Biadania nad Upadkiem Obyczajów
W 1963 roku
wyświetlano w kinach krótkometrażówkę “Zamarła Turnia”. Młodzieży przypomnę,
że w PRL-u do kina szło się na seans filmowy. Najpierw wyświetlano
kronikę filmową, potem puszczano “dodatek”, potem wchodzili spóźnialscy i
dopiero wtedy puszczano główny film. To zapotrzebowanie na krótkometrażówki
spowodowało pono, że polska szkoła krótkiego metrażu była znana w Europie.
Realizatorem filmu
“Zamarła Turnia” był, o ile pamiętam, Sergiusz Sprudin. Scenariusz napisał Jan
Długosz. Film opowiadał o legendzie Zamarłej Turni: o romantyzmie jej
południowej ściany, o Czarnej Damie, tragedii Skotnicówien, ale w
dziesięciominutowym obrazie poruszał zarówno problem filozofii
taternictwa a.d. 1910, jak i
ludzkiej przyjaźni a.d 1963. Te
tematy straciły dziś aktualność. “Ich nie stać na przyjaźń z nami”,
napisał dumnie młody-zdolny X.Y. w “Gazecie Wyborczej” w jesieni 1996 roku –
przez “ich” rozumiejąc tych wszystkich nieudaczników, którzy nie
rozumieją, że w życiu liczą się tylko pieniądze, bo przecież za nie kupić da
się w ogóle wszystko.
Film miał nawet
fabułę: wspinaczkę dwóch taterników za Zamarłą od Pustej Dolinki. Gdy
odpoczywali w ścianie, lektor zapytywał zza ekranu: “Czym są dzisiaj Tatry?”
i odpowiadał: “Poligonem. Poligonem do wypraw w ... tu zawieszał głos
... Alpy, Himalaje, Góry Księżycowe ....” – a w 1963 roku wszystkie te
człony alternatywy były równie realne, czy – jak to woli – równie nierealne. “Wciąż
jeszcze piękny jest ten poligon...” – deklarował lektor, gdy kamera
obejmowała panoramę ze szczytu Zamarłej, z obowiązkową kozicą i Krywaniem
wysokim, od którego idzie żal kochaniu. Film kończył się sceną,
gdy wieczorem dwaj przyjaciele zjeżdżają na linie w zachodzącym słońcu. “Zamarła
Turnia pozostanie piękną, nawet wtedy, gdy i my – jak mówią górale – się
miniemy po malutkiej chwili” – komentował lektor.
Film był bardzo
nastrojowy i – nie waham się użyć tego słowa – piękny. Gdyby był
pełnometrażowy, reżyser musiałby wprowadzić wątek sensacyjny: murowane tematy
to kobieta albo kosmici. Albo Główny Bohater kocha Kasię i dla
niej wspina się na Zamarłą (a rywal mu źle życzy), albo na Ziemi lądują
Marsjanie i żeby dać im odpór, trzeba odnieść sukces, bo inaczej publiczność
wyjdzie z kina. Tertium non datur: Kasia albo Marsjanie. Ale na
szczęście film był krótkometrażowy i reżyser mógł sobie pozwolić na prawdziwy
obraz gór, piękna, przyjaźni, dotknąć spraw ogólnoludzkich i nie musiał do tego
podpierać się wątkami sensacyjnymi.
Jak i miliony innych
osób, tak i ja zastanawiałem się wielokrotnie nad sztampowym pytaniem “dlaczego
to Tatry są takie piękne? Owszem, znam kilka “obiektywnych” argumentów;
ale sam w nie nie wierzę. Cóż to jest 2663 m? Na taką wysokość można nawet w
Europie wjechać rowerem!!! Cóż to jest 900 m ściany Małego Kieżmarskiego? Nie
wszyscy zdajemy sobie sprawę, że obszar T.P.N. wynosi 160 km2,
całych Tatr 715 km2, a naszego miasta stołecznego – 485 km2
tak dalej ... Może to w ogóle nieprawda, że Tatry są ładne i to wszystko jest
takim sobie po prostu gadaniem, a prawdziwe piękno znaleźć można tylko w parku
Yellowstone, pod szczytem Mont Blanc, na Przełęczy Południowej a sentyment do
Polany Rusinowej jest wręcz śmieszny?
Może?
A może
po prostu: small is beautiful.
