Stołeczny
Klub Tatrzański w lecie w Tatrach
Michał
Szurek
Od kilku lat
spędzam kilka letnich tygodni pod Tatrami, w Kościelisku.
W tym roku (2011) udało mi się namówić więcej koleżanek, niż zwykle, by
przyjechały chociaż na trochę i ubarwiły moją samotność. Dlaczego tylko
koleżanek? Nie wiem, ale fakt jest faktem, że koledzy jakoś nie dopisali.
A zatem na krócej lub dłużej, przyjechały w drugiej połowie sierpnia
(alfabetycznie według imion) Agnieszka Szurek (czyli moja córka), Basia
Kaczarowska, Danusia Dobrowolska, Ewa Chałasińska, Marta Zawadzka i Marysia
Grochowalska. Do zespołów wycieczkowych dołączali się także mieszkający w
Małym Cichym Alina i Staszek Wrońscy, a na jedną wycieczkę Karol Radecki z
żoną Małgorzatą i synem Maćkiem. I tak to było.
Co można
robić przez miesiąc, mieszkając w Kościelisku? Po raz kolejny okazuje się, że
nudzić się nie dało, zwłaszcza, że nastawiłem się na eksplorację wciąż mało mi
znanej słowackiej części Tatr Zachodnich, co niniejszym wszystkim polecam.
Zresztą, wiele osób pamięta obozy organizowane przez Andrzeja Krasińskiego, np.
w Żarskiej Chacie. Na Cieśniawach byłem do tej pory tylko pięć razy, przy
Stawach Rohackich cztery, w dolinie Smutnej raz, na Rohaczach raz, a w dalszych
dolinach od południa po razie albo i w ogóle.
Oczywiście,
że lepszą strategią na poznanie okolicy jest zamieszkanie na kilka dni możliwie
blisko, w schronisku lub nawet w jakiejś wiosce słowackiej. Nie trzeba wtedy
pokonywać stale tej samej trasy dojazdowej. No i w przypadku mieszkania w schronisku
jesteśmy po prostu bliżej gór. Ale mieszkanie daleko, u podnóży, w wygodnym
domu, ma swoje zalety – śpi się wygodniej, łatwiej o aprowizację itd. To są
rzeczy wszystkim dobrze znane. Jest jeszcze jedna, ważna zaleta – łatwość
zmiany planów i dostosowania się do pogody. Pewna atrakcją są baseny – życzę
każdemu takiej przyjemności, jak zrobienie chlup do wody po gorącym dniu na
grani.
No, wystarczy ględzenia. Wszyscy
znamy samo Zakopane. Wiemy, jak tam jest. Zgadzacie się?
Jeśli na widok Tatr cię w sercu wierci, |
I nie zwykłeś na widok przepaści się chować, |
Jeżeliś nie zbladł na wysokiej perci, |
I panoramę górską chłonąłeś z Głodówki – |
To wszystko mocno masz odpokutować: |
Krupówki! |
Chodziliśmy
dużo, jak na starszych państwa… Nie będę tu wartościował wycieczek zrobionych
przez poszczególne osoby, ale nikt nie poczuje się urażony, gdy wymienię na
pierwszym miejscu Dankę. Na rozgrzewkę poszła (z Ewą) przez Przysłop na
Małołączniak, z zejściem przez Kopę Kondracką do Małej Łąki. Wyszły późno,
przyszły po ciemku. Po drodze miały burze, pioruny i gradobicie.
Cztery damy1 raz poszły na Przysłop
Miętusi.
Jeśli sądzisz, że dzielne – z prawdą się nie
mijasz!
I wtedy powiedziało się nagle Danusi:
„To dla mnie za mało! Chodźmy na Kobylarz!”
„Chodźmy, chodźmy, ach, chodźmy”, zakrzyknęła Ewa.
„Na eskapady takie jam pierwsza gotowa!
I choć ciało nie lubi, to dusza mi śpiewa!”
A wkoło się burza zbierała sierpniowa.
