Numer 20, luty
2003
odbędzie się w czwartek, 27 lutego
2003 r. o godzinie 17:30, w zwykłym miejscu, tj. w sali konferencyjnej Zarządu
Głównego PTTK, Senatorska 11, I piętro!
Mamy
50 lat !
* * *
Rok
2003 jest dla Klubu szczególny: 22 kwietnia kończymy 50 lat. Dniem obchodów
będzie czwartek, 8 maja 2003 r. Główne punkty obchodów to:
Zachęcamy te Koleżanki i tych Kolegów, którym pozwala na to ich
sytuacja finansowa, do sponsorowania uroczystości jubileuszowych. Do
przyjmowania wpłat na ten cel została przez Zarząd upoważniona Mirka Kardacz.
Informacji o tym, na co mogą być przeznaczone pieniądze udzieli Mirka albo
Prezes Klubu, Elżbieta Jaworska.
* * *
· K2. Uda
się następnym razem! Wspominamy pioniera himalajskich wypraw zimowych, Andrzeja Zawadę. Składamy hołd Jego
pamięci! Przeczytajmy, co pisze inicjator pierwszego zimowego przejścia przez
Zawrat (1894), Jan Grzegorzewski:
Pomijając bezwzględną potrzebę duszy i
w ogóle pobudki osobiste, oraz względy naukowe, sprawa wycieczki mojej musiała
być tak postawiona: prędzej czy później należało komuś z polskiej strony
przejść Tatry zimą. Konieczność ta
dopóty przedstawiałaby się co roku naglącą wobec nauki, społeczeństwa i aspiracyj
duchowych człowieka, dopóki nie została by dokonaną. Szło tylko o inicyatywę.
Jeżeli piszącemu te słowa daną była możność przejść Alpy, Bałkany, Himalaje,
Tien-Szau i Kueń-Łuń, to jużci bardziej niż ktokolwiek inny miał on prawo i
obowiązek przejść Tatry w porze zimowej. A jeśliby kto mniemał, że już nie to
prawo i nie ten obowiązek, ale i owa konieczność nie ciężyła w jednakiej mierze
na reszcie uczestników wyprawy mojej, to może zechce pamiętać, że pewna
szczypta heroizmu, pogarda śmierci, męstwo, wytrwałość i cała ta suma
podniosłych uczuć i wrażeń, jakie dały Tatry zimą, nie są czynnikami
zbytecznemi dla społeczeństw ludzkich, a naszego w szczególności.
· Dla nas wszystkich owa „bezwzględna
potrzeby duszy” to oczywiste pojęcie. Dlatego chodzimy w góry. Dla takich osób
jest nasz Klub. Był, jest i będzie.
* * *
Walne Zebranie Sprawozdawczo-Wyborcze:
27 lutego, 17:30
¯ Uwaga:
o wpół do szóstej, nie o szóstej!
* * *
·
Młoda dama wzbrania się przed Staszkiem Wrońskim! Stanisław Wroński obchodził pięćdziesięciolecie pracy na Politechnice
Warszawskiej. Z tej okazji współpracownicy
(byli i aktualni) wydali książkę o nim. Zwraca uwagę opowieść pewnej
pani, jak to Profesor zaproponował jej wspólny spacer. Wzbraniałam się jak mogłam. Przecież z Profesorem nie ma żadnego
spaceru. On po prostu biegnie. (...)
Przyszłam wykończona.
·
Lucjan Woźniak zwrócił uwagę na znaczne ograniczenie roli
przodowników GOT. Przodownik nie może już prowadzić wycieczek ani obozów, co
deprecjonuje w ogóle całą Górską Odznakę Turystyczną.
·
17 stycznia w wiadomościach telewizyjnych redaktor z wyraźną dumą
powiedział, że w 2002 roku po wygranej
Małysza pod Krokwią dopuszczalny poziom hałasu został przekroczony 850 razy. W
tym roku Małysz przegrał, a hałas się zwiększył. Zwierzynie świecono jeszcze
halogenami po oczach. Czyżby nie dało się już uratować Tatr przed zadeptaniem,
zaśmieceniem i macdonaldyzacją?
·
Leciałem w listopadzie samolotem do Zurychu. Zaraz za Warszawą, po
osiągnięciu wysokości przelotowej (ok. 10 km), z okienka można było (wprawnym
okiem!) zobaczyć Tatry. Widać było charakterystyczne obniżenie na
wschodzie ku przełęczy Zdziarskiej, stok ze Świnicy ku przełęczy Świnickiej i
bardzo wyraźnie Czerwone Wierchy z Małołączniakiem. Pamiętajcie w razie czego: przy kursach na zachód, proście o miejsce po lewej stronie samolotu.
Wrażenie jest niesamowite!
·
Tragedia z lawiną z
Rysów, która porwała 13 osób, w większości uczniów, przypomniała nam po raz
kolejny, że góry są piękne, ale groźne i uczą nas pokory. Łączymy się w bólu z
bliskimi ofiar.
* * *
Na pięćdziesięciolecie pokaż nam, czyje żeś dziecię
!!
Z okazji 50-lecia Klubu próbujemy
odtworzyć nasze drzewo genealogiczne! Każdy z obecnie aktywnych członków Klubu
musiał mieć „rodziców”: osoby wprowadzające. Przypomnij sobie swoich
wprowadzających. Jeśli nie pamiętasz, to podaj, przez kogo trafiłeś/aś do SKT.
Mamy nadzieję dotrzeć do naszych korzeni. Jeśli masz kontakt z mniej młodym
(niż Ty) członkiem SKT, to zapytaj go/ją o jego/jej osoby wprowadzające.