Nasz Klub jest nie
tylko Tatrzański, ale i Stołeczny, Wyobraźmy sobie, że te dwa
dobrze znane nam obszary nałożyły się. Wysiedliśmy właśnie z metra na
skrzyżowaniu Rakowiecka/Al. Niepodległości (z kolejki PKL na Kasprowym). Czas przejazdu
jest zbliżony (z Kabat do stacji Pole Mokoto-wskie 16 min., z Kuźnic na Kasprowy 18 min.). Wychodzimy przed
stację, mrużąc oczy od światła. Idziemy w stronę Pałacu Kultury (Świnicy).
" 0,6 km: Główny
Urząd Statystyczny (Beskid). " 1 km: skrzyżowanie
Chałubińskiego z Koszykową (węzeł szlaków na Liliowem). " 1,8 km: plac przed Dworcem Centralnym, w
dole ciemny wylot przejścia podziemnego (osiągamy Przełęcz Świnicką, z lewej ciemny żleb opadający ku
kotlince Świnickiej).
Przed nami dwustupięćdziesięciometrowa budowla (góra). To Pałac Kultury (Świnica).
Dokładność tego porównania, choć nie idealna, była dla mnie zawsze szokująca. Pamiętajmy:
tak małe są Tatry.
Kącik rasowego turysty
Co to za potrawa?
Z pomiędzy żywności zabieranej zwykle na
wycieczki, okazał się bardzo pożądanym przede wszystkim (...). Odgrzany na
popasie, syci pragnienie i głód, a zwłaszcza na forsownych wyprawach, gdy traci
się apetyt do mięsnych potraw, jedynie (...) wybornie smakuje. Potem dobry jest
bulion i czarna kawa.
(Tatry przez Walerego Eljasza, 1886).
Co zabierać na wycieczkę?
Zwykle ładują goście na wycieczki oprócz
chleba i bułek, pieczone lub smażone kurczęta, huzarską pieczeń, kiełbasę,
słoninę węgierską, szynkę, jaja, masło, ser owczy, ciasta różne, wędliny, a z
napojów wódkę, wino arak i najważniejszą herbatę, do której trzeba mieć cukier
w kawałki drobne potłuczony. Praktycznemi okazały się na wycieczkach ozory, lub
mięso zaprawiane w puszkach.
(Tatry przez Walerego Eljasza, 1886).
Co to za część ciała, która ...
oddaje niesłychane usługi człowiekowi przy
spuszczaniu się ze szczytów gór. Na lada jakim czerepie wystającym ze skały,
uczepić się (...) można, w czem wielkiej nam pomocy udziela szorstka
powierzchnia skał granitowych.
(Tatry przez Walerego Eljasza, 1886).
Niedzisiejszy pogląd
Główną atrakcją Zakopanego są TATRY.
(„Ilustrowany przewodnik kolejowy, część płd.-zach.”,
M.Orłowicz, Warszawa 1926).
Na kogo pracują górale?
Po chmúrnej, nežičlivej minulosti prišiel hymnický
jas radostnej prítomnosti a nádej
na ešte lepšiu budúčnost’. Vykorist’ovatielia zmisli, akoby sa boli prepadli,
ale podtatranský ľud ostal, žije i pracuje pre sebe a pre celú spoločnost’.
Ivan Houdek, Vysoké Tatry, Vydavateľstvo Osveta n.p. Martin 1957.
Nowe rekordy wspinaczek w
Alpach
Przed dwoma laty wypłynęłą na widownię
monachijskiego świata alpinistycznego nowa osobistość – Hans Dülfer, którego sukcesy zaczynają być ... niepokojącymi (...).
Już w r. 1912 świetne wycieczki Dülfera w Kaisergebirge i
Dolomitach wywołały wielkie wrażenie; rok 1913 przyniósł cztery nowe senzacyjne
jego „rekordy”. {opisujemy tylko pierwszy, przypis M.Sz.}:
Pierwsze wyjście w p r o s t na w Dolomitach.
Jakkolwiek turnia ta zdobytą została już przed 10 laty przez baronówny: Rolandę
i Ilonę Eöstvös z Budapesztu z najsławniejszymi
podówczas przewodnikami tyrolskimi (Antonio Dimai, Agostino Verzi i Giovanni Giorpaes),
wierzchołek jej osiągnięto wówczas (jak również i przy następnych wyjściach) w
ten sposób, że z sąsiedniej turni, zwanej Gobbo, równej mniej więcej
wysokości z, przerzucano przy pomocy kuli ołowianej sznurek, do którego
przymocowana była lina. Po przeciągnięciu przez wierzchołek Torre del Diavolo
liny, przesuwano się po niej w linii poziomej w powietrzu, wisząc na rękach i
nodze, i w ten sposób przebywano dzielące obie turnie przerwę. O zdobycie Torre
del Diavolo wprost, kusili się bezskutecznie przez ostatnie dziesięć lat
najwybitniejsi turyści i przewodnicy.
