Felieton

O Tatrach, 2013

Takie sobie tendencyjne wiadomości,  Michał Szurek

W ostatnich miesiącach w Klubie trochę się działo. Obchodziliśmy 60-lecie Klubu, z tej okazji odbyły się stosowne uroczystości. Wiele osób dostało wyróżnienia, nagrody itp., ale zginęło to w pomroce dziejów. Musimy wspomnieć tylko o Elżbiecie Jaworskiej, która otrzymała tytuł Członka Honorowego Polskiego Związku Alpinizmu [gratulujemy; brawo, Elu!!!!, , należało Ci się jak mało komu z nas] i Irenie Kozłowskiej (Odznaka „Zasłużona dla turystyki polskiej”), Ireno: podwójne, potrójne, czterokrotne brawo!!!!, jak Ty to robisz? Jak w piosence, tak i tu powtórzę: „z Tobą bym chciałbym raz jeszcze!”. Na Wielickiej Próbie, na Granatach Wielickich, na Gierlachu... Na podejściu na Kończystą, na Kowadle…, na Krywaniu…..

Dwukrotnie wystąpiła Stara Robota (9 maja i 13 czerwca). Przygotowywany przez wiele miesięcy program spotkał się z uznaniem Koleżanek i Kolegów, o czym z satysfakcją donoszę. Płytki z występów są do nabycia za symboliczną cenę.

A skoro o tym mowa, to wspomnę, że Stara Robota wystąpiła jeszcze dwukrotnie; 13 i 14 września, w niepełnym składzie (bez Krystyny Dolebskiej). Pierwszy z tych występów był na Walnym Zjeździe PTTK i był niestety występem „pod kotleta”. Osiemdziesiąt procent sali nie interesowało się zupełnie, co sobie mruczymy w kącie; mieliśmy wrażenie, że przeszkadzamy w kolacji, głośnych rozmowach, używaniu komórek – zatem jak najszybciej skończyliśmy. Owszem, 10-20 procent słuchaczy oklaskiwało zespół z entuzjazmem i nasłuchaliśmy się komplementów. Dla nich było warto, naprawdę!!!! Z satysfakcją stwierdzamy, że wśród naszych entuzjastów był i kolega X.Y, wybrany potem Prezesem ZG PTTK. Dziękujemy, przyrzekamy propagować turystykę górską.

       Przeciwieństwem tego występu było spotkanie następnego dnia, na AWF, gdzie niewielka, ale najwidoczniej starannie dobrana publiczność doceniła kunszt Tadeusza Guranowskiego (i reszty zespołu) o czym bez kokieterii donoszę. Na starannie przygotowanej scenie zespół mógł się spontanicznie wypowiedzieć na ten temat, …., gdzie ma coś do powiedzenia. Bis oficjalny był tylko jeden, za to nieoficjalnych – bardzo dużo.

* * *

F:\DCIM\109___09\IMG_2566.JPG

Fragment występu Starej Roboty, 14 września 2013, AWF

(za Tadeuszem siedzi Ewa, za Ireną Krysia Krasińska)

* * *

SKT, Smutne Sedlo (Słowacja)

Skrót sprawozdania (short summary, súkromné správy)

Sobota, siedemnastego sierpnia, siódma szesnaście. Stwierdzamy społem: silne, spontaniczne, stanowcze: STOP SPANIU. Samo sedno! Spoza szyb sypialni schroniska słychać szurgot spieszących się sąsiadów. Skrzykują się; skrzypią schody.

Sumitujemy się. Są szanse. Szybkie słanie sof. Smarujemy skibki, szykujemy sute, składane sandwicze – szynka, salami, ser, szczypta szczypiorku. Solimy symbolicznie. Szprotki – samodzielnie. Sprawdzamy sprzęt, szczególnie spyżę. Sok, słodycze, swetry, suche skarpetki – spakowane.

Spóźnieni, skoncentrowani, stąpamy steczką spadającą spod Smutnego Sedla. Słońce, szafir. Sporadyczne strzępiaste stratocirrusy sprowadzają suwerenny spokój. Szybują sokoły, słychać słowackiego svišťa. Smyknęła spłoszona salamandra. Schowała się strwożona sarenka. Spójrz – stadko szykownych stworzeń. Stanowią swoisty symbol skalnych siedzib. Skaczą susami. Splecione, skarłowaciałe sosenki stwarzają samoistny spektakl. Szwankują szarotki – szkoda.

Spoceni, sterani. Spadzisty stok. Słońce szczodrze szafuje swymi srebrnozłotymi strzałami. Szemrze strumyk. Spragnieni, spijamy smaczną strumykówkę, sączymy sok, ssiemy słodycze.