Pamiętaj tylko, że musisz uzyskać zgodę na podanie tych danych do wiadomości
wszystkich. Nie zawiedź! Od tego, czy Ty, tak właśnie Ty (nie oglądaj się, to
do Ciebie!), przypomnisz sobie, zależy
powodzenie naszej akcji. Potem sporządzimy odpowiedni wykres. Wysyłaj
informacje do Ireny Kozłowskiej albo
do Redakcji
* * *
Sylwester na Chochołowskiej. Obóz trwał od 26 XII 2002 do 1 I 2003. Kierowniczką była Joanna
Konopska. Oficjalnie wzięły udział 22
osoby, ale w sumie przewinęło się ok. 30. Przeciwności losu uniemożliwiły
wyjazd m.in. Krysi Kaczarowskiej i Ani
Milewskiej, która złamała rękę (w tramwaju).
Już tradycyjnie mieliśmy do dyspozycji całe trzecie piętro w
schronisku z 22 miejscami, a na dodatek
jeszcze w wieczornych posiadach uczestniczyła damska czwórka, goście z Gdańska,
oraz Marta z towarzystwem, która jako Nowy Roczek w balowej sukni weszła na
przełęcz.
Był to obóz pod znakiem lodu. Pogoda, mimo łagodnej, lecz zmiennej
temperatury nas nie rozpieszczała. Wiatry i ślizgawica - głównie na
drodze. Oczywiście do pogody w noc
Sylwestrową i Nowy Rok można już mieć zaufanie. Jak co roku – bezchmurna.
Bezśnieżne góry nie stwarzały
specjalnych zagrożeń więc i na „Złote
Jajo” nikt specjalnie nie zarobił, chociaż towarzystwo po górach dzielnie
biegało, w znacznej mierze w poszukiwaniu zasięgu telefonów komórkowych.
* * *
Andrzej Krasiński proponuje obóz w Tatrach
Słowackich:
1) Od 2 do 9 sierpnia
2003 w Podbańskiej, w domkach wynajętych w całości, opis
http://www.intersea.sk/slovensko.htm
(domek na 13 miejsc), http://www.liptov.sk/podbanske/index.html (domek
na 8 miejsc + 5 u sąsiada). Każdy z nich ma sypialnie na 3-4 osoby, WC,
samoobsługową kuchnię i salonik z kominkiem. W pierwszym domku opłata wynosi
2000 koron (ok. 200 zł) za cały domek, tzn. 250 koron na osobę przy maks.
obsadzeniu, za noc, w drugim 290.
2) Od 9 do 17 sierpnia u
prywatnego gospodarza w Tatranskej Strbie. Tu trzeba rezerwować pokoje
indywidualnie. Domek ma pokój 4-osobowy, pokój 3-osobowy i 2 pokoje 2-osobowe,
osobna kuchnie z wyposażeniem dla gości i kominkiem, łazienka wspólna z
gospodarzami. W razie nadmiaru chętnych można wynająć pokój u sąsiada.
Zgłoszenia najlepiej
przez email: akr@camk.edu.pl, andrzej.krasinski@netlandia.pl albo
telefonicznie 641 98 54 (rano i wieczorem), 691 877 212 (w ciągu dnia - komórka) .
*
* *
Lucjan
Woźniak zaprasza w 2003 roku na
następujące obozy:
* * *
Otrzymaliśmy następujący list od Anny Żbikowskiej:
Miło mi powiadomić Koleżanki i Kolegów, że dnia 13
maja 2002 roku zdałam egzamin na przodownika turystyki górskiej z uprawnieniami
na Beskidy Zachodnie.
Jednocześnie korzystam z gościnnych łamów
„Wiadomości”, aby podziękować Kolegom, którzy do mojego sukcesu bardzo się
przyczynili: Jackowi Bauerowi za wypożyczenie mi stosownej literatury a
Lucjanowi Woźniakowi i Poldkowi Pieczyńskiemu za całą wiedzę teoretyczną i
praktyczną przekazaną mi podczas Ich wspaniałych obozów.
Dziękuję
wszystkim Współuczestnikom tych obozów - za
wspólne pracowite dni i wieczorne „rodaków rozmowy”, za nauczenie mnie
właściwego stylu, atmosfery, etosu turystyki górskiej.
Od redakcji, w imieniu nas wszystkich: GRATULUJEMY.
* * *
Korona
Gór Polski
Miesięcznik "Poznaj swój
kraj" ustanowił odznakę
"Korona Gór Polski", zdobywaną w ramach Klubu Zdobywców Korony
Gór Polski (KZKGP). Część członków SKT postanowiła zbiorowo
zgłosić swój akces do KZKGP. Informacji udziela i przyjmuje zgłoszenia Lucjan Woźniak. Szczegóły w
miesięczniku "Poznaj swój kraj". Zarząd SKT popiera tę akcję. Następne
obozy klubowe będą tak planowane, aby w ich ramach zdobywać kolejne szczyty.
Ośmioro członków SKT złożyło
deklarację do Klubu Zdobywców Korony Gór Polski: Teresa Krzakowska, Ania Żbikowska, Mirka Lewandowska, Jacek
Bauer, Jerzy Walkowiak, Grzegorz Wiśniewski,
Lucjan Woźniak, Andrzej Zarembowicz.
21 października 2001 r. zakończył
akcję zdobywania Korony Leopold
Pieczyński. Gratulujemy. Drugim
zdobywcą KGP z naszego Klubu został Lucjan
Woźniak.