I poszły dwie spragnione i rozochocone.
Lecz i Kobylarz to za mało dla Danusi.
Powiada: „Stąd już blisko na Wierchy Czerwone!
Kto dotąd doszedł, to i dalej iść musi!”
I wspinają się dalej. Danusia i Ewa.
Nic to, że już żołądek mocno z głodu jęczy,
Że wiatr, że grad i gromy i gęsta ulewa.
Siódma - na Kondrackiej stanęły przełęczy.
Towarzystwo na dole martwi się i złości.
Basia, Marysia, Marta, Staszek i Alina,
Wkrótce egipskie zapadną ciemności.
Przybywa frasunku, a ubywa wina.
Wtem komórki się ozwie upragniony dzwonek.
„Jesteśmy na dole. Marzymy o piwie!
Zadowolone-śmy, choć głodne i zmęczone!”
I tak to się wszystko skończyło szczęśliwie!
Z historii tej wypływa nauka i morał,
Który tutaj wyłuszczę bez zbędnych słów dwiestu.
Kto z Małołączniakiem tak ładnie się uporał,
Ten na szczyt z rozpędu wbiegnie Everestu.
--------------------------------
Basia, Danka, Ewa i Marysia.
Danka weszła
też samotnie na przełęcz Tomanową, a pewnego dnia weszła na Bystrą, zeszła na
Chochołowską i po noclegu w schronisku zrobiła grań Rohaczy (Grześ – Wołowiec –
Rohacze- Smutna Przełęcz – Zwierówka). Po dwóch dniach poszła przez Liliowe i
Zawory na Gładką Przełęcz, zanocowała w Pięciu Stawach, weszła powtórnie na
Gładką Przełęcz, zeszłą do Cichej i weszła od Liptowskiego Koszaru na Kasprowy.
Przypominam, że trasa przez Liliowe i Zawory była używana jako ciekawe dojście
do Morskiego Oka. Stąd wzięła się nazwa „Wrota Chałubińskiego” – tędy
przyprowadzał dr Tytus gości do Moka. Był to używany szlak i w latach
międzywojennych, potem oczywiście już nie. Idąc tam dzisiaj, łamiemy przepisy
TANAP, ale nie pograniczne, bo wreszcie można łazić nie zwracając uwagi na
politykę, a słupki graniczne wykorzystywać do siadania na nich. Przypomnę
również, że szlak z Kasprowego do doliny Cichej został wytyczony w 1955 roku.
Przez rok na Kasprowym funkcjonowało przejście graniczne. Potem je zamknięto,
ale szlaku nie zlikwidowano. Tym, którzy wzbraniają się łamać przepisy parkowe,
polecam wjazd kolejką na Kasprowy, zejście do Cichej i w zależności od sytuacji
powrót na górę lub dalsze zejście do Podbańskiej. Ścieżka zejściowa jest
zarośnięta (trawa), ale widoczna, kompletnie nieużywana, czujemy się jak w XIX
wieku, a dolina Cicha robi wrażenie. Stadka kozic biegają po stoku, w górze
widać ludzi na grani Goryczkowych i jest w ogóle jakoś tak fajnie. Uwaga: z
Podbańskiej do Zakopanego jest szosą około 115 kilometrów – tyle samo przez
Smokowiec i Łysą Polanę, co i przez Mikulasz, Zuberec i Suchą Horę.