Strzałka sygnalizuje skręt szlaku. Strome, spiętrzone serpentyny. Sprawdza się stary standard: spada szybkość, szczególnie seniorom. Surowa (skądinąd sprawiedliwa) szkoła szacunku szczytom!

Skaliste siodełko, skończone szorstkim, stucentymetrowym stopniem skalnym. Siadamy, spuszczamy stopy, starając się sięgnąć. Słyszę swoiste „szrr”. Spadam, szorując swą szanowną sempiterną sterczący stożkowy segment skały. Staję. Sapristi! Skomplikowana sytuacja – specyficzne straty sfery siedzenia. Spod sprutych strzępów spodni spozierają (sądzę) szarobure slipy. Sorry, spanikowałem. Szyć sznurkiem? Spiąć szpilkami? Skleić superglue? Skądże!

Speszony, sfrustrowany, smaruję swędzące stłuczenie spirytusem salicylowym. Szczypie, skubane. Szparko suniemy stokiem. Stokilkadziesiąt stóp – sedlo. Słupek skrzyżowania szlaków. Sukces, satysfakcja, sjesta.

Spośród szeregów szczęśliwych, sprawnych skałołazów słyszymy słodkie szczebiotanie szesnastolatek (słynne „sweet sixteen”). Sporo sobotnich spacerowiczów, swojskie, sztampowe „Super!” Spotykamy smagłego Sycylijczyka. Szczerzy się, szuka skojarzeń: sedlo-si! Sielscy Słowacy, spaśli Saksończycy, smukli Skandynawowie, stoicko spokojny Szwajcar (szukający samotności sekretarz Stowarzyszenia Sprzedawców Scyzoryków „Swiss Secator”) . Stosowne skutki Schengen! Sensacja: spódniczka Szkota! Szyk! Surprise! Szanselizee!

Systematyzuję: skalista Smutna schodzi skośnie semiłukiem. Schowane są: Spalona, Skrzyniarki, Salatyński, Spisz, spadziste skłony Siwych Stawów spod Starorobociańskiego. Staw Smreczyński - stęskniłem się. Stenografuję szybkie spostrzeżenia. Stereometria stosowana!

Siedzimy, siedzimy, siedzimy. Spieszyć się – szaleństwo! Skarpetki suszą się; spękana skóra stóp skumuluje sobie słońce.

Skończone sentymenty. Słusznie. Schrupaliśmy sucharki. Spadamy. Szacujemy siły – spokojnie! Szmaragdowe słońce skłania się stopniowo. Sympatyczna, somnambuliczna słowacka subotinka. Stoki szarzeją. Szelest spadających szyszek smrekowych. Szósta sześć – stalowe stopnie schroniska.

Sala spożywcza: szerokie stoły, siedziska, spodeczki, serwetki, szczęk sztućców. Stale słychać „Syr so šunkou, sočevicova, šulance.” Szukamy sobie stosownych swojskich specjałów. Są! Soczysty, starośrodkowoeuropejski sznycel, spotęgowany sosistymi szampinionami syci sybarytów swym szlachetnym, specyficznym smakiem. Skubiemy stowarzyszoną sałatę. Schłodzony Staropramen spowoduje sympatyczny szmerek.

Starannie sprysznicowani (starczyło szamponu), studiujemy sumiennie sploty szlaków, spisujemy schodzone, szkicujemy, staramy się spamiętać szczegóły.

Strudzenie sprowadzi smaczny sen. Skradają się senne sekrety…

Spisał: Szurek. Sprawdziła: … sia …. ska.

 

***

                     Teraz nieco poważniej o wyjeździe w mało znany nam zakątek Tatr – dolina Żarska.  W 1999 roku na łamach Wiadomości SKT Andrzej Krasiński mało przychylnie wyrażał się o gościnności mieszkańców wioski Żar i okolic.  Od tego czasu chyba się trochę zmieniło.  W 2002 roku Andrzej zorganizował tam obóz klubowy w schronisku w dolinie Żarskiej. „Wiadomości SKT” zamieściły sprawozdanie, które przytaczam w całości:

Obóz w Dolinie Żarskiej w dniach 7-13 lipca 2002

Uczestnicy: Marta Goroszkiewicz, Krystyna Krasińska, Andrzej Krasiński (kierownik), Janina Lewicka, Małgorzata Lewicka, Jerzy Lewicki, Alina Wrońska, Stanisław Wroński, a od 8 do 11 lipca także Anna Jasnorzewska i Marcin Kuczma. W obozie miał jeszcze uczestniczyć Marcin Nazarewicz, ale został bez podania powodów zatrzymany przez straż graniczną. Uczestnicy obozu, w grupach o składzie zmieniającym się z dnia na dzień, zwiedzili wszystkie szlaki w otoczeniu Doliny Żarskiej: na Banówkę przez przełęcz Jałowiecką (z samotnym wypadem Marty Goroszkiewicz na Pachoła), trasę od Smutnej Przełęczy przez Banówkę do Przełęczy Jałowieckiej, od Smutnej Przełęczy do Rohacza Ostrego (część uczestników) albo Płaczliwego (pozostali). 10 lipca zwiedziliśmy Jaskinie Demianowskie i Zamki Orawskie, a 11 lipca weszliśmy na Baraniec (przez przeł. Żarską, z zejściem przez Goły Wierch. Bazą było schronisko w dolinie Żarskiej.

***

            W 2013 roku spędziliśmy tydzień (12-19 sierpnia) w tym schronisku. „My” – to znaczy Barbara Kaczarowska, Karolina Szurek i Michał Szurek. Trzeba zaznaczyć, że w 2005-2006 roku schronisko zostało wybudowane na nowo – starą chatę po prostu rozebrano. Nowa jest wizualnie podobna do starej, ale jest postawiona z „klocków” YTONG, zresztą ładnie zamaskowanych. Chata jest przyjemna, wygodna, stosunkowo niedroga (13 euro za nocleg w 3-osobowym pokoju). Pokoje 3-4 osobowe są wygodne, w miarę ładne, mają umywalkę. Pokój dwuosobowy jest klitką, mogącą przyprawić o klaustrofobię. Osobliwością jest prysznic: codziennie dostaje się jeden żeton, który pozwala na trzyminutową kąpiel i ani sekundy dłużej! Po trzech dniach okazuje się jednak, że to wystarcza.

            Do schroniska można wjechać samochodem, jeżeli ma się wykupioną rezerwację – jest to, co tu dużo mówić, wygodne; można przywieźć własne jedzenie. Restauracja oferuje skromne dania, ale przez kilka dni da się wytrzymać. Można wykupić „półpensję”: śniadania i obiadokolacje (9 euro) albo stosownie taniej tylko śniadanie albo tylko kolację. Ostrzeżenie: jak wszędzie na Słowacji na hasło „herbata” (czaj) dostajemy lurkę z sokiem. Należy poprosić o čierny čaj.

Inną osobliwością chaty jest wypożyczalnia hulajnóg (koľobežka) do zjazdu na dół, do parkingu i autobusu; 5,3  km, 450 m różnicy poziomów. Przyjemność droga, 5 euro – ale i duża ulga dla nóg.

            Warto wspomnieć o historii chaty w dolinie Żarskiej. Pierwsza została otwarta 1 lipca 1939 roku  i jak można przeczytać na tablicy informacyjnej, służyła turystom i narciarzom przez kilka lat (!) . Po wybuchu Słowackiego Powstania Narodowego schronili się tam partyzanci, szybko wyparci przez wojska niemieckie. Schronisko zostało spalone, a fundamenty wysadzone w powietrze. Po wojnie chatę odbudowano i stała aż do 2005 roku.

            Wbrew pozorom, w dolinie Żarskiej da się spędzić tydzień, nie nudząc się. Rohacze (albo tylko Płaczliwy), Banówka przez przeł. Jałowiecką albo z przeł. Smutnej, możliwy wypad do Stawów Rohackich, Baraniec, jeden dzień odpoczynku nad potokiem, wypad na Liptów. Ciekawy jest widok z Barańca (wystarczy z przełęczy Żarskiej) – widać „odwrócone” polskie Tatry Zachodnie. Polecam wszystkim ciekawą turę: przez przełęcz Smutną do Tatliakowej chaty, następnie przez Zabrat na Rakoń i do doliny Chochołowskiej z wariantem: Zabrat - dolina Łatana- Grześ. Jest to oczywiście wycieczka w jedną stronę, 8-10 godzin, jeśli mamy samochód, to wysyłamy kierowcę a sami, z lekkim plecakiem, wędrujemy. Idealna wycieczka na ostatni dzień. Zdążymy na Express Tatry do Warszawy. Polecam!!!

                                             * * *

            Spędziłem następnie dwa tygodnie w Kościelisku, z czego tydzień „na chorobie” a potem na rekonwalescencji. Mam zatem dużo ciekawych, ale drobnych i niezbyt wysokogórskich wspomnień.