Koronę Gór Polski tworzą: Łysica (Góry Świętokrzyskie, 612 m.), Ślęża (samo-dzielny
masyw, 718 m.), Skopiec (Góry
Kaczawskie, 724 m.), Kłodzka Góra
(Góry Bardzkie, 765 m.), Biskupia Kopa
(Góry Opawskie, 889 m.), Chełmiec (Góry
Wałbrzyskie, 869 m.), Lubomir
(Beskid Makowski, 912 m.), Szczeliniec
(Góry Stołowe, 919 m.), Czupel
(Beskid Mały, 933 m.), Waligóra
(Góry Kamienne, 936 m.), Skalnik
(Rudawy Janowickie, 945 m.), Jagodna
(Góry Bystrzyckie, 977 m.), Kowadło (Góry Złote, 987 m. ), Lackowa (Beskid Niski, 997 m. ), Wielka Sowa (Góry Sowie, 1015 m.), Wysoka (Pieniny, 1052 m.), Orlica (Góry Orlickie, 1084 m ), Rudawiec (Góry Bialskie, 1106 m.), Wysoka Kopa (Góry Izerskie, 1126 m.), Mogielica (Beskid Wyspowy, 1170 m.), Skrzyczne (Beskid Śląski, 1257 m.), Radziejowa (Beskid Sądecki, 1262 m.) , Turbacz (Gorce, 1311 m.), Tarnica (Bieszczady, 1346 m.), Śnieżnik (masyw Śnieżnika, 1425 m.), Śnieżka (Karkonosze, 1602 m.), Babia Góra (1725 m.), Rysy (Tatry, 2500 m.).
Komentarz Redakcji. Intencją twórców tej listy było
być może umieszczenie najwyższego szczytu z każdego pasma. Co z Beskidem
Wysokim i Żywieckim? Babia Góra jest zaliczana do Beskidu Wysokiego, ale jest
również termin „Pasmo Babiogórskie i Jałowieckie”. Skoro w Sudetach
wyodrębnione są małe grupy górskie, to dlaczego nie w Karpatach?
Komentarz nr 2. Jak wiemy, od XIX wieku istnieje
pojęcie „Korony Tatr”. To Rysy, Ganek i Wysoka. Oglądane od południa
rzeczywiście układają się w kształt korony, jak Trzy Korony w Pieninach.
* * *
Leopold Pieczyński przysłał tomik swoich wierszy, z których dwa
załączamy.
Obecność (tym, którzy już
odeszli) Podchodzę
wolno, z ciężkim plecakiem. Ścieżka
prowadzi w skos przez urwisko. Wspominam
dawnych swych towarzyszy. Nie
ma ich ze mną, a są tak blisko. |
W Górach
Bialskich jesienią W
Górach Bialskich jesienią
Liście Spadłe
z drzew się czerwienią. Ścieżyna
wzdłuż granicy. Trochę mgieł. Trochę słońca. Urok
górskiej włóczęgi Można
Opiewać
bez końca. |
* * *
Obóz Lucjana w Kotlinie Kłodzkiej
Ostatni letni obóz SKT w sezonie 2002 znów należał
do Lucjana Woźniaka. W dniach od 30 sierpnia do 8 września przez wschodnią
część Kotliny Kłodzkiej prowadził następujące osoby: Dankę Mickiewicz, Teresę
Krzakowską, Bogdana Darka, Grzegorza Dołgonosa i mnie. Poznaliśmy kolejno:
Bardo, wschodnią część Gór Bardzkich, Złoty Stok, Góry Złote i Bialskie,
Stronie Śląskie, masyw Śnieżnika, Międzygórze, a w dniu wyjazdu Kłodzko. Dla
zdobywający Koronę Gór Polski atrakcją były: Kłodzka Góra, Kowadło, Rudawiec i
Śnieżnik, najwyższe szczyty wyżej wymienionych grup. Lucjanowi właśnie ten obóz
dał tytuł zdobywcy KGP.
(Anna Żbikowska, po skrótach redakcji).
* * *
Obóz w Dolinie Żarskiej w dniach 7-13 lipca 2002
Uczestnicy: Marta Goroszkiewicz, Krystyna
Krasińska, Andrzej Krasiński (kierownik), Janina Lewicka, Małgorzata Lewicka,
Jerzy Lewicki, Alina Wrońska, Stanisław Wroński, a od 8 do 11 lipca także Anna
Jasnorzewska i Marcin Kuczma. W obozie miał jeszcze uczestniczyć Marcin
Nazarewicz, ale został bez podania powodów zatrzymany przez straż graniczną.
Uczestnicy obozu, w grupach o składzie zmieniającym się z dnia na dzień,
zwiedzili wszystkie szlaki w otoczeniu Doliny Żarskiej: na Banówkę przez
przełęcz Jałowiecką (z samotnym wypadem Marty Goroszkiewicz na Pacholę), trasę
od Smutnej Przełęczy przez Banówkę do Przełęczy Jałowieckiej, od Smutnej
Przełęczy do Rohacza Ostrego (część uczestników) albo Płaczliwego (pozostali).
10 lipca zwiedziliśmy Jaskinie Demianowskie i Zamki Orawskie, a 11 lipca
weszliśmy na Baraniec (przez przeł. Żarską, z zajściem przez Goły Wierch. Bazą
było schronisko w dolinie Żarskiej.
(ak, po
skrótach red.)
* * *
W dniach 28 czerwca
– 13 lipca 2002 roku kilka osób z SKT wyjechało z Gorzowskim Klubem Turystyki
Górskiej PTTK „Sępik” na Wyspy Owcze i Islandię. Byli to: Ewa Wasiak, Ewa
Nowak, Agnieszka Siwecka, Maria Walnik, Hania i Zygmunt Kudelscy. Kirownikiem
wyprawy był Zbigniew Rudziński z klubu „Sępik”. Interesujące sprawozdanie z
tego wyjazdu nie zmieściło się niestety w tym numerze gazetki.