Sam
wspominam bardzo miło trasę ze Zwierówki na Rakoń przez Zabrat, z wejściem na
Wołowiec i z powrotem przez Rakoń, Grzesia z zejściem do doliny Łatanej. Oto
opis, tekst nadaje się do śpiewania, gdy idziemy już asfaltową drogą przez
dolinę Łataną. Melodia: piosenka Agnieszki Osieckiej w wykonaniu Maryli
Rodowicz „Idzie diabeł ścieżką krzywą…”
|
Ósma rano na Zwierówce, jeszcze chłodny cień, |
Jestem pewien, że przede mną piękny górski dzień. |
Słońce, błękit, zieleń, spokój, wiatr łagodny dmucha. |
Nie dokuczy mi dziś deszczyk ani duszny upał. |
Tamtaram, tamtaram, ..... itd. |
|
Idę sobie raźno drogą, cóż, że asfaltowa. |
Po godzinie z hakiem napis "chata Tatliakova". |
Odpoczynek, czaj s limonom, bryndzowe haluszki, |
I już wiem, że mnie w opiekę wzięły dobre duszki. |
Tamtaram, tamtaram, ..... itd. |
|
Ścieżka wije się w kosówkach, witam się z Rakoniem. |
Tyle piękna nie zobaczy nawet król w koronie! |
Dusza szepcze „na Wołowiec", więc za głosem duszy |
Idę grzbietem i tak myślę, co mnie jeszcze wzruszy. |
Tamtaram, tamtaram, ..... itd. |
|
Znowu Rakoń, Długi Upłaz, Grześ, to znaczy Lučna, |
Schodzę w lewo i trwa dalej ma duchowa uczta. |
Z prawej strony Osobita, grań Rohaczy z lewa; |
Stok łagodny, trawa, kwiaty, a dusza mi śpiewa: |
Tamtaram, tamtaram, ..... itd. |
|
Las świerkowy, stroma ścieżka, strumyk z boku ciurka, |
Nad Brestową się pojawia przedwieczorna chmurka. |
Wreszcie TANAP mi obwieszcza: tu Zadná Látaná, |
Zimnym piwem mnie powitasz, Zwierówko kochana! |
Tamtaram, tamtaram, ..... itd. |
Uważny
Czytelnik spostrzeże, że motyw piwa na Zwierówce już pojawił się u mnie. Jakoś
tak mnie to bierze. A w Tatliakowej chacie przy bufecie można przeczytać
następujący napis (może trochę kaleczę słowacczyznę)
Nehadaj sa doma s ženou
Radčej daj sa piva z penou
Či Ti Poliak, Slovak, Čech -
Dat’ si pivka ne je hriech!
Osobną przyjemność daje – znane wszystkim, przeze
mnie na nowo odkryte, po wielu latach - przejście grzbietu z Grzesia na
Osobitą. Marta Zawadzka zrobiła to w połączeniu z Rakoniem (malownicza ścieżka
na Zabrat), a ja chciałem jeszcze raz podejść uroczym stokiem na Lučne sedlo z
doliny Łatanej, zaczekałem więc na Martę na Grzesiu (dokładniej to pod
Grzesiem, na łączce). Ach, te dwie godziny dumania wśród traw…
Byliśmy
oczywiście i w Cieśniawach (niektórzy po raz pierwszy!) i przy Stawach
Rohackich. Po raz pierwszy od 1967 roku (!) wszedłem na Smutną Przełęcz i Trzy
Kopy – grani do Banówki już chyba nie powtórzę. Z innych szlaków warto polecić
przydługie wejście z Zuberca na przełęcz Palenice i na Siwy Wierch. Natomiast –
co przyznaję – nie udało mi się wejść na Brestową szlakiem ze Zwierówki.
Wszyscy straszyli, że to takie namahave.
Osobnych
kilka zdań poświęcę córce, Agnieszce. Chodziła sama, bo nasze tempo było dla
niej za wolne. Weszła na Bystrą i Starorobocianski, a gdy większa grupą poszliśmy
na Trzydniowiański, ona weszła na Jarząbczy (przez Czubik i Kończystą), potem
na Raczkową Czubę (Jakubinę) i poszła kawałek Otargańcami w dół. Wycieczkę na
Smutną Przełęcz połączyła z Rohackimi Stawami (od Adamculi). Na spacer poszła
sobie na Czerwone Wierchy.
Dolina
Cicha…. Zawsze chciałem się przejść tamtędy i zobaczyć, jak ona wygląda,
oglądana od środka, a nie tylko z góry, ze ścieżki na Czerwone Wierchy.
