem Eger, leżące na granicy ze
Słowacją krasowe pasmo Aggtelek z jaskiniami Baradla i Béke po których można
odbyć 5-7 godzinne wycieczki, leżące w okolicach Balatonu wulkaniczne wzgórza
Badacsony z bazaltowymi kolumnami o wysokości 210 metrów, krasowe wzgórza
Mecsek z pięknym miastem Pecz, ...
Na
koniec parę informacji praktycznych: Węgry nie są zbyt drogim krajem (nieco
droższym od Słowacji). Nocleg można znaleźć od około 15 zł, poprzez 30 zł za
nocleg z wyżywieniem, aż po 50 zł za nocleg w hotelu ze śniadaniem. Obiad w
restauracji z winem lub piwem można zjeść od około 15 zł. Wszystkie te ceny
dotyczą rejonu gór, w Budapeszcie jest 2, 3 razy drożej.
Wydaje
mi się ,że chociaż Węgry nie są typowo górskim krajem, że chociaż ich góry to
raczej górki i pagórki, to jednak są one warte pochodzenia po nich i ja na
pewno wybiorę się tam jeszcze, ale tym razem na jesieni gdy buki się
czerwienią, grzyby rosą pod każdym krzakiem, a w winnicach dojrzeją winogrona.
A może i ktoś z Was da się namówić?
* * *
Wyróżnienia dla naszych kolegów
Andrzej
Zarembowicz zdobył najwyższy stopień Górskiej Odznaki Turystycznej - odznakę
“Za Wytrwałość”.
Kacper
Miklaszewski (wraz z trzema innymi osobami) otrzymał nagrodę Komitetu do Spraw
Radiofonii i Telewizji za znakomite zorganizowanie transmisji Konkursu im.
Fryderyka Chopina.
* * *
Taternicy maratończykami?
Anna Kubala
Bieganie
ostatnio jest coraz bardziej popularne wśród wspinaczy. Wielu bierze udział w
ekstremalnych biegach, inni biegają dla podtrzymania kondycji lub dla
przyjemności. Ja bieganie zawsze lubiłam i często biegałam, chociaż muszę
przyznać, iż nigdy nie robiłam tego systematycznie. Miałam okresy, kiedy
biegałam i takie kiedy nie miałam do tego serca, motywacji lub też brakowało
tego czegoś co by mnie zmobilizowało. Potem znowu wracało natchnienie (?) i
znowu wracałam do biegania. Nigdy jednak nie przyszło mi do głowy aby wziąć
udział w jakimś biegu żeby się sprawdzić. Biegałam, bo chciałam zachować formę
i odczuwałam taka potrzebę, ale zawody?
Czasami
jednak jeden telefon może odmienić wiele. Zadzwonił do mnie kolega:
·
Znajomy organizuje bieg, spróbujemy?
·
Czemu nie.
23
czerwca 2001 r. o 7.30 stawiliśmy się na starcie, dostaliśmy mapę z trasą i jej
opis ze zdjęciami. O ósmej ruszyliśmy. Trasa o długości 25 km prowadziła
głównie lasem, jedynie małymi odcinkami musieliśmy biec po asfalcie. Pierwsze
kilkanaście kilometrów biegliśmy w euforii bez najmniejszych oznak zmęczenia,
było cudownie. Kryzys przyszedł przed dwudziestym kilometrem i od tego momenty
była to już walka aby biec dalej . Nogi zaczęły boleć i był to już bieg siłą
woli i rozpędu. Walka z własnym ja. Na odcinkach gdzie był piasek cały organizm
już krzyczał DOŚĆ, ale i tak nie zatrzymaliśmy się. I tak do mety.
W
sumie przebiegliśmy prawie 30 km. Okazało się, że trasa tak naprawdę miała nie
25 tylko 27 km, a my po drodze zabłądziliśmy i musieliśmy nadrobić coś w granicach
2-3 km. Czasu nie mieliśmy rewelacyjnego, gdyż przebiegnięcie tej trasy zajęło
nam 3 godziny, ale daliśmy radę, a przede wszystkim biegliśmy bez przerwy.
Uznaliśmy to za sprawdzenie własnych możliwości i dobry początek. W Polsce jest
organizowanych dużo imprez tego typu i postanowiliśmy trochę poważniej podejść
do biegania i spróbować się na innych imprezach na dłuższych dystansach, a
marzeniem naszym stał się udział w biegu Salomona w przyszłym roku. Więc do
boju!