            Na dzień przez moim (naszym, z B.K.) przyjazdem do Kościeliska odbył się bieg graniami Tatr. Trasa wiodła z Siwej Polany przez Wołowiec, Starorobociański, grzbietem Ornaku, doliną Tomanową na Czerwone Wierchy, do Kasprowego, potem p[rzez Halę na Krzyżne, w dół przez Pięć Stawów i Roztokę na Polanę Waksmundzką, Psia trawkę, Kopieniec, przełęcz Obłaz, z metą w Kuźnicach. Zwycięzca pokonał trasę w 9 godzin z hakiem, niewiele gorsza była pierwsza kobieta, pulchnie wyglądająca! W tym samym numerze „Tygodnik Podhalański” zamieścił sprawozdanie z wyścigów (odbyły się w Mszanie Dolnej) z wyścigów … na muszlach klozetowych. Szczegóły pozostają tajemnicą – można się zastanawiać nad pozycją, jak się jedzie (?) na takiej muszli.

            Dziwię się TPN, że zezwala na takie imprezy, jak masowy bieg. Chylę oczywiście czoła nie tylko przed zwycięzcami, nie tylko przed tymi, którzy bieg ukończyli, a przed wszystkimi, którzy dobiegli choć na Polanę Chochołowską. Ale pomyślmy: ci zawodnicy na pewno nie biegną ściśle szlakiem, tylko jak im wygodniej. Za takie coś można dostać mandat od strażników. Biegacze biegną szybko i niszczą góry znacznie bardziej niż zwykły turysta. Co oni mają z całych Tatr?

          

            Dalszym krokiem w kierunku degeneracji Tatr jest zakup kolejki (kolejek: Kasprowy i Gubałówka) przez firmę, reprezentującą samorządy gmin i wiosek podtatrzańskich. No, dobrze – tyle, że cena była 215 milionów, sa morzący uzbierały 400 tysięcy. Resztę mają pożyczyć od jakiegoś koncernu szwajcarskiego….. Ponoć filantropijni Szwajcarzy obiecali, że nie będą się wtrącać w zarządzanie kolejką, co włóżmy między bajki. No, jeśli nawet …, to jakoś te 214 milionów 600 zł trzeba będzie spłacić. Bilety po 1000 zł? Ej, będzie drożej....

            A teraz chcę przypomnieć zdarzenie z 1 września tego roku. Po pięknym 31 sierpnia nastała brzydka pogoda, mgła, mżawka, zimno. O 17:48 zadzwonił do TOPR turysta z tekstem: „Jestem na szczycie Rysów, mam kłopoty z nogą. Jacyś turyści zostawili mi sweter i pelerynę … i nie mogę się ruszyć.” Była okropna pogoda, lot śmigłowca był wykluczony. Po pięciu godzinach dotarli do niego ratownicy z Morskiego Oka. W akcji brało udział 16 osób. Nie mogąc wrócić na stronę polską, znieśli delikwenta do schroniska na Wagę i tu się okazało, ze turysta mógłby tu sam dokuśtykać … tyle, że nie wiedział o tym schronisku.

Na Słowacji turysta, który uległ wypadkowi, płaci za akcję ratowniczą (oczywiście, można się ubezpieczyć). W Polsce działa „etos Klimka Bachledy” : mus człowieka ratować. I to jest, że tak powiem, jedynie właściwe. Opowiadam się jednoznacznie za bezpłatnością akcji ratowniczej …. Ale pod pewnym warunkiem… Popatrzmy: w beznadziejną pogodę, turysta bez ciepłego odzienia włazi na Rysy na półtorej godziny przed zmrokiem i potem beztrosko wzywa TOPR, gdy może dotrzeć do schroniska…. Nawet w czasach komunistycznych przekroczenie granicy by mu bezkarnie uszło. Teraz: 16 osób idzie w nocy w deszcz, życia może nie narażają, ale tym niemniej …. W tym przypadku łupnąłbym turyście taką opłatę: 16 razy stawka przewodnicka z dodatkiem 50 % za noc. Około 10 tysięcy. Za bezmyślność, nie za skręcenie nogi w górach. Zamieszczam stosowny wiersz.


 

 MORSKIE OKO

 

W okolicach było to Zakopanego.

Zatrzymało się wytworne BMW.

I kierowca spytał: „do Morskiego,

Proszę pana, to którędy?” „Właśnie tu!”

 

„A daleko jeszcze jest do niego?”

„Kilkanaście kilometrów, o, tam znak!”

„A co tam jest w ogóle ciekawego?

Czy to da się opowiedzieć jakoś tak?”

 

„Nastrojowe, fantastyczne to jezioro!

Jest to, proszę pana,  perła naszych gór!

Woda, zieleń i przecudnych szczytów sporo!”

A za nami samochodów wzbierał sznur.