Marzenie bardzo łatwe do osiągnięcia, tyle, że w dawnych czasach szkoda było
każdego dnia sześciodniowej przepustki, a potem, hm, dolina się bardzo
wydłużyła. Pojechaliśmy tam (Marta, Basia i ja) i w okropnym upale przeszliśmy
spory kawałek od dołu, od Podbańskiej. W każdym razie widziałem Czerwone
Wierchy i Czuby Goryczkowe od tyłu. Dolinie Cichej bardzo zaszkodziła kalamita
. W dolnej części mamy bardzo przykry widok na zniszczone lasy, no i idzie
się otwartą przestrzenią, a nie cienistym lasem. Odsłonięty został też hotel
Krywań – olbrzymi dom, nawet nieźle wpasowany w dolinę, ale monstrualnych
rozmiarów. Dopiero po prawie dwóch godzinach, za Funtową Skałą, dolina zaczyna
przypominać typową dla nas dolinę tatrzańską, pokrytą lasem świerkowym.
Znowu ciśnie
mi się pod klawisz dygresja. Spustoszenie lasów na Słowacji było tak duże, bo
jak wszędzie, przeważały lasy świerkowe. Od kilku lat TPN próbuje przywrócić
naturalny drzewostan dolnego regla: buki, jodły, jawory, tępiąc świerk. W
lokalnej prasie przeczytałem:
Hrabia Zamojski zalesiając świerkiem kaspijskim
lasy tatrzańskie nie miał pojęcia o genetyce. Świerki te są mało odporne na
wiatry i kornika- bowiem ich przodkowie rośli w warunkach o niebo lepszych.
Taki las niestety ciąć trzeba, nawet w parku narodowym, bo został stworzony do
cięcia. A że na jego miejscu wyrośnie las o bardziej naturalnym składzie -- to
i lepiej. Tyle że nasze(ych wnuków) oczy to będzie cieszył za 100 lat...
Przekonywałem
siebie i przekonywałem. Ale dusza nie dawała za wygraną:
„Chociaż
tak wielu ludzi się tobą zachwyca,
|
Precz z
mojej ziemi, boś ty napływowy,
|
I nie było
tu ciebie za czasów Staszica!”,
|
Tatrzańskiemu
smrekowi rzekł Park Narodowy.
|
|
Nie znano w
dziewiętnastym wieku genetyki,
|
Usuniemy ze
świata regli ten świerk podły!
|
Będą nam,
jak w Bieszczadach cieszyć oko buki,
|
Dopiero na
gór szczytach rozszumią się jodły.
|
|
I już nikt
napływowy do Tatr się nie wkręci,
|
Tylko
ceprów wpuścimy, niech się ciut zachwycą.
|
Ale mi
pozostaną na zawsze w pamięci
|
Czyjeś
włosy, świerkową sklejone żywicą…
|
Z dolnej
części doliny Cichej widać Krywań – mniej więcej tak, jak jest wyryty na
słowackich eurocentówkach. Czy na naszych będzie Giewont? Czy może oscypek i
pluszowy miś z Krupówek? Do Krywania mam sentyment, który pozwolę sobie wyrazić
piosenką na melodię Jarka Nohavicy Ostravo:
Krywaniu,
Krywaniu,
Góro ponad
góry! - Idą
Od cię
chmury.
Krywaniu,
Krywaniu,
Błękit
nieba, urok skał.
Pan Bóg
nadał Tobie
Tyle
górskiej krasy.
Białe są
twe potoki,
A limbowe
ciemne lasy.
Krywaniu,
krzywoboki,
Znamy się
od tylu lat!
|
Krywaniu,
Krywaniu,
Góro pod
błękitem! Jesteś
Pięknym
szczytem.
Krywaniu,
Krywaniu,
Jasny
potok, ciemny las.
Gdym
zobaczył ciebie,
Jako
ośmiolatek,
Twoje
skalne granie
Dały
górskich snów zadatek.
Krywaniu,
już zostanie
Afekt mój
na serca dnie!
|
Jak
wspominałem, Danka zwiedziła Wierchcichą – też rzadko odwiedzaną przez Polaków.