Annapurna
* * * * *
List
do Redaktora:
Cześć,
nazywam się Tadek Chwatow. Pewnie mnie nie pamiętasz, bo wiele lat
minęło, od czasu gdy bywałem w Klubie Wysokogórskim w Warszawie. Teraz mieszkam
w Anglii. Piotr też tutaj mieszkał. Ostatnio byłem w Warszawie na mszy
poświęconej śmierci Piotrka Asprasa. Był on moim przyjacielem i właściwie
jedynym w tym kraju od kiedy wyjechał Rysiek Palczewski. Byliśmy bardzo zżyci.
Widywaliśmy się często. Sporo razem pracowaliśmy wykonując ten sam zawód.
Często zatrzymywałem się u niego w Londynie, gdyż mieszkam około 80 mil na
południe nad morzem, w Eastbourne. On też bywał u nas częstym gościem. Był
naprawdę wspaniałym kolegą i przyjacielem rodziny. Niektóre koleżanki z waszego
Klubu dobrze mnie pamiętają. Spotkałem je ostatnio w Warszawie. Dostaję też wasze
Wiadomości. Dziękuję. Tak się składa, że od jakiegoś czasu pisuję wiersze. W
mniej więcej rok po śmierci Piotra napisałem jeden o tym wydarzeniu, właśnie
chciałbym go wam wysłać. Jeśli uznacie że warto, to proszę wydrukować w
Wiadomościach. Również przesyłam inny, trochę weselszy.
Pamięci Piotra Praca, doktorat, urlop wreszcie! Długie z górami rozstanie. Londyn, Warszawa, nareszcie Tatry, tu trochę zostanie. Oto pociąg w góry pędzi. On czasu nie ma zbyt wiele. Choć kilka dni w górach spędzi, lecz wracać musi w niedzielę. Wspinaczka, na nogach raki. Śpieszno mu, bo tam w oddali |
pewnie znajome chłopaki są w Murowańcu na Hali. Zna góry, pójdzie na skróty. Śnieg puszysty, Piotr się wspina. Coraz ciężej, grzęzną buty. Huk! Nagle sunie lawina. Dziś nam smutno przyjacielu, że już Ciebie nie ma z nami, lecz pociechą jest dla wielu, że Twe prochy są z Tatrami. 27 maja 2001 |
* * * *
Imieniny
Prezesów. 1 lipca obchodziliśmy w Chacie imieniny dwojga
prezesów: Elżbiety Jaworskiej i Piotra Misiurewicza. Pewien znany mecenas
powiedział, że to przyjęcie dla dzików. Była tradycyjna zupa, ryż z jarzynami i
curry, duża miska sałatki, własnoręcznie pieczony chleb. Mniej ciasta niż
zwykle. Komary zostały skutecznie odstraszone wielką liczbą palących się antyspiral.
Zaszczycił nas swoją wizytą podleśniczy. Przyszło w ogóle około 30 osób, jak
zwykle jedni przychodzili wtedy, kiedy inni już sobie poszli. Jedna z koleżanek
nie dotarła w ogóle, choć była prowadzona jak po sznurku przez telefon
komórkowy: nie, to nie nazywa się Truskawica, tylko Truskaw, idź żółtym, no,
przez mostek prosto, nie skręcaj do tyłu na Truskaw Mały, aha, już jesteś w
Zaborowie widzisz znak zielony? To skręć w lewo, nie, nie w prawo, tylko w
lewo.... Ostatnia rozmowa (z Elą Jaworską) była taka:
-
Gdzie jesteś?
-
Jestem przy mogile powstańców i teraz mam skręcić w prawo, tak?
-
Jakim cudem znalazłaś się przy mogile powstańców?
-
Nie wiem, szłam, jak mi mówiłaś. Miało być tak, że jak pójdę zielonym szlakiem przez
groblę, to potem mam skręcić w prawo. Grobli nie było, ale w prawo skręciłam.
-
Musisz wrócić do Zaborowa Leśnego, tak, tam, gdzie jest leśniczówka i pójść
zielonym szlakiem na Wyględy, na dębie wisi zresztą tabliczka. Trzymaj się
zielonego szlaku. Gdy dojdziesz do szerokiej leśnej drogi, to nią w prawo.
-
Jeszcze raz w prawo?
-
Nie jeszcze raz, tylko idź zielonym szlakiem przez podmokłą groblę i po pół
godzinie w prawo szeroką piaszczystą drogą, bardzo charakterystyczną, zresztą
są znaki, pamiętaj: zielone.