* * *
Z analiz wynika, ze najlepsze warunki ubezpieczenia
w zakresie działalności górskiej i skałkowej za granicą, także na Słowacji
(wypadek, transport po wypadku, konieczność wezwania helikoptera, leczenie
itd.) zapewnia przynależność do Osterreichischer Alpenverein. Zapisy są
przyjmowane przez internet, można też
wysłać formularz zgłoszenia pocztą. Opłata roczna wynosi 41 euro , dla osób
powyżej 60 lat - 30 euro; wpłaty dokonuje się przelewem po
otrzymaniu legitymacji. Szczegółowych informacji udziela kol. Maciej Popko, u
niego też są formularze zgłoszenia.
* * *
Obóz Lucjana w Górach Wałbrzyskich i
Kamiennych
Anna Żbikowska
W dniach 26 kwietnia - 6 maja 2002 Lucjan Woźniak
prowadził bardzo udany obóz w mało znanych Górach Wałbrzyskich i Kamiennych. W
obozie wzięli udział: Danuta Mickiewicz, Teresa Krzakowska, Andrzej
Zarembowicz, świeżo przyjęta do SKT Teresa Wieczorek z 12-letnim synem Wiktorem
i ja.
Piękna pogoda i przyroda,
wyrównane siły zespołu a przede wszystkim starannie przez Lucjana przemyślana
trasa sprawiły, że udział w tym obozie był wielką przyjemnością. Korzystaliśmy
z trzech baz: domu wycieczkowego PTTK w Szczawnie Zdroju (bez zniżek),
schroniska PTTK „Andrzejówka” ze zniżkami oraz pokoi gościnnych sióstr
benedyktynek w Krzeszowie.
Z bazy do bazy przechodziliśmy
szlakiem z plecakami. Młodzież, czyli Teresa i Wiktor W. przejechali
samochodem. Górskie trasy pozwoliły nam zdobyć dwa szczyty KGP: Chełmiec i
Waligórę oraz zadumać się nad resztkami piastowskich średniowiecznych warowni
Grodna, Radosna, Rogowca i Konradowa. Jakże odmienny los spotkał ich „kuzyna” - również piastowski zameczek Książ
z XIII wieku. Od początku XVI wieku własność rodu Hochbergów, rozbudowywany aż
po wiek XX. Książ jest dziś trzecim co do wielkości zamkiem w Polsce po
Malborku i Wawelu. Niestety, zamkiem pustym. W czasie wojny wyposażenie Książa
niszczyli najpierw hitlerowcy a potem Armia Czerwona, wreszcie po wojnie
ludność cywilna.
Ostatni etap naszych wędrówek
obfitował w zabytki sakralne: zespół barokowy kościelno-klasztorny w
Krzeszowie, kościół gotycki z barokową plebanią w Krzeszówku, również gotycki
kościół świętych Piotra i Pawła w Kamiennej Górze.
Dla
mnie największą niespodzianką był rezerwat „Głazy Krasnoludków” w kotlinie
Krzeszowskiej, bardzo podobny do rezerwatów w Górach Stołowych. Podobieństwo
okazało się w pełni uzasadnione, ponieważ Góry Stołowe leżą w Polsce w dwóch
miejscach: w Kotlinie Kłodzkiej i właśnie w Kotlinie Krzeszowskiej. Część
centralna masywu znajduje się w Czechach.
Nasz
dobry nastrój obozowy psuły dwie sprawy:
1. Kiepskie oznakowanie szlaków,
brak słupków z drogowskazami w punktach węzłowych - z wyjątkiem paru
„reprezentacyjnych” miejsc jak Andrzejówka czy parking przed zamkiem Książ.
2. Zła sytuacja finansowa wielu schronisk
sudeckich, przedstawiona nam przez dzierżawcę Andrzejówki. Wysokie podatki
nakładane przez władze gminne (niezależnie od umowy ajenta z PTTK) spowodowały,
że Bacówka pod Trójgarbem i „Pasterka” już swoją puste, a taki sam los być może czeka zadłużoną
Andrzejówkę i karkonoskie „Odrodzenie”.
* * *
Alpy 2001 czyli 3 razy 4000 m
Jacek Janc
W sierpniu 2001 roku pojechałem w Alpy. W drodze do
Włoch zajrzałem do Lichtensteinu (pieczątka do paszportu dostępna w Vaduz w
Informacji Turystycznej -
płatne 2 CHF) oraz zwiedziłem w Szwajcarii wąwóz Viamala.
Przyp. Red. W
teleturniejach zdarza się czasem pytanie: jaki kraj leży całkowicie w Alpach.
Prawidłową odpowiedzią jest ‘Lichtenstein’. Nawet Szwajcaria nie leży
całkowicie w Alpach!
Działalność górską prowadziłem z początku z
miejscowości i dol. Valtourneche (camp. „Glaire”). Dla rozgrzewki wszedłem najpierw
na szczyt Gran Someta, 3166 m. Później po noclegu w schronisku Teodulo wszedlem
na Breithorn - 4165
m. Następnie przeniosłem się do Parku Narodowego „Gran Paradiso”. Z Pontu
wszedłem na Gran Paradiso (4061 m.), nocując w schronisku Wiktora Emanuela II.
Po odpoczynku koło Courmayer (camp. Traonchey) przejechałem w rejon Chamonix, do wsi Montroc (bardzo dobry
camping, nie ma tłoku, tanio, ciepła woda w prysznicach non stop i za darmo!).
Po poprawie pogody wybrałem się na Mont Blanc. Wyjechałem kolejką z St. Gervais
do Le Nid d’Aigle a dalej już pieszkom
z worem 25 kg (namiot, żarcie) doszedłem do schroniska Gouter. Po drodze tłumy
ludzi! Kuluarem spadają nie tylko kamienie, ale sam widziałem lecące buty,
kask, czekan oraz różne kosmetyki. 15 sierpnia o 8 rano, mijając po drodze
leżące na śniegu „pawie” wszedłem przy pięknej widoczności na Mont Blanc – 4807
m.