Długo opowiadała, jak tam jest zachwycająco.
Tu kolejna dygresja.
Było to 47 lat temu. Tak, tak, czterdzieści siedem. Poszedłem we mgle z
Morskiego Oka na Wrota. Dogoniłem starszych państwa. Poprosili, żebym zwolnił.
Szliśmy potem razem, starałem się być opiekuńczy, ale w końcu zdałem sobie
sprawę, że oni są doświadczonymi turystami, tyle, że kilkadziesiąt lat starsi
ode mnie. Pamiętam, ze ich turystyczne buty wyglądały jakoś staroświecko.
Wyprzedziłem ich tuż przed przełęczą i w tym momencie mgła się na chwilę
rozwiała. Przez pół minuty oglądałem w dole lazurowy Wyżni Staw
Ciemnosmreczyński. „Chodźcie państwo”, zawołałem, „widać staw.”
Nim weszli,
mgła z powrotem zasłoniła wszystko. Siedzieliśmy godzinę na przełęczy,
zmarzliśmy, ale starsi państwo nie dawali za wygraną. „Musimy zobaczyć Ciemne
Smreczyny, tam się poznaliśmy w 1925 roku!” Niestety, czekaliśmy na próżno.
Starszy pan powiedział ze smutkiem „to ja już nigdy go nie zobaczę”. Mówiłem ,
że to przecież nieprawda, bo przecież jest w dobrej formie. Nad Morskim Okiem
wręczył mi swoją wizytówkę. Był to Jerzy Kaulbersz, znany lekarz krakowski, a
przed wojną taternik, może nie z pierwszej linii, ale dość znany. W kilka
miesięcy potem przeczytałem jego nekrolog w Gazecie Krakowskiej.
Pobyt w
Kościelisku umożliwia poznawanie Podtatrza, co piszącemu te słowa zawsze się
podobało. I w historycznym dniu 14 sierpnia poszedłem sobie na wycieczkę, którą
każdemu polecam. Z Witowa wchodzi się na grzbiet graniczny. Są na nim dwie
drogi – jedna po polskiej stronie, druga po słowackiej. Idzie się jedną z nich,
oddzielonymi kilkunastometrowym laskiem przez ciąg uroczych polan o niemniej
uroczych nazwach: Bzdykówka, Basiorówka, Przysłop. Z jednej z nich mamy zabawny
widok. Wierzchołek Świnicy jest dokładnie za Szczerbą – przełęczą między
Giewontem i granią Giewontu i zdaje się, że Świnica wyrasta z Giewontu. W
każdym razie widok jest osobliwy. To oczywiście jedyne miejsce, skąd to można
zobaczyć. Warto zboczyć kilkaset metrów na słowacką halę Wyšne Diely i potem
wejść na porośniętą lasem Magurę Witowską (Orawicką), zejść na polanę
Kosarzyska (zejście przecinką graniczną jest bardzo trudne, oczywiście w
„leśnej” skali: stromo i przez krzaki, można obejść czarnym szlakiem). Widok z
Kosarzysk jest lepszy niż z Głodówki, chociaż Tatr Wysokich nie widać dobrze,
bo tylko w skrócie. Można potem zejść ciągiem polan do Siwej Polany (Cicha,
Zdychałówka (!), Szczurkówka) , a nawet zajrzeć na Molkówkę i Siwiańskie Turnie
od tyłu. Poza Siwiańskimi Turniami wszystko to jest poza parkiem, zarówno TPN
jak i TANAPEM, można więc buszować po stokach Magury (jagody!), można przedrzeć
się przez las do wygodnej drogi do Orawic (uwaga: ta droga jest granicą TANAP).
Obniżenie między Magurą a Siwiańskimi Turniami to znane od wieków przejście,
zwane bramą Orawską. Obecnie nieużywane, ścieżki zarosły, a przełęcz jest
bardzo błotnista.