 

 Nie zważając, 

             że powiększam jeszcze korek,

Kontynuowałem: „Idź nad Staw,

Bo na Rysy to trudności całkiem spore,

Lub za Mnichem

               rozłóż się wśród bujnych traw.”

 

 

 

 

Spojrzał na mnie jakoś dziwnie.  Rzekł „Co z tego?

Wiem, że tam jest woda, zieleń, trochę skał,

Ale co tam jest naprawdę ciekawego,

Z czego bym przyjemność zaraz miał?

 

Co wrażenia pozostawi niezatarte?

Dyskoteka, dobra knajpa, film 3D?

Może interesujący supermarket,

Z góralami, misiem i harnasiem w tle?”

 

Wiele ja słyszałem o przyrodzie

Jaka cudna, ile miłych daje chwil,

Więc pod Mnichem zdrzemnę się przy samochodzie.

A wieczorem to na Rysach stawiam grill.

 

Rzekłem: jedna rzecz o Morskim ważna przecie.

Miło, że dołączy pan do jego fanów.

Muszę ostrzec: klimat ostry – nawet w lecie

Wyjątkowo dużo bywa tam bałwanów.

        W kilka dni później szosa do Morskiego Oka została zablokowana przez nieporozumienia parkingowe. W trakcie pełnego sezonu, TPN rozwiązał umowę z firmą, prowadzącą parking na Palenicy. Firma parking opuściła, nowa nie zdążyła przejąć ..... a korek stał na sztywno aż od Zazadniej, może zresztą stoi tam do dziś. Widocznie bałwany są nie tylko nad Morskim Okiem.

***

Około 8 rano w kolejce na Kasprowy Wierch grupa turystów w wieku ok. 30 lat planowała wycieczkę. Mieli mapę, wynikło im z niej, że na Krzyżne jest 7 km, a potem do Zakopanego jeszcze 10-12. „Na obiad zdążymy” , rozochocili się. Też się zastanawiałem, czy należy im wytłumaczyć, co i jak. Ale panowała tego dnia piękna pogoda, doszedłem do wniosku, że sami się w końcu zorientują. I jeszcze jedna historia: w jednej z piosenek Starej Roboty jest fraza „młodzież zawsze nas wyprzedzi, mrucząc tylko fuck.” No i zdarzyło się, że schodziłem wolno Jaworzynką i wyprzedzała mnie grupa młodzieży… Chłopak pośliznął się, pojechał na błocie … i zaklął tak, jak napisane. Poczułem się jak w tym znanym dowcipie quasi góralskim, kończącym się „Prorok jakiś, czy co....”

Obserwacja: wielu rodziców zabiera w góry małe dzieci, te w wieku jeszcze nosidełkowym. „Kiedyś” tego nie było, nie tylko dlatego, że nie było nosidełek. Klimat górski uchodził za zbyt ostry dla dzieci. Z innych ciekawostek mojego pobytu pod Tatrami latem, opowiem o szarotkach. Wypatrzyłem na skałce w dolinie Kościeliskiej uroczą ich kępkę, na wysokości około 4 metrów. Zacząłem fotografować i zatrzymywać ludzi: „popatrzcie!”. Starsi ludzie zatrzymywali się, dziękowali i fotografowali. Młodzi nie wiedzieli o co chodzi, nie znali nawet słowa, jednej dziewczynie pomyliło się to szarlotką, a ofuknął mnie pan w średnim wieku: „:No i co z tego? One tu wszędzie rosną!”

I jeszcze jedna historyjka. Korzystając ze złej pogody, udało mi się wyjechać na Kasprowy – i okazało się, że tu panuje piękna pogoda, słońce, cieplutko – a doliny wypełnia mgła. Zszedłem spory kawałek do doliny Cichej, usiadłem, zapadłem w drzemkę. Obudziły mnie głosy. Z góry schodziła para młodych ludzi, zauważyłem, że byli dobrze wyekwipowani. „Dokąd idziecie?”. „No, ścieżką na dół” odpowiedzieli. Z dalszego ciągu rozmowy wynikło, że chyba nie zdają sobie sprawy, że schodzą na Słowację, a nie na Halę i do Zakopanego – żółty szlak prowadzi i tu, i tu. Po chwili namysłu postanowiłem nie dociekać, czy moje podejrzenie jest słuszne. Była już dobra pogoda, wczesna pora, młodzi, dobrze przygotowani ludzie… Jeśli nawet się pomylili, to niech mają przygodę. Zastanawiałem się potem, czy dobrze zrobiłem. Ale nie mam teraz wyrzutów sumienia. Miałem tylko podejrzenia, nie kłamałem, a oni wyglądali bardzo turystycznie. A może naprawdę chcieli do Podbańskiej. A tym Czytelnikom, którzy nie wierzą, że można się pomylić i w dobra pogodę skręcić z Kasprowego w prawo a nie w lewo, powiem, że gdy wróciłem z Cichej na Kasprowy, to rodzina z dzieckiem też przymierzała się do zejścia na Halę w prawo w dół!