Na tym zakończyłem akcję górską. W drodze powrotnej
do kraju zobaczyłem jeszcze Wodospady Renu koło Schaffhausen, największe w
Europie. Co dalej, może Elbrus?
* * *
Łojenie
na Chorwacji
Annapurna
Tradycji stało się zadość i w długi weekend majowy
z ogromną przyjemnością zorganizowałam kolejny wyjazd skałkowy. Weekend majowy
uznaje się za weekend otwierający sezon i w związku z tym należy jechać w
skałki aby się powspinać.
Rejonów wspinaczkowych jest wiele, więc
i wybór nie był taki prosty. Wiedziałam jedno – mamy już na tyle doświadczenia
i tak zgraną grupę, że możemy ruszyć za miedzę na „podbój Europy”. Długo
wahaliśmy się, gdzie by to miało być - w grę wchodziły
rejony skalne w Austrii, Słowenii, Włoszech. Pomysł wyjazdu do Chorwacji
podsunęli mi moi znajomi z Speleoklubu z Gorzowa Wielkopolskiego, którzy już
tam byli i wybierali się tam ponownie. Rejon ten znany był z opowieści.
Wszyscy, którzy tam byli jednomyślnie twierdzili, iż jest to wspinaczkowy raj i
tam po prostu trzeba być. Wynajęliśmy busa wraz z moim kolegą Dominikiem (lub
może Dominika wraz z jego busem) i ruszyliśmy w ten najdłuższy weekend Europy,
by spróbować swoich sił w „dalekich zamorskich krajach”. Wyruszyliśmy w piątek
wczesnym wieczorem, a na miejscu byliśmy w sobotę po południu, trasą przez
Słowację i Węgry.
Miejsce do którego dojechaliśmy
zupełnie nas zauroczyło. W zależności od tego, w którą stronę zwróciło się
spojrzenie, miało się widok na morze lub na góry. Coś dla każdego. Do morza z
naszego miejsca zakwaterowania mieliśmy aż 50 m.
Na dobry początek poprowadziliśmy 6a
(nasze VI+, chociaż tak naprawdę to wycena tam jest dość ostra i należałoby
dodać co najmniej pół stopnia, a w
wielu przypadkach nawet więcej). Nie ma w tym rejonie możliwości
powieszenia wędki, tak jak u nas wchodząc prostszą drogą, więc wspinaliśmy się
tylko prowadząc. Mnie osobiście bardzo to odpowiadało, nie jestem zwolennikiem
wiszenia na wędkę i patentowania. Pierwsze dni spędziliśmy na Klanci czyli
niższych skałkach, gdzie są drogi jedno- i dwuwyciągowe. Faktura tych także
wapiennych skał jak w Polsce, jest zupełnie inna i należało się najpierw do
niej przyzwyczaić i jej nauczyć. Tarcie jest tam dużo lepsze niż w naszym
tatrzański granicie, co z jednej strony pomaga przy wspinaniu, a z drugiej
przeszkadza przez dość szybkie zdzierania naskórka z palców. Do tego nie ma tam
dziurek, do których jesteśmy tak bardzo przyzwyczajeni. Przeważnie są tam
formacje żebrowe, płyty na tarcie i do wspinania w takich odmiennych warunkach
musieliśmy się przyzwyczaić.
Po tych pierwszych dniach uczenia się
wspinania w nowych warunkach – kiedy to przymierzyłam się do drogi o wycenie
VI.2 – ruszyliśmy na Aniča Kuk (712 npm.). Jest to wyjątkowo piękna ściana, jak
się później dowiedziałam jedna z największych najpiękniejszych w Europie, na
której są kilkunastuwyciągowe drogi. Ściana ta oferuje całodzienną wymagającą
wspinaczkę na drogach w skali od szóstki w górę. Wybraliśmy jedną z takich dróg
i ruszyliśmy. Podział w prowadzeniu drogi nastąpił bez problemów. Ja chciałam
prowadzić całą drogę oprócz jednego wyciągu z okropnym kominem, gdyż nie
przepadam za tą formacją. Więc ku obopólnej radości każdemu było według woli.
Szliśmy bardzo szybko, gdyż późno weszliśmy w ścianę. W jednym miejscu z powodu
nieścisłego opisu drogi wbiliśmy się w jakiś stary wariant. Wpakowaliśmy się na
jakiś okropny przewieszony, nieobity komin, no cóż... Kominy też dla ludzi, no
i naparłam. To nie była „miętka gra” i dziękowałam Bogu, że spędziłam kilka
miesięcy na siłowni. Pikuś miotał okropne przekleństwa nim dotarł na
stanowisko, po czym ocenił, iż było to wyjątkowe „fizolstwo”. Po tej opinii
byłam jeszcze bardziej zadowolona z tego prowadzenia, tym bardziej, iż pod
koniec wyciągu lina już ani drgnęła, więc walczyłam w przewieszonym kominie
jedną ręką ciągnąc linę, aby drgnęła o kilka kolejnych centymetrów, a drugą
utrzymywałam siebie próbując zachować równowagę i pion. Uff. Następny komin na
tej drodze należał do Pikusia. Był trudny, lecz krótki i bardzo dobrze obity.
Ja tu szłam na drugiego, więc przypadł mi w udziale plecak. Komin był
zapieraczkowy i plecak umocowałam na długiej taśmie z przodu uprzęży. W tej
pozycji ważył „tonę” i w pierwszej chwili uniemożliwił oderwanie...