W ciągu całego dnia nie spotkałem żadnego turysty,
tylko kilku tubylców. Dlaczego jednak dzień 14 sierpnia nazwałem historycznym?
Tego dnia padł rekord Guinnessa: na teren TPN weszło 40 tysięcy turystów, w tym
13000 do Morskiego Oka. Przeprowadźmy w pamięci kilka obliczeń. Załóżmy, że
tych ludzi było trochę mniej, 12000, i że wchodzili przez bramkę na Palenicy
przez 8 godzin. To jest półtora tysiąca na godzinę, czyli 25 osób na minutę. Co
dwie sekundy osoba! Czy dopiero to nas dostatecznie przeraża?
W Kościeliskiej było tego dnia 7000 osób. Gdyby
wszyscy chwycili się za ręce, utworzyliby łańcuch od Kir do Bystrej i z
powrotem. Czy teraz wyobrażacie sobie, co dzieje się w takich dniach w
wybranych miejscach Tatr? Gdyby zresztą owe 40000 rozeszło się równomiernie po
szlakach, to przeciętnie co osiem metrów na każdym szlaku ktoś by stał. Co
osiem metrów, na każdym szlaku. A u mnie, na Molkówce czy Kosarzyskach, nikogo!
Z innych wędrówek podtatrzańskich należy wymienić
pagórki między Dzianiszem, Cichym Górnym i Gubałówką, z pięknymi panoramami na
Podhale i Tatry. Także polecam spacer na Skoruszynę (2 godziny z Orawic –
piękne łąki, piękne widoki, oczywiście oprócz psa z kulawa nogą nikogo tam nie
spotkamy). Miłośnikom wędrówek po trudnych obszarach leśnych polecam żółty
szlak z Suchej Hory do Orawic (lub z Orawic przez Diely na Magurę). Cóż, piszę
w imieniu tych, dla których na Orlą Perć jest już za daleko. Zresztą, gdybym
się nawet tam znalazł, wywołałbym agresję młodych ludzi, którym nieustannie
blokowałbym drogę – tak jak … dzieści lat temu ówcześni starsi turyści
blokowali mi! Powoli, po grani, powoli!
Wróćmy do tej przerażającej liczby 40000. Większość
z tych 40000 jest dziś taka, jak pan z historyjki, którą opowiedziała mi gospodyni,
przemiła Dorota. Mówiła prozą, ale mi się od razu jakoś to rymowało. Idzie to
tak.
W okolicach było to
Zakopanego.
|
Zatrzymało się wytworne BMW.
|
I kierowca spytał: „do
Morskiego,
|
Proszę pani, to którędy?”
„Właśnie tu!”
|
|
„A daleko jeszcze jest do
niego?”
|
„Kilkanaście kilometrów, o,
tam znak!”
|
„A co tam jest w ogóle
ciekawego?
|
Czy to da się opowiedzieć
jakoś tak?”
|
|
„Nastrojowe, przecudowne to
jezioro!
|
Jest to, proszę pana, perła
naszych gór!
|
Woda, zieleń i przecudnych
szczytów sporo!”
|
A za nami samochodów
wzbierał sznur.
|
|
Nie zważając, że powiększam
jeszcze korek,
|
Kontynuowałam: „Idź nad
Staw,
|
Bo na Rysy to trudności
całkiem spore,
|
Lub za Mnichem rozłóż się
wśród bujnych traw.”
|
|
Spojrzał na mnie jakoś
dziwnie. Rzekł „Co z tego?
|
Wiem, że tam jest woda,
zieleń, trochę skał,
|
Ale co tam jest naprawdę
ciekawego,
|
Z czego bym przyjemność
zaraz miał?
|
|
Co wrażenia pozostawi
niezatarte?
|
Dyskoteka, dobra knajpa,
film 3D,
|
Może interesujący
supermarket,
|
Z góralami, misiem i
harnasiem w tle?”
|
|
„Sądzę, że to pana
zaciekawi,
|
Na wrażenia silne jest pan
przecież gotów:
|
Zwiększy się o jeden, gdy
się pan tam zjawi,
|
Liczba już bawiących tam
idiotów!”
|
Z Aliną i Staszkiem wybraliśmy się z zorganizowaną
wycieczką na Łomnicę. Sam wjazd kosztuje 33 euro. Doszliśmy bowiem do wniosku,
że nasze szanse osiągnięcia tego szczytu w normalny sposób gwałtownie maleją.