Tego samego dnia. Pani w wieku ok. 30 lat do męża: „Jaka ja głupia byłam, że nie zmusiłam cię przedtem do wyjazdu w Tatry … przecież tu jest tak pięknie..., i ja mam z tobą jeździć teraz nad morze ... ty chyba w ogóle nic nie odczuwasz .... , jak tu jest pięknie....” Pan miał nieszczęśliwą minę.

***

Mamy już piwo „Tatrzańskie Mocne”, „Trzy Korony” i „Harnaś”. Pokazało się nowe, „Rysy”. Nie żartuję! Na naklejce jest jakaś góra i obietnica: „Efekt ciupagi gwarantowany!”. Mam nadzieję, że następnym gatunkiem piwa będzie „Orla Perć”, z reklamą: „Odlot zapewniony!”.

A w deszczowy dzień sierpniowy wybrałem się na Krupówki. Dla mnie mają one jakiś urok, raz czy dwa razy w czasie pobytu lubię się nimi przejść do góry i na dół. Tłok? No tak, należy on do kolorytu miejsca, chodziłem tam pół wieku temu…. W księgarni wypatrzyłem przewodnik Eljasza z 1900 roku. Nie oryginał, tylko reprint. Natychmiast kupiłem. Dla konesera jest arcyciekawy. Pierwsze wydanie przewodnika pochodzi z 1870 roku, ostatnie (szóste) to właśnie 1900. W kilka tygodni po ukończeniu pracy nad tym wydaniem Walery Eljasz zachorował i góry stały się dla niego niedostępne. Zmarł w 1905 roku, zniechęcony do nowych stosunków w Zakopanem i pod Tatrami.

Między pierwszym a ostatnim wydaniem przewodnika zaszły w Tatrach kolosalne zmiany. Przypomnę tylko: kolej do Chabówki doprowadzono w 1884 roku, z Chabówki do Zakopanego 1899.  W wydaniu pierwszym przewodnika jest opis dwudniowej podróży z Krakowa do Zakopanego z noclegiem w Zaborni; w ostatnim mamy już:

„Od 1 czerwca [1900, M.Sz.] wchodzi w użycie pociąg dzienny, z Krakowa o 10 godz. 20 min. rano, z Chabówki odjeżdżający o 2 godz. 32 min. po południu, który staje w Zakopanem o 4 godz. 25 minut.”

Podróż z Krakowa skróciła się do 6 godzin. W 2012 roku firma szwajcarska oferowała wydrążenie tunelu … z Krakowa do Zakopanego, gdzie pociągi kursowałyby w rozrzedzonym powietrzu a podróż trwałaby pół godziny. Nie ręczę za prawdziwość tej wiadomości, ale mój informator zapewniał nie, to nie żart.

Wracamy do przewodnika Eljasza 1900 r. Z kilku ciekawostek wymienię zmianę polecanej drogi na Halę Gąsienicową. Jeszcze w 1891 roku jest to Boczań, w 1900 roku mamy – być może pod wpływem syna, Stanisława, Walery Eljasz pisał:

          Przestrzedz się należy osoby dążące na halę Gąsienicową, aby nie dawali się wodzić starym szlakiem przez Boczań,  bo to droga przykra, zła, i wcale nie bliższa od tej przez Jaworzynkę.

Walery Eljasz wciąż patrzy na Tatry jak Chałubiński. W 1905 roku ukazał się pierwszy nowoczesny przewodnik, Janusza Chmielowskiego – wyraźnie pierwowzór Paryskiego. Tam Tatry odarte są z mistyki – są miejscem do wspinania.  Mam też w swojej kolekcji przewodnik niemiecki „Die Hohe Tatra” z 1907 roku. Nazwy szczytów są tam niemieckie, albo węgierskie. Słowacczyzny ani śladu. Mięguszowiecki szczyt to Chałubińskispitze! O polskich góralach pisze przewodnik tak: są  bardziej uprzejmi, bardziej fachowi i mają mniejsze skłonności do alkoholu niż Słowacy! 

Wśród rad, które są wspólne dla tych trzech przewodników, jest zasada: w góry wychodzi się przed świtem (leniuchy mogą ostatecznie czekać do świtu). Przewodnik niemiecki obwieszcza, że w schroniskach można dostać śniadanie już o wpół do czwartej, a w hotelach dopiero o szóstej.