Dalej znowu ja na prowadzeniu. No i
stało się. Trawers, nogi na tarcie, chwyt zbyt słaby i ... Po kilku sekundach
dotarło do mnie, że żyję, ale ból w nogach nie pozwolił na stanięcie. Działo
się to tak szybko, że adrenalina nie zdążyła mi się podnieść. Moja mocna psyche
nie pozwoliła mi na atak histerii i próby wycofania się z drogi lub wezwania
pomocy. Poszliśmy dalej, lecz ja już z ogromnymi problemami się poruszałam,
kolana prawie w ogóle odmówiły współpracy i każdy krok był okupiony ogromnym
bólem, a przed nami było jeszcze kilka wyciągów, zejście z góry i powrót na
pole. Wspinanie miałam już z głowy na kilka miesięcy i generalnie dalsza część
wyjazdu upłynęła pod znakiem typowego wypoczynku. Miałam okazję po wielu latach
sprawdzić, jak to jest na plaży.
W jednym z moich dzielnych plażowych
dni zorganizowane zostały zawody
wspinaczkowe na czas, później jeszcze jeden dzień wspinania i nadszedł czas
odjazdu.
Wracaliśmy wybrzeżem. Droga wiodła
nad samym morzem przy górach. Raz na wysokości plaży, raz kilkaset metrów nad
wodą. Podziwialiśmy piękne białe wapienne wyspy wśród błękitnej wody. Droga
godna polecenia dla każdego kto się wybiera do Chorwacji. Warto poświęcić
trochę czasu i ją zobaczyć. Przywieźliśmy z Chorwacji cudowne wspomnienia
bardzo mile spędzonych dni. Sądzę i jednocześnie mam nadzieję, iż się jeszcze
tam pojawimy.
* * *
Annapurna
Zawsze powtarzałam, iż w jaskini to mokro, zimno,
brudno i robaki i za nic tam nie wejdę. Ale zawsze również uważałam, iż „nigdy
nie mów nigdy”. Zaczęło się niewinnie. Podczas któregoś listopadowego wyjazdu w
zeszłym roku, kiedy to pogoda w górach ani zimowa ani letnia, zaproponowano mi
małe wyjście do jaskini. Miała być Lodowa w Ciemniaku, lecz pogoda nie
pozwoliła na dojście do niej więc po zmianie planów poszliśmy do Wodnej pod
Pisaną. Wejście do jaskini jest wprost ze szlaku w Dolinie Kościeliskiej, więc
zawsze znajdzie się kilku gapiów, którzy stoją i podziwiają odważnych i
dzielnych grotołazów. A my ze względu na wielkość i umiejscowienie wejścia do
jaskini padliśmy na twarz (bynajmniej nie w przenośni) i wpełzaliśmy do niej
zgarniając jednocześnie własnym ciałem pokłady błota. Jaskinia jest pozioma i
nie zbyt duża więc trochę poczołgaliśmy się po korytarzu, potem weszliśmy w
korytarz, którym płynie potok (przypominam, iż to listopad), a woda miała całe
DWA stopnie. Kiedy woda zaczęła nam sięgać do ramion stwierdziliśmy, iż na
dzisiaj kąpieli wystarczy i wyszliśmy. Wyjście jest usytuowane przy jednym z
mostków nad potokiem w dolinie, gdzie znowu trafiliśmy na widzów naszego
dzielnego wyczynu. Dokonanie tego przejścia może nie było to szczególnie
wymagające, ale liczyły się wrażenia, które miały wpływ na moje dalsze
poczynania.
W lutym już zaproponowano mi coś o
wyższym stopniu trudności. Była to Jaskinia Miętusia. Dojście do niej ze
względu na rekordowe opady śniegu było dość męczące. Trzeba było całą dolinę
przetorować w śniegu do pasa, a była nas tylko trójka w tym dwie dziewczyny.
Starczyło zarówno chęci, jak i sił – i tylko do jaskini weszliśmy już na lekkim
zmęczeniu. I tu się zaczęło. Początek jaskini to bardzo długi, wąski i
opadający w dół korytarz. 120 metrów czołgania się w dół. Ten sam korytarz
należy przy wyjściu pokonać jeszcze raz tym razem jednak pod górę. Bardzo długo
będę to pamiętać. W samej jaskini przeszliśmy tylko niewielką część korytarzy,
ale miałam okazję sprawdzić swoją reakcję w trochę trudniejszej dziurze.
Wyszłam z próby zwycięsko.
Kolejna jaskinia w jakiej byłam, to
już nie były żarty. Zasadniczo pojechaliśmy się wspinać w Tatry, a sprzęt do
jaskini wzięliśmy na wypadek braku pogody. Niestety wypadek się ziścił, więc
uderzyliśmy do jaskini. Była to Jaskinia Czarna, a my postanowiliśmy zrobić jej
trawers, czyli przejście jej ciągiem głównego korytarza. Czarna jest jaskinią
pionową, więc poruszaliśmy się głównie w górę i dół. Czyli zjazdy i wspinaczka
na zmianę. Zjazdy robią ogromne wrażenie pod względem estetycznym, kiedy to
zjeżdża się w kompletnie czarną czeluść, której końca nie widać. Nie jest to
dla osób o słabej psychice. Potem wspinaczka. W jaskini działa się w kaloszach
i wspinanie się w takim obuwiu po ścianach, po których płynie woda w
kompletnych ciemnościach przy czołowym tylko oświetleniu jest już nie lada wyczynem.