Staszek chciał zobaczyć grań Wideł, którą kiedyś zrobił, ja byłem ciekawy
panoramy. Mieliśmy pecha – mgła przesłaniała góry, chociaż tylko częściowo i
właściwie zobaczyliśmy, co chcieliśmy.
Drodzy
Czytelnicy. Nie warto wjeżdżać na Łomnicę. Zobaczymy dolinę Pięciu Stawów
Spiskich (że jest taka, jak na mapie), zobaczymy, że Tatry Bielskie wyglądają z
góry podobnie, jak z dołu, że Lodowy jest duży a Gierlach wszystko zasłania.
Owszem, ciekawie wygląda Durny. Grań Wideł widoczna jest w skrócie i nie budzi
emocji. Tak, to prawda, ale o tym, że nie warto wjeżdżać, dowiadujemy się
dopiero po wjechaniu. Więc jednak warto. Warto, bo nie warto. Polecam ten
sofizmat jako domowe ćwiczenie z logiki, a tu załączam starą słowacką śpiewkę.
Kto wątpi, że to naprawdę autentyczna ludowa śpiewka, to … niech wątpi dalej.
Nad
Smokowcem, pod Łomnicą
Baca
bacę bił kłonicą.
A
czy bijał, cy nie bijał,
Ale
potem z nim popijał.
Wypróbowaliśmy też inne
rozwiązanie dla starszych turystów: kupienie biletów na Kasprowy w
przedsprzedaży. Kosztuje to 6 zł ponad normalną cenę i jest na stosunkowo późną
godzinę. Myśmy wjechali o 12 20 i zdążyli przejść się granią do Przełęczy Pod
Kopą Kondracką. Wyjście z Kasprowego o 13:00 pozwala na …, no, wszyscy wiedzą,
na co i nie będę udawał lepiej wiedzącego.
Przy okazji półdniowej wycieczki Ścieżką nad
Reglami zobaczyliśmy, co się dzieje na szlaku na Giewont. A dzieje się tak (Tadeusz
Ross, wejdą nie wejdą, 1981)
Turystów tłumy z emocją na
licach,
Ciągną na Giewont
szeregiem jak mrówki,
Z busa wysiądą gromadnie w
Kuźnicach -
Pną się na Kalatówki !
Wejdą, nie wejdą, wejdą, nie
wejdą,
Wejdą, nie wejdą, wejdą,
Wejdą, nie wejdą, wejdą, nie
wejdą,
Wejdą, nie wejdą, wejdą.
Pomału idą na przełęcz
Kondracką,
Pańcia i grubas narzeka na
dowóz,
Lecz każdy wypina pierś
swoją chwacką,
Choć dyszy jak parowóz !
Wejdą, nie wejdą,
wejdą,
nie wejdą, ... itd.
|
Na szczycie każdy z
zachwytu już jęczy,
Jest ciepłe piwo i zimne
parówki,
Siedzą i patrzą, a z dołu z
przełęczy
Kolejne ciągną mrówki.
Wejdą, nie wejdą, ... itd.
Czas już do domu na obiad i
łóżko,
Lecz w górę łatwiej niż
spuszczać się z góry,
Paniusia w klapkach i grubas
z teczuszką,
Wczepiają w grań pazury!
Zejdą, nie zejdą, zejdą nie
zejdą, itd.
Podzielę się radą, com
dostał od bacy.
Żeby na halach powiało znów
pustką,
Trzeba by wszystko to tak
wyonacyć,
By Giewont był pod Ustką!
Giewont nad morzem, Giewont
nad morzem
|
I to, że tak powiem, na tyle. Wasz
Redaktor