Przytoczone powyżej doniesienia z Alp przepisałem z
nr 6 „Taternika” z roku 1913. Ciekawi mnie, czy baronówny same rzucały ową kulą
ołowianą? Wydaje się, że należało to do obowiązków przewodników, ale baronówny
i tak miały iście wielkopańską fantazję, żeby zamiast chodzić na bale, posuwać
się „na rękach i nodze” na linie z jednej turni na drugą.
Michał Szurek
Pamiętajmy przed letnim sezonem
!!
Co
do dyskusji u nas, w której poruszono sprawę stroju turystycznego, to godzę się
najzupełniej z dr. Z Grabowskim, który słusznie wskazuje na niedopuszczalność
chodzenia półnago po Tatrach, co się coraz częściej wydarza. Nie chodzi mi
bynajmniej o jakieś świętoszkostwo. Ale musimy o tem pamiętać, że znaczna część
ludzi zbudowana jest szpetnie, a wystawianie paskudnych gołych cielsk na tle
wspaniałej górskiej przyrody jest haniebnym zgrzytem.
Walery Goetel, „Wierchy 1936”, st. 193.
KONIEC
TATERNICTWA ?
Letni sezon
taternicki 1933. Ruch
taternicki b.r. nie był tak ożywiony, jak poprzednich lat. Istotną przyczyną
jest niemal zupełne wyczerpanie się taternickich problemów o poważniejszym
charakterze. Fakt, że z pośród 60-ciu nowych dróg, dokonanych ostatniego lata,
da się wyłowić zaledwie kilkanaście ze względu na styl, rozmach i celowość
stanowi pouczający dowód, iż taternictwo weszło w okres schyłkowy po świetnym
renesansie ostatnich lat.
[…] Miejmy nadzieję, że może jeszcze
doczekamy się rodzimego ruchu alpinistycznego na większą skalę, gdyż inaczej
grozi polskiemu taternictwu szybkie wynaturzenie. (Wierchy,
1933, str. 233.)
ROZKWIT TATERNICTWA
!
Letni
sezon taternicki 1951.
Tegoroczny letni sezon taternicki stał prawie wyłącznie pod znakiem szkolenia
masowego. Na uprawianie taternictwa indywidualnego po prostu nie było czasu […].
Oczywiście w ramach kursów dla początkujących nie można było nawet marzyć o
dokonaniu poważniejszych wypraw taternickich, za to cyfra „osoboprzejść” […]
jest naprawdę imponująca – około 1500. (
Wierchy, 1950/51, str. 250)
Helikopter w górskiej służbie ratowniczej. W górskiej służbie
ratowniczej pośpiech w niesieniu pomocy odgrywa jak wiadomo bardzo ważną rolę.
Toteż ostatnio omawia się na łamach czasopism alpinistycznych możliwość
zastosowania helikopteru jako środka transportowego w razie wypadku.
Pierwsze próby użycia helikopteru
przeprowadzono już w górach tak dla ratownictwa jak i zaopatrzenia z dodatnim
wynikiem. Największą przeszkodą w praktycznym zastosowaniu nowego środka jest
to, że pułap najwyższy, który mogą osiągnąć najsilniejsze helikoptery nie
przekracza 1600 m, niemniej jednak dalsze ulepszenia mogą zapoczątkować erę
użycia nowego środka w ratownictwie.
(„Wierchy”,
1950/51, str. 263)
Góry i matematyka
Wydawnictwo
„Prószyński i S-ka” wydało niedawno książkę Krzysztofa Ciesielskiego i
Zdzisława Pogody „Diamenty matematyki”. Polecam ją każdemu, a przepisuję te
fragmenty, które mogą zainteresować P.T. Kolegów:
Czasami w górach, by osiągnąć szczyt, musimy
dokonywać długiej, solidnej wspinaczki. Gdy jednak już zdobędziemy wierzchołek,
okaże się, że w pobliżu jest kilka innych, równie pięknych, i droga na nie
wcale nie jest daleka. I nieważne, który ze szczytów zdobyliśmy jako pierwszy.
Którykolwiek to będzie, wejście nań wymaga potężnego wysiłku. Klasycznym przykładem
takich gór są Czerwone Wierchy w Tatrach: dojść do nich (dłuuugich) jest kilka,
lecz gdy się już wejdzie na jeden ze szczytów, przejście na inne jest proste.