We wcześniejszych wydaniach swojego przewodnika Walery Eljasz z przekąsem wypowiada się o obecnych słowackich (ówcześnie węgierskich) zwyczajach turystycznych. W 1886 roku mamy:

           „Zakopane jest wsią w ciągu lata zajmowaną przez osoby, poświęcające komfort dla wiejskiej swobody, a Szmeks jest zakładem urządzonym po europejsku dla ludzi, co się z wydatkami mało liczą, swobody bez wygody nie rozumieją, a sielanki wolą szukać po wysypanych piaskiem chodnikach, niż po kamienistych drożynach,. W Szmeksie rządzi wszystkiem dyrektor zakładu, wszędzie czuć centralizacją, jak w maszynie, zależną od samowładnej ręki.”

W 1900 roku sześćdziesięcioletni Eljasz bardziej docenia komfort i organizację:

       „Wszystkie czynniki u naszych sąsiadów skupiają się w celu przynęcenia jak najszerszej publiczności do Tatr i nie przeszkadzają jeden drugiemu w podniesieniu tej lub owej miejscowości. Wszelkie władze rządowe, czy krajowe, jak i korporacje dokładają starań i nie szczędzą pieniędzy, by zadowolnić wymagania każdego gościa, który się ku Tatrom zapędzi (…) tak, że zwiedzanie tych gór ze strony węgierskiej jest  bardzo ułatwione. Podróżnik nocuje wygodnie w hotelu, o świcie wychodzi na wycieczkę, z której wraca wieczór do tego samego miejsca, nie potrzebując się tułać po schroniskach i przebywać wyniosłych grzbietów, nim stanie u stóp szczytu, który zwiedzić zamierzył.”

       Dalej jednak następuje pozornie tajemnicze zdanie, że Polaków rzadko się spotyka po stronie węgierskiej, bo nie zaznają tam „wypoczynku umysłowego”. To często spotykany motyw w piśmiennictwie tamtych czasów: „W Zakopanem jest siermiężnie, drogo, niewygodnie – ale jesteśmy wśród swoich, w Polsce!” Sprawa jest oczywista: Tatry były „polskim Piemontem”.

       O interesujących różnicach w przewodnikach po Tatrach można by napisać większą rozprawkę, co może i zrobię.

       Michał Szurek


 

Sprawozdanie z wyjazdu na Ukrainę

Michał Szurek

Kilkunastu członków Stołecznego Klubu Tatrzańskiego odwiedziło latem 2013 roku góry Ukrainy Zachodniej. Wyjazd był wzorowo zorganizowany przez klub z Gorzowa Wielkopolskiego, którego to klubu nazwa jest dobrze znana wszystkim członkom SKT. Nie byłem uczestnikiem tego wyjazdu, nie znam Ukrainy, w tych górach nie byłem. Zażartowałem, że mimo to mogę napisać sprawozdanie. Mam nadzieję, że nikt się nie obrazi. Sztuka pisania … o niczym jest … no, właśnie, sztuką. Traktujcie to jak żart.

Traktujcie to, kochani Czytelnicy, jako żart. Przecież ważniejszy jest sam wyjazd, a sprawozdanie to rzecz wtórna.  

Wyjazd odbył się w dniach największych upałów; przekraczały one znacznie poprzednie, nieco chłodniejsze dni. Przydawały się okulary (zwłaszcza słoneczne) i nakrycie głowy (zwłaszcza mądrej). Ale nawet w kapeluszu i okularach nie dało się wytrzymać i w cienistych lasach. A co dopiero na odkrytych stokach w południe, a właściwie wczesnym popołudniem; przypominamy, że Ukraina należy do innej strefy czasowej niż Polska! Może właśnie te wysokie temperatury powietrza wywołały liczne i przykre kłopoty żołądkowe sporej części uczestników. Kto był chwilowo zdrowy, chodził w góry. Bieszczady Wschodnie są wyższe od naszych, stanowiących łącznie z Beskidem Niskim obniżenie w łańcuchu Karpat. Najwyższe ich szczyty są stosunkowo wysokie. Inne zaś są niższe od najwyższych i wchodzi się na nie łatwiej, jeżeli nie potrzeba przedzierać się przez zarośla, na przykład jeżynowe, bo choć można podjeść tych smacznych owoców, to wpływa to na tempo marszu. Nie ma zresztą żadnych reguł.

Uczestnicy zapamiętali przepiękne widoki z najwyższych szczytów i polan, a także z charakterystycznych miejsc różnych szlaków. Każdy zwrócił uwagę, ile jest dróg w tamtejszych górach i co na nich można spotkać.