Dowodem na trudność takiej wspinaczki może być czas, jaki jest potrzebny aby
pokonać te 800 m jaskini. My w czteroosobowym zespole potrzebowaliśmy na to
przeszło siedmiu godzin. Tak, tak, to nie jest pomyłka: osiemset metrów jaskini
w prawie osiem godzin. To mniej więcej winno przybliżyć stopień trudności
poruszania się po jaskiniach. Chodzenie po jaskiniach (oczywiście nie to
turystyczne) jest chyba dużo cięższym sportem niż wspinanie powierzchniowe. I
chyba wymaga większej psyche. Tu najmniejszy błąd kosztuje dużo więcej, gdyż
nie można wezwać pomocy. Jest się głęboko pod ziemią i nikt nas nie usłyszy,
telefony nie działają i tu nie ma możliwości wycofania się jest najczęściej
tylko jedna droga: do przodu. A jednak w tym coś jest. Może to te wszechogarniające
błoto, zimno, ciemno? Woda płynąca ciągle po ścianach? Może potworne zmęczenie
po wyjściu z jaskini i ogromna satysfakcja ze zrobienia czegoś trudnego i
ciężkiego?
ËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËË
WSPOMNIENIE O ZDZISłAWIE RACZKOWSKIM (1930-2002)
„Tej
jesieni już nic nie namaluję. Lato było za gorące i za suche, zielone liście
uschły i opadły, nie będzie pięknych barw jesiennych”. To słowa naszego kolegi
Zdzisława Raczkowskiego, zmarłego 18 września 2002 r., po zmaganiach z
nieuleczalną chorobą, białaczką szpikową.
Zdzisław
Raczkowski był członkiem Stołecznego Klubu Tatrzańskiego od przeszło
trzydziestu lat. W późnych latach 60-ych brał udział w wyprawach SKT w Alpy
Julijskie. Kochał Tatry, trochę się wspinał, jeździł na nartach, starał się być
w Tatrach każdego roku. Ostatnio był w Zakopanem we wrześniu 2001 r. Już nie
mógł wchodzić na szczyty (miał wszczepione bajpasy), ale je malował. Malował
też chałupy i szałasy. Najstarsze chałupy w Chochołowie zostały przez Niego,
jak mawiał skromnie, „zinwentaryzowane” w kolorze, w barwach wiosny i jesieni
na Jego akwarelach. „Ocalić to, co piękne ze starej architektury od
zapomnienia” - to cel Jego ponad dwudziestu lat działalności.
Kochał
też Puszczę Kampinoską. Przemierzał ją pieszo,
na nartach śladowych i na łyżwach (po kanale Łasica). Ostatnio byliśmy
wraz z Jego kolegami szkolnymi, we wrześniu 2001 r. w Palmirach. Swój wymarzony
dom, przez siebie zaprojektowany i prawie własnoręcznie wybudowany postawił na
obrzeżu Puszczy Kampinoskiej, w Dąbrowie Leśnej. Był też zamiłowanym
kajakarzem, przez wiele lat w czerwcu brał udział w spływach po Krutyni.
Z
zawodu był architektem, autorem wielu projektów domów mieszkalnych i budynków
użyteczności publicznej, a także sakralnych (m.in. kościoła w Łomiankach), działał
w SARPie, wyjeżdżał na wspólne plenerowe malowania z kołem „Plener”.
Był
lubiany, bardzo towarzyski. Utrzymywał kontakt z kolegami szkolnymi z Radomia,
skąd pochodził i gdzie ukończył szkołę podstawową i liceum. Jego rodzice byli
pedagogami; ojciec uczył w radomskim liceum chemii. Bardzo przeżył śmierć
matki, zmarłej w ubiegłym roku. Pochowany został w Radomiu, na cmentarzu przy
ul. Limanowskiego, w grobie rodzinnym.
W
październiku zwykle zapraszał nas na coroczne wernisaże, organizowane u
Architektów przy Foksal. Podziwialiśmy renesansowe kościoły Kazimierza, ruiny
zamczyska w Janowcu, secesyjne wille, drewniane kapliczki, szałasy i chałupy
góralskie. Utrwalał piękno zachmurzonych tatrzańskich szczytów i wyniosłość
Eigeru na pastelowych akwarelach. Wybrane Jego prace i innych członków klubu „Plener” były wystawione w
maju 2001 r. w Zamku Królewskim w Warszawie.
Odszedł
niespodziewanie, choć wiedzieliśmy, że zmagał się z nieuleczalną chorobą od pół
roku. Bardzo będzie nam Go brakowało. Pozostanie wśród nas, w naszej pamięci i
w każdej zatrzymanej chwili na Jego obrazach.
Agnieszka
Siwecka, 17.10.2002 r.
ËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËËË
WSPOMNIENIE
O RYSZARDZIE POŁOŃSKIM (1925-2002)
Na
Starych Powązkach 12 września 2002 roku pożegnaliśmy naszego kolegę Ryszarda
Połońskiego. Umarł nagle, 8 września,
po krótkiej chorobie. Znali Go tylko najstarsi członkowie Klubu i blisko z nim zaprzyjaźnieni. Był jednym
z członków założycieli Stołecznego Klubu Tatrzańskiego w
1953 r.
W
okresie okupacji uczęszczał na tajne komplety, był też członkiem „Szarych Szeregów”. Po wojnie ukończył studia na
Uniwersytecie Warszawskim, na Wydziale Chemii. Pracował przez wiele lat, aż do
przejścia na emeryturę, w Państwowym Instytucie Geologii.
W
latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych był czynnym turystą górskim. W latach
1966 i 1967 r. uczestniczył w wyprawach SKT w Alpy Julijskie, a w 1969 r. był w
Durmitorze, w Czarnogórze. W Alpach Julijskich wszedł z przełęczy Predel (1196 m.) na wierzchołek Mangartu (2679 m) w moim towarzystwie.