-
No, to ja chyba nie dojdę, ale czy zdołam wrócić do autobusu, do Truskawicy?
* * *
Poezja inaczej
Zamieszczamy
ów “weselszy” wiersz Tadka Chwatowa:
Turysta Kto tak pięknie się porusza? Piórko sterczy z kapelusza, fajka w zębach, prężny w nodze, zgrabnie kroczy po swej drodze. To turysta na wycieczce. W ręku coś tam niesie w teczce, w drugiej laskę dzierży w dłoni. Nikt go teraz nie dogoni. Nie na darmo tęga główka. W teczce termos i wałówka, kompas, mapy, notes także. Co potrzeba ma, a jakże! Wielki plecak ma na grzbiecie. By wypocząć, o czym wiecie, trzeba zabrać ważne rzeczy. Tego nikt mu nie zaprzeczy. . |
Więc parasol gdy deszcz pada, śpiwór zabrać też wypada , - zimno może być wieczorem, więc przykryje się śpiworem Prześcieradło, pięć poduszek i materac też pod brzuszek. Oczywiście namiot wielki, i do picia trzy butelki. Wszystko zabrał dla wygody! Unieść łatwo, wszak jest młody. Mocne buty ma na nogach, dziarsko kroczy więc po drogach. Słońce praży prosto z góry. Nie ma ani jednej chmury. Idzie, poci się i stęka. Wypoczynek to czy męka? Chyba jednak się zatrzyma, bo iść dalej siły nie ma. Przeszedł milę i troszeczkę. Na tym skończył swą wycieczkę! |
Wiadomości SKT gonią ducha
czasu!
Z
okazji ostatnich zmian politycznych w kraju przypominamy, tak na wszelki
wypadek, poezję radziecką. Ten podniosły wiersz ma prosty, siermiężny tytuł
“Dom w Poroninie”. Autorem jest niejaki Maksym Tank.
I
w dzień i w nocy Szumi
Poroniec, Huczy
w cieśninach Potok
burzliwy, Pędzi
jak gdyby Ujść
chciał w pogoni. Na
bystrych falach Spienione
grzywy. Jasne,
przejrzyste Wody
potoku, Odbite
widać W
ich głębi Tatry... Stoi
na wzgórku Wśród
drzew wysokich Chata
górala, Zwyczajna
chata. Zwyczajna
chata! Takich
tu mnóstwo, W
górzystym kraju Orłów
i sławy. Na
ciemnych belkach Ornament
prosty W
rzeźbionych wstęgach Stoły
i ławy. |
Gdzież
więc przyczyna, Że
do tej chaty, Do
niej jedynie, W
jej proste progi, Z
krain dalekich Całego
świata Snują
się ścieżki, Prowadzą
drogi? Przed
laty tutaj Żył
wielki Lenin. Chętnie,
po prostu o
nim opowie Góral
wysoki, Potok
spieniony, Wicher
podgórski, Giewont
surowy. Góral
opowie Nam
o człowieku, Który
braterstwo Czcił
i swobodę. O
tym, czyj obraz Odtąd
na wieki Pozostał
w sercu Jego
narodu. Tłum. Jan Marcinkiewicz |
Potok
opowie, Jak
lubił Lenin Szum
wodospadów, Tatrzańskie
wichry, Jak
Lenin marzył, Jak
w oddaleniu Budził
się odzew Tych
dum strzelistych. Giewont
opowie O
tym, jak Lenin Z
górskich wierzchołków W
północnej porze Widział
na wschodzie Burze
wiosenne, Blaski
wolności, Komuny
zorzę. Stoi
na wzgórku Górala
chata. Z
niej widać cały Kraj,
jak na dłoni, W
śniegu spowite Strzeliste
Tatry. Szumi
Poroniec I
w dzień i w nocy. (źródło: Wierchy, 1950/51) |
Gdyby
komuś jednak ten poemat nie odpowiadał ideologicznie, mamy dla niego
następujący limeryk (cyt. wg Joanna Szczęsna, Anna Bikont Limeryki, Prószyński):
Stary baca, co żył w Poroninie
Miał referat w KC o Leninie:
“Raz podcas myk imienin
Straśnie spił nam się Lenin,
Bo te Ruskie to pijom ... Jak
świnie!”
Opracowanie numeru:
Michał Szurek
(22) 664-5984