Jak w wielu górach, tak i tu bywało, że bardziej malowniczy widok roztaczał się z niższego punktu. Malownicze stoki i hale, głęboko wcięte strumienie, przysiółki, bezdroża – to była ta urocza codzienność, znana wszystkim wytrawnym turystom. Oczywiście niekiedy trzeba było długo szukać właściwej drogi. Było to męczące, plecak ciążył jak kłoda (jak w piosence), ale zawsze w końcu trud zostawał wynagrodzony. Charakterystyczne były też ostre wejścia i zejścia, czasami z masą zakrętów ścieżki - a także łagodne połoniny, długie, jak w Bieszczadach. Zdarzały się co prawda i krótkie. Zwróciliśmy uwagę, że w lesie rosły najróżniejsze drzewa (wśród nich dużo buków), galopowały różne zwierzęta (a choć słowo „galop” przywodzi na myśl konie, to jednak te czterokopytnie ssaki, bardzo ważne w historii rozwoju ludzkości, oglądaliśmy tylko we wsiach) i śpiewały ptaki. Gdybyśmy znali się na ptakach, z pewnością z łatwością rozpoznalibyśmy wszystkie głosy. Grzybów nie zbieraliśmy, może dlatego, że ich nie było. Na uwagę zasługują też tamtejsze łąki, pełne zielonej, bujnej trawy, pokrytej krzakami, gdzie – jak powiedział niegdyś stary Hucuł - pełzają sobie, panocku, żmije. Nastrój takiej łąki, rozbrzękanej chrząszczami, szumiącej szczawiem i wszelkimi bylinami, da się porównać tylko z czymś podobnym. W każdym razie nie ma to nic wspólnego z zachodem słońca nad Mississipi, o którym pisał Mark Twain a śpiewał Frank Sinatra i wielu innych. Jak łatwo zgadnąć, łąki ukraińskich gór nie przypominają też ani rosyjskiej tundry, ani plaży Copacabana.

W rzeczowym sprawozdaniu nie ma miejsca na sentymentalne i długie opisy przyrody, na przykład, jak to trawiastozielone wzgórza połonin pływają jak nasłonecznione wyspy gorących mórz południowych – gdzie brzmi słodkiego si nuta pieszczona - wśród ciemnej, ale jakże rozświetlonej słońcem powadze grabów (nie krabów ani drabów, tylko grabów), buków i innych gatunków tego pradawnego leśnego arboretum. Zimą pogrąża się owa kraina w śnieżnej zadumie, przerywanej tylko rykiem niedźwiedzia, któremu akurat przyśniło się coś przykrego. A wiosną, kiedy śniegi schodzą z gór, wracają i turyści.

Po męczącym dniu wybornie smakowała herbata, zarówno gorąca, jak i zimna. Pito również i kawę; jeść się niejednokrotnie nie chciało. W pewne dni jednak, przeciwnie, organizm domagał się konkretnego pożywienia. Tylko niektórzy sięgali niekiedy po coś z procentami, a i to czynili (słusznie) w tajemnicy przed wszystkimi. Czasami spało się nam dobrze, niekiedy jednak nie. Zależało to od wielu czynników, nie do końca przed nas rozpoznanych.

W czasie dnia trzeba było pamiętać o wodzie do picia i wiele planów uległo korekcie z powodu upałów. W ciągu kolejnych dni plecaki robiły się coraz lżejsze, chyba, że ktoś celowo zwiększał ich wagę.

Dzięki anielskiemu charakterowi uczestników, nie było żadnych konfliktów. Utrwaliły się stare przyjaźnie, nawiązały nowe.  W ostatnim dniu pobytu kłębiły się wszystkim rozmaite myśli. Wyjazd należy zaliczyć do bardzo udanych.

 

 

Granaty we mgle.jpg

Granaty nad mgłą pełznącą z doliny Gąsienicowej

 

IMG_2401.JPG

Zakosy ścieżki


 

IMG_2481.JPG

Krywaniu, Krywaniu, wysoki…. Poniżej: Szarotki w Kościeliskiej

Szarotki na skale 1.jpg

 

IMG_2409.JPG

Razčestie pod Homolkou (dolina Żarska)

 

Boczan Jaworzynka 2.jpg

Czy przez Boczań wracać, czy przez Jaworzynkę?

 

Jak tu być mistykiem.dib

Jak tu być mistykiem?

 

sciezka 1.jpg

Ścieżka


 

IMG_2249.JPG

Kruki

 

IMG_2399.JPG

Świstak w dolinie Smutnej (fot. Karolina Szurek)


… a tu dwa świstaki. Poniżej: Staw Rohacki