Podobne zjawisko istnieje w matematyce.
(...)
Pewien słynny żeglarz, udając się na wyprawę
po oceanie, włączył do swej załogi ichtiologa. Raz zdarzyło się, że gdy
ichtiolog spał, podróżnicy wyłowili z oceanu rybę nie znanego im gatunku, Obudzili
więc eksperta i zapytali, co wyłowili. Ichtiolog rybę obejrzał, stwierdził
autorytatywnie: „taka ryba nie istnieje” i poszedł dalej spać. Podobnej reakcji
można oczekiwać od turysty, który po raz pierwszy zobaczy Wywierzysko
Kościeliskie w Tatrach. Matematyk jednak może stwierdzić, że ów zadziwiający
twór przyrody jest pięknym modelem twierdzenia retraktowego Ważewskiego.
(...)
Pod koniec lat siedemdziesiątych nastąpiła
istna eksplozja prac i konferencji związanych z iteracjami, chaosem i
zagadnieniami pokrewnymi. Dość szybko odnaleziono wynik Szarkowskiego. Wkrótce
pojawiły się inne, krótsze dowody twierdzenia o tym niestandardowym porządku
(także oparte na przede wszystkim na własności Darboux);autorami najczęściej
chyba dziś przytaczanego dowodu jest czwórka matematyków: Louis Block, John Guckenheimer,
Lai-Sang Young i Polak Michał Misiurewicz; ich dowód pochodzi z roku 1979.
Biadania nad upadkiem obyczajów
Muszę się przyznać, że nieswojo mi się
też zrobiło, gdy 2 lata temu przechodziłem koło Białego Stawu Kieżmarskiego
(sympatyczny obóz klubowy w 1971 roku!) i zobaczyłem nad brzegiem normalny
piknik: tłuste panie w strojach kąpielowych, panowie wyjmują kolejnego Zlatego
Bažanta z przenośnej lodówki, dzieci grają w piłkę, ktoś się kąpie. „Co ja
tu robię, dinozaur?” pomyślałem. „Na kanapę!!!”
No właśnie, nawet w tym kwękaniu nie
jestem oryginalny. Przeczytałem kiedyś w pewnym przewodniku, że „turystyka
polska potrzebuje nowych obszarów, bo w Tatrach zrobiło się za ciasno”. Jak
myślicie, Koledzy, w którym roku wydano ów przewodnik? 1990? 1980?
Nie!
1910!! Był to przewodnik Sosnowskiego po Beskidach.
Zaś Starsi Koledzy pamiętają napis w schronisku na Kondratowej
„Narciarze! Nie łamcie nóg! Łamcie narty”. Było to wezwanie do powiększenia
pięknej kolekcji ułamanych czubów i piętek nart, wiszącej na ścianie w jadalni.
Prawie każdy zostawiony tu fragment narty był podpisany. Marzy mi się, by
dotrzeć do osób, które zostawiły tam swoje dokładniejsze dane i zapytać, czy
pamiętają tę wycieczkę i czym dla nich się stałą: niczym nie znaczącym
epizodem, a może wspomnieniem, do którego się chętnie wraca... ?
Wszyscy alpiniści – są chorzy
umysłowo?
3
września 1841. W jednym ze szwajcarskich przewodników dla podróżnych w roku
1840 stwierdzono, że „kilku spośród zdobywców Mont Blanc okazało się być
osobami chorymi umysłowo”. Potocznie uważa się zresztą wszystkich za
„wariatów”, którzy bez jakiegokolwiek dostrzegalnego pożytku wspinają się na
niedostępne szczyty alpejskie. I trzeba przyznać rację, że coś w tym jest, gdy
się czyta raport jednego z uczestników pierwszej wyprawy na szczyt Grossvenediger
(3674 m) w zachodnich Hohe Taern w dniu 3 września 1841 r. : „Krótki oddech,
mdłości, wymioty, śnieżna ślepota, niepokój w piersiach, zmarznięte palce u
nóg, całkowite wyczerpanie wszystkich sił, pragnienie nie do przezwyciężenia i
prawie niemożliwe do zaspokojenia, ponieważ tragarze z żywnością zostali daleko
w tyle (...)”
(cyt. wg. Kronika
sportu, Wydawnictwo Kronika, 1993)
P.S.
Z wiersza Tomka Wasilczuka: „ Urok wspinaczki naszym najbliższym / w łbach się
nie mieści / więc im mówimy, że za metr płacą / nam dwa czterdzieści”
|