W
latach siedemdziesiątych zwyrodnieniowe zapalenie stawów i nieudana operacja
stawu biodrowego uniemożliwiły mu czynne uprawianie turystyki górskiej. Zaczął
wówczas grać w szachy i osiągnął w tym wysoki poziom.
Jako wielbiciel Tatr doskonale znał szlaki i
nazwy szczytów, zgromadził bowiem bogatą literaturę o tematyce górskiej. Jego
życzeniem było przekazanie tych książek członkom SKT.
Bardzo
lubił Puszczę Kampinoską, szczególnie okolice Pociechy i Roztoki. W Roztoce
Jego ulubiona trasa to spacer do starych dębów. Ograniczony w możliwości
poruszania się pieszo odbywał wycieczki
krajoznawcze swoim Trabantem po Polsce, a w Puszczy do Piasków Królewskich,
Brochowa, Żelazowej Woli i Kampinosu. Towarzyszyłem mu w tych jego wycieczkach;
od wyjazdów w Alpy Julijskie był moim
przyjacielem. Ostatnią wycieczkę odbyliśmy razem na Uroczysko Młociny 17 sierpnia 2002 roku.
Interesowały
go sprawy Klubu, czytał nasze
„Wiadomości”, opisał kilka swoich górskich przygód. Ostatnia Jego wizyta
na Senatorskiej przypadła w czwartek - w wieczór przedwigilijny, w grudniu 2001 r.
Mój pierwszy kontakt z Tatrami miał miejsce na
początku lat pięćdziesiątych. Do Zakopanego przyjechałem w towarzystwie Matki,
która zamieszkała w pensjonacie przy ulicy Chałubińskiego; ja urządziłem się w
pobliskim schronisku im. Ks. Stolarczyka. Pierwszą wycieczkę odbyłem na Halę Gąsienicową. Na Skupniowym
Upłazie zobaczyłem szafirowy kielich goryczki krótkołodygowej. Przez Karczmisko
doszedłem do schroniska góralskiego Bustryckich. Budynek ten (podobnie jak
schronisko Stolarczyka) już dawno nie istnieje.
Widok sprzed schroniska zajął mnie tak, że dalej
już nie poszedłem. Mur skalny nad zieloną doliną z wyróżniającymi się
piramidalnymi sylwetami szczytów zrobił na mnie silne wrażenie. Może to właśnie
wtedy to wszystko się zaczęło. Może to właśnie wtedy została mi wszczepiona
potrzeba widoku wyżynnego, potrzeba przebywania jak najbliżej gór we dnie i w
nocy. Odtąd już zawsze musiałem mieszkać w schroniskach, w środku gór.
Na Halę powróciłem następnego roku. Tym razem
zakwaterowałem się w nowym schronisku - Murowańcu i zostałem umieszczony na sali ogólnej,
tj. w „Trumnie”. Tu o „Trumnie” słów kilkoro. Kto nie pędził życia
schroniskowego w braterstwie sali ogólnej, ten nie znał może szacownego
zabytku. Była to więc przestrzeń pod kalenicą dachu schroniska, skąpo
oświetlona rzędami okienek, przerobiona na salę noclegową z bliżej nieokreśloną
liczbą miejsc. Łóżka, przeważnie nie piętrowe (z braku miejsca) dzieliły się na
„dobre” i „złe”. Dobre miejsca znajdowały się w bliskości okienek i ustawionych
na nich stołów. Łóżka w ciemnych kątach były nieprzyjemne zwłaszcza w okresie
niepogody, kiedy siłą rzeczy cześć dnia spędza się na posłaniu. Oprócz łóżek i
stołów sala była umeblowana pewną liczbą taboretów, służących w nocy do
składania ubrania, a w dzień jako podstawa pod plecak.
Pierwszą wycieczkę zaplanowałem jeszcze w domu.
Chciałem ujrzeć Czarny Staw pod Kościelcem z góry, z przełęczy Karb. Przy
okazji obejrzałem jeszcze Zielony Staw Gąsienicowy. Kolejnym celem był
Kościelec.
Następnego dnia ujrzałem przez okno dolinę pokrytą
warstwą świeżo spadłego śniegu. To spowodowało, że wycofałem się w popłochu do
Zakopanego. Po drodze przemokły mi nogi (turyści nosili wówczas trampki), co do
reszty zepsuło mi humor i pierwszym pociągiem wróciłem do Warszawy. Resztę
urlopu spędziłem w Kazimierzu nad Wisłą.
W następnych latach byłem lepiej wyekwipowany i
wybierałem śmielej cele wejść szczytowych.
ËËËËËËËËËËËËËËË
Od Redaktora
Bardzo przepraszam
wszystkich za długą przerwę w wydawaniu „Wiadomości”. Jak zauważyliście, w tym
numerze jest sporo materiału o wyjazdach sprzed roku. Nie chciałem, by teksty
się zmarnowały i by wydarzenia uległy zapomnieniu. Opóźnienia będę stopniowo
nadrabiać. Piszcie, naprawdę piszcie!
Polecam już następny
numer „Wiadomości”, który ukaże się z datą 22 kwietnia 2003 roku i będzie
upamiętniał pół wieku istnienia Klubu. W numerze tym między innymi: historia chat Klubowych, poczet prezesów,
dlaczego SKT się tak nazywa, wspomnienia „SKT z oddali”, słowo o tych, którzy
odeszli, dokumenty z teczki Andrzeja Niesiołowskiego, konkurs na znajomość
Tatr, artykuł „Kiedy byliśmy w Europie” (na tematy aktualne, ale bez żadnej
agitacji na temat wejdą, nie wejdą),
zaduma nad oscypkiem, wiersze, wypowiedzi „jak trafiłem do SKT”, sprawy bieżące
i inne atrakcje.
Michał Szurek,
tel (22) 664 5984, 608 